A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

By­wają w życiu chwi­le, których ból da­je się zmie­rzyć do­piero po je­go przeżyciu, i wówczas dzi­wi nas, iż zdołaliśmy go znieść

FERRAN KAYSER
LEŚNICZY W MOUNT CARTIER • WIĘCEJ
Zawsze, kiedy potrzebował ciszy, szukał jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach niewielkiej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał wrzasków jego słabości, nie raczył zbędnym politowaniem, gdzie nie musiał liczyć już tego przeklętego czasu, który tam zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego jej tak mało.
A teraz, kiedy ludzie pytają kim jest, kiedy próbują go rozszyfrować, znaleźć w nim skruchę; kiedy próbują obdarzyć uczuciem bądź zniszczyć; kiedy próbują niemalże wszystkiego, co mogłoby obudzić w nim choć ułamek duszy – milczy. Bo milczenie jest ostatnią radością nieszczęśliwych. Bo piękne słowa kryją czasem niepiękne serce. Teraz egzystuje zastanawiając się, czego ten los od niego chce. I zapewne chętnie by mu powiedział, gdyby tylko potrafił mówić – daj komuś to, czego sam nie dostałeś.


200 komentarzy:

  1. (Nigdy nie przestaniesz mnie czarować, Twoje postacie zawsze wywierają na mnie podobne wrażenia. To jak jakiś fatalny urok (w mojej sytuacji fatalny, bo na chwilę obecną nie mam śmiałości ani sumienia proponować Ci kolejnego wątku, kiedy zalegam Ci na wszystkie pozostałe). Zawsze podziwiam staranność, z jaką kreujesz swoje twory, wszystko jest w nich spójne, a po przeczytaniu karty postaci widać, że w procesie tworzenia pokusiłaś się o solidny research. Już nie będę tu wzdychać i słodzić, bo wyjdzie jeszcze, że się podlizuję, a tu totalnie nie o to chodzi. Chciałam dać znać, że kartę pochłonęłam w całości i nie wiem co z tym chyleniem czoła, bo czyta się bardzo lekko i przyjemnie, zresztą jak zwykle. Baw się dobrze z tym z panem i może, ale to może uda nam się i tu coś skrobnąć, ale to jak już przestanę Ci zalegać ze wszystkim.
    I nie próbuj mnie nakłaniać, bo wiesz, że nie odmówię.)

    Leah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, po tym co mi napisałaś spodziewałam się, że będzie u Ferrana ciężko, ale chyba nie myślałam, że aż tak. Z całą pewnością spore z niego wyzwanie, bo to niby się mówi, że postaci z problemami są łatwiejsze do pisania i ma się więcej możliwości niż z takimi szarymi, zdrowymi ludźmi, ale ja mam nieco inne zdanie. O wiele łatwiej pisać, że postać uśmiecha się w co drugim odpisie niż, że jest rozgoryczona i zła na świat.
    Cieszę się jednak, że mamy nowego leśniczego i że zdecydował się kolejną postać umieścić w naszych skromnych progach. Oby pisało się nim tak dobrze, jak całą resztą i oby ten pan znalazł kogoś, kto zechce go przytulić i uspokajać tak długo, aż w końcu uwierzy, że może być szczęśliwy nie tylko wśród leśnych stworzeń ;)

    Vivian

    OdpowiedzUsuń
  3. [Oj, dziękuję za miłe przywitanie. <3 Bardzo mnie cieszy, że Enid zaskarbiła sobie sympatię tego pana. Wobec tego pozostaje mi życzyć tego samego i oczekiwać niecierpliwie na zaczęcie!]

    Enid A.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jeśli mam być szczery, to przyznam się, że on obecnie (może na początku, ale będzie to zanikać) nie potrzebuje uznania za sztukę i swoje obrazy. Obecnie strasznie zakuło go w serducho to, że jego dom rodzinny się zmienił i już nie przypomina tego, w którym dorastał, więc stara się to zmienić. Obecnie maluje okiennice na niebiesko xD Zmieniają mu się priorytety i teraz skupia się na swoim najmłodszym.
    Co do fryzjera, to sprawa jest dość prosta, ale to zachowałem do wątków, żeby nie obnażać się w karcie ze wszystkiego ;P

    Przychodzę tutaj, bo na czacie zauważyłem, że ten pan jest czysty jak łza, więc postanowiłem właśnie jego zabrudzić swoim powiązaniem. Cieszę się również, że moje KP Ci się podobało, bo czasem przychodzi mi pisać je z bólami, zwłaszcza na Indywidualnie xD]

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  5. [Widzisz, Charlie jest bardziej złożony niż wachlarzyk z papieru.
    Widzisz, dobrze się składa. Nic nie leczy tak dobrze szoku pourazowego, jak malowanie okiennic na niebiesko albo tynkowanie domu na żółto. Akurat tak się składa, że mój pan potrzebuje kogoś do pomocy przy obu tych rzeczach xD
    Myślę, że nasi panowie mogą się nawet lubić, bo w sumie czemu nie. Nie wiem, jaka relacja interesuje Cię najbardziej, więc jak coś to pisz śmiało i wtedy ewentualnie pozmieniamy coś c:]

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cudowne te Twoje potworki! Nie mogłam się zdecydować, więc napisałam do najświeższego. Ferrana też bym najchętniej utuliła. Mogą się więc nawzajem tulić. :D Wątek więc przygarnę z największą chęcią. Na co masz ochotę?]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  7. [Wracam pod kartę Twego nowego pana, jako autor marnotrawny, który robi sobie dłuższe wakacje w zimie :D Jeśli nie zraża Cię czekanie na odpisy, bardzo chętnie Scar utuli tego "niedźwiedzia z lasu" <3]

    Scarlett Swan

    OdpowiedzUsuń
  8. Koniec marca, mija osiem miesięcy, odkąd Finlay pojawiła się w Mount Cartier. Wracała ze spaceru, opatulona szalikiem, który pani Redwayne zrobiła jej na gwiazdkę, wystawiając twarz do słońca, czując jak marcowy mróz szczypie ją w nos i policzki i stwierdziła, że te osiem miesięcy było najlepszym okresem w jej życiu. Była spokojna i zaczynała bez obaw spoglądać w przyszłość. Pani Redwayne była nie tylko miłą starszą panią, którą przyszło jej się zaopiekować, ale przez te ponad pół roku stała się dla Finn kimś na kształt babci – bo choć to Watson miała się nią zajmować, kobieta zawsze pilnowała, by dziewczę założyło szalik i czapkę, by nie chodziło głodne; nie zadawała pytań, gdy Finlay dopadała melancholia, ale nie zostawiała jej w takich chwilach samej sobie. Dla Finn było to coś zupełnie nowego. W domu dziecka miała szczęście do opiekunek, jednak ile ciepłych uczuć by one w sobie nie miały, dzieci zawsze było wiele. Tutaj żyła ze świadomością, że ktoś się o nią troszczy i faktycznie o niej myśli. Chyba pierwszy raz w życiu poczuła, że być może odnalazła swoje miejsce na ziemi.
    Ledwo uniknęła upadku na zamarzniętej kałuży i zaśmiała się sama do siebie. Zerknęła na zegarek, kiedy zbiegła z górki, docierając do domu pani Redwayne. Miała pół godziny do kolacji, prawie wszystko było już gotowe, wystarczyło nastawić piec, co zrobiła od razu, zdejmując w progu tylko buty. Z plączącym się szalikiem, dokończyła sałatkę i zaczęła nakrywać do stołu, kiedy dobiegł ją głos pani Redwayne.
    - Dołożę jeszcze jedno nakrycie. Zaprosiłam Ferrana – Finlay poczuła na sobie uważne spojrzenie kobiety, ale pokiwała tylko głową, udając zupełnie niewzruszoną; wiedziała, że jest obserwowana. – Zostaw, Finn, przecież mogę sama nakryć do stołu. A ty możesz iść w tym czasie… przygotować się.
    Nie wytrzymała i zaśmiała się, ale posłusznie zostawiła panią Redwayne z nakrywaniem, nie odzywając się słowem. Kobieta miała chyba nadzieję, że Finlay założy coś ładnego lub poprawi makijaż, ale, co do pierwszego, nie miała w szafie niczego poza starymi swetrami i koszulami, a co do drugiego – poprawiłaby makijaż, gdyby kiedykolwiek w ogóle nauczyła się go nakładać.
    Doceniała starania pani Redwayne, wiedziała, że ta ma dobre chęci, które wynikają z troski, zarówno o Ferrana, jak i samą Finn, i to nie tak, że dziewczyna nie lubiła krewniaka starszej pani. Problem polegał na tym, że Finlay, w całym swoim dwudziestosiedmioletnim życiu, była w zaledwie jedynym związku, który mogłaby nazwać poważnym. Nie skończyło się to dla niej dobrze i nim trafiła do Mount Cartier, zaczęła myśleć, że może nie powinna z nikim się wiązać ani zakładać rodziny, skoro całe życie była kompletnie sama. W tej chwili nie sądziła, by była odpowiednia dla kogokolwiek. Tym bardziej dla kogoś tak skrytego i skomplikowanego jak Ferran.
    Nie miała się w co wystroić, jednak postanowiła zrobić pani Redwayne przyjemność i ubrała różowy sweter, który kobieta zrobiła jej na drutach. Całą jej przedkolacyjną toaletę stanowiło umycie zębów i rozczesanie poplątanych wiatrem włosów. Tuż przed siódmą wyciągnęła mięso z piekarnika, ugniotła ziemniaki i wyłożyła wszystko na stół. Na szczęście, Ferran był punktualny i nie musiała się martwić, że cokolwiek wystygnie.
    - To prawda, co mówią? Czy miasteczko otoczyły niedźwiedzie? – Spojrzała na mężczyznę z uśmiechem, kiedy usiedli do stołu. – Byłam dziś na spacerze i żadnego nie spotkałam, ale dzieciaki w szkole mówią, że powinnam uważać. Czy to Wielka Stopa? Taką wersję też słyszałam.

    [Będzie lepiej!]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dlaczego każdy leśniczy, który przewinie się przez MC, musi być tak przystojny, dlaczego? Bardzo dobra karta, jak zwykle zresztą. Kat też lubi chodzić do lasu, a szczególnie takie spacery uwielbia Vader, haha.
    P.S. Wiem, że bardzo długo zwlekam z odpisem u Cesara, ale - jak pisałam na shoutboxie - do końca tygodnia ze wszystkim się uporam, zbieram się wreszcie do kupy. Mam nadzieję, że masz w sobie jeszcze odrobinę cierpliwości dla mnie.]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  10. Na słowa o kuszących zapachach, Finlay uśmiechnęła się uroczo, bo rzadko kiedy była z siebie tak dumna, jak kiedy ktoś komplementował jej kuchnię. Lub jej zapachy. Jeszcze kilka miesięcy temu nie była najlepszą kucharką. Potrafiła zrobić prosty obiad, jednak spędzanie czasu w kuchni nie sprawiało jej żadnej przyjemności, było raczej smutną koniecznością. Pani Redwayne jednak potrafiła zdziałać cuda. Twierdziła zresztą, że Finlay ma naturalny talent, który czekał tylko na odkrycie i odpowiedniego nauczyciela. Ostatnio coraz częściej Finn przygotowywała posiłki całkowicie sama, brała do serca wszelkie uwagi i pękała z dumy, kiedy wszystko wszystkim smakowało. A pieczenie spodobało jej się tak bardzo, że zaopatrywała w ciastka i babeczki nie tylko siebie, panią Redwayne i Ferrana, ale i sąsiadów, żałując, że nie mogą zjeść więcej, bo ona chętnie by więcej upiekła.
    - Nie mogę zrezygnować z codziennych spacerów – stwierdziła całkowicie poważnie, również nalewając sobie kompotu. – Obawiam się, że to źle skończyłoby się dla wszystkich. Jestem jak te psy, które umierają nieszczęśliwe bez odpowiedniej ilości ruchu.
    Błysnęła zębami w uśmiechu w odpowiedzi na nieco zrezygnowane, ale czułe spojrzenie i krótki śmiech pani Redwayne. Taka była prawda. Wieczorne spacery, intensywne spacery w jej przypadku, pozwalały jej odetchnąć i spożytkować resztę energii, która zostawała jej na całym dniu, a to zapewniało Finn głęboki i spokojny sen. Jej była współlokatorka twierdziła, że Finlay ma wiele takich drobnych dziwactw, co było prawdopodobnie efektem prowadzenia samotnego życia. Odkąd pamiętała, odkąd była dzieckiem, musiała wybiegać się przed pójściem do łóżka, by spokojnie zasnąć. W innym wypadku przewracała się z boku na boku, a jej myśli zaczynały podążać w niebezpiecznych kierunkach.
    - Poza tym, muszę znaleźć Wielką Stopę. To mój plan na zbicie fortuny. Zrobię mu zdjęcie i pomogę uciec. W ten sposób ja dostanę fortunę za zdjęcia, a on będzie bezpieczny. – Uśmiechnęła się, zabierając się za jedzenie, czuła jednak na sobie uważnie spojrzenie pani Redwayne. Pokręciła głową zrezygnowana. – Ale obiecuję, że będę uważać. Każdego wieczora do pani wrócę, nie uwolni się pani ode mnie tak łatwo.
    Zabrała się za jedzenie i zamilkła, dając pani Redwayne czas na opowiedzenie Ferranowi o swoim dniu. O kolejnym swetrze, który zaczęła mu robić, pokazała mu sweter, który Finlay miała na sobie, tłumacząc, że też go zrobiła i pytając, czy Ferran również uważała, że ten kolor doskonale podkreśla jej oczy. Mówiła jak obserwowała Finlay, przygotowującą jedzenie, ale w niczym jej nie pomagała, więc pyszny posiłek to wyłącznie jej zasługa, a później opowiedziała o wizycie sąsiadki, która przyniosła domowej roboty nalewkę, której mogliby spróbować po kolacji.
    Finlay spoglądała to na panią Redwayne, to na Ferrana z nieco rozbawionym uśmiechem, choć momentami szczerze zawstydzony słowami starszej pani. A kiedy ta skończyła swoją opowieść i oboje spojrzeli na Finn, wyczekująco, rozłożyła tylko bezradnie ręce.
    - Obawiam się, że ciocia opowiedziała ci już wszystko również o moim dniu – Uśmiechnęła się. – Poza tym, że przed kolacją znów szukałam Wielkiej Stopy. Wracałam od małego Toma, któremu pomagałam w przygotowaniu kostiumu smoka, ale nikogo i niczego nie znalazłam. Samotne stworzenie, ta Wielka Stopa. – skwitowała z westchnieniem, wzruszając ciężko ramionami. – O, i zrobiłam swoje pierwsze ciasto czekoladowe. Jeszcze go nie smakowałyśmy, więc możesz zostać naszym testerem smaku – Posłała Ferranowi uśmiech.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  11. — Niewielu jest chętnych na codzienne wieczorne spacery – odparła po chwili zastanowienia, upijając trochę kompotu. – Podobno ciężko jest za mną nadążyć, a ludzie piszą się na prawdziwe spacery, a nie wieczorny jogging – Zaśmiała się cicho, wzruszając bezradnie ramionami, bo cóż mogła poradzić na to, że potrzebowała spalić trochę tego nadmiaru energii, który ją rozpierał.
    W jednej sekundzie zrozumiała, jak to zabrzmiało i już chciała zmienić temat, ale pani Redwayne zdążyła go podchwycić, a Finlay pozostało jedynie posłanie Ferranowi przepraszającego spojrzenia.
    — Ferran mógłby ci towarzyszyć, prawda, Ferran? – kobieta utkwiła swoje spojrzenie w mężczyźnie, czekając jednak na odpowiedź, a widząc, że i on, i Finlay zamierzają się wykręcać, nie dała im dojść do słowa. – Masz rację, że Finn nie powinna chodzić po lesie sama. A kto będzie lepszym ochroniarzem niż leśniczy? I tak wciąż tam chodzisz, Finn może czasami do ciebie dołączać.
    — To jest jego praca, pani Redwayne. Jestem pewna, że Ferran ma na głowie wystarczająco dużo zmartwień, nie musząc uważać na nadpobudliwą spacerowiczkę – Uśmiechnęła się do kobiety uprzejmie i dała mężczyźnie do zrozumienia, że wcale nie musi odpowiadać. Oczywiście, nic nie miałaby przeciwko wspólnym spacerom, bo Ferran wzbudzał jej sympatię, może nawet ciekawość i chętnie poznałaby go lepiej, nie chciała się jednak narzucać, a na pewno nie miał ochoty mieć jej na głowie podczas wypełniania swoich obowiązków. – Poza tym, musiałabym podzielić się z nim moim majątkiem zbitym na zdjęciach Wielkiej Stopy – dodała żartobliwie, uśmiechając się szerzej, mając nadzieję, że to zakończy temat.
    Nie pozwoliła pani Redwayne wtrącić się ponownie, bo, widząc, że i ona, i Ferran skończyli już jedzenie i chyba nie chcieli już dokładek, pozostawiając miejsce na deser, podniosła się z miejsca i w mgnieniu oka, nim zdążyli się zorientować, zebrała brudne naczynia i wyniosła je do kuchni, by wrócić po półmiski z resztą obiadu. Zalała talerze wodą, zostawiając zmywanie na później, schowała resztę jedzenia do lodówki. Wróciła po kilku minutach z trzema talerzykami ciasta, wcześniej dwa razy odkrzykując pani Redwayne, że nie potrzebuje pomocy w kuchni i Ferran może jedynie przygotować kieliszki i wyjąć z kredensu nalewkę, jeśli mają ochotę.
    — To naprawdę prawie sama czekolada, więc chyba nie mogło się nie udać – powiedziała z nadzieją, podając każdemu po talerzyku z pokaźnym kawałkiem ciasta. Sama usiadła, zabrała się jednak za rozlewanie nalewki, posyłając pani Redwayne i Ferranowi wyczekujące spojrzenia, kiedy zabierali się za jedzenie. – Pachnie piękne, ale pachnie też, jak miało sporo procentów. A ja nigdy nie miałam mocnej głowy – Zaśmiała się, wąchając butelkę, którą przyniosła wcześniej Amanda Calderon.
    Musiała pamiętać, żeby faktycznie poprzestać na jednym, góra dwóch kieliszkach.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak do tej pory, niewiele było w stanie odwieść Finlay od wieczornego spaceru, a musiała przyznać, że zima była tutaj w tym roku (czy też zawsze) bardzo sroga. Jeśli rezygnowała ze spaceru, najczęściej było to z powodu pani Redwayne – a to kobieta gorzej się czuła, i Finn nie chciała jej zostawiać, a to miała jakieś plany dla ich dwójki i dziewczyna nie mogła, ani nie chciała, się od nich wykręcać. Kilka razy zaledwie została wieczorem w domu z powodu pogody, i to także za namową pani Redwayne, która zarzekała się, że jeśli Finlay wyjdzie to zapewne nie wróci, albo skończy się to jakimś wypadkiem i poszukiwaniami.
    Miało to jednak miejsce ledwie kilka razy. Finlay niestraszne były mrozy, wiatry czy deszcz. Wręcz przeciwnie, nieco trudniejsze warunki oznaczały większy wysiłek.
    Rada była, że Ferran nie pociągnął tematu wspólnych spacerów – jeśli będą mieli ochotę, umówią się na któryś wieczór lub też spotkają się kiedyś w lesie przypadkiem, ale wszystkim, oprócz ich dwójki, nic było do tego. To też Finlay lubiła w lesie – mogła mówić do siebie, nucić sobie pod nosem, robić, co jej się żywnie podobało i jeśli wiedziała, którędy iść, niewielkie było prawdopodobieństwo, że na kogoś trafi.
    — Nie mogę się doczekać. Od rana jakaś jestem przygnębiona — odparła na jego słowa o właściwościach jagodowej nalewki, co pani Redwayne skwitowała wesołym śmiechem, bo choć Finlay, rzadko, bo rzadko, ale miewała momenty melancholii, to tego dnia była w wyjątkowo, nawet jak na siebie, dobrym humorze, co tłumaczyła zbliżającą się wiosną.
    Zajęła z powrotem swoje miejsce i powoli zabrała się za ciasto. Stwierdziła, że wyszło jej całkiem nieźle, ale spoglądała wyczekująco na Ferrana i jego ciotkę, czekając na ich reakcje. Pani Redwayne czekała chyba na komentarz mężczyzny, ten jednak jakby je opuścił, odpływając myślami gdzieś daleko i zajadając się tym, co miał na talerzyku. Finlay pocieszała się w duchu, że przynajmniej wszystko zjadł, nawet jeśli nie był zachwycony. Ale Ferran odezwał się w końcu, a na jego słowa Finn aż zabłysły oczy.
    — Oczywiście, możesz zabrać nawet całą blaszkę. Najwyżej upiekę drugie — Uśmiechnęła się szeroko, promiennie, zadowolona, że ciasto aż tak mu zasmakowało. Do pochwał po chwili dołączyła się Dorothy, a Finn podziękowała tylko skromnie i nachyliła się, żeby włączyć cicho muzykę. W radiu była aktualnie płyta Neila Younga, Finlay nie chciała więc jej zmieniać. Wróciła do jedzenia ciasta, nucąc po nosem lecącą Cinnamon girl. — To czekolada, nie mogło być niedobre.
    Gdy dokończyli ciasto, pani Redwayne zaproponowała toast za młodych, na co Finlay odparła, że w takim razie piją za całą ich trójkę. Kobieta roześmiała się serdecznie i wypili po kieliszku nalewki. Finn poczuła słodko-palący smak w ustach, a po chwili przyjemne ciepło w przełyku i żołądku. Oblizała usta, które smakowały samymi jagodami.
    — Smakuje cudownie — skwitowała z uśmiechem, nie dziwiąc się już, że ludzie tak łatwo upijali się przy nalewkach. Tego nie można było przestać pić, choćby ze względu na smak.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć i czołem! Chcą mnie tutaj, więc przyszłam. Pan brodacz pierwsza klasa i wojskowy to już w ogóle wyżyny absurdu i kisiel w majtach :D Wracając jednak do sedna, super sprawa że Ferran jest leśniczym i w lesie się chowa, bo to wiele ciekawych opcji daje (if u know what i mean). Ale już bez podtekstów i żartów, chociaż mam mózg spaczony na moim obecnym wyjeździe, to... Masz piękne postacie i wspaniale karty, zaś samego Ferrana więcej z Lilką łączy niż dzieli. Moją latawicę tylko babka wychowywała, ale niestety podlotek nie jest w stanie być w pełni wdzięczny za wszystko i przeżywa swój nastoletni bunt. Dlatego też myślę, że można wymyślić tutaj jakiś wątek, gdzie Lily babcia wyśle z czymś dla Ferrana, bo ich dziadkowie mogli od zawsze utrzymywać bardzo dobre stosunki, a że chłopak taki biedny, to by panna Harding miała go pocieszyć jakim ciastem czy czym w jego chatce, chociaż ona by już miała lepsze pomysły, to zaś wyszłoby w trakcie ^^ Wiem, jestem szatan, ale pan na zdjęciach jest sexy. Co by nie było, zawsze może się skończyć na alkoholu, papierosach i rozmowach o życiu. Czy to człowiekowi pasuje? :*]

    Lily Harding

    OdpowiedzUsuń
  14. [Nieee, niech się znają, bo inaczej byłoby dziwnie ;) Ja zacznę tylko potrzebuję odrobiny czasu.]

    Lily Harding

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Puk, puk.
    Ostatnio zdałam sobie sprawę, że przebywam na Mount Cartier niezwykle rzadko i można uznać, że moja Aurora żyje jedynie od wydarzenia do wydarzenia... Co też właściwie nie byłoby wcale tak dalekie od prawdy, jeśli mam być szczera. Dzisiaj nadrabiałam sobie zaległe karty, które zdążyły mi umknąć pod chwilową nieobecność i - standardowo - na Twojej zatrzymałam się odrobinę dłużej. Wcale nie dlatego, jak możesz się domyślić, że mozolnie szło mi przyswajanie informacji. Wręcz przeciwnie! Czyta się ją bardzo lekko dzięki płynności tekstu, a co za tym idzie - również przyjemnie. Chodzi mi tu bardziej o zainteresowanie, jakie we mnie wzbudziłaś. Mogłabym tutaj zacząć słodzić w akompaniamencie ochów i achów jaki to Twój pan przemyślany i wspaniały, ale myślę, że wcześniejsze komentarze już Cię w tym utwierdziły. Tak więc pozwól, że przejdę do konkretów. ;)
    Chciałabym jakiś wątek, bo należałoby wreszcie pannę Walker jakoś rozruszać... Aczkolwiek nie chcę się narzucać, więc w razie braku chęci od razu daj mi znać.
    Żeby nie było, przybywam z gotowym (choć jeszcze dość niejasnym) pomysłem, który przyszedł mi do głowy z racji jego zajęcia. Jako, że Ferran ukrywa się w leśnej gęstwinie założyłam, iż dość często urządza sobie też długie przechadzki, które pozwoliłby mu załagodzić stres. Aurora również wykazuje pewnego rodzaju objawy stresu pourazowego, chociaż na pierwszy rzut oka ciężko byłoby to komukolwiek stwierdzić. Co za tym idzie - w założeniu ona także odkryła kojące działanie lasu oraz jego dobrodziejstw i często zaszywa się wśród drzew. Nie jest jednak specjalistką w radzeniu sobie z dzikimi zwierzętami, więc w większości takich przypadków zabiera ze sobą swoją - nielegalną, notabene - broń. Tak mogłoby być i tym razem. Walker spacerowałaby sobie spokojnie, kiedy na jej drodze niespodziewanie pojawiłaby się wielka, włochata kulka na czterech łapach. Spanikowana dziewczyna od razu sięgnęłaby po jedyny środek samoobrony, jaki miałaby przy sobie. Zanim jednak zdołałaby zastrzelić niedźwiedzia lub wykonać równie inny, szalony krok - pojawiłby się Ferran i pomógł jej opanować zarówno całą sytuację, jak i jej zszargane nerwy. Zakładam, że jako leśniczy wiedziałby jak poradzić sobie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Później możemy to jakoś zgrabnie rozwinąć... począwszy od posiadania przez nią takiej broni, na reprymendzie za wałęsanie się samotnie kończąc. Decyzję pozostawiłabym już Tobie.
    Co o tym wszystkim myślisz?
    Jeśli miałabyś jakiś inny pomysł to oczywiście, nie krępuj się. ;) ]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  16. [Jazda, jazda, jazda, jazdaaaa… Mam dzisiaj dziwny power, jak po dzikich koksach xD Mam nadzieję, że wyjdzie nam coś pięknego i się zakumplujemy :*]

    Mount Cartier nie oferowało zbyt wielu atrakcji, nawet w czasie tak zwanej wiosny, która choć astronomicznie może i zawitała już na ziemskim padole, jednak ta zapomniana przez wszystkich ukryta w górach kanadyjska mieścina, jak zwykle żyła według własnych zasad i reguł, nie dając swoim mieszkańcom odczuć ocieplenia klimatu. To z kolei wiązało się ze zmniejszoną możliwością aktywności jakie można tutaj było uprawiać. Cierpieli na tym jak zwykle najmłodsi spośród tutejszej społeczności, ponieważ najciekawsze atrakcje jak bar - przepełniony w tym czasie po brzegi, nie miał zbyt wiele do zaoferowania. Nawet dla kogoś takiego jak Lily, gdy barman znał ją i starszą panią Harding, na tyle dobrze, by wiedzieć przed którą powinien czuć respekt, a której słowa puszczać na wiatr. Niestety, choć pełna nadziei i pewności siebie, Lily nie miała szans na dostanie alkoholu w miejscowym barze. W sklepie na niewiele również mogła liczyć, chyba że kogoś udało jej się przechytrzyć i namówić na to drobne przewinienie. Na szczęście miała swoją stację benzynową, na której czuła się bezpiecznie, choć nie ma co się oszukiwać, nie odwiedzała jej o tej porze roku już tak często. Śnieżyce, wichury i zamiecie robiły swoje, paraliżując skutecznie ruch na tyle, by zapotrzebowanie na paliwo zmalało do tego stopnia, że obsługa stacji była bezcelowa. Mróz szalejący na dworze, choć stanowił tutejszy standardowy klimat, do którego przez lata nabywało się jakiegoś przyzwyczajenia, nie był znowu wcale zachęcający. W końcu bez względu na ilość przetrwanych zim w tej zapomnianej przez świat mieścinie, organizm ludzki miał swoje ograniczenia i pewne temperatury zaburzały prawidłową pracę ustroju. Lily cierpiała każdej zimy, odrobinę wiosny, zanim przychodziło lato i rozpieszczało łagodniejszym powietrzem i większą ilością słonecznych promieni.
    Pozbawiona dorywczej pracy po zajęciach w ciągu tygodnia, zazwyczaj zmuszona była do wracania do domu i udawania przed babcią, że nauka jest fascynująca, a materiał przerabiany w szkole faktycznie przyda jej się w przyszłym życiu. Czasami, rzecz jasna uratował ją od tej nudy, któryś z rówieśników, pod byle pretekstem, by tak naprawdę, pod niedalekim drzewem wypalić papierosa i podpić co nieco rodzinnego alkoholu, skrzętnie schowanego w piwniczce. Poza tym jednak nie było na co liczyć na większe atrakcje, czy miłostki, bo przebierać wśród rówieśników Lily nie mogła, Ci byli zdecydowanie zbyt nudni i dziecinni, co innego tyczyło się dziesięcioletniej ponad przepaści pozostałej męskiej części Mount Cartier. Ci jednak czuli respekt przed Eleanor Harding, kobietą o pewnej reputacji w tym mieście - niezwykle życzliwej i dobrej babki, która swojej wnuczki nie dałaby skrzywdzić, a która dziwnym trafem przymykała oko, a może faktycznie nie dostrzegała z jakim szatanem mieszka pod jednym dachem. Ciężko inaczej nazwać było niewinne z pozoru dziewczę, które uwielbiało rozpalać męskie żądze i pragnienia, nie czując przy tym odrobiny wstydu; bez względu na wiek i stan cywilny swojej ofiary.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie Lily niejako odmieniło się czwartkowego popołudnia, gdy to przez chorobę jednej z nauczycielek, połowa zajęć wypadła, a ona zjawiła się w domu zdecydowanie szybciej niż powinna. Po krótkiej sprzeczce i wyjaśnieniach, że to żadne wagary, została szybko wciągnięta w wir domowych obowiązków, w tym pieczenie ciasta dla Ferrana Kayser’a, bo przecież biedaczyna sam zginie w tym lesie! Choć Lily imię i twarz nowego leśniczego nie były obce, nie wiedziała skąd nagle u jej babci taka troska o obcego w gruncie rzeczy człowieka. Czy to kolejny pomysł pastora, którego kazania nie słuchała, woląc rozglądać się po zebranych i próbować ściągnąć na siebie spojrzenie jednego z mało wytrwałych młodych mężów lub też świeżych przyjezdnych, lub starych wyjadaczy trzymanych krótko za uszy przez swoje małżonki. Ciężko było to stwierdzić. Mimo to nie oponowała, gdy została niemal wypchnięta z ciepłego domu do zimnego lasu, razem z koszykiem pełnym wiktuałów (niemal jak czerwony kapturek, tylko brakowało jej całej niewinności bohaterki opowieści, a wilk prędzej by przed nią uciekł niż chciał zjeść, albo zrobić jej o wiele więcej gorszych rzeczy…). Była jednak pełna optymizmu i nadziei, że to spotkanie jakkolwiek zapewni jej rozrywkę na dzisiejszy dzień. Niewiele w końcu wiedziała o panu leśniczym, oprócz tego że miał niebrzydką buzię, niezłe ciało i wrócił z wojska - gdzie i po co, nie miała bladego pojęcia, nigdy nie była najlepsza w plotkowaniu, w przeciwieństwie do całej rzeczy tutejszych kobiet.
      — Kurwa! — zaklęła na głos w środku lasu, gdy niemal przewróciła się wchodząc na rzeszę gałęzi ukrytych pod znaczną warstwą śniegu. Musiała iść na skróty, przez dzikie chaszcze, bo po co miałaby nadrabiać sobie drogi? Nawet jeśli opinające jej krąglejsze kształty jeansy zaraz będą całkiem mokre - przynajmniej będzie miała pretekst by zostać na dłużej i się ogrzać, jakkolwiek by to miało nie wyglądać. Wierzyła jednak, że pan leśnik będzie dla niej łaskawy i nie okaże się ostatnim bucem i ignorantem.
      — Halo? — stojąc nieopodal chatki, schowanej w gęstwinie drzew i dziewiczego puchu, rozglądała się czy przypadkiem nie zastanie barczystego Adonisa na drewnianej werandzie, gotowego by tylko rozpalić dla niej ogień w kominku i zatroszczyć się o to, by nie było jej pod żadnym pozorem zimno. Poczuła jak ciepłe mrowienie przebiegło jej wzdłuż kręgosłupa. Uśmiechając się figlarnie do własnych myśli, wdrapała się po drewnianych schodach by zapukać do drzwi, zanim to jednak zrobiła, odpaliła na szybko jednego papierosa, by nieco się ogrzać i dodać sobie odrobiny nonszalancji w wyglądzie złej dziewczynki. — Panie Kayser, przyszłam z niespodzianką. Moja babcia Eleanor Harding to nader szczodra kobieta, jeszcze by się pan zdziwił! — zawołała zaraz po trzech solidnych uderzeniach o drzwi. — Chociaż nie aż tak szczodra jak ja. — dodała już ciszej, uśmiechając się półgębkiem do wypalanego właśnie papierosa, czekając w leśnej ciszy na jakikolwiek odzew ze strony leśniczego. Jeśli nie otworzy jej nikt w przeciągu pięciu minut, sięgnie bez wahania do kurtki po resztę tequili, którą ukradła w zeszłą sobotę jednemu z rybaków, gdy ten był zbyt zajęty rozmową z jej babką. Zawsze to lepsze niż dwudziestostopniowy mróz, choć w żaden sposób nie równało się silnym objęciom męskich ramion i mocnym staraniom o obopólną przyjemność.

      Lily Harding

      Usuń
  17. Finlay nie miałaby nic przeciwko. Już i tak urosła kilka centymetrów, kiedy dostrzegła, że Ferranowi i pani Redwayne faktycznie smakuje jej kuchnia. Z radością więc mogłaby piec i gotować, może nawet codziennie Ferranowi, skoro i tak karmiła siebie i Dorothy. Chętnie też nauczyłaby się przygotowywać jeszcze wiele innych dań, słodkich i obiadowych. Może właśnie odnalazła swoje powołanie. Albo odpowiednich ludzi.
    Rzeczywiście, bardzo dobrze było im we dwie. Pani Redwayne zresztą była osobą, której nie dało się nie lubić. Finlay z miejsca przywiązała się do niej jak do członka własnej rodziny, i chyba z wzajemnością. Kobieta wciąż powtarzała, że ciężko jest nie wstać z łóżka, kiedy od rana słyszy jak Watson podśpiewuje w kuchni, a potem wita ją wesołym uśmiechem. Działało to w dwie strony. Finlay była w doskonałym humorze, śmiała się i śpiewała w kuchni, bo nie była sama. Nigdy nie sądziła, że samotność potrafi aż tak doskwierać, dopóki nie zaczęła żyć z kimś. Miała nadzieję, że już nigdy nie zostanie sama, bo po czasie spędzonym z Dorothy, byłoby jej dużo ciężej niż wcześniej.
    Po jednym kieliszku, widząc, że młodzi konwersują całkiem swobodnie i nie będą czuli się już niezręcznie w swoim towarzystwie, pani Redwayne oznajmiła, że idzie do łazienki, a następnie położy się spać, bo dzień się już dla niej skończył, ale oni mają się nie krępować i zostać przy nalewce. Finlay upewniła się, że kobiecie niczego nie brakuje, mimo jej sprzeciwów sama pościeliła jej łóżko, bo musiała jeszcze ubrać świeżo wypraną pościel, po czym wróciła do Ferrana.
    — Dorastałam na Baker Street — powiedziała z całkowitą powagą, sięgając po nalewkę i rozlewając im jeszcze po kieliszku. Spojrzała na nieco zdezorientowanego mężczyznę z uśmiechem. — Finlay Watson. A to mój Holmes — mruknęła z czułością, skinąwszy głową na śpiącego na parapecie kota, którego przygarnęły z Dorothy kilka tygodni wcześniej. — Pochodzę z Vancouver. Dorastałam wszędzie i nigdzie. Gdzie tylko chciałam — Z nostalgią pomyślała o swoim dzieciństwie i wszystkich przygodach, które przeżyła w Krainie Czarów, Nibylandii i Narnii. Westchnęła z melancholijnym uśmiechem. — Wychowałam się w domu dziecka — wyjaśniła, widząc, że Ferran wciąż nie do końca rozumie.
    Nie lubiła o tym mówić nie dlatego, że wiązały się z tym jakiekolwiek traumatyczne wspomnienia. Nie lubiła tego, jak ludzi reagowali na tę informację. Wszyscy z miejsca jej współczuli i zaczynali traktować jak małe, niekochane dziecko, mimo że miała już swoje lata. A Finlay zawsze sądziła, że i tak skończyła lepiej niż gdyby jej rodzice zdecydowali się ją zatrzymać, a okazali się alkoholikami, narkomanami czy ludźmi zwyczajnie nienadającymi się do rodzicielstwa.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  18. [No to zapraszamy do niebieskiego domku Ronii – trudno go przegapić! ; D Czeeeść, serdecznie dziękuję za powitanie i przemiłe słowa, mimo ze postawiłaś mnie przed niemożliwym wyborem – nie miałam pojęcia, pod którą Twoją kartą się zatrzymać: wszystkie są (jak zawsze…) niesamowite. Genialnie wykreowaną Tilię (w ogóle nie czuć, że to eksperyment – mam wrażenie, że napisałaś ją niesamowicie pewną ręką), której mama kojarzy mi się z pierwszą żoną Donalda Trumpa; Cesara-rybaka, do którego z racji zawodu mam już sentyment (nie, żebym lubiła na co dzień panów na kutrach, mimo że sprzedają przepyszne świeże dorsze na plaży w Gdyni; kiedyś sama prowadziłam na MC rybaka po prostu), czy może Ferrana-żołnierza (padło na niego, bo jako ostatnia otworzyła się karta XD), który biega po lesie. Wszyscy są wspaniali, dopracowani i, Boże!, jak zawsze mnie zachwycasz też htmlem i cierpię wewnętrznie, że nie ma już Southport Town i Twoich ślicznych szablonów (no i mojej Belli i Tilly…). Dlatego – w razie czego serdecznie wszystkich zapraszam do Ronii, bo ugoszczę ciepło. : D]

    nie tak całkowicie nowa w miasteczku, RONIA TRAVERS

    OdpowiedzUsuń
  19. — Nie kojarzysz Sherlocka Holmesa i doktora Watsona? — Spojrzała na niego zaskoczona, bo choć doskonale zdawała sobie sprawę, że nie każdy darzy brytyjskiego detektywa sympatią, to nie sądziła, że ktokolwiek może nie znać tego nazwiska. — Och, mój drogi, potrzebujesz doedukować się z brytyjskiej literatury. I telewizji — dodała po chwili namysłu, również doskonale wiedząc, że nie każdy fan Sherlocka Holmesa, był wielbicielem książek Doyle’a. — Zapraszamy do nas na wieczorki filmowe. Nie mów, że zdradziłam ci tę tajemnicę, ale twoja ciocia ma słabość do Jude’a Law i jego pięknego akcentu. — Mrugnęła do Ferrana żartobliwie.
    Holmes, jakby na zawołanie, zeskoczył z parapetu i leniwie, jakby od niechcenia, wdrapał się na kolana Finlay, domagając się pieszczot, których ta zupełnie mu nie szczędziła. Kiedy kot po raz pierwszy po przygarnięciu zaczął mruczeć z przyjemnością, usadowiony na jej kolanach, Finlay niemal zrozumiała, czym jest szczęście i spokój ducha.
    Jej sympatia do Ferrana momentalnie urosła, kiedy wydawało się, że jedyne, co wywołała w nim informacje o przeszłości Watson, to zaskoczenie. Gdyby była bardziej pijana, pewnie odważyłaby się go ucałować; była jednak trzeźwa, posłała mu więc tylko ciepłe, wesołe spojrzenie, a na jego słowa, w pierwszym odruchowo, tylko wzruszyła niedbale ramionami.
    Faktycznie, była jednym z weselszych dzieci z domu dziecka. Może dlatego, że, choć tęskniła za ideą rodziny, to nie tęskniła za nikim konkretnym. Nie spotkało jej też nic strasznego ze strony biologicznych rodziców. Po prostu ich nie miała, nie miała pojęcia, kim byli i czy nadal żyją. Dorastała w otoczeniu dzieci podobnych do niej samej, choć w większości dużo posępniejszych. Od wczesnych lat dziecięcych miała poczucie misji, lubiła pomagać, a największym szczęściem dla niej samej był moment, kiedy udało jej się uszczęśliwić kogoś innego. Kogoś mniej szczęśliwego niż ona.
    — Może to dlatego, że nigdy nie poznałam swoich rodziców? Nie wiem — mruknęła, jakby nieco roztargniona i upiła nieco nalewki. Oblizała słodkie, jagodowe usta. — Poznałam wiele osób, które trafiły tam po naprawdę traumatycznych przejściach. Moim jedynym problemem była samotność. Świadomość, że jestem sama na świecie. Kiedy byłam młodsza… Wierzyłam, że nawet kiedy jest mi smutno, powinnam się śmiać. Żeby inni wierzyli, że życie nie jest takie złe, że sobie radzę, więc i oni mogą. Wtedy chyba łatwiej sama w to wierzyłam. Bywało ciężko, szczególnie, kiedy musiałam zacząć życie na własną rękę, miałam swoje demony, ba, nadal mam — Uśmiechnęła się, choć, co jak na nią było zaskakująco, trochę gorzko. — Zdaję sobie jednak sprawę, że miałam dużo szczęścia w nieszczęściu. A odkąd przyjechałam tutaj… Trochę pewniej myślę o przyszłości.
    Cały sekret szczęścia Finlay Watson. Oszukiwanie samej siebie. Wmawianie sobie, że wszystko jest w porządku, by inni w to wierzyli i mogli przekonać ją. Może dlatego potrzebowała innych ludzi. Samotność była dla niej niebezpieczna, jej myśli galopowały w naprawdę niebezpiecznych kierunkach.
    — A ty? Jaka jest twoja historia, panie leśniczy?
    Bo choć pani Redwayne uchyliła je rąbka tajemnicy, Finlay chciała usłyszeć historię Ferrana z ust Ferrana, z perspektywy Ferrana. Tylko wtedy to miało sens.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  20. Zdarzało się Finlay rozmyślać nad rodzicami, to było chyba naturalne. Zastanawiała się nad tym, z kogo powstała i kto uczynił ją taką osobą, a nie inną. Po kim odziedziczyła ten hart ducha i skłonność do pozytywnego myślenia. Nie dorastała w środowisku przyjaznym tym cechom, musiała więc mieć to w genach. Ale jeśli któreś z jej rodziców je miało, to dlaczego ją oddali? Bała się tych myśli, ale one powracały. Od ponad dwudziestu lat regularnie pojawiały się w jej głowie. Myślała też o tym, czy kiedykolwiek byłaby w stanie oddać własne dziecko, ale nie potrafiła zadecydować definitywnie. W końcu, ile ludzi, tyle historii. Znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono. O tym Finlay już się w życiu przekonała.
    Obserwowała go uważnie, dostrzegła chmurę, która przemknęła po jego twarzy na jej pytanie; zresztą, wystarczyłoby jej słyszeć, jak usilnie próbuje skierować temat rozmowy na przeszłość Finn. Nie zamierzała naciskać, przynajmniej nie zbyt nachalnie. Czego nauczyło ją życie z osobami z przeszłością — nie wolno być nachalnym, trzeba wzbudzić zaufanie, a nic go tak nie wzbudza, jak opowiadanie o sobie. Nie wolno odpuszczać, jednak na każdym kroku trzeba być delikatnym. Finlay była w tym przypadku dziwnym, niemal niespotykanym wyjątkiem.
    Pani Redwayne wspominała o militarnej przeszłości swojego bratanka; Finlay jednak w pewnym okresie swojego życia miała do czynienia z ludźmi z PTSD i naprawdę nie potrzebowała długo Ferrana obserwować i wiele się o nim nasłuchać, by do tego dojść.
    — Dobrze, dobrze, zadawaj tyle pytań, ile zechcesz — powiedziała natychmiast, śmiejąc się na jego stanowcze stwierdzenie, że jeszcze z nią nie skończył. Podniosła się, by ponownie nalać im nalewki do kieliszków. Ten alkohol był zdecydowanie zbyt dobry, rozmowa dobrze im szła i Finlay czuła, że nie skończy się to dobrze dla jej głowy. — Jak mówiłam, najgorzej było po opuszczeniu domu dziecka. Życie mnie przytłoczyło, a ludzie, z którymi zdążyłam się związać, rozjechali się po świecie, szukając swojego miejsca na ziemi, goniąc za pieniędzmi, miłością, podróżami czy odnalezioną rodziną. Nie do końca wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, więc robiłam wszystko.
    Przerwała, by napić się nalewki, jednak nawet po odstawieniu kieliszka milczała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w ciemność za oknem, jakby czegoś wypatrując. Takie momenty były jedynymi, po których można było stwierdzić, że z Finlay nie do końca wszystko jest w porządku. To były momenty, w których doceniała towarzystwo — pani Redwayne jak nikt wiedziała, jak ją z tego wyciągnąć. Teraz miała obok Ferrana, który czekał przecież na odpowiedź i który zdawał się szczerze zainteresowany tym, co miała do powiedzenia. Po prostu, po ludzku, zainteresowany. Te momenty były najgorsze, kiedy była zupełnie sama i nie miała nikogo, kto pomógłby je odgonić.
    — W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że o ile bardzo łatwo nawiązuję znajomości, to mam ogromne problemy z ich utrzymaniem. Wierz lub nie, ale jesteś chyba pierwszą osobą, z którą rozmawiam tak otwarcie na dość wczesnym etapie znajomości. To pewnie ta nalewka — Uśmiechnęła się wesoło, ponownie mocząc w niej usta. — Albo Mount Cartier.
    Nagle sama zdała sobie sprawę z tego, co właśnie miało miejsce. Uderzyło ją, jak swobodnie opowiadała o wszystkim Ferranowi i nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Może dlatego, że czuła, że on w jakimś stopniu rozumie, że nie ocenia, że jest jedynie ciekawy i niczego z tymi informacjami nie zrobi. Że nie musi obawiać się nagłego wybuchu czułości czy współczucia, bo te, Finlay musiała przyznać, były najgorsze w takich momentach.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  21. Roześmiała się szczerze na jego słowa, rozkładając bezradnie ręce, jakby przyznając, że faktycznie, nalewka to tylko wymówka. Rozpogodziła się, a chwilowa melancholia całkowicie zniknęła już z jej twarzy i oczu. Nalała im po kolejnym kieliszku nalewki, choć chyba nie powinna, czując, że przyjemne ciepło jest już nie tylko w jej brzuchu, ale podeszło do policzków, które na pewno zarumieniły się, jak zawsze w przypadku Finlay po alkoholu. Kiedy nalała, chwyciła swój kieliszek i wyciągnęła w jego stronę, czekając aż stuknie go swoim.
    — Możemy więc być spokojni, że nasza współpraca będzie udana, panie Kayser — powiedziała z udawaną powagą, a kiedy ich kieliszki się stuknęły, ponownie uśmiechnęła się szeroko i wypiła nalewkę.
    Miał jednak rację, to nie była kwestia alkoholu, choć Finlay trochę dziwnie czuła się z faktem, że tak swobodnie rozmawia jej się z Ferranem — w ciągu godziny udało mu się wyciągnąć z niej więcej niż większości jej znajomych, bliższych i dalszych, