A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

please don't see just a girl caught up in dreams and fantasies

finlay watson
27 lat opiekunka

Sierota bez miejsca na ziemi, za to z mnóstwem pomysłów na przyszłość. Dzieciństwo w domu dziecka nie było traumatyczne. Nie poznała swoich rodziców, nie wiedziała więc, za czym powinna tęsknić, a do nieokreślonej pustki w sercu zdążyła przywyknąć. Później było nieco gorzej, kiedy wszyscy jej towarzysze rozjechali się po świecie, a Finn nie potrafiła zdecydować, czym chciałaby się zająć. Skończyła psychologię, parzyła kawę w wielkich korporacjach, sprzedawała kwiaty, pomagała w przygotowaniu scenografii w teatrze, zajmowała się dziećmi i zwierzętami, robiła biżuterię, odbyła kurs pielęgniarski, wspierała sieroty wchodzące w dorosłe życie oraz żołnierzy powracających do domu. Po nagłym zakończeniu jedynego związku w jej życiu, który utrzymała dłużej niż trzy miesiące, zapragnęła opuścić Vancouver. Koleżanka z kursu, która zajmowała się pewną starszą panią w Mount Cartier, zapytała, czy Finn nie chciałaby jej zastąpić. Ta propozycja spadła jej jak z nieba; nawet się nie zastanawiała i latem zeszłego roku pojawiła się w tym małym uroczym miasteczku. Pani Redwayne nazywa ją swoim promyczkiem, bo Finn faktycznie rzadko opuszcza dobry humor. Nadal ma tysiące pomysłów na minutę. Robi biżuterię, pomaga w szkole i namiętnie zwiedza okolicę. Kupiła rower, żółtą wiatrówkę i przygarnęła kota, który został jej Holmesem. Dużo czyta, nie mówi o sobie, ale dobrze słucha. Odnalazła spokój, może nawet swoje miejsce na ziemi, bo pustka w sercu dokucza jej mniej niż kiedykolwiek. Kiedyś może coś ją zapełni.

55 komentarzy:

  1. [Prosta karta, a wszystko co trzeba jest pięknie opisane, co mi się podoba. W ogóle polubiłam już Finn, czy tego chcesz, czy nie, i chętnie bym ją wyściskała, za to, że ma tak dobre serce mimo przeszłości. Jest bardzo autentyczna, super :) Mogę tylko z otwartymi ramionami zaprosić do moich potworków i życzyć Ci morza wątków! :)]

    Ferran, Cesar i Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej :) Finn wydaje się być bardzo przyjazną osobą, więc mam nadzieję, że Mount Cartier przyjmie ją równie przyjaźnie. Wreszcie się jakoś odnalazła - to cudownie! Jeśli miałabyś ochotę na wątek, to z Theo zapraszamy do siebie ;)]

    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  3. [Mam do nadrobienia Sherlocka, więc nieświadomie mi o tym przypomniałaś ;) Finn to faktycznie promyczek, jak patrzy się na kartę - nie sposób się nie uśmiechnąć. Na pustkę w sercu zawsze pyszne, czekoladowe babeczki Babci Lucasa. W razie chęci - zapraszają oboje!]

    Lucas Hancock

    OdpowiedzUsuń
  4. [To świetnie! Wpadłam sobie na pomysł, że ta pani, którą Finn się opiekuje, mogłaby być ciotką Ferrana (siostrą jego babki)... Ale wiesz co? Jak możesz, to odezwij się do mnie na maila zdaniezlozozne@gmail.com :)]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopijając ostatni łyk mocnej, czarnej kawy, wsunął kubek pod strumień wody w zlewie, by go opłukać.
    Zawsze uważał, że radzi sobie świetnie, egzystując wśród drzew lasu Quicame – jeszcze rok temu mógłby się zastanowić nad sobą, jednak teraz, kiedy sam powstrzymał napady agresji i chęć sięgania po kolejną butelkę rumu w barze u Iana, był przekonany, że nie potrzebuje żadnych, dodatkowych rad. Nie tłukł już talerzy, nie rąbał drzew w celu wyżycia się, a ilość alkoholu z jednej butelki ograniczył do kilku szklanek dziennie. Według niego wszystko było w porządku – według osób trzecich, Kayser powinien uczęszczać na jakieś porządne terapie, nim zamęczy się sam ze sobą. Być może nadal nie był tym Ferranem, co dekadę temu. Wciąż trzymał się na uboczu, ordynarnie reagując na każdorazowe naruszenie prywatności – kiedyś wystarczyło, żeby ktoś trącił go przypadkowo ramieniem, by stracił panowanie nad każdą częścią swojego ciała, włącznie z mózgiem. A nie daj Boże, by na salony wkroczył temat jego przeszłości! Oj nie – o niej kompletnie nie potrafił rozmawiać. Każdorazowe wspomnienie dotyczące afgańskiej wojny sprawiało, że tonął w hektolitrach alkoholu i gotującej się gdzieś w duszy złości. Prawda jest taka, że kiedy odszedł do cywila, nie powinien rezygnować ze spotkań z wojskowym psychologiem. Nie byłby w stanie wyciągnąć się samemu z choroby, zwanej w dzisiejszych czasach zespołem stresu pourazowego, jednak uparł się, by wrócić do Mount Cartier i nikt, ani nic, nie było go w stanie wtedy zatrzymać. Osobiście nie wiedział czego chciał, lecz zdrowy rozsądek ciągnął go w kierunku spokoju, którego w tej mieścinie absolutnie nie brakowało. Zresztą, tak samo jak przyrody, będącej najlepszym antidotum, pozwalającym na nowo przystosować się do normalnej egzystencji – bez ciągłej walki o życie, bez głośnych wybuchów, krzyków, strzałów i fruwających dookoła łusek. Musiał się nauczyć żyć od nowa, w świecie gdzie jedyne zagrożenie stanowi dzika zwierzyna gór Cartiera i przewracające się od czasu do czasu drzewa; w świecie, w którym nie musi walczyć o siebie i o innych.
    Niemniej jednak, w roli leśniczego sprawował się świetnie, bowiem mieszkańcy na bieżąco byli informowani o błąkających się w okolicy zwierzętach, którym przy okazji także nie brakowało pożywienia i wody, bo Ferran regularnie uzupełniał rozstawione wśród wysokich świerków paśniki. Poświęcał się tej pracy tak, jak poświęcał się niegdyś wojnie, i to dlatego wracał małymi krokami do normalności. Tylko zajęcie się czymś innym mogło sprawić, że Kayser uwolni się od echa minionych dni... Albo zajęcie się kimś, jak zwykła powtarzać ciotka Redwayne, która zaprosiła Ferrana na dzisiejszą obiadokolację.
    Jeszcze nigdy nie odmówił ciotce wspólnego spędzenia czasu, dlatego, że starsza kobieta była jedną z najserdeczniejszych osób w całym miasteczku. Odkąd Kayser pojawił się w miasteczku, pani Redwayne skutecznie potrafiła do niego dotrzeć, i to między innymi dzięki niej Ferran ze spokojem układał sobie w Mount Cartier życie – przed drzwiami zjawił się więc punktualnie. Kuszony zapachami, które wydobywały się z drewnianych okiennic niewielkiej chatki, szybko zasiadł przy stole, gdzie czekała również Finlay – ciemnowłosa niewiasta, która opiekowała się ciotką Ferrana od ostatniego lata.
    Kayser nie miał okazji poznać wcześniejszej opiekunki, jednak pani Redwayne zdążyła go uświadomić, że Finn jest znajomą poprzedniczki. Starsza kobieta kilkakrotnie opowiadała mu o osobowości młodej Waston, w dość charakterystyczny sposób zachwalając jej atuty – momentami brzmiało to dość zabawnie, aczkolwiek Ferran mógł otwarcie stwierdzić, że ciotce udało się wzbudzić w nim pewnego rodzaju zainteresowanie. Zresztą, po tych kilku spotkaniach z Finn, sam mógłby śmiało stwierdzić, że kobieta jest bardzo przyjazną osobą – ba! Mógłby przyznać, że jest osobą, której z pewnością warto zaufać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, Kayser zdążył już wyczuć pobudki ciotki, jednakże starał się je bagatelizować – miłość, czy związek to ostatnie dwie rzeczy, o których mógłby w tym stanie pomyśleć. Nie czuł się na siłach, by zagwarantować komukolwiek bezpieczeństwo, skoro sam ze sobą nie czuł się zbyt bezpiecznie.
      — Prawda, prawda — pokiwał głową, po czym sięgnął po dzbanek z kompotem, by uzupełnić nim szklankę. — Kręciły się tu ostatnio, ale nie ma co się dziwić. Na ich miejscu sam bym się zainteresował tak kuszącymi zapachami — rzekłszy, uniósł kącik ust ku górze. Świeże mięso i gotowane ziemniaki były rajem dla zwierzyny, a tym bardziej dla głodnych niedźwiedzi, które buszowały nieopodal Mount Cartier w poszukiwaniu jakichś przekąsek. — Jednak odradzałbym spacery, nim misie i Wielka Stopa nie ruszą dalej na południe. Szczególnie wieczorami. — Posłał Finlay znaczące spojrzenie, bo podejrzewał, że dziewczyna wielokrotnie miała okazję sama wracać wieczorem do domu. Ale po chwili na twarzy Ferrana znów pojawił się przyjazny wyraz, bo legenda o Wielkiej Stopie bawiła go po dziś dzień, a czasami naprawdę zastanawiał się nad istnieniem tejże istoty.
      — Jak minął dzień? — Zerknął na ciotkę, a następnie na Finn, po czym zabrał się za konsumowanie dania głównego.
      Jak zwykle było pyszne.

      Ferran Kayser

      Usuń
  6. [Zazdroszczę ludziom umiejętności pisania kart, naprawdę. Taka prosta, subtelna, a przekazuje tyle wartościowych informacji - zdecydowanie mi się podoba i już polubiłam Finn. Wydaje się być ciepłą, optymistyczną osobą, a takich zawsze brakuje. Mam nadzieję, że zabawisz z nami na dłużej i jako autorka znajdziesz to, czego szukasz.]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  7. — Nie musisz rezygnować, ale warto zaopatrzyć się w jakiegoś ochroniarza — dopowiedział, po czym upił łyk słodkiego, owocowego napoju. — Jeśli Wielka Stopa faktycznie ma wielką stopę, to spotkanie może skończyć się źle.
    Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wielkolud nie zwróciłby uwagi na drobną Finlay, błąkającą się wśród drzew tutejszego lasu i, nie daj Boże, zwyczajnie ją zdeptał. Poza tym, podczas wieczornych spacerów zawsze warto mieć kogoś pod ręką, bo zdecydowanie łatwiej wydostać się z dwumetrowej zaspy, jeśli ta druga osoba nie zdążyła w niej jeszcze utknąć. Ferran z własnego doświadczenia wiedział, jak głębokie potrafią być śnieżne pagórki, i w jak błahy sposób można przeoczyć dziurę, wyżłobioną latem w jednej z szutrowych dróg. Zresztą, góry Cartiera są nieprzewidywalne – nigdy nie wiadomo, kogo się tutaj spotka.
    Momentami podnosił usta, gdy pani Redwayne odpowiadała na pytanie. Kobieta zawsze dużo mówiła, ale to, ile miała do powiedzenia na temat panny Waston było niebywale zadziwiające. Oczywiście, musiałby być ślepy by nie zauważyć, że kolor faktycznie pasuje dziewczynie do tęczówek, i nie mieć gustu by nie przyznać, że obiad smakował wyśmienicie... Dodatkowo musiałby być głupi, by odmówić ciotce kolejnego swetra! Przecież były one jednymi z najcieplejszych, jakie miał w szafie, a co niektóre miały naprawdę ciekawe wzory i wnosiły do garderoby Kaysera powiew świeżości – większość jego ubrań opiewa w stonowane kolory, a te, które dziergała ciotka potrafiły mieć kolory tęczy, ot co. Wprawdzie, dziś, oprócz ciepłej kurtki, założył blado-granatowa koszulę, która była jedną z jaśniejszych rzeczy, jakie miał w posiadaniu, niemniej jednak wypadała dość ponuro na tle koloru swetra, który założyła tego wieczoru Finn. Ale, tak czy siak, pasowała do jego blond czupryny, lekko rozwianej przez delikatny halny wiaterek, towarzyszący tej marcowej lodowni.
    Natomiast, jeśli mowa o nalewkach, znał jedyną kobietę, która robiła je tak dobre, że człowiek nie miał sił, by odkleić się od butelki – Amanda Calderon miała smykałkę do wszelkiej maści konfitur, i jeśli nalewka pochodziła z jej spiżarni, to zapowiadał się ciekawy wieczór.
    — Ciasto czekoladowe... — powtórzył, próbując przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni miał okazję delektować się smakiem domowych, słodkich wyrobów. Przez dwanaście lat życia w murach jednostki zdarzało się to niebywale rzadko. — Skoro obiad jest tak dobry, to chętnie wcielę się w rolę testera — zgodził się, spoglądając na Finn. — Zresztą, wszystko co czekoladowe musi być dobre — dodał, wzruszając nieznacznie ramionami i kończąc danie główne. Akurat czekoladowe smakołyki mógł pochłaniać większymi ilościami, więc nawet błędy w smaku nie zrobią mu różnicy. Najważniejsze, że jest czekolada i brak sztucznych konserwantów, których nadmiar w słodkościach z cukierni psuł całą radość z zajadania się.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  8. Finlay miała trochę racji mówiąc, że nie każdy miał ochotę na codzienne spacery, bo prawda jest taka, że warunki pogodowe w tej części kraju nie były na tyle łaskawe, by kroczyć w nich ze szczerą radością wypisaną na twarzy. Część mieszkańców z pewnością wolała spędzić czas wolny w czterech ścianach własnego domu, bądź w progach tutejszego baru, który wieczorami faktycznie pękał w szwach – to stamtąd podczas leniwej soboty dochodziły najgęstsze odgłosy rozmów, a nie z lasu, który choć piękny, dość trudny do przejścia swobodnym spacerkiem w nieokiełznanych mgławicach śniegu.
    Gdy ciotka zaczęła bić pianę ze słów panny Waston, Ferran uniósł kącik ust lekko w górę, po czym przyłożył do nich szklankę z kompotem. Pozwolił sobie nie odpowiedzieć na pytanie, a jedynie wzruszyć nieznacznie ramionami, z nadzieją, że dla komfortu całej trójki temat ten się urwie, jednak cholernie się mylił – pani Redwayne brnęła w kwestię spacerów jak szalona, dosadnie bagatelizując unoszącą się gdzieś w powietrzu niezręczność. Ale czego mogli się spodziewać? Starsze kobiety niemalże zawsze mówiły to, co ślina przyniesie im na język, a tym bardziej, jak spotykały się w grupie. Wystarczyło pójść pod kościół w niedzielę, by usłyszeć, jak tutejsze mieszkanki wymieniają się coraz świeższymi informacjami z miasteczka, w którym na pierwszy rzut oka, nic się nie dzieje – one zawsze potrafią znaleźć sobie jakiś temat. Ale, z drugiej strony, Ferran zaczął się zastanawiać nad tym, co powiedziała ciotka, bo faktycznie często spacerował po okolicy, by doglądać zakamarków leśnego runa – gdyby Finn zechciała dołączyć, raczej nie miałby powodów, ażeby jej odmówić. Po prawdzie, przyzwyczajony był do istnienia w pojedynkę i przebywania jedynie w towarzystwie drzew... Ale nie mógłby narzekać na odrobinę ludzkiego towarzystwa, szczególnie teraz, kiedy go potrzebował. W każdym razie, ciotka nie musiała o wszystkim wiedzieć – jeszcze tego by brakowało, by w Mount Cartier pojawiła się plotka, insynuująca jakieś bzdurne teorie na temat tej dwójki. A tutaj wieści rozchodzą się przecież z prędkością światła.
    Zgodnie z życzeniem, Kayser wstał na moment od stołu, by zgarnąć z kredensu nalewkę i trzy kieliszki, po czym postawiwszy je obok talerzyków, które przyniosła Finn, ponownie zajął miejsce. — Podobno jagodowa nalewka poprawia humor — oznajmił, zerkając krótko na przyklejoną do butelki etykietę. — A skoro ta leżakowała sześc miesięcy, to zakładam, że humor będziemy mieć niespotykany — dodał, posyłając kobietom żartobliwy uśmiech. Jeszcze w czasach szkolnych, kiedy Ferran przyjaźnił się Cesarem, kilka razy zdarzyło im się podkraść butelkę z domowej spiżarni państwa Calderon. Oj, to były piękne czasy, nie wspominając jedynie rozzłoszczonego Johna Calderona, który pewnego razu złapał ich na gorącym uczynku. Niemniej jednak, Cesar często wspominał, że nalewki jagodowe są bardzo rozweselające, choć muszą dojrzewać aż pół roku, nim będą gotowe do spożycia i przyniosą wyczekiwany efekt.
    Ale, nalewka musi jeszcze chwilę poczekać – najpierw czekoladowe ciasto, a to wyglądało równie dobrze, co dzisiejsze danie główne. Ferran chętnie więc sięgnął po małą łyżeczkę i bez zbędnego zastanawia się, rozpoczął testowanie nowego wypieku panny Waston. Zjadał w ciszy, ale wcale nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, a dlatego, że nie wiedział co powiedzieć... Bo nawet nie zdążył zauważyć, kiedy z kawałka ciasta pozostały tylko okruszki.
    — Finlay? — Zaczął, podnosząc spojrzenie na kobietę — Mógłbym zabrać jeszcze jedną porcję do domu? — Nie, żeby w domu nie miał jedzenia, po prostu chciał nacieszyć się smakiem czekoladowego ciasta jeszcze jutro, a był pewien, że nigdzie podobnego nie dostanie. Nawet za grube pieniądze.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  9. [Szkoda ślicznej buzi na wskakiwanie w płomienie! Ogólnie - wskakiwanie w ogień raczej zbyt mądre i bezpieczne nie jest.. Ale! Możemy szaleć, a co. Coś Ci już w głowie świta?]

    Lucas Hancock

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ja bym zaczęła tą znajomość od zera. Theo mógłby przywieźć jakieś zakupy z Churchill dla pani Redwayne, która go o to prosi od czasu do czasu. Wróciłby do miasta późną porą. Można założyć, że ma pozwolenie na wchodzenie do środka bez pukania, zostawia tak te rzeczy na stole i wraca do siebie, jednak tym razem natknie się na wystraszoną Finn, która widząc brodatego chłopa mającego niewiele mniej niż dwa metry wzrostu, uzna go za włamywacza i będzie próbowała zaatakować patelnią czy co tam jej się nawinie pod rękę. Co Ty na to? A może masz jakieś inne plany co do nich? ;)]

    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli miał pozwolenie na całą blaszkę, to nie zamierzał odmawiać. Pewnie i tak zwróci ją pustą na przełomie dwóch dni, bo podjadanie w trakcie pracy było czymś, co robił już odruchowo, a ciasto czekoladowe świetnie sprawdzi się w roli szybkiej przekąski. Może nawet pokusi się, by poprosić Finn po raz kolejny o upieczenie słodkiego wyrobu, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. Ale, szczerze mówiąc, teraz czuł się najedzony. Podejrzewał, że nie sięgnie już po kolację, jak wróci do domu, bo zarówno obiad, jak i deser zdołały wypchać żołądek Kaysera po brzegi. Dawno nie miał też przyjemności zajadania się w towarzystwie, bowiem nigdy nie paliło mu się do grupowych obiadów, aczkolwiek musiał przyznać, że wieczór był naprawdę sympatyczny, i nie miał czego żałować. Gdyby odmówił, pewnie przesiedziałby wieczór w swoich czterech ścianach, zajmując się jakimiś mniej interesującymi rzeczami, a w tej chwili, mógł chociaż porozmawiać, a dodatkowo utwierdzić się w przekonaniu, że Dorothy faktycznie ma się dobrze u boku Finaly. Zdążył już zauważyć, ze dziewczyna należała do grona dość energicznych, a ponadto ciepłych osób, a właśnie kogoś takiego brakowało ciotce Ferrana do życia – on zdecydowanie nie sprawdzał się w roli człowieka optymistycznego, który był w stanie poprawić humor niemalże każdemu, natomiast Finn radziła sobie z tym znakomicie. A do tego świetnie gotowała i równie świetnie piekła – czego można chcieć więcej?
    Kieliszek słodkiej nalewki szybko przebrnął przez przełyk, pozostawiając po sobie jedynie aromat jagód i przyjemne ciepło. Spirytus był niemalże niewyczuwalny, dlatego nalewkami od Amandy można było upić się bardzo łatwo – jedne były słabsze, inne mocniejsze, ale każde piło się niczym sok. Czasami człowiek nie zdążył się nawet obejrzeć, a w butelce pozostawały już tylko kropelki.
    — Racja — przyznał, odstawiając pusty kieliszek obok talerzyka. Co prawda, Ferranowi upijanie się przychodziło nieco wolniej, bo ostatnimi czasy zahartował swój organizm wysokoprocentowymi trunkami, jednak nie na tyle, by znaczące ilości nie zdołały powalić go na kolana. Oczywiście, nie planował na nie upaść, mając na uwadze powrót do domu – spacer na czworaka pośród zasp nie wróżył niczego dobrego, toteż nie zamierzał do niego dopuścić.
    — Tak swoją drogą, chyba nie miałem okazji Cię zapytać Finn, skąd właściwie pochodzisz — rzekł, między nutami Cinnamon Girl, która wypełniła po części pomieszczenie. Niewiele wiedział o kobiecie... Właściwie, to poza jej imieniem, i obecnym zajęciem, o niczym więcej. Dorothy nieco wspominała, ilekroć Kayser u niej się pojawiał, jednak nie zdradzała szczegółów z jej życia, i był niemalże pewien, że nie wspominała również, skąd kobieta pochodzi. A był ciekaw, bo dlaczego nie? Skoro zdarzało im się od czasu do czasu widywać, warto było przyswoić odrobinę więcej informacji. Może dowie się czegoś niezwykle ciekawego, a miał wrażenie, że po tak uśmiechniętej duszy na pewno.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  12. Prawdopodobnie każdemu samotność po pewnym czasie zaczynała doskwierać – prawdopodobnie, dlatego że Ferrana można było wrzucić do wora wyjątków, bowiem mężczyzna czuł się we własnym towarzystwie najlepiej. Zresztą, nie każdy miał siłę, by polubownie u boku Kaysera spędzić dłuższą chwilę, bo uprzejmością to pan pułkownik czasami nie grzeszył. Akurat w towarzystwie Dorothy i Finlay czuł się na tyle dobrze, by wykrzesać z siebie znaczną ilość kurtuazyjnych manier, a nawet kilkakrotnie się uśmiechnąć, co w porównaniu do całego życia mężczyzny, było czymś naprawdę niespotykanym. Choć sam fakt, że w ogóle zgodził się przyjść w odwiedziny, to już zakrawało o miano lekkiej anomalii. Ale nie żałował – czuł się naprawdę swobodnie, a panna Waston z tematu na temat okazywała się coraz ciekawszą rozmówczynią.
    Gdy kobieta wróciła do salonu, Kayser akurat bawił się kieliszkiem nalewki, obserwując jak alkohol zatacza na ściankach szkła niedbałe okręgi. Dopiero, kiedy Finn wymieniła nazwę ulicy, mężczyzna podniósł pytające spojrzenie niebieskich tęczówek na jej twarz i podsunął kieliszek w kierunku butelki. Baker Street nie mówiło mu nic, a nic. Znaczy, z pewnością minął taką ulicę w różnych miastach Kanady, bowiem była dość popularna, jednakże nie wiele dało mu to do zrozumienia odnośnie pochodzenia Finlay. Nie wiedział też, co do jej pochodzenia ma kot Holmes, acz zerknął na zwierzaka mimochodem, jakby faktycznie czworonóg nosił na sobie jakieś wskazówki... Niemniej, Kayser nie przerywał kobiecie, upijając łyk nalewki w milczeniu. I tak – słysząc Vancouver, zrozumiał znacznie więcej, a przynajmniej do chwili, kiedy Finn nie wspomniała o dorastaniu „wszędzie i nigdzie” – usłyszawszy to stwierdzenie, ściągnął brwi próbując wyciągnąć konkretne wnioski, i pierwsze co przyszło mu na myśl, to że jej dzieciństwo z pewnością nie było tak kolorowe, jak optymizm którym na co dzień tryska. Wcale też się nie pomylił. Dom dziecka nie był wzorcem wymarzonego dzieciństwa.
    Prawda jest taka, że nie podejrzewał takiego scenariusza. Na pierwszy rzut oka miał wrażenie, że Finlay jest jakąś córka znajomej koleżanki Dorothy, albo cokolwiek podobnego – dom dziecka nie wchodził w grę, bo w tej krótkiej obserwacji Ferran nie dostrzegł niczego, co mogłoby zdradzić, że Finn rzeczywiście w nim się wychowała. Fakt ten odrobinę go zaintrygował, aczkolwiek współczuć jej nie potrafił, bo kilkuletnia wojna na wschodzie wyprała Kaysera z resztek politowania, jakim mógłby ją uraczyć. Mimo, że dorastanie bez biologicznych rodziców poczuł na własnej skórze.
    — Skąd więc w tobie tyle szczęścia, Finlay? — Zapytał, biorąc kolejny łyk słodkiego alkoholu. — Nie żeby mi to przeszkadzało — sprostował po chwili — Jestem po prostu ciekaw, czy los w jakiś sposób zrekompensował ci brak stabilnego dzieciństwa — rzekłszy, zlustrował kobietę subtelnym spojrzeniem — Często się uśmiechasz.
    A uśmiech był dla Ferrana oznaką radości, nic więc dziwnego, że założył, iż Finlay wiedzie – w jakiejś części – radosne życie, a obrazy przeszłości nie uwierają jej niczym uparta zadra. Znał kilka osób, które wychowały się w sierocińcu i za żadne skarby nie zestawiłby ich razem z Finn, bowiem to różnice, jak między niebem i ziemią. W tych, których znał z wojska, nie było już ani grama beztroski i błogosławieństwa – w Finlay wciąż tak.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  13. Kojarzył Holmesa i Wastona, ale nie skojarzył, że jej imię i imię zwierzaka zgrały się właśnie w ten duet. Chociaż, tak naprawdę, przydałoby się Ferranowi odrobinę lekcji, jeśli chodzi o brytyjską literaturę, bo w Albercie nie miał okazji się w nią zagłębiać. Akurat wtedy nie zaprzątał sobie głowy niczym innym, jak tajnikami zbrojeniowymi, toteż sięgał tylko po książki związane z tymi tematami. Ale o słabościach ciotki to nie wiedział. — Nie sadziłem, że Jude Law wpadł jej w oko — wzruszył lekko ramionami, unosząc przy tym usta, bo jakby nie patrzeć, było to dość zabawne. — W każdym razie, nie pisnę słówkiem.
    Oboje z Finlay różnili się jednak tym, że Kayser poznał swoich rodziców. Co prawda, sam nigdy nie próbował nawiązać z nimi kontaktu, jednak w pewnym momencie, dawcy życia wparowali do egzystencji Ferrana z butami i zrodziła się z tego sroga awantura – Dorothy, być może, nawet nie zdawała sobie sprawy, natomiast dziadkowie mężczyzny już tak. Otóż, pierwsze spotkanie z ojcem skończyło się poważną bijatyką, i byłoby wszystko dobrze, gdyby matka nie wezwała wtedy policji. Aczkolwiek, gdyby nie wezwała, finał również mógłby być czarny. Na szczęście, Ferran nie został pociągnięty do odpowiedzialności, ze względu na stan ojca, który podczas pierwszej wizyty znajdował się w wysokim stadium upojenia alkoholowego – matka podobnie, choć starała się trzymać fason – zatem szybko udało się wyegzekwować przed sądem zakaz zbliżania się dla nich obu. Od tamtej pory nie rozmawiali, a minęło już dobrych parę lat.
    Ponownie wysłuchał Finlay w milczeniu, analizując szczegółowo jej słowa. Spostrzegł, że jest jeszcze wiele kwestii, o których nie wspomniała, a których opowiedzenie zajęłoby sporo czasu – nie miał jednak zamiaru ustępować, tym bardziej, że czas dziś nie grał dla niego żadnej roli. Finn dawała jasno do zrozumienia, że jej życie toczyło się raz z górki, raz pod górkę, a to było dość ciekawe dla samego Kaysera, bowiem cała Waston zdawała się wychodzić za szablon zwykłego Kowalskiego, który poza pracą nie ma nic innego do powiedzenia o swym jakże nudnym, płytkim i monotonnym życiu.
    Jakiś cień powagi przebiegł po twarzy Ferrana, gdy Finn zapytała o jego przeszłość, aczkolwiek zatuszował go perfekcyjnie lekkim uśmiechem, kiwając przy okazji głową — Nie skończyłem zadawać ci jeszcze pytań — zaznaczył, podpierając łokcie o blat stołu — Ale, żeby było fair... Wróciłem na stare śmieci z Północnej Karoliny, gdzie jeszcze rok temu służyłem dla jednostki walki radioelektronicznej — rzekł niezbyt wnikliwie, po czym zapił słowa łykiem jagodowego napoju, stale utrzymując wzrok gdzieś na twarzy Finn. Wprawdzie, w owej jednostce odbył najkrótszą służbę, jednak to na niej zakończył karierę mundurową, przechodząc w stan uśpienia.
    — Wracając jednak do ciebie, Finlay, ktoś konkretny, poza rodzicami, sprawił, że doświadczyłaś samotności? — Według Ferrana samotność nie mogła wziąć się znikąd, a w domu dziecka nie brakowało rówieśników, z którymi można nawiązać jakąś relację – oni również nie mają do kogo otworzyć ust, dlatego otwierają je do kolegów i koleżanek obok. Zupełnie inaczej jest w późniejszym wieku, kiedy człowiek zaczyna rozróżniać wszelkiej maści afiliacje międzyludzkie, a do samotności mogą przyczynić się jedynie ludzie; sztuczni-prawdziwi przyjaciele, nieudany związek... Ewentualnie także obserwacje – człowiek samotny widząc pary, zaczyna odczuwać potrzebę przejmowania podobnych cech.
    Kayser był ciekaw, bo osobiście największej samotności doświadczył w momencie, gdy odczytał ostatni list od byłej narzeczonej, który pogrzebał całą ich kilkuletnią znajomość. To było stokroć gorsze, niż wiedza, że rodzice poza oddaniem genów nie zrobili niczego więcej.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  14. Charakter Ferrana ukształtował się głównie na wojskowej dyscyplinie. Dziadkowie, oczywiście, wpoili mu do głowy zasady savoir vivre, aczkolwiek cała reszta została nabyta w wysokich murach, nie zawsze sympatycznej jednostki. Takim już się stał – zwracającym uwagę na szczegóły perfekcjonistą i nieugiętym facetem przekazującym, niekiedy, zbyt prostolinijnie swoje myśli. Do tego należało się przyzwyczaić, bądź nie, jednak jeśli mowa o charakterze, był przeciwieństwem do optymizmu jaki posiada Finn. Może kiedyś, nim ukończył te dwadzieścia lat, miał w sobie spore pokłady pozytywnej energii, jednak wyjazd do Cold Lake w Albercie wziął i obrócił jego osobowość o sto osiemdziesiąt stopni. Na miejsce beztroskiego postrzegania świata wkroczyła czujność, a spontaniczne podejście do otoczenia przeobraziło się w regulaminową, oficerską musztrę; tyle razy, ile Kayser za karę musiał odśpiewywać hymn jednostki, tyle tutejsze dewotki spod kościoła nie zdążyły się jeszcze wymodlić. Z czasem dla Ferrana stało się to normalnością, choć dla przeciętnego obywatela była to raczej tyrania z piekła rodem. I dlatego, choć zdjął z siebie – poniekąd – obowiązki oficera, cały czas nim był, bowiem tego charakteru już nic nie będzie w stanie zmienić, bo co swoje, Kayser zdążył już przeżyć tam, gdzie dzieci w wieku kilkunastu lat uczą się zabijać – Afganistan i ziemie spowite krwią, o których śni jeszcze po dziś dzień. W końcu, jeśli wchodzisz między wrony, musisz krakać jak one, a wojna to nie rurki z kremem – albo życie twoje, albo wroga. Tylko ile człowieczeństwa ma w sobie człowiek, który z zimną krwią potrafi obierać innym światełko życia? Ferran nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo dlaczego miałby zastanawiać się nad sensem własnego istnienia – dla unicestwiania żył przecież dwanaście lat.
    Nie potrzebował zgody Finlay na zadawanie pytań, bo nawet bez niej ośmieliłby się je zadać, aczkolwiek na to przyzwolenie kobiety zareagował uśmiechem. A który to już raz zdążył się dziś uśmiechnąć?
    Przyglądał się kobiecie z dość wyraźną precyzją, tak, jakby szukał odpowiedzi w mowie jej ciała, która zazwyczaj zdradzała więcej niż słowa. Oczywiście, że nie umknął mu fakt, iż nie wszystko u panny Waston jest w stu procentowym porządku, a ta kilkunastu-sekundowa cisza stanowczo potwierdziła tę tezę. Ująwszy w dłoń pełny kieliszek, zawiesił na nim spojrzenie, po czym znów podniósł wzrok na Finlay. — Nie zwalaj winy na nalewkę. Oboje dobrze wiemy, że to nie ona — również podniósł kieliszek do ust. — Wybacz za te pytania – byłem ciekaw, w jakim stopniu wzbudzam twoje zaufanie. Z osobami, które rozmawiają ze mną otwarcie, zawsze współpracowało mi się najlepiej — wyjaśnił pogodniejszym tonem. — Ale chciałbym się jeszcze dowiedzieć, czym się zajmowałaś za nim trafiłaś do Mount Cartier – Dorothy wspominała, że skończyłaś psychologię.
    Ot, ciotka zdążyła już odrobinę wyklarować Ferranowi sytuację Finn. Wprawdzie, bez jakiś szczegółów, jednak nieco wspomniała o jej studiach i podejściu do życia. Nazywając kobietę „iskierką”, ujmowała w jednym słowie cały charakter panny Waston. I co prawda, to prawda.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  15. Uniósł kącik ust, stuknąwszy się kieliszkiem z Finlay, po czym wypił zawartość szkła w akcie toastu. Prawda jest taka, że Ferran zazwyczaj nie bywał tak dociekliwy – w głębokim poważaniu miał historię ludzi i naprawdę rzadko zagłębiał się pradzieje swoich rozmówców. Wiedza ta była mu potrzebna do niczego, toteż nigdy nie zawalał nią sobie głowy; obok ludzkich problemów także przechodził obojętnie, choć to może dlatego, że zawsze miał wystarczająco swoich... A może dlatego, że żadne z niego empatyczne uosobienie dobroci. Niemniej, z panną Waston sytuacja wyglądała inaczej, bowiem pytania, które padały z jego ust, nie były tylko zapchajdziurą niezręcznej ciszy. Zadawał je, bo był ciekaw; bo nie rozumiał, jak można emanować tak cholernie pozytywną energią, kiedy życie wcale nie było łaskawe, i jakim cudem kobieta była w stanie po tym wszystkim uszczęśliwić nieszczęśliwych. Słuchając jak opowiada, miał wrażenie, że nie słucha zwykłego człowieka, tylko anioła stróża, który zstąpił z niebios, by rozdawać smutnym szerokie uśmiechy. To coś niebywale nadzwyczajnego i coś, od czego na przestrzeni dwunastu lat Kayser zupełnie się odzwyczaił. Zapomniał jak to jest spotkać radosną duszę i zapomniał jak to jest być radosnym.
    — Inteligentna z ciebie osoba — zauważył, gdy Finlay wymieniała wszelkie profesje z jakimi przyszło się jej zmierzyć. Miała absolutną rację, co do wsparcia w codziennych sytuacjach – te były najskuteczniejszym sposobem na zwalczenie wszelkich trudności, bowiem nawet najlepsza, kilkugodzinna terapia nie była w stanie naprawić problemów tak, jak przystosowywanie kogoś do życia za pomocą codziennych sytuacji.
    Szczególnie zaciekawił go aspekt pomocy żołnierzom, bo był świadom, że po części dotyczy to również jego. Kayser wiedział z czym się zmaga, dlatego że nim wrócił do Mount Cartier, została mu postawiona diagnoza. Oczywiście zaprzeczył, wypierając się jakichkolwiek problemów, ale podświadomie doskonale zdawał sobie sprawę, że psychiatra ma rację. Poza tym, sam odczuwał zmiany. Ilekroć przeglądał się w lustrze, zauważał, że nie jest tą osobą co kilka lat temu – ostre rysy twarzy zastąpiły łagodny wyraz, a przemęczone żyły na dobre udekorowały szorstkie dłonie, niegdyś nie naznaczone doświadczeniem życia.
    Jednak, gdy Finn urwała, po raz kolejny ściągnął brwi, skupiając błękit tęczówek na rysach jej twarzy. Kobieta powinna była już wiedzieć, że nie pozwoli jej przerwać, a jeśli pozwoli, to tak czy siak wymusi odpowiedź zadając pytania.
    — Co sprawiło, że zrezygnowałaś? — Uniósł brew, przysuwając kieliszek do ust. — Wiem, że nie była to spontaniczna decyzja — zaznaczył, by Finlay nie próbowała się wymigać od odpowiedzi. Oczywiście, nie znał konkretnego powodu, dla którego postanowiła przyjechać aż tutaj, bo nie wypytywał Dorothy o takie szczegóły, ale szybko wyciągał wnioski, analizując jej słowa. Wiedział, że było coś, co miało na to wpływ. Inaczej nigdy by tu nie przyjechała.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie spodziewał się innej odpowiedzi. Od początku zakładał, że na czele jej decyzji stał facet, czy też miłość, która rozprysła się niczym bańka mydlana, jednak potrzebował słów, by założenie to potwierdzić. I nie musiał już pytać o nic więcej – doskonale rozumiał, jak wiele jest w stanie się zmienić, kiedy to uczucie nagle znika tak po prostu jak sen, albo złudzenie. Rozumiał, bo sam padł ofiarą trudnego rozstania, które obróciło jego życie do góry nogami.
    Nim wyjechał na misję, był już zaręczony – miał plany na przyszłość, które poniekąd dodawały mu sił, kiedy na obcej ziemi stawał z wrogiem twarzą w twarz. W takich momentach zawsze myślał o tej, która skradła mu serce, bowiem była ona jedyną nadzieją na lepsze jutro, i jedyną osobą której bezgranicznie ufał... I na której ostatecznie cholernie się zawiódł. Po dziś dzień ma uraz do wszelkich listów, bo ostatni jaki czytał, niemal nie wpędził go do grobu. Ale kto by się tym przejmował – na pewno nie ta kobieta, której kiedyś byłby w stanie oddać wszystko, bo zwinęła manatki i przez dobre siedem lat nie dała znaku życia. Niestety, zrodziło to również inne konsekwencje. Ferran miał wrócić z misji po dwóch latach, a z własnej woli został tam kolejne trzy, łamiąc przy tym cały swój kręgosłup moralny i gubiąc pokłady człowieczeństwa. Już wtedy zaczynało być z nim coraz gorzej, aczkolwiek nikt nie próbował go zatrzymać, wierząc, że w końcu zatrzyma się sam. I zatrzymał – na kozetce u psychiatry.
    Ferran doceniał, że Finlay zechciała opowiedzieć mu tak wiele szczegółów z własnego życia. Przyglądał się jej uważnie, bowiem każdy ruch kobiety skrywał w sobie jakąś tajemnicę, ale nie musiał pisać na ten temat książki – mowa jej ciała była idealną książką, z której należało tylko umiejętnie korzystać. I wciąż wydawała mu się niezwykła; z każdym słowem coraz bardziej ciekawiła, mimo że to, o czym opowiadała, nie było niczym przyjemnym zarówno dla niej, jak i dla słuchacza. Kayser, niestety, nie mógł udzielić jej żadnych rad, bo pokrzepianie nigdy nie wychodziło mu dobrze, a zresztą – wcale nie musiał. Finlay, jak osobiście wspomniała, jest tak zaradna, że sama udzieli sobie odpowiedniej rady kiedy przyjdzie na to czas.
    — Jeśli miałbym cokolwiek o tobie napisać, to tylko wiersz. Ale nie podzieliłbym się nim ze światem. Nie jest tego wart — rzekł, uśmiechając się wyraźniej, bo jeszcze nie tak dawno faktycznie zdarzało mu się pisać wiersze.
    Przechylił kieliszek chwilę po Finlay, co by nie zostać z tyłu. Nie spodziewał się, że kolejki będą szły z minuty na minutę coraz szybciej, choć nie przeszkadzało mu to ani odrobinę. Często sięgał po alkohol, zdążył więc zahartować organizm na wysokoprocentowe trunki, ale gdyby miał sam opróżnić całą nalewkę pewnie padłby jak mucha. Dobrze, że butelka nie jest studnią bez dna.
    — Nie wierzę w przypadki — zaczął — Nic nie dzieje się bez przyczyny i mam wrażenie, że twój przyjazd do Mount Cartier także.
    Miałby inne zdanie, gdyby w jego życie płynęło swobodnie, aczkolwiek zdążył kilkakrotnie zauważyć, że los zsyła mu niespodzianki nie bez powodu. Co prawda, wciąż nie odkrył tego konkretnego celu, jednak był pewien, że jeszcze nim światełko jego życia zgaśnie, ów cel zostanie osiągnięty.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  17. Wzruszył niewinnie ramionami, gdy Finlay zabawnie potarła policzki. Kobieta musiała się do pewnych rzeczy przyzwyczaić, jeśli planowała z mężczyzną współpracę, bo jeszcze wielokrotnie się zdarzy, że Kayser przekroczy granice powściągliwości na różne sposoby, wprowadzając tym samym cień zakłopotania. Oczywiście, nie dopuści się niczego głupiego, bo wciąż ma łeb na karku, jednak bariery stawiane przez ludzi nigdy nie stanowiły dla niego problemu – traktował je jako wyzwanie, a że z ryzykiem się polubił, to często się go łapał. Przez długi okres życia balansował zresztą na granicy.
    — Nie martw się, w razie czego cię przeniosę — zapewnił, dopijając nalewkę z własnego kieliszka — Ale w porządku — odstawił szkło nieco dalej, na znak, że sam pić także nie zamierza. Jakby nie patrzeć, Ferran musiał jeszcze dość do własnej chaty, o ile nogi i wiatr nie poniosą go w innym kierunku. Ian pewnie będzie miał otwarty bar nieco dłużej, zważywszy na ocieplenie się pogody, a to pierwszy punkt, o który Kayser mógłby na swej mapie zahaczyć.
    Na zadane pytania, tym razem w jego stronę, nie odpowiedział od razu. Utrzymywał spojrzenie na twarzy Finlay, aczkolwiek milczał, unosząc kącik ust w lekko szelmowskim wyrazie. Ferran wierzył w dziwne rzeczy, nie do wszystkiego się przyznawał, jednak postrzegał świat zupełnie inaczej, niż przeciętny obywatel tego, czy innego kraju. Może dlatego, że więcej wiedział, i dlatego, że nie o wszystkim mógł powiedzieć, biorąc pod uwagę zakaz nałożony odgórnie od przełożonych wojskowych. Mógł jednak opowiedzieć o sobie.
    — Pochodzę stąd — zaczął, ponownie podpierając łokcie o blat stołu — Wychowałem się w Mount Cartier pod okiem dziadków. Tak, jak tobie, nie było mi dane spędzić dzieciństwa z rodzicami, jednak w przeciwieństwie do ciebie, było mi dane ich poznać. Niestety, bo przez to spotkanie miałem już raz kajdanki na rękach — przerwał na ułamek sekundy, stwierdzając, że nie ma sensu tego wyjaśniać. — Jednak nie tutaj dorastałem, a między murami sił powietrznych kanady, w których spędziłem dwanaście lat. W przeciwieństwie do ciebie, nie robiłem wszystkiego, a tylko jedno – uczyłem się walczyć i wygrywać — wyznał nieco bezpardonowym tonem, jakby walczenie i wygrywanie było celem jego życia. Poniekąd właśnie było, bowiem niczego innego od niego nie oczekiwano. — Po pięciu latach udało mi się wyjechać do Afganistanu, gdzie spędziłem sześć, bardzo trudnych lat. I wiesz co, Finn? Miałem tam przyjaciela. Mieliśmy jechać tym samym pojazdem, jednak Luke uparł się, bym wsiadł do drugiego. Zgodziłem się. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że Luke wróci z przejazdu martwy. — Ani razu nie uciekł spojrzeniem w bok, stale utrzymując go na twarzy Finlay, bo kiedy tak opowiadał patrząc na nią, nie odczuwał nagłej agresji. A ta w takich momentach objawiała się zawsze. — Uznałbym, to za przypadek, jednak rok później to ja uratowałem życie jego bratu i trzem innym żołnierzom, tylko odrobinę tracąc własnej krwi. Jego brat trzy dni później został ojcem — uniósł nieznacznie kącik ust na to wspomnienie — Zostałem odznaczony najwyższym stopniem oficerskim i wróciłem tutaj — splótł dłonie na blacie. Była to zaledwie kropelka z jego przeszłości. W życiu Kaysera wydarzyło się tak wiele, że jeden wieczór nie starczyłby na opowiedzenie tego wszystkiego.
    Niemniej, rozluźnił się kiedy skończył. — Zatem, tak Finlay. Wierzę w przeznaczenie i siłę losu. Muszę jednak przyznać, ze jest cholernie nieprzewidywalna.
    Gdyby Ferran wrócił do narzeczonej po dwóch latach w Afganistanie, nikt nie wie, jak potoczyłaby się historia jego przyjaciół. Zginęliby wszyscy, albo nikt.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  18. Ferrana nie miał kto odwodzić od alkoholu, dlatego sięgał po niego częściej niż powinien, bagatelizując życzliwą dłoń osób trzecich, którym zdarzało się zwracać na to uwagę. Ale Kayser miał wszelkie rady, jak zwykle, w poważaniu; do mężczyzny niekiedy należało przemówić tylko siłą, jednak nikt w Mount Cartier nie odważył się jeszcze podnieść na niego ręki. Raczej większość wolała go unikać, bowiem swymi pierwszymi dniami pobytu zamiast zaskarbić sympatię mieszkańców, wzbudził najpewniej tylko niesmak. Niemniej, po niecałym roku, ludzie zdążyli się do niego przyzwyczaić... Jedynie starsze obywatelki nadal szczekały między sobą, wymyślając jakieś niestworzone rzeczy, ale na to Kayser machał tylko ręką. Pewnych kwestii nigdy się nie zmieni, a walczyć z wiatrakami nie zamierzał, bo to zupełnie nie w jego stylu.
    Sięgnął więc po kieliszek na nowo wypełniony słodkim trunkiem. Czuł, że procenty zaczynają mieszać się z krwią płynącą w żyłach, lecz nie na tyle, by odmówić jeszcze jednej kolejki. Dla Ferrana wieczór się dopiero zaczął, a gdzie się skończy? Diabli wiedzą.
    — Nie zostałem ojcem chrzestnym — oznajmił, robiąc przerwę na łyk nalewki — Po pierwsze, nie wierzę, po drugie, nie planowałem kończyć ze służbą. Nie widziałem więc sensu i oddałem to miejsce komuś, kto faktycznie mógłby włożyć więcej serca w wychowanie dzieciaka. Ale zostałem świadkiem chrztu — wyjaśnił. Oczywiście, to szczytne miejsce zostało mu zaproponowane od razu, gdy tylko okazało się, że brat Luke'a został ojcem, jednak Ferran stanowczo mu odmówił – tak było lepiej przede wszystkim dla małego chłopca, bowiem Kayser nie mógłby nikomu zagwarantować, że jego życie nie urwie się w najmniej oczekiwanym momencie. A był taki okres, kiedy poza walką nie obchodziło go nic więcej; był w stanie tak po prostu poświęcić się w imię konfliktu zbrojnego, na nic nie zważając. Otóż, Ferran nie miał nic do stracenia.
    — A czy Luke wiedział? — Wzruszył ramionami — Nie wiem. Przed ofensywą powiedział tylko, że wszystko dobrze się ułoży. Choć zawsze to powtarzał, kiedy w powietrzu wisiało napięcie.
    To samo Ferran usłyszał, kiedy otrzymał ostatni list od Lily. Wszystko dobrze się ułoży. I do dziś nie był w stanie sobie odpowiedzieć, czy rzeczywiście ułożyło się tak dobrze, jak zapewniał go świętej pamięci przyjaciel, czy jednak powinien był porównać swe obecne życie do jednego z ulicznych rynsztoków. Nie był szczęśliwy – choć to może dlatego, że już nie potrafił – był jednak przekonany, że do końca jeszcze daleko.
    Na słowa o kobiecie parsknął nerwowym pół-śmiechem, po czym spuścił głowę, wbijając spojrzenie w dechy stołu. Przez chwilę milczał. I tylko dlatego, by nie wypluć z siebie wiązanki zbyt ostrych słów, jakie cisnęły mu się na usta za każdym razem, kiedy musiał ją wspominać. Minęło już siedem lat, a Ferran wciąż żywił do niej tak ogromną niechęć, że nie dałoby się opisać tego uczucia słowami. Gdyby miał wskazać najgorszą rzecz jaka go spotkała, to nie byłaby nią ani wojna, ani ból, ani strach, tylko właśnie Lily, a dokładniej jej decyzja.
    — Ludzie, którzy chcą pozostać w twoim życiu zawsze znajdą na to sposób — odezwał się nieco posępnie, podnosząc wzrok na Finlay — Jeśli nie chcą, to go nie znajdą. Ale jestem zdania, że podjęła dobrą decyzję — odpowiedział, chwilę później dopijając zawartość kieliszka jednym haustem.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  19. Theodor miał kilka epizodów nieobecności w miasteczku. Najpierw wyjazd do wielkiego miasta w celu rozwoju kariery hokeisty, która nawiasem mówiąc zaczęła kończyć się zanim na dobre się rozpoczęła, a potem wycieczka do tropików w odwiedziny do rodziców. Nadal nie mógł uwierzyć, że jego staruszkowie odnaleźli się w tak gorącym klimacie, który nie miał kompletnie nic wspólnego z Mount Cartier. Jednak kiedy oni czuli się w nowym miejscu jak w raju, Theo zatęsknił za ukochanym domkiem, pokrytym w środku drewnem i urokiem tej małej dziury na końcu świata. Zdecydowanie bardziej odpowiadały mu mrozy niż taka ilość słońca. Natomiast wszelkie inne podróże były zdecydowanie krótsze i nie zasługują na aż takie rozwodzenie się nad nimi.
    Kojarzył wszystkie osoby mieszkające na stałe w miasteczku, zaś wieści o nowych docierały do niego z wszelkich stron, gdyż ludzie lubili wymieniać się wieściami. I tak jak miał okazję poznać kilku przyjezdnych, tak z dziewczęciem o imieniu Finlay, mijał się jedynie kilka razy na uliczkach i na tym ich znajomość się kończyła, choć mieszkała tu już od kilku miesięcy i nie zapowiadało się na to, by miała gdziekolwiek wyjeżdżać. Dawno też nie wyświadczał żadnych przysług pani Redwayne, toteż szanse na jakiekolwiek spotkanie i rozmowę malały. Do czasu…
    Właśnie wrócił z męczącej podróży do Churchill. Nie dość, że w mieście został dostrzeżony przez swoją siostrę-wariatkę i musiał spędzić z tym diabłem w ciele kobiety kilka godzin, to jeszcze samochód zaczął mu się psuć. Jedna rzecz się paprała i zaraz pociągała za sobą kilka kolejnych, o czym świetnie się przekonał, gdy odczuł na własnej skórze dość potężne uderzenie w plecy.
    — Auć… — syknął, łapiąc się automatycznie za głowę, choć nie wiedział, co go w tym momencie bardziej bolało. Odwrócił się i zobaczył przed sobą kobietę, która z groźną miną dzielnie dzierżyła w dłoniach kij golfowy i mimo odczuwanego dyskomfortu, parsknął śmiechem, odsuwając się zapobiegawczo, by nie dostać po raz kolejny; a bądź co bądź w tym momencie najwrażliwszy punkt Theodora był zdecydowanie zbyt blisko końcówki kija. Tego się nie spodziewał, ale mógł przewidzieć, że wpadanie do czyjegoś domu, gdy może znajdować się w nim osoba niezapoznana z pewnymi ustaleniami, będzie złym pomysłem. — Tylko zakupy przywiozłem, nie zamierzam nic kraść — powiedział w końcu, gdy nieco opanował wybuch radości. — Muszę przyznać, że uderzenie masz mocne — dodał z uznaniem, odrywając rękę od swej głowy. Powoli przestawało boleć i pozostawało jedynie uczucie dziwnego ćmienia. Na szczęście ten rejon oszczędziła, natomiast plecy nadal doskonale czuły spotkanie z bronią szatynki.
    Właśnie ten moment wybrała sobie na powrót właścicielka domu. Zdziwienie zatrzymało ją w pół kroku przed wejściem do kuchni, ale nie można było jej za to winić. Wielki chłop, niewiedzący czy śmiać się, czy krzywić z bólu, a przed nim drobna kobieta wyglądająca, jakby sama chciała powstrzymać całe wojsko.
    — Dzień dobry… — przywitał się, nie wiedząc co lepszego mógłby zrobić w tym absurdalnym momencie.

    [Mój mózg już dzisiaj trochę nie współpracuje, ale mam nadzieję, że nie jest najgorzej! :)]
    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  20. Ej, patrz! Nam przeznaczone jest coś razem pisać. Są nawet w tym samym wieku! Myślę, że mogłyby się porozumieć, gdyby Finlay jakoś zainicjowała tą znajomość. Sama Tilly jest dość wycofana w stosunku do nawiązywania nowych znajomości.

    Mathilde Delaney

    OdpowiedzUsuń
  21. Faktycznie – nie miał nic przeciwko obecności Finlay. Inaczej nie siedziałby z nią przy stole i nie rozmawiał na tematy, których nigdy nie porusza. Ale czy ją miał? Na to pytanie nie mógłby udzielić już tak stanowczej odpowiedzi, bowiem Ferran przywykł do życia w pojedynkę, a wrodzony indywidualizm tylko mu w tym pomógł. Nie ukrywał, że towarzystwo kobiety było czymś nowym; łutem radości, który pojawił się właściwie znikąd, jednakże przez naprawdę spory szmat czasu Kayser do nikogo się nie przywiązywał. Minął w tym swoim marnym życiu niepoliczalną liczbę osób – jedni byli krócej, inni dłużej, toteż przywykł do zmian i do tego, że ludzie pojawiają się i znikają, i dlatego nie zacieśniał więzów żyjąc w przekonaniu, że nie ma to żadnego sensu. Zresztą, Ferran nie uważał się za dobry materiał na kompana do wspólnego bytowania i mógłby znaleźć na to wiele dowodów, choć wystarczyło zmierzyć się z jego charakterem, by zauważyć, że nie jest to łatwy do zgryzienia orzech. Jako typ, którego albo się lubi, albo nie, wymagał głównie cierpliwości. I oswojenia się z niewyparzoną gębą.
    Wierzył jednak, że Mount Cartier będzie miało na Finlay bardzo dobry wpływ. Znał tę mieścinę jak własną kieszeń; znał też klimat, który czasami potrafił napawać człowieka potężną dawką energii – niektóre miejsca, szczególnie w Górach Cartiera, były niczym z pocztówki. Swoją drogą, ciekawe czy panna Waston miała okazję oglądać wioskę ze szczytu, bo przegapić tutejsze widoki to tak, jakby przegrać życie.
    Uśmiechnął się, kiedy Finn wspomniała o stracie jego byłej narzeczonej. — Nie wiedziała, że pisałem wiersze — przyznał, dekorując twarz w nieco żartobliwy wyraz. Wbrew pozorom, oboje odrobinę się różnili. Lily nigdy nie interesowała się poematami, natomiast Kayser może nie tyle co się interesował, ale je lubił. Zawsze ciekawiły go aspekty, które miały ukryty jakiś przekaz, zapewne dlatego zainteresował się również Finlay.
    Zaproszenia nie odrzucił, bo zdawał sobie sprawę, że nadarzy się okazja, by znów odwiedził progi Dorothy. Poza tym, nie miał tez powodu, by odmówić Finlay kolejnej wizyty, tym bardziej, jeśli szczerze tego chciała. Nie był jednak pewien, czy jego ingerencja w życie niewiasty była dostatecznie dobrym pomysłem, by przytaknąć jej z aprobatą.
    — Nie jest łatwo mnie zatrzymać, Finlay — odrzekł z wyraźną nutą filuterii, po czym nachylił się nad blatem, przechylając głowę w bok, śledząc wzrokiem rysy jej twarzy — Dlaczego właśnie tego chcesz?
    Zdumiewające, że usłyszał to od osoby, która zdążył poznać bliżej niemalże chwilę temu. Zdumiewające, że osoba, którą zdążył poznać chwilę temu, zaczęła pokładać w nim jakieś drobne iskierki zaufania, kiedy z autopsji wiedział, że nieczęsto je wzbudzał. W przeciwieństwie do respektu – w murach jednostki potrafił siać zamęt i robił to wielokrotnie, a tym bardziej, gdy prowadził za rękę świeżysz elewów. Nie było miejsca na zwątpienie, a każdy, kto wywiesił białą flagę, wracał z kwitkiem. Był surowym przełożonym, skutecznym żołnierzem i prawdziwym przyjacielem. Kiedyś wzbudzał zaufanie – teraz jedynie niepewność.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  22. Jesteś z nami tak króciutko, a już nas zaskakujesz i aktywnie zaczynasz działać na blogu! Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem, bo na takich graczy nie trafiamy zbyt często! Na dodatek udało Ci się perfekcyjnie rozwiązać krzyżówkę za co należy Ci się kolejny plus! Powitaj więc uroczą ikonkę, którą już Ci wkleiłam w kartę i niech to będzie świetna zachęta do zbierania następnych nagród dostępnych w odpowiedniej zakładce!

    OdpowiedzUsuń
  23. Bardzo mi pasuje taka relacja. Tilly przyda się taki pozytywny promyczek w życiu. Możesz nawet już wpadać z pięknym uśmiechem, albo ciasteczkami <3

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  24. Faktycznie, kobieta już wiedziała, że Ferran pisał wiersze, i była jedną z dwóch osób, które tajemnice tę znały. Nie wiedziała o tym ani Lily, ani Dorothy, ani jego dziadkowie – wiedział Luke i teraz również Finlay. Być może dla zwykłego obserwatora nie miało to żadnego znaczenia, że jakiś tam facet postanowił sobie kilka razy przelać myśli na papier, jednak dla Kaysera już tak, bowiem nie spowiadał się ze szczegółów własnego życia nikomu. I nie wiedział, dlaczego w towarzystwie Finn udało mu się ten aspekt poruszyć – może dlatego, że w zamian za szczerość kobiety wypadało powiedzieć o sobie coś więcej? A może dlatego, że po prostu chciał. Finlay niewątpliwie zasługiwała na mandat zaufania, nawet od kogoś, kto nie darzył tym uczuciem pierwszych lepszych osób, spotkanych na swej drodze.
    Biorąc pod uwagę przylepioną do osobowości łatkę aroganta, to całkiem przyjemnie było mu usłyszeć z ust Finlay tak cudowne określenia, w jakie go ubierała. Wszak, jakieś pokłady dobroci z pewnością zalegały w jego duszy, skoro bezinteresownie dbał o faunę i florę lasu, który dla innego przechodnia nie stanowi żadnej, większej wartości. Na pewno miała odrobinę racji, acz nie stu procentową.
    — Widzisz, Finlay... — zaczął, wznosząc usta ku górze — Odmówiłbym — rzekł bez pardonu, podparłszy podbródek na placach dłoni. Niespiesznie, z tym lekko filuternym spojrzeniem, wodził wzrokiem po twarzy Finn, śledząc delikatnie zarysowane kości policzkowe, blado malinowe usta i ciemne oczy, na których zatrzymywał się dłużej. Pasowało mu, że kobieta utrzymywała spojrzenie, bowiem niewiele osób było skłonnych mówić i patrzeć mu prosto w te błękitne oczy. Nawet Lily, choć miała wciśnięty na palec zaręczynowy pierścionek. — Tylko nie wiem, czy chcę — dodał po chwili ciszy, w której, między dostrzeganiem w kobiecie pewnych cech, zastanawiał się nad odpowiedzią.
    Widział, że zależało kobiecie na utrzymaniu relacji – uczucie nietypowe dla Kaysera, dlatego wciąż odczuwał zdumienie, że Finn w jakimś zupełnie nieznanym Ferranowi celu, faktycznie próbuje zatrzymać go w swoim życiu. Jednak powiedziała mu historię życia; wyznała więcej niżeli byłemu facetowi. I chciała – domagała się, by został.
    — Jeśli zechcesz, za dnia planuję krótki obchód po lesie. Jednak ostrzegam, że bywam niegrzeczny — zaproponował. Nie bał się ewentualnej odmowy, a nawet jeśli, to nie będzie z tego tytułu płakał. Był przyzwyczajony do braku towarzystwa.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  25. Z pewnością postara się na Finlay nie burczeć, jeśli nie doprowadzi go do skrajnej granicy szału, a nie sądził, by w ogóle próbowała. Bardziej prawdopodobne jest to, że będzie mówił niewiele, co zresztą nie powinno kobiety zdziwić, skoro i tego wieczoru nie był zbyt wylewny, odpowiadając raczej półsłówkami. A czy będzie ochroniarzem? Jeśli nadarzy się taka sytuacja, to i owszem – wystąpi w obronie. Aż taki zły nie był, by pomagać ludziom ułożyć się w mogile, choć było kilka osób, którym chętnie podstawiłby nogę.
    — A może wcale nie jest taka zła, jak ludzie mówią — wzruszył lekko ramionami, bowiem tego nie wiedział nikt, o ile takie stworzenie miało w ogóle rację bytu. Ale skądś jednak pojawiła się legenda o Wielkiej Stopie, być może miała ona jakiś sens.
    Nie sądził, by w najbliższym czasie udało mu się pokazać wiersze. Leżały gdzieś na strychu z całą masą innych rupieci, które obrazowały mu przeszłość, dlatego nigdy tam nie zaglądał. Wprawdzie, pamiętał kilka z nich, bowiem zostały napisane w dość poważnych warunkach, jednak wolał puścić je w niepamięć i ostatecznie do nich nie wracać. Gdyby ich wartość była ważna, trzymałby je pod ręką, od czasu do czasu rzucając okiem, by wspomnieć echo minionych dni.
    — Kiedyś jeśli naprawdę mi odbije i się na to zgodzę, to tak — uśmiechnął się w żarcie, musnąwszy kciukiem jej dłoń.
    Przez ten czas, kiedy tak rozmawiali, zupełnie zapomniał o obiecanym smakołyku. Z pewnością, nim połozy się spać, jeszcze skosztuje słodkiego wyrobu i przygotuje sobie filiżankę owocowej herbaty, a przy okazji przemyśli cały ten wieczór. O pannie Waston dowiedział się wiele, choć przychodząc na obiad do ciotki nie zamierzał wyciągać z kobiety szczegółów, i nie zamierzał spowiadać się z własnych perypetii – wyszło jednak zupełnie odwrotnie. Mógł przyznać, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, acz to dzisiejsze piekło nie było w gruncie rzeczy złe.
    Po chwili wstał od stołu i sięgnął po płaszcz, który wsunął na ramiona, uprzednio owijając na szyi szal. Temperatura na zewnątrz zapewne znacząco spadła, więc rześkie powietrze w drodze do domu pozwoli mu na dobre wytrzeźwieć. Zerknął jeszcze kontrolnie na zegarek, by upewnić się co do pory dnia, i co ciekawe – tak długo w gościnie to już dawno nie przebywał. Ale nie mógł narzekać, bowiem wieczór był ciekawy.
    — Wychodzę z leśniczówki o dwunastej — dopowiedział informacyjnie, jeśli Finlay planowała wystartować równo z nim. Oczywiście, mogła dołączyć do mężczyzny w trakcie, bo Ferran i tak chodził stale tymi samymi ścieżkami.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  26. [Jestem wdzięczna ludziom, którzy wyłapują literówki. I tym, którzy tak ładnie witają. <3 A w ramach tej wdzięczności, po powrocie do domu, spróbuję nam skombinować jakiś wątek!]

    Colin

    OdpowiedzUsuń
  27. Chyba nie był już w stanie napisać czegoś nowego. Wraz z brakiem adrenaliny, będącym głównym składnikiem tego, co ostatecznie przelewał na papier, opuściła go również wena. Nie pisał więc, jednak ostatnio coraz częściej szkicował, gdy siadając przy cieple salonowego kominka, pozwalał sobie na odrobinę relaksu. Ołówkiem kreślił zazwyczaj piękno natury, bowiem było ono jednym z tych ziarenek, składających się na święty spokój, którego potrzebował w szczególnie dużych ilościach. Niemniej, jakąś krótką rymowankę na temat czekoladowego ciasta z pewnością udałoby mu się wykrzesać. W końcu miał do tego wrodzony dryg.
    Zapiąwszy guziki płaszcza, przyjął ciasto i skierował się ku frontowym drzwiom. Wieczór zapadł już na dobre; jedynie srebrna księżycowa poświata oświetlała wydeptane w śniegu ścieżki. Cichy wiatr wił się między konarami wysokich świerków, które skrzypiały, kiwając się to na prawo, to na lewo. Ale było spokojnie – bardzo spokojnie.
    — Dziękuję — w jednym słowie zamierzał ująć wszystko. I ciasto i wieczór i fakt, że Finlay bezproblemowo postanowiła się przed nim otworzyć. Wsunął dłoń do kieszeni płaszcza, czując, jak chłód pewnie wkrada się pod materiał rękawa, i stanął na niższym stopniu schodów, by rzucić ostatnie słowo w akcie pożegnania. Jednak, kiedy Finn musnęła jego szorstki policzek gładką gramaturą swych ust – zamilkł. Zawsze odczuwał wzmożoną czujność, gdy ktoś w tak śmiały sposób przekraczał granice jego przestrzeni osobistej, ale w tym przypadku nie zamierzał reagować negatywne. Na resztę słów podniósł tylko usta w szelmowskim wyrazie, po czym zasłonił je szalem, pozostawiając odpowiedź pod znakiem zapytania. A później, gdy był już kilka kroków dalej, odwrócił się raz jeszcze i odszedł.
    Wrócił do domu, jednak przespacerował się okrężną drogą, w której pominął bar Iana, jako że nie miał ochoty spędzać reszty wieczoru w gronie dużo bardziej podpitych osób. Chciał jeszcze chwilę pomyśleć, nim ułoży się w łóżku i odda w kilkugodzinną drzemkę, dlatego przeszedł się aż nad Roedeark, nim zniknął na kurtyną lasu Quicame i przekręcił kluczyk w drzwiach leśniczówki.
    Nazajutrz wstał o świcie; gdy tylko pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju, rzucając cień drewnianej framugi na jego twarz. Rozpalił ogień w kominku, przynosząc uprzednio stos drewna, a następnie pokusił się o prysznic i całkiem smaczne śniadanie, doprawione kubkiem mocnej kawy. Tylko ukradkiem spojrzał na siebie w lustrze, bagatelizując ostatecznie kilkudniowy zarost, i wyciągnąwszy z szafy czarny, oficerski sweter z jedną kieszenią na przodzie, włożył go na podkoszulek z długimi rękawami. Sądził, że tyle wystarczy na temperaturę oscylującą jedynie w granicach minus ośmiu stopni. Dopijając ostatnie łyki kawy, odstawił kubek do zlewu i wciągnął buty, chwytając w biegu klucze do drzwi. Dochodziła dwunasta, zatem był gotów do rozpoczęcia krótkiego obchodu.
    Otworzywszy drzwi, od razu spojrzał zdziwiony na siedzącą na pieńku Finlay — Mogłaś zapukać, zawołać, cokolwiek — zauważył, schodząc ze schodów i wciskając na dłonie rękawiczki. — Mam nadzieję, że nie czekałaś tu od godziny — zmarszczył nieznacznie czoło, gdy ostre promienie słoneczne zaatakowały błękit jego tęczówek. Było naprawdę wiosennie.
    Ruszył nieśpiesznie w gęstwinę drzew, przeciętą leśną dróżką. — Krótko, ale dobrze. A Tobie? — spojrzał na kobietę, której twarz dekorował teraz cień wysokich świerków. Wyglądała na wyspaną.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  28. [Cześć! Dziękuję pięknie za przywitanie i miłe słowa, cieszę się, że synek się spodobał ^^ Może panienka Watson pojawiać się będzie co jakiś czas w cukierni? Mogłaby mieć nawet ulubionego pączka (:]

    Levi

    OdpowiedzUsuń
  29. To był dla Mathilde ciężki dyżur. Dwadzieściacztery godziny na nogach. Nie miała jeszcze serca odmówić koleżance z pracy, obiecala, że pojawi się w jej zastępstwie jeszcze podczas następnej nocki. Dlatego teraz, bo dwóch dniach pracy, starała się powrócić do stanu uzywalności. Dawno już nie pracowała w centrum medycznym. Zapomniała już jaka to odpowiedzialność, presja czasu. W Mount Cartier wszystko działo się wolniej. Pacjentów było znacznie mniej. Złapała się na tym, że ten spokój lepiej współpracuje z jej usposobieniem. Tym razem jednak jeszcze ten jeden raz musiała wrócić do starych nawyków. Zakopała się pod kołdrą, w ciągu dnia, odsypiając wszelkie zmęczenie. Z początku pukanie dochodziło ją jakby z oddali. Była już w półśnie, kiedy je usłyszała. Chciałaby móc powiedzieć, że wywołał ją z łóżka zapach prawie jeszcze ciepłych babeczek, ale była na to jeszcze zbyt zaspana. Bodźce z zewnątrz odbierała powoli. Najpierw zimną podlogę, kiedy bose stopy opuściła z łóżka na ziemię. Na moment przed tym jak wsunęła je w ciepłe kapcie. Koszulę nocną owinęła szlafrokiem i ugładziła jeszcze, całkiem instynktownie włosy, leniwie zbierając się z pokoju, aby otworzyć drzwi swojemu gościowi. Powinna go zignorowac. Nikt się nie zapowiadał tego dnia z wizyta. Gdyby była kimkolwiek innym, pewnie wlaśnie to by zrobiła. Tymczasem, kiedy jej myśli przedarły się do świata przytomnych, uświadomiła sobie, że kazała komuś zbyt długo czekać przed drzwiami. Ostatni fragment salonu przebiegła lekkim truchtem, docierając do zamka. Siłowała się z nim chwilę zanim uchyliła drzwi. Na jej twarzy, mimo zmęczenia, widać było wypisany uśmiech, kiedy poznala w przybyszu Finlay. Najcieplejszą i najserdeczniejszą osobę, jaką znała. Pozwolila jej wejść do srodka, otwierając drzwi szerzej.
    — Dobrze Cię widzieć — slowa byly całkowicie szczere. Zamknęła za dziewczyną drzwi, naturalnie przyjmując od niej jej prezent opakowany w kartonik.
    Nie oponując przed jej towarzystwem, chociaż powinna odespać swoje zmęczenie, ruszyla w stronę kuchni, gdzie rozłożyła babeczki na szklanym, ozdobnym naczyniu, wystawiając je na stół.
    — Dziękuję, pachną wspaniale — przyznała, przygotowując się do należytego przyjęcia gościa. Wyciągnęła dwa kubki, dla siebie i dla Finlay. Wszystko w tak spokojnym, miarowym rytmie, jakby właśnie na to była przygotowana, ocekiwala Finnie i jakby umawialy się na spedzenie dzisiejszego popołudnia razem.
    — Napijesz się kawy czy herbaty?
    I dopiero kiedy dopełniła swoich obowiązkow, jako gospodarz. Przysiadła przy stoliku, wpatrując się w piekną twarz swojej koleżanki. Jej rozmierzwione włosy, dalej nieco rozespany wzrok, wolne ruchy, wszystko wskazywalo na to, ze dopiero co się obudzila, a mimo to z uśmiechem przyjęła słowa koleżanki.
    — Cieszę się, że mogłam zapobiec twojej samotności.
    Zawiesiła wzrok na dziewczynie, chciała coś jeszcze zaproponować, ale obawiała się, że wtedy Finlay nie miałaby powodow jej odwiedzać. Jej dobroduszność jednak wygrała te krótkie rozterki nad ludzkim egoizmem.
    — Ponoć zaadoptowanie kota pomaga na samotność.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  30. Zbagatelizował uwagę kobiety dotyczącą czekania, bowiem był przekonany, że Finlay bardzo dobrze wiedziała, co miał na myśli zadając to pytanie, i próbuje się jedynie droczyć. A nie łatwo było wciągnąć go w wir takich sprzeczek, bo był znieczulony na słowne zaczepki – zbyt wiele się ich nasłuchał przez dwanaście lat, kiedy wiódł intensywne życie w murach jednostki, gdzie musiał przyjmować na klatę setki epitetów różnej maści. Teraz po prostu ich nie słyszał; dopiero fizyczny kontakt był w stanie wzburzyć w nim nieobliczalne pokłady agresji, których powinien był unikać dla dobra innych i siebie.
    Słyszał już o tych zebraniach, zresztą, swego czasu chodziła tam również i Valeria – babcia Kaysera – nim z Arkadym wyprowadzili się do mieszkania w Churchill. Nigdy jednak nie dopytywał staruszki, czym tak właściwie się na tych spotkaniach zajmują, a jeśli już opowiadała sama z siebie, to zazwyczaj miały one związek z zajęciami rekreacyjnymi. I miało to swoje plusy – starsze panie zamiast plotkować, mogły skupić uwagę na grach, czy innych tego typu rozrywkach. Chociaż kto wie, czy nie spotykały się tam właśnie w celu nadania świeżej poczty pantoflowej.
    Zawiesił wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą, tylko od czasu do czasu zerkając gdzieś w bok, między konary drzew. — Nalewki mają bardzo dobre właściwości, często są lecznicze, dlatego na drugi dzień nie zawsze wstaje się z kacem — przyznał, bowiem sam stosował nalewkę z panieńskiego ziela – piołunu – kiedy zaczęły pojawiać się u niego problemy z nadciśnieniem. Dziś nie było już po nim śladu, choć przedawkowanie piołunu miało nieciekawe skutki, a i do tego nawet doszło w tej ziołowej terapii.
    Szedł w milczeniu, spoglądając jak Finlay zachwyca się urokami tutejszych terenów. Planował zboczyć z kursu, bowiem miejsce na które chciał się wspiąć w towarzystwie kobiety, było jedną z najciekawszych atrakcji tej mieściny i podejrzewał, że wskrzesi w niej większą dawkę fascynacji. U stóp Gór Cartiera był najlepszy widok na wioskę, a biorąc pod uwagę dzisiejszą pogodę – widok powinien być znakomity.
    — Planujesz zostać tu na zawsze? — Odezwał się w końcu, wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni. Był ciekaw i zastanawiał się nad tym również uprzedniej nocy, nim zasnął. Ludzie zwykli stąd uciekać – nie każdy radził sobie w tak skrajnie lodowatych warunkach, a ponadto, miasteczko zabijało ambicje, bowiem nie było tu w czym przebierać, jeśli mowa o zawodach. Każdy otrzymywał coś z dziada pradziada, a tylko nieliczni przyjezdni mogli liczyć na konkretne stanowisko. Aczkolwiek Finlay wydawała się być tutejsza w co najmniej stu procentach. Na pierwszy rzut oka, gdyby nie był świadom, nigdy w życiu by nie pomyślał, że panna Waston przyjechała tu z Vancouver. Miał wrażenie, jakby mieszkała tu od lat.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  31. Nikt nie mógł przewidzieć co przyniesie ta dalsza przyszłość, tym bardziej, że los potrafił płatać figle w najmniej oczekiwanym momencie. Dziś mogli być tu, a jutro? Wszędzie i tam, gdzie żadne z nich nigdy by nie pomyślało.
    — Nie planuję — odpowiedział, spoglądając na moment ku górze, gdy niebo przecięło kilka kowalików czarnogłowych. — Nigdy nie planuję. Jeśli będzie mi dane zostać – zostanę, a jeśli nie... — zerknął na Finlay, unosząc kącik ust ku górze — To nie.
    Nie sądził jednak, by groził mu nagły wyjazd. Do służby wrócić na ten czas nie mógł, dopiero w trakcie konfliktu mógłby zostać wezwany, aczkolwiek biorąc pod uwagę diagnozę psychiatry – możliwe, że wojna na froncie by go ominęła.
    Niemniej, dobrze było słyszeć, że Finn odnalazła swoje miejsce na ziemi, a klimat wioski napawał ją szczęściem. Dorothy z pewnością przepisze jej majątek, jeśli – nie daj Boże – odejdzie, pozostawiając wszystko, co dotychczas sobie wypracowała. Wystarczyło tylko popatrzeć, jak bardzo starsza kobieta przywiązała się do panny Waston – była dla niej jak wnuczka, a może nawet i córka. Zasługiwała na to, za tak dozgonną opiekę i przekazywaną radość.
    Zapach świerków niósł się wraz z lekkim wiatrem, który dzięki promieniom słonecznym był prawie niewyczuwalny dla ludzkiej skóry. Nawet te minus osiem stopni zdawało się nie istnieć między kurtyną drzew, otaczającą ich z każdej strony. Ich sylwetki zaczęły zbaczać z szerokiej drogi, przekształcającej się z każdym krokiem w coraz węższą ścieżkę. Stopniowo zaczynała robić się bardziej stroma, już nawet drzewa rosły w tych miejscach pod kątem.
    Ale las, którym podążali był niebywale czysty. Żadnych papierków, puszek i innych butelek, na które w Cold Lake mężczyzna wpadał zbyt często. Dbał o te tereny, i jeśli wiatr przywiał jakieś brudy, Kayser na własną rękę je utylizował. Chciał mieć tutaj tak, jak w domu – zupełnie czysto, bowiem w bezmiernym chaosie odczuwał irytację, nie wspominając już o skupieniu, którego nie potrafił w sobie wtedy absolutnie wykrzesać.
    Dalej szedł w milczeniu, przyzwyczajony do spacerów w pojedynkę. Poza tym, Finlay okazywała duże zainteresowanie przyrodzie i nie miał powodu, by jej w tym przeszkadzać. Dopiero, gdy dochodzili do miejsca, zabrał głos — Będzie stromo, trzeba patrzeć pod nogi — zaznaczył, łapiąc się pnia jednego ze świerków, by zrobić porządniejszy krok i wejść na skałkę. Wyciągnął dłoń do kobiety, by pomóc i jej dostać się na górę.
    Wiatr hulał silniej, targając igliwiem drzew, jednak słońce przygrzewało, znacząco ocieplając powietrze. Zdążyło już nawet stopić ostatnie resztki śniegu, które jeszcze tydzień temu zalegały na zbitej z kilku desek ławeczce. Ferran dał kilka kroków w kierunku siedziska – przed nim rozpościerał się tylko stromy spad i widok na Mount Cartier, mające swoje godziny szczytu. Było przecież przed trzynastą.
    Zdjąwszy rękawiczki, przysiadł na ławce. — Bywałem tu bardzo często, nim wyjechałem — przyznał, wodząc wzrokiem po stojących w oddali domkach.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  32. Góry miały kilka takich miejsc skąd dało się zobaczyć tą mini panoramę Mount Cartier. Co niektóre przypominały nawet prowizoryczne tarasy widokowe z postawionym dookoła płotkiem, oddzielającym granice urwiska, jednak nie one skradły zainteresowanie Ferrana – były zbyt często odwiedzane i zdecydowanie zbyt popularne. Natomiast to miejsce, w którym obecnie się znajdowali nie przypominało tarasu, a było zwyczajnym skrawkiem płaskiej skały, na której nie wyrosły żadne drzewa, i na którą nikt się nie zapuszczał, dbając o własne bezpieczeństwo. Bo faktycznie mogłaby wystarczyć chwila nieuwagi, by stracić grunt pod nogami. Kiedyś nie było tutaj również ławki – pojawiła się ona niespełna kilka miesięcy temu, gdy podczas pierwszego dnia pobytu, mężczyzna przyszedł tutaj po odrobinę spokoju. Siedząc samotnie, wspominał przeszłość i wyliczał zmiany, jakie zaszły w miasteczku – stąd było je widać gołym okiem – doszedłszy przy okazji do wniosku, że czas postawić tu jakieś wygodniejsze siedzisko, jeśli miał zatrzymać się we wiosce na... nieokreśloną ilość czasu.
    Przyglądał się kobiecie, jak ta łapie wzrokiem widok niczym z pocztówki i w duszy uśmiechnął się szczerze – sam był tak zachwycony, gdy przed dwunastoma laty trafił tu z czystego przypadku. Teraz nadal podziwiał piękno tego miejsca, choć nie tak intensywnie, jak robił to kiedyś, gdy odwiedzał miejscówkę niemalże dzień w dzień.
    — Latem jest przyjemniej — przyznał, prostując nogi w kolanach i przenosząc błękit tęczówek na Finlay, gdy ta zajęła miejsce obok. Kosmyki jej włosów unosiły się na wietrze, otulając miarowo profil twarzy.
    — Jesteś pierwszą osobą, która siedzi na tej ławce ze mną — rzekł jednoznacznie, mrużąc delikatnie oczy w badawczym spojrzeniu. Przebiegł przez nie jakiś cień zastanowienia, bo nie do końca rozumiał, jak to jest możliwe, że jeszcze tydzień temu był tu sam, a teraz z niewiastą u boku. Dlaczego w ogóle zgodził się na towarzystwo, kiedy nałogowo od niego stronił?
    — Zamierzasz tu przychodzić?

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  33. Tilly przez chwilę wahala się pomiędzy przygotowaniem sobie herbaty zielonej, mocno stawiającej na nogi, a zwyklej, Earl Grey. Szybko jednak doszla do wniosku, że wizyta koleżanki tak mile ją zaskoczyla, że przecież nie pozwolilaby sobie pozostać przy niej nie w pełni przytomna, dlatego przygotowała jedną herbatę stawiającą na nogi – dla siebie i jedną tradycyjną – dla Finnie.
    — Nie potrafiłabym sobie wyobrazić, żebyś mogła mieć w sobie więcej energii niż teraz — przyznała zgodnie z tym co myślała, obserwując ten wulkan energii jaki miała przed sobą. Siadając już z oboma napojami przy kuchennym stole, nie udalo jej się powstrzymać ziewnięcia. Jedynie zdążyla odłożyć oba kubki i przyłożyć dłoń do ust, przysłaniając je, kiedy otwarła buzię, starając się naturalnie ożywić nieco swój organizm. Postąpiła na tyle nietaktownie, że Finlay zwróciła jej uwagę na zmęczenie Mathilde. Tilly miala szczęście, że panna Weston należała mimo swojej uwagi do jednych z najwyrozumialszych osob, więc blondynka nie miala wątpliwości, że jej wina została jej od razu wybaczona.
    — Nie ma lepszej pory na odwiedziny niż pora ugotowanych babeczek — zapewniła swoją towarzyszkę, pozwalając sobie zgarnąć jedną z nich dla siebie i skubnąć trochę z jej czubka popijając czekoladę zieloną herbatą. W dalszym ciągu rozmowy z zainteresowaniem słuchała opowieści Finki o jej nowoprzygarniętym przyblędzie. Mathilde też przepadala za kotami, a koty zwykle za nią, choć na pewno nie ten, którego ostatnio miala okazję spotkac przy jeziorze Roedrick. Nie odważylaby się jednak zaadoptować żadnego z nich. Jej praca o niestabilnych porach nie pozwalala jej na taki luksus przygarnięcia sobie czworonogiego przyjaciela. Starała się jednak, w miarę swoich ograniczonych możliwości, nawiązać jakieś przyjaźnie z ludźmi, tu w Mount Cartier. W końcu mieszkala tu już od przeszło roku, a dalej kojarzyła niewielką ilość twarzy, a jeszcze mniej z tych osób znała z imienia.
    — Holmes ma może przyjaciela Watsona? — zagadnęła Mathilde w szczycie swojego żartobliwego tonu, chociaż ten, jako takowy wcale nie brzmiał. Był stonowany i miękki, jak zawsze, bez cienia śmieszności.
    — Poznam go? Holmesa i jego przyjaciół Watsonów?
    Pochyliła się nad herbatą, siorbiąc ją z zaangażowaniem, mając nadzieję, że zmęczenie ją opuści, ale było chyba silniejsze niż teina zawarta w herbacie.
    — Też ostatnio spotkałam zbłąkanego kotka. Przestraszony, zanim się spłoszył, ranił przechodzącego tamtędy akurat leśniczego.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  34. [Dziękuję za ładne słowa pod kartą. Również uwielbiam weterynarzy i nie mogłam się powstrzymać, zapragnęłam, aby i Chris nim był. Przychodzę pod kartę Finlay, męsko-męskie nie są moją mocną stroną. Konkretnego pomysłu nie mam, ale pomyślałam sobie, że mogli się poznać przez panią Redwayne. Jej dom mógłby stać po sąsiedzku z domem, który obecnie należy do Chrisa, a wcześniej zanim jego ciotka zmarła obie panie mogłyby się przyjaźnić? Tak mi się wydaje, że Chris i Finlay byliby dobrymi kompanami do rozmów. ;) ]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  35. To miejsce było jego, acz tylko z jego punktu widzenia. Nikt nie wiedział z czym dokładnie się wiązało; do jakich wydarzeń zostało przypisane, i jakich wspomnień dotyczyło. Nie miał więc powodu, by jej nie pozwolić. Być może kilkakrotnie spotkają się w tym miejscu z czystego przypadku, a może staną na skałce we własnym towarzystwie zupełnie świadomi. Nie wybiegał daleko w przyszłość i nigdy nie planował, bo choćby chciał, nie mógł sobie obiecać, że planów tych dożyje. Tam, na płonących ziemiach wschodu, nauczył skupiać się na danej chwili i w ten sposób egzystował sześć lat absolutnie wtapiając w ten system całego siebie. Wielu nie rozumiało go z pewnością dlatego, że nie było sobie w stanie wyobrazić przez co przechodził; on natomiast nie zamierzał nikomu tego unaoczniać – szczególnie starszym pokoleniom, znających Ferrana z młodzieńczych lat i po dziś dzień zachodzących w głowę, co takiego wydarzyło się życiu tego człowieka, że tak aż się zepsuł.
    Przeniósł spojrzenie na jej dłoń, a właściwie na ich dłonie, i tam je zatrzymał. Toczył walkę z własnymi myślami. Finlay, niezaprzeczalnie, zasługiwała na szczęście – długie, takie w którym mogłaby trwać po kres dni z uśmiechem na ustach, świecącymi iskrami w oczach i energią. Nie krótkie, ulotne, mogące pozostawić jedynie żal, niesmak, smutek i całą masę innych negatywnych bodźców, które byłyby w nią bezzasadnie wymierzone. I Ferran, o dziwo, tego chciał – choć znali się z bliska zaledwie jeden wieczór. Zależało mu na tym, by panna Waston nie cierpiała przez człowieka. A szczególnie przez niego samego.
    — Warto przyjść tu latem, gdy jest noc lampionów. Długo utrzymują się nad Mount Cartier — powiedział nieco bezbarwnym tonem, śledząc wzrokiem ich dłonie. Z przyjaciółmi sprzed lat jeszcze nigdy nie opuścił tego wydarzenia, dopiero wyjazd zerwał wszelkie więzi. Kilkakrotnie zdarzyło się to z Lumą, w momencie przepustki Ferrana. Wtedy kobieta zawsze się śmiała, gdy mężczyzna opowiadał, skąd wziął się ten zwyczaj – od chińskiego żołnierza, który potrzebował pomocy. Co ciekawe, to był czas, kiedy i Ferran zaczął potrzebować pomocy, całkowicie zatracając się w służbie, i czas, gdy pasja przeradzała się w chorobę.
    Po chwili podniósł spojrzenie na Finlay. — Przychodź, jeśli czujesz się tu dobrze — rzekł — Ławka nie jest jednoosobowa.
    Choć mogła być, gdyby postawił ją tamtej jesieni tylko z myślą o sobie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  36. Także powrócił wzrokiem do panoramy miasteczka, choć wciąż ją słuchał. Nie w każdym mieście można było puszczać lampiony, bo w wielu z nich zwyczaj ten był zabroniony. Kayser nie do końca rozumiał podstawę tych zakazów, bo owszem – latające ogniki mogły stwarzać zagrożenie dla lasu w postaci pożaru, ale ta atrakcja przed dojściem do skutku zawsze była dobrze przemyślana. Tu w Mount Cartier, nim niebo dekorowało stado lampeczek, najpierw sprawdzano kierunek wiatru, a zazwyczaj decydowano się na noc, gry kierunek był przeciwny do lasu. Zawsze też puszczano je w porcie nad Roedeark, gdzie mieszkańcy w okresie letnim zbierali się na maleńkiej plaży; przygotowani byli również tutejsi strażacy, by w razie czego skutecznie zareagować. Po za tym, jeśli lampion dotrze na granice możliwej wysokości to zgaśnie, a w razie, gdyby podpaliła się jego papierowa obudowa – na ziemie spadną tylko resztki żaru w postaci popiołu. A może dlatego, że wioska nie miała zbyt wielu mieszkańców, władza nie obawiała się także o ewentualny pożar.
    — Jeśli chcesz, możemy któregoś wieczoru wypuścić taki lampion — stwierdził, gdy Finlay wspomniała, że nigdy nie miała okazji. Z pewnością gdzieś w leśniczówce zawieruszył się nie jeden, bowiem Ferran uczestniczył w tych wydarzeniach wielokrotnie. Zazwyczaj Dom Kultury wręczał takowe lampiony, ale do lata pozostało jeszcze dużo czasu, a co za tym idzie – do darmowych lampionów również.
    — Mawia się, że lampion zabiera ze sobą w górę problemy, a przynosi szczęście — dodał, zerkając na kobietę z uniesionym kącikiem ust. Nie mógłby powiedzieć, czy w to wierzy, ale z pewnością miało to jakieś znaczenie, skoro w Chinach tradycja praktykowana jest od lat i po wsze czasy. A gdyby tak spojrzeć na karty jego historii, całkiem możliwe, że w ramach puszczania lampionów ominęło go wiele problemów i spotkało dużo szczęścia.
    — A jeśli chcesz być poetką, to bądź — zasugerował z lekkim wzruszeniem ramion — Nic cię nie ogranicza.
    Bo taka też była prawda – świat należał do niej i mogła z niego korzystać na wiele sposobów, natomiast do zostania poetką potrzebowała tylko kartki papieru i długopisu. Choć, jakby się tak zastanowić, to może tylko i wyłącznie odpowiedniej chwili natchnienia. Ludzkie życie wpisywało się w schemat poezji, a tego wcale nie trzeba było uwieczniać na papierze – wystarczyło je po prostu przeżywać.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  37. Mathilde nie potrafiła się skupić na większości wypowiedzi dziewczęcia, bo kiedy nieśmialy rumieniec wstąpił na jej twarz, mysli Tilly zeszły na zupełnie inny tor. Przypatrywała się jej z uwagą. Opuściła kubek ze swoją herbatą o ust i odłożyła go na stolik, jednocześnie przechylając nieco głowę na bok, aby ocenić prezencję panny Watson z innej perspektywy. Odgarnęła przy tym splątane włosy za ucho i nie mogła się powstrzymać od swoich pielęgniarskich zapędów.
    — Dobrze się czujesz?
    Zmieniła tok rozmowy, sygnalizując dziewczynie, ze chce przyłożyć dłoń do jej czoła, bo bardzo nieśpiesznie podniosła ją w gorę i odgarnęła kosmyki z jej twarzy na bok, zanim oparła palce na jej skórze, badając jej temperaturę.
    — Nagle wstąpiły Ci wypieki. Nie jest Ci gorąco? Zmierzę Ci gorączkę.
    Nie poczekała na jej odpowiedź. Wstała ze swojego miejsca, wyciągając z dolnej z szafek w kuchni, z lekami, termometr, jeszcze stary, rtęciowy, jakich teraz nie dało się kupić. Podała go dziewczynie, jednocześnie szukając okładu do przygotowania go na czoło dziewczyny.
    — Ferran? — zapomniała, ze wspomniała o leśniczym, a imię bezpośrednio jej się z nim nie skojarzyło. Nie pamiętała, żeby się sobie przedstawili, a jeśli to zrobili, była w zbyt wielkich emocjach, żeby to imię zapamiętać. Przejęła się wtedy stanem jego ręki.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  38. I on powinien był wracać, by zajrzeć jeszcze w inne rejony lasu i upewnić się, że zwierzyna nie zdążyła pochłonąć ostatniej dostawy jedzenia, którą Ferran im sprezentował. Wprawdzie, nie było tego wiele, bo las Quicame nie należał do rozłożystych, ale spacerująca w zimie zwierzyna często zahaczała o tutejsze paśniki, by skubnąć nieco pożywki, i uzupełnić zapasy na dalszą drogę. Kontrolnie zerknął więc w kierunku słońca, które sunęło ku zachodowi, kryjąc się pomału za wysokimi świerkami, ale wciąż słuchał słów Finlay, kilkakrotnie kiwając głową w akcie zrozumienia.
    — Czasami nie potrzeba słów — stwierdził po chwili namysłu. Przynajmniej on ich nie potrzebował, zresztą, nie mówił zbyt dużo jak na istotę rozumną, którym z reguły prościej jest mówić, niż czynić. U Kaysera było odwrotnie. Mężczyzna używał wyrazów tylko do potwierdzenia swoich gestów, a i tak więcej pytał, niż oznajmiał, gdyby spojrzeć na ostatnie kilka lat jego życia i zrobić z nich rachunek. Kiedyś faktycznie mógłby gadać bez przerwy, opowiadać i nawet żartować, aczkolwiek w danym momencie było mu to zupełnie zbędne.
    Nie spodziewał się zbliżenia w jakiejkolwiek postaci, dlatego na ułamek sekundy znieruchomiał, gdy ramiona Finlay objęły jego sylwetkę. Nie wiedział, czy bardziej skupić się na wyrazach podzięki, czy na dotyku, który nawet przez materiał swetra był wystarczająco wyczuwalny; szczególnie to ciepło, charakterystyczne dla drugiego człowieka. Jednak kącik jego ust zawędrował ku górze, a dłonie również spoczęły na plecach kobiety, wplątując się w falujące na nich końcówki włosów. Starał się nie ściskać jej zbyt mocno, choć niekoniecznie musiał panować nad siłą swego objęcia, jako że odzwyczaił się od pozytywnego przytulania. Zwykle, kiedy coś ściskał, to nie dlatego, by okazać uczucie, a zniszczyć. Kiedy się odsunęła, Ferran wciąż milczał, jednak rysy jego twarzy naznaczyły się znacznie przyjemniejszym wyrazem – uśmiechem zmieszanym z czymś na wzór uprzejmości, albo i łagodności. Dostrzegł w jej tęczówkach cień strachu, jednakże był on nie potrzebny, bowiem mężczyzna nie odebrał tego negatywnie. Przez chwilę było mu nawet przyjemnie.
    Posiedzieli jeszcze kilka minut, po czym oboje zebrali się z ławki i ruszyli w kierunku miasteczka, gdy Ferran oznajmił, że będzie miał po drodze jeśli kawałek ją odprowadzi. Rozstali się gdzieś w połowie, gdy mężczyzna odbił w kierunku lasu, by zrobić planowany, acz krótki obchód. Resztę dnia spędził w progach leśniczówki, zajmując się drobnymi robótkami, których wymagało kilka obiektów, począwszy od klamki, a skończywszy na uchwycie. I kolejne dni mijały w podobny sposób; kilkakrotnie spotkał się z Finlay na spacerze, raz minąwszy ją gdy szedł do sklepu, zaś ona, najprawdopodobniej, do Dorothy. To wtedy wrócił temat lampionów, o których panna Waston najwyraźniej często rozmyślała od minionego popołudnia na skałce – postanowili więc umówić się na konkretny wieczór, by wypuścić w niebo papierową lampeczkę, z którą Ferran pojawił się punktualnie, gdy słońce niemalże w całości schowało się za horyzontem. Potrzebowali zmroku, by móc podziwiać unoszące się światełko z pozycji skałki. Finlay była już ja miejscu, jak zwykle, przed czasem, dlatego mężczyzna przywitał się od razu, gdy tylko ujrzał jej posturę w znanym dobrze miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Brakuje tylko wakacyjnej temperatury — przyznał, spoglądając na kobietę, czy aby wieczorowy chłód nie daje jej się we znaki. Kayser sam założył cieplejszy płaszcz zdając sobie sprawę, że ilość kresek o tej porze była skłonna przekraczać już minus dziesięć stopni, mimo że w ciągu dnia oscylowała w okolicach minus pięciu. Co prawda, nie było to lato, jednak nie mieli na co narzekać – jeszcze kilka tygodni temu z nieba prószył biały śnieg.
      Zdjął na moment rękawiczkę, by wyciągnąć z kieszeni pudełko zapałek. Całkiem sporych rozmiarów, papierowy lampion, spoczywający na desce ławki, był właściwie gotowy do startu. Wystarczyło tylko udekorować go ogniem i wypuścić w górę, by pomknął z wiatrem w nieznane.
      — Wypuszcza się go w dwie osoby — zauważył, przenosząc spojrzenie na kobietę — Z różnych powodów — dodał, malując na twarzy jurny półuśmiech. Nie tylko tych technicznych, ale również emocjonalnych.

      Ferran Kayser

      Usuń
  39. Starsze panie w tym uroczym miasteczku miewały nie mniej urocze poczucie humoru. Theodora niekiedy nadal potrafiły zaskoczyć, choć mieszkał tu od dziecka i teoretycznie powinien się przyzwyczaić; działało to jednak tylko w teorii. Często także nie doceniał ich sprytu oraz przebiegłości w obracaniu sytuacji na swoją korzyść. Jedynie błyszczące oczy i niekoniecznie niewinny chichot utwierdzał go w przekonaniu, że kobiety im starsze, tym ich pakty z samym diabłem stawały się mocniejsze. Już kilka razy przekonał się, że te chorowite, ledwo poruszające się staruszki, miały mnóstwo krzepy. Widział jak potrafiły przegonić niechcianych gości w postaci zwierząt, a także trafiających się upierdliwych ludzi, jedynie za pomocą krzyku (drobne wsparcie laski, służącej nie tylko do podpierania przy chodzeniu, również bywało nieocenione w niektórych sytuacjach).
    Gdy tylko usłyszał coś o szarlotce, cały ból poszedł w niepamięć. Ciasta zdecydowanie były słabym punktem Blacka i jeśli była okazja, by jakiegoś skosztować, to odmowa z jego strony nawet nie wchodziła w grę, o czym pani Redwayne doskonale wiedziała. Tym razem nie miał jej tego za złe, ponieważ smakołyk mógł stanowić cudowny lek na wcześniejsze spotkanie z kijem golfowym.
    — Oczywiście, że pozdrowię, na pewno się ucieszą. Już zaczynają narzekać, że nikt z tego miasteczka o nich nie pamięta, jakby nie znali Mount Cartier i uwielbienia mieszkańców do nowinek ze świata — uśmiechnął się rozbawiony, przeciągając przy tym dłonią po włosach, przez co dołożył swój wkład do dzieła wykonanego przez wiatr i miał teraz na głowie istne gniazdo. Tylko jakiejś wesołej ptasiej rodzinki w nim brakowało. Kiedy starsza kobieta wyszła, przeniósł spojrzenie na jej opiekunkę. — Rozumiem. Nic się nie stało, bardzo dobrze, że reagujesz, a nie siedzisz bezczynnie licząc na pomoc, która nie wiadomo kiedy i czy w ogóle, by nadeszła. Theodor Black, miejscowy grabarz — uścisnął jej dłoń, poszerzając przy tym uśmiech igrający od pewnego czasu na jego wargach. — A ochota na szarlotkę – zawsze. Radziłbym jednak najpierw schować gdzieś leki dla Twojej podopiecznej. Nie powinny leżeć na słońcu, które zaskakująco postanowiło nas uraczyć swą obecnością. — Faktycznie, tego dnia Mount Cartier zostało zalane złotym, ciepłym blaskiem. Dawał on teraz znać o swej obecności wpadając przez okno i rozkładając się wygodnie na meblach oraz przemykając po twarzach Theo i Finn, by ginąć gdzieś między pasmami ich włosów, mieniąc się przy tym, przy choćby najmniejszym ruchu.

    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  40. Nachyliwszy się nad papierowym lampionem, okręcił się lekko, by stworzyć barierę dla delikatnego wiatru, i przesunął zapałką po siarce z boku pudełka. Niewielki płomyczek mrugnął błyskawicznie, lądując po chwili w zapalniku z twardego wosku; ciepłe światło rozjaśniło ich twarze, niczym przy ognisku, nawet, jeśli papierowa kula nie oddawała takiego ciepła, jak żywy ogień z palonego drewna. Wieczór był jednak idealny do wypuszczenia lampionu. Nie było ani silnego wiatru, ani zbędnych opadów, więc przez całe dziesięć minut oboje będą mogli obserwować lampeczkę, wznoszącą się pięć kilometrów ku górze. Już teraz Ferran musiał go trzymać, by lampion nie uciekł niespodziewanie, napędzany ciepłym powietrzem. Ułożył więc dłonie na wierzchu kuli, przytrzymując ją na deskach ławki.
    Przeniósł wzrok na Finlay, gdy zadała pytanie, stale utrzymując w kąciku ust chutliwy półuśmiech.
    — Musisz sama odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ją narazisz — stwierdził, przechodząc już do konkretnych wyjaśnień — Wypuszczony lampion spełnia życzenia. Jeśli wypuszczają go dwie osoby, to spełnia życzenie dotyczące tych dwóch osób — zerknął na moment w kierunku skaczącego w lampionie ognia. — Każde. Ale trzeba wypowiedzieć je w myślach, jeszcze zanim go wypuścimy.
    Czy było to konkretne wierzenie mieszkańców Mount Cartier? Zapewne nie, bowiem zwyczaj ten dotarł tu, jak i w każde inne miejsce na świecie, z Chin. Nie każdy w to wierzył; niektórym mogło wydawać się to śmieszne i głupie, ale Ferran miał wrażenie, że tak długoletnie tradycje nie brały się znikąd. Nie mógłby w tym momencie stwierdzić, czy któreś z życzeń wypowiedzianych na przestrzeni ostatnich lat faktycznie się spełniło... Ale, gdyby tak dłużej się zastanowić, to całkiem możliwe. Zawsze prosił, by wieść spokojne życie i w końcu się tego doczekał. Egzystował tu, pośród drzew, gdzie nikt nie naruszał jego harmonii wewnętrznej. Tego zawsze chciał.
    Podniósłszy lampion, dał kilka kroków w stronę urwiska i równocześnie w stronę panoramy tutejszej wioski. — Gotowa? — Zapytał, czekając, aż Finlay chwyci drugą stronę świecącej kuli. — Pamiętaj o życzeniu.
    Teraz wystarczyło tylko powiedzieć je w myślach i cofnąć dłonie, by lampion świetlny samoistnie poszybował ku górze. Ferran już znał swoje życzenie i był gotów, by skutecznie w głowie je wyrecytować, a później tylko czekać, czy kiedykolwiek się spełni. Nikt nie znał jednak czasu oczekiwania – mogło nastąpić dziś, za rok, albo i kilkanaście lat. A mogło i nie nastąpić wcale, jednak, gdy człowiek wierzy w coś całym sobą, zaczyna mieć siłę sprawczą w kreowaniu własnej rzeczywistości. A, jakby nie patrzeć, oboje będą mieć ten wieczór w pamięci, lub podświadomości, pewnie już do końca życia. Istniała więc nadzieja, że życzenie stanie się ciałem.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  41. Przyglądał się jak lampion szybuje w górę, od czasu do czasu kołysząc się w objęciach lekkiego wiatru. Puszczanie lampionów nie było dla mężczyzny już tak zjawiskowe jak kiedyś, ale biorąc pod uwagę jego stan psychiczny, to nic nie dawało mu tyle radości co wcześniej. Potrafił docenić piękno, znaleźć w sobie artyzm, jednak nic nie było w stanie ucieszyć go tak, jak dekadę temu. Oczywiście, nawet teraz stojąc na skałce i wlepiając ślepia w lampion, starał się zobaczyć w nim coś więcej, niżeli tylko unoszącą się w górę kulkę papieru ze świeczką.
    Zerknął kątem oka na Filnay, kiedy wsunęła dłoń pod jego ramię. A jednak potrafił kogoś uszczęśliwić, skoro na twarzy kobiety malował się zachwyt. Wprawdzie, mimo wszystko sytuacja nie wpłynęła na całokształt jego życia i zapewne charakter Ferrana ani drgnął, jednak oboje czuli się miło, a właśnie o to chodziło.
    — Mogę — rzekł — Ale wtedy może się nie spełnić.
    Taka była odwieczna zasada życzeń – te, wypowiedziane na głos, nie miały prawa się spełnić. Oczywiście, Finlay mogła zaryzykować i wyciągnąć z Kaysera dane dotyczące tej konkretnej myśli, którą wypuścił w niebo wraz z lampionem. Nie czułby się skrępowany, gdyby miał wyjawić jej skrawek swych jaźni. Choć zwykle były one nieprzyzwoite, to akurat ta, składająca się na życzenie, była całkiem w porządku.
    Spojrzał raz jeszcze na lampion, który uciekał coraz wyżej i wyżej, aż w końcu przypominał tylko świecącą kropeczkę. Nie miał dalszych planów na ten wieczór. Pamiętał, że Finlay przyniosła ze sobą nalewkę i termos z jakimś napojem, jednak nie był pewien, czy rozkoszowanie się nimi na zewnątrz miało jakiś sens. Wciąż było chłodno, szczególnie nocą, a schodzenie ze skałki pod wpływem alkoholu, mogło skończyć się źle.
    — Czy masz jakieś plany poza puszczaniem lampionu?
    Przeniósł wzrok na kobietę. Nie wiedział, czy nie planowała wrócić do domu, gdy tylko lampion zniknie, czy miała coś innego do zrobienia wspólnie z ciotką, albo sama. Chciał być pewien, nim zaproponuje coś od siebie. Coś w pewnym sensie szczególnego.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  42. Kiwnął głową na słowa Finlay. Jeśli się spełni, to z pewnością ją o tym poinformuje, choć nie byłby w stanie stwierdzić, kiedy życzenie puszczone z lampionem będzie realizowane w rzeczywistości, bo składało się na nie od groma czynników. Był jednak dobrej myśli, a słów na wiatr nie puszczał, więc o niczym urojonym i niemożliwym nie pomyślał.
    Przeniósł spojrzenie na Finlay, rysując na ustach lekko niedowierzający wyraz.
    — Dorothy tak powiedziała? — Zdumiał się w głosie, bo własną ciotkę znał od strony nadopiekuńczej, niżeli tak swawolnej. Było to zaskakujące, dlatego że Dorothy zawsze potrafiła się martwic i Ferran wcale by się nie zdziwił, gdyby kazała Finlay jak najszybciej wracać do domu. A tu proszę... Ma wrócić późno, lub wcale. Prychnął rozbawiony i pokiwał głową, dochodząc do wniosku, że ciotka chętnie oddałaby mu Finlay pod opiekę. Wiedział, że pani Redwayne darzy go sympatią, pomimo historii życiowej i całej tej otoczki, która rzuca na niego cień aroganta, ale był przekonany, że starsza pani była świadoma również jego charakteru. Nie dało się ukryć, że pan leśniczy bywał niebezpieczny, a do faceta idealnego było mu bardzo daleko. Być może miała nadzieję, że jeśli uda się ich zeswatać, to uratuje tę dwójkę przed objęciami samotności. — Nie znałem jej od tej strony.
    Posłał Finlay znaczące, acz ujmujące spojrzenie, bo wiedział, że to właśnie panna Waston ma tak dobry wpływ na ciotkę. Starsza pani nareszcie zaczęła korzystać z życia i czuć się swobodnie. Najwyższy czas!
    — Chodźmy do leśniczówki — rzekł, po czym wysunął ramię z objęć kobiety i podszedł do ławki, by zabrać nalewkę wraz z termosem. Nie brzmiało to jak propozycja, a jak stwierdzenie, bądź postawienie przed faktem prawie dokonanym. Jeśli Finlay będzie miała coś przeciwko z pewnością mu odmówi, jednak na razie niczego z jej ust nie słyszał.
    Mogli udać się w każde, inne miejsce w Mount Cartier. Mogli zostać także tutaj, albo rozejść się w swoje strony. Ferran postawił na ciepłą chatkę, a czy Finn się zgodzi, to już zależało tylko od niej.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  43. Był tak przyzwyczajony do panującej wokół niego ciszy, że nie czuł potrzeby by ją przerywać. Kiedy kroczyli w kierunku leśniczówki, przygrywał im jedynie akompaniament trzeszczących drzew i niemrawy świst wiatru, przemykającego między konarami drzew. Było już na tyle ciemno, że Ferran bardziej skupiał się na ścieżce, chcąc wyłapać ewentualne przeszkody, które mogłyby im utrudnić spacer, niżeli na rozglądaniu się dookoła. Znał te tereny jak własną kieszeń i wiedział, że zwierzyna tędy nie chodzi, a zresztą, w takiej ciszy byli w stanie usłyszeć nawet bicie serca, więc podejrzany szmer od razu wzbudziłby ich zainteresowanie.
    Od skałki do leśniczówki było jakieś dziesięć, może piętnaście minut drogi tempem spacerowym, zatem szybko dotarli na ganek chatki. Ferran odnalazł w kieszeni klucze i przekręciwszy je kilkakrotnie, wpuścił Finlay do środka, włączając przy tym światło.
    Po przekroczeniu progu, przywitało ich ciepło tlącego się jeszcze w salonie kominka oraz zapach świeżo mielonej kawy. Popalone szczapy drewna strzelały pokryte żarem, który nie Mężczyzna ściągnął obuwie i przeszedł do salonu, by włączyć stojącą lampę i rozświetlić ciepłym, przyjemnym światłem odrobinę pomieszczenia. Blask żarówki pokładał się na meblach, uwydatniając drewno stolika, który towarzyszył kanapie, pokrytej beżowym, welurowym materiałem. Na przeciwko stał także fotel, w którym Ferran przesiadywał najczęściej W pomieszczeniu, oprócz kominka, znajdowała się tylko jedna komoda, na której stały książki, i wiszący nad nią barek; nie licząc tych kilku roślinek zamieszkujących parapet i ozdób wiszących na ścianach. Nie bez przyczyny było w nim niemalże pusto – mężczyzna do życia nie potrzebował niczego więcej, jak ładu i minimalizmu. A w chacie było tak czysto i pusto zarazem, jakby nikt jej nie zamieszkiwał, jednak powodem tego był wrodzony pedantyzm Kaysera, a nie brak żywej duszy w progach leśniczówki.
    — Rozgość się, Finlay — powiedziawszy, minął kobietę, chwytając termos i wchodząc do kuchni. Wyciągnął z szafki dwa kubki i wlał w nie herbaty, po czym wrócił do salonu, stawiając szkło na drewnianym blacie stolika. Ściągnął z siebie sweter, jako że zaczynał odczuwać gorąc w porównaniu z temperaturą na zewnątrz, a chwilę później ułożył go na kanapie, pozostając tym samym tylko w podkoszulku.
    — Bardzo rzadko kogoś goszczę — oznajmił, zerkając na pannę Waston. Chyba nie musiał dodawać, że ceni sobie prywatność na tyle, by wpuszczać do chaty tylko wybrańców, lub osoby które naprawdę zna, choćby jeszcze z przeszłości. — Dlatego nie będę w stanie zaproponować świetnej rozrywki — dodał, przechodząc do kominka, do którego wrzucił kilka drewek, by ogień mógł się na nowo wzniecić i stale dostarczać ciepło. Mówiąc o rozrywkach, miał na myśli oczywiście jakieś gry planszowe i tym podobne rzeczy, które być może zalegały gdzieś na zimnym strychu, pod stertą zbędnych rupieci. — Ale przynajmniej będzie ciepło.
    Zajął miejsce w fotelu i sięgnąwszy po kubek z herbatą, oparł się wygodnie, zawieszając błękit tęczówek na twarzy Finlay. Nie czuł się skrępowany swobodnym wpatrywaniem się w oblicze kobiety. Chciał z niej wyczytać, czy czuje się jakoś niezręcznie w jego towarzystwie i na obcym, przy okazji jego, terenie. Wszak, nie znali się długo, a w leśniczówce Finn nie miała okazji przebywać.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  44. [Cześć. Bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa. Muszę przyznać, że Finlay również wzbudziła moją sympatię i z ogromną chęcią napiszę coś wspólnie. Pomiędzy naszymi postaciami jest tylko rok różnicy, a i każde z nich ma jakąś swoją przeszłość od której próbują mniej lub bardziej się odciąć. Wydaje mi się, że powinni się świetnie ze sobą dogadać. Mogliby się poznać w przychodni, Finn pewnie z panią Redwayne pokazuje się tam od czasu do czasu, hm?]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  45. [Dokładnie od trzech miesięcy pomieszkuje ponownie w MC i jakoś od 2, może dwóch i pół pracuje w przychodni. Myślę, że takie rozpoczęcie będzie w porządku. Pozwolimy im się poznać, a co wyjdzie to wyjdzie - trochę sami bohaterowie pokierują swoim losem - uwielbiam to! Czyli zaczniemy sobie od spotkania w przychodni? Świetnie, zacznę nam w takim razie, jeszcze dziś! :)]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  46. [Dzięki za powitanie :D
    Widzę, że na swój sposób są do siebie podobni. Twoja pani przyjechała aby zapomnieć o jej związku, a mój pan przybył za kimś :) Taka trochę odwrotność, ale jednak to wszystko łączy. Poza tym czuję, że Martin widząc codziennie uśmiechniętą Finlay, też by się uśmiechał.
    Chęci na wątek są, gorzej z pomysłami niestety...]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  47. Chatka faktycznie niewiele zdradzała o mężczyźnie. Wszelkiej maści pamiątki były wciśnięte w kartony, kurzące się na strychu, a poza tym, Kayser nie potrzebował od groma przedmiotów do życia. Był przyzwyczajony do minimalizmu, bo przez sześć lat, spędzonych w Afganistanie, przywykł do braku pewnych, czasami nawet potrzebnych rzeczy. Nie mieszkał tam w hotelu, a w bazach wojskowych, które służyły za noclegownię i stołówkę kiedy trzeba było przed wyjazdem na lotnisko co nieco podjeść. Rzadko, jednak zdarzało się, że mieli okazję odwiedzić progi większego miasta; zazwyczaj był to Kabul, po którym zostały już tylko ruiny. Nie odwiedzali go jednak w celu udania się na imprezę, a po to by zrobić obchód i wyeliminować zbędnych talibów. Ale zdarzało się również, że w czasie przechadzki między budynkami z wapieni i piaskowców, skryci mieszkańcy zapraszali ich na ucztę, by w podzięce uraczyć tradycyjnymi potrawami.
    — Gdybyś wyglądała jak pomidor, to nie miałbym ochoty ci się przyglądać — powiedział, upijając łyk herbaty. — Nie lubię pomidorów — sprostował po chwili, zaś w kącikach jego ust pojawił się krótki uśmiech. Finaly mogła być więc pewna, że wygląda dobrze, a żadna czerwień nie pojawiła się na jej twarzy... No, może poza tymi niemrawymi rumieńcami, które udekorowały jej policzki, gdy wrócili z chłodnego spaceru, ale było to kwestią zupełnie naturalną i ani trochę Ferranowi w niczym nie przeszkadzało. Nawet dobrze współgrało z błękitem koszuli.
    Przechylił się do przodu, podpierając przedramiona o kolana, między którymi trzymał aktualnie kubek. Na moment spuścił wzrok z kobiety, wiodąc spojrzeniem po pokoju. Biorąc pod uwagę klimat miasteczka, w leśniczówce faktycznie można było czuć się nie na miejscu. Powinien panować tu chaos, jednak na podłodze nie było porozwalanego igliwia, żadnych oznak błota, ani dziur; w oknach nie wisiały firanki, tylko zasłony, obecnie zakrywające okna w salonie. Na ścianach nie było rodzinnych zdjęć, ani żadnych radosnych aspektów, które dodawałyby chatce aury przytulności, a telewizor nie buczał głośno, ponieważ nie istniał w tych czterech kątach. Było odrobinę jak w motelu, z tym że podłoga nie skrzypiała, drzwi również, bowiem każde skrzypienie doprowadzało Kaysera do szału, bądź w stan poddenerwowania.
    — Jeśli udałoby ci się zrobić tu bałagan, to pewnie byłbym pod wrażeniem — przyznał, wracając błękitem tęczówek na twarz kobiety. Prawda jest taka, że jedyne co mogła zrobić w salonie, to zerwać zasłony, wysypać piasek z doniczek i popiół z żeliwnego wiadra. Ewentualnie poprzewracać jeszcze książki, które stały na komodzie, lub wyciągnąć z barku alkohole i rozlać je na drewnianą podłogę. Nie sądził jednak, by miała taką potrzebę.
    — Chciałabyś się czegoś dowiedzieć? — Zapytał, odstawiwszy kubek na stolik. Po chwili podniósł się z fotela, dając kilka kroków w kierunku barku, z którego wyciągnął dwa kieliszki. Finlay przyniosła przecież nalewkę.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  48. Przychodnia. Te miejsce zdecydowanie nie znajdowało się na żadnej liście jego marzeń, a już na pewno nie na tej, która dotyczyła jego sukcesu zawodowego. Miał być sławnym chirurgiem, uściślając miał być prężnie rozwijającym się i dzielnie wspinającym na kolejne to szczeble swojej kariery zawodowej kardiochirurgiem. Zakończył studia magisterskie w Montrealu, na najlepszym z medycznych uniwersytetów w Kanadzie, znajdującym się na dwudziestym czwartym miejscu w rankingu światowym. Miał być kimś wielkim, wszystkie drzwi prowadzące do sławy i renomy miały stać przed nim otworem i… w zasadzie nawet tak było, wszystko jednak do pewnego momentu. Zamiast skupiać się na medycynie i kontynuować swoją edukację siedział w małej wiosce, w najmniejszej przychodni jaką widział i zajmował się czymś, czym mógłby zajmować się pierwszy lepszy człowiek zgarnięty z ulicy. Tak naprawdę siedział tylko na małym krześle obrotowym ze spojrzeniem wlepionym w ekran komputera, dodatkowo wertując kolejne strony zeszytów i kalendarzy. Czuł się dokładnie tak, jakby w pewnym momencie cały pozostały świat zapomniał o tym miejscu, jakby świat się zatrzymał, a wszyscy mieszkańcy zapomnieli o dostępnej technologii. Cóż się dziwić, skoro wcześniej znajdował się na swojej rezydenturze w jednym z lepiej wyposażonych szpitali klinicznych, dzięki któremu miał się rozwijać…
    — Dzień dobry, pani doktor Wendy Eldridge będzie dzisiaj przyjmować od godziny jedenastej. — Powiedział automatycznie do odebranego telefonu, rozglądając się po pomieszczeniu, poczekalni, w której kłębili się już pacjenci czekający na zarejestrowanie się na wizytę do pani doktor lub na pomoc pielęgniarki, która miała wykonać chociażby szczepienie kilkoro dzieciakom, które pojawiły się w przychodni wraz z rodzicami. — Mamy dzisiaj całkiem sporo pacjentów, lepiej będzie gdy się pani zarejestruje telefonicznie. Tym bardziej, skoro jesteśmy już na linii. — Uśmiechnął się pod nosem, słysząc kolejne pytanie starszej pani, która znajdowała się po drugiej stronie słuchawki. — Proszę przyjść o godzinie trzynastej, pani doktor będzie czekała. — Podziękował jeszcze i życzył kobiecie miłego dnia, a następnie zapisał jej nazwisko w kalendarzu przy odpowiedniej godzinie. Podniósł głowę i rozejrzał się ponownie pod coraz to bardziej zaludnionej poczekalni. Faktycznie, doktor Eldridge miała dzisiejszego dnia całkiem sporo pracy.
    — Dzień dobry. — Odezwał się podnosząc głowę, zaraz gdy tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a do środka weszła starsza kobieta z młodą towarzyszką, chociaż nie pracował i nie przebywał w Mount Cartier długo, zdążył już je zapamiętać. Zresztą, w tym miasteczku nie było trudno o zapamiętanie twarzy i dopasowanie nazwisk. Tym bardziej, gdy pracowało się w takim, a nie innym miejscu. — Jeżeli nie były panie zarejestrowane wcześniej, może być trudno o wizytę za chwilę. Mamy dzisiaj całkiem sporo pacjentów. — Wiedział, że w pracy musi być miły i sympatyczny. Nawet jeżeli miał gorszy dzień i nie miał na nic ochoty.

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  49. Być może faktycznie sprawiał wrażenie jakby uciekał, jednak robił to nieświadomie. Fotel był tym obiektem, w którym zasiadał zawsze, kiedy chciał się odprężyć, poczytać coś, albo skupić nad szkicownikiem. Był do niego po prostu przyzwyczajony, tak samo jak do tego, że to gościom zawsze udostępniał kanapę, a Finn niewątpliwie nim była. Ale, kiedy powstał by wyciągnąć kieliszki, zamierzał już usiąść obok niej, toteż spełnił prośbę kobiety bez żadnego trudu. Zająłwszy miejsce, postawił szkło blisko kantu stolika, a gdy Finlay wypełniła je nalewką, podał jej jeden kieliszek, a drugi pozostawił sobie.
    Gdy zadała mu pytanie, nie dało się nie zauważyć, że powędrował na moment do własnych myśli, z których wrócił równie szybko. Wiedział czego chciał, dlatego nie musiał zbyt długo szukać jakiejś bajkowej odpowiedzi, zresztą, takie nie miały racji bytu w jego głowie. Cechowała go stanowczość, ale i szybkość w podejmowaniu decyzji i działań.
    — Nie mam marzeń. Żadnych, ani małych, ani wielkich — powiedział, zgodnie z prawdą — Ale mam pragnienia.
    Wprawdzie, nie miał ich wiele, ale jak każdy człowiek – posiadał, bez udziału własnej woli. Jego usta drgnęły w krótkim uśmiechu, gdy zainteresowaniem przeskoczył najpierw do kwestii, o których nikt nie wie, bodajże oprócz niego samego. Było ich tak dużo, że miał problem z wybraniem odpowiedniego, bo w Mount Cartier niewiele ludzi wiedziało o tym, co dzieje się u Kaysera w życiu, ani o tym, jak mieszkał, bądź czym się zajmował w wolnych chwilach. Zwykle nie opowiadał o sobie, ale Finlay zadała mu to pytanie w nieco inny sposób – był go oczywiście świadom, jednak zechciał odpowiedzieć, bo wypowiedziała je zagadkowo. Sam zadawał większość pytań właśnie w taki sposób, bo dzięki tej metodzie można było z ludzi więcej wyciągnąć, omijając te mało interesujące kwestie..
    — Nikt nie wie o tym, że siedzę w swoim salonie z tobą — odpowiedział, utrzymując spojrzenie w jej ciemnych tęczówkach. Dorothy mogła się jedynie tego domyślać, ale równie dobrze oboje mogli być teraz w każdym innym miejscu we wiosce, więc starsza kobieta nie mogła być tego pewna.
    Upił łyk nalewki, obserwując skaczący w jej tęczówkach blask kominkowych płomieni.
    — I chciałbym, żebyś została do rana. — W jego oczach pojawił się za to wyzywający błysk, który dopełnił pewnego wyrazu jego twarzy, na którą wkradł się lekko filuterny uśmiech. To była odpowiedź dotycząca marzeń, czy też pragnień. Był szczery w słowach i czynach; nigdy nie pytał o pozwolenie, zazwyczaj decydował za innych. Finlay mogła więc zostać i to zaakceptować, lub wyjść.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  50. Gdyby kobieta znikła, to Ferran byłby prawdopodobnie pierwszym podejrzanym do ewentualnej zbrodni, ale nie dlatego, że ostatnio kilka razy spotkał się z panną Waston, a to postawiłoby go w świetle zbrodniarza – on stałby się podejrzanym, tak na wszelki wypadek. W razie, gdyby jednak się okazało, że maczał w tym swoje palce, bo chyba nie było we wiosce osoby, której nie przyszedłby na myśl ten niemający skrupułów leśniczy. Nie zamierzał robić jej krzywdy, ale nie ulegało wątpliwościom, że mężczyzna należał do tych osób, które nie mają oporów przed odbieraniem światełka życia. Jeśli byłoby to konieczne, nie zawahałby się kogoś zabić; robił to bowiem wielokrotnie na wschodzie i w ciągu tych sześciu lat, było to w jakimś stopniu rutyną. Osobom trzecim ciężko było sobie wyobrazić to, co działo się na połaciach pustynnej ziemi, dlatego że ludzie wciąż go nie znali i mało kto rozumiał jego zachowania, bo mało kto był w stanie zrozumieć wydarzenia w jakich brał udział, a które ukształtowały jego osobowość. Mógł opowiadać o tym, jak dzielnie służył, jak walczył w progach pustynnej krainy, ale co z tego? To były tylko słowa, nijak nie odzwierciedlające tego, co wtedy czuł; tego, co przeżywał, gdy nacisnął spust odbierając życie pierwszemu człowiekowi, i tego jak z czasem przestał zwracać uwagę na tą błahą, stale rosnącą statystykę. Choćby opisywał te wydarzenia najpiękniejszymi wyrazami, zaciągniętymi z najbogatszego słownika, nikt nie poczułby tego strachu, który przeszył go, gdy lecąc myśliwcem nad ziemią z prędkością godną śmierci, był ostrzeliwany przez jednostki naziemne. Bo wtedy czuł, jak kostucha zagląda mu przez szybę kokpitu, a nikt, kto nigdy nie stanął na granicy życia, nie był w stanie zrozumieć, jak to jest otrzeć się o śmierć. Żaden człowiek nie potrafił również pojąć tego, że można ocierać się o nią non stop, a w tych okolicznościach żył sześć lat. Bez przerwy. Nieustannie czując niebezpieczeństwo; stale przebywając w świecie, w którym nie można nikomu ufać; ciągle walcząc o przetrwanie i nieustannie obserwując, jak te cholerne demony wojny pochłaniają jego przyjaciół i niewinnych, pozostawiając na ziemi tylko smugi krwi. Skąd miał czerpać radość, jeśli dookoła było tyle złego, i cholera jakim cudem miał być spokojny, jeśli co rusz wypruwał sobie żyły? Nikogo to nie obchodzi – człowiek zły, to człowiek zły; bez względu na to, co przechodził. Co nie oznacza, że ich opinia miała dla mężczyzny jakiekolwiek znaczenie. Absolutnie nie. Ludzie nie mają dla niego żadnego znaczenia, bo i tak nie miał nic, co mógłby stracić. I wciąż nie dawał po sobie niczego poznać.
    Zerknął na ułamek sekundy w kierunku jej dłoni, gdy postanowiła uzupełnić im kieliszki kolejną porcją nalewki. Ściągnął prawie niezauważalnie brwi, analizując jej zachowanie, po czym wrócił spojrzeniem na twarz Finlay, ponownie krzyżując ich spojrzenia. Potrafił wiele wyciągnąć z własnych obserwacji, to dlatego niekiedy tak wnikliwie wlepiał swe ślepia w czyjeś oblicze.
    — Powinnaś więc nauczyć się mi odmawiać — rzekł, gdy usłyszał odpowiedź zwrotną. I kryło się w tym jakieś ziarenko prawdy.
    Czując jak jej palce muskają jego własne, mimowolnie powiódł wzrokiem w kierunku ich dłoni. Znał już jej dotyk i prawdopodobnie dlatego nie cofnął jeszcze ręki, a wręcz przeciwnie – przesunął rękę na wierzch jej dłoni, a następnie odwrócił wewnętrzną stroną w kierunku swego spojrzenia, którym wodził po dekorujących ją liniach. Pogładził je lekko kciukiem. Przyglądał się im przez kilka sekund.
    — A ty zdradzisz mi swoje małe marzenie? — Wypuściwszy jej dłoń, sięgnął po kieliszek, by upić z niego solidniejszy łyk i opróżnić tym samym do połowy. Oparł się wygodnie, obracając szkło w palcach obu dłoni, zaś wzrok zawieszając na Finlay. On tez chciał wiedzieć, czy ma jakieś małe marzenie.

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  51. O, proszę bardzo! 1, 2, 3 i kolejna ikonka wpadła do karty Finlay! Tym razem oczywiście za aktywność na blogu i przekroczenie magicznej granicy 50 postów pod kartą! Za takie cuda dostajecie od nas oczywiście małą nagrodę w postaci symbolicznej flagi, co mamy nadzieję zachęci Was do dalszego pisania i (oby!) zdobywania także naszego wyjątkowego pucharu! Tego Ci oczywiście życzę także... połamania klawiszy i do dzieła, walcz o kolejny medal! :D

    OdpowiedzUsuń
  52. Ojaaaaaa, sorry. W pierwszej kolejnosci pominelam Cie na jedna kolejke, potem nie moglam sie zabrac za odpis, az w koncu zalozylam, ze Ci odpisalam i bylam wrecz przekonana, ze to zrobilam. T___T

    Dzisiaj będę nadrabiac odpisy i odpisze.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  53. — Och… tak? — Mathilde wydawała się szczerze zdziwiona slowami Finlay. Nie okazała tego zdziwienia, jak każdy człowiek, wyraziście. Jej zaskoczenie było raczej stonowane i… ufne. Dlatego nie trwało długo. Skinęła w zrozumieniu głową, w lekkim zawstydzeniu może nawet cofając rękę. Najpierw zawiesiła ją w powietrzu, a potem oparła na ladzie w kuchni, patrząc jednak na Watson kontrolnie. Na jej zarumienioną twarz. Moment temu była zmartwiona chorobą, teraz winna zbyt dużej temperatury w pomieszczeniu, dlatego naturalnym było, że pierwsze co zrobiła to odpokutowanie za to.
    — Przepraszam.
    Otworzyła okno, wpuszczając trochę zimniejszego powietrza do środka. Dłonie opuściła na wspomnienie o Ferranie. Nie znała jeszcze jego imienia, dlatego nie skojarzyła go z nowopoznanym ostatnio mężczyzną. Pomyślała jedynie, że to dość wyjątkowe imię. Obracając się przodem do kobiety. Zaniepokojona pójściem swojego gościa, bała się ruszyć z miejsca. Dlatego nie ruszała się wcale, skoro Finlay kazała jej wrócić na miejsce, stała w obrębie swojego kwadrata, obserwując z niego dziewczynę.
    — Wiesz? — powtórzyła za nią — to dobrze — odetchnęła z niedostrzegalną ulgą, na moment tylko dłużej przymykając powieki. To chyba duże błogosławieństwo być uprzedzonym o swoich chorobach. Siadła na swoim miejscu, długo zastanawiając się nad odpowiedzią. Cały tydzień miała zawalony pracą, ale… prawie wszyscy w Mount Cartier cieszyli się dobrym zdrowiem. Może dałaby radę zrobić sobie wolne? Dla Finlay… i Holmesa.
    — Może razem zrobimy obiad? W czwartek? — zaproponowała delikatną sugestią, dochodząc do wniosku, że wolne w środku tygodnia to nie będzie tak duży problem, przejęłaby w zamian weekendową zmianę.
    — Ja… nie jadam za dużo słodyczy — dodała po momencie, nie chcąc urazić dziewczyny — więc może upieczemy takie ciasto jakie ty lubisz?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń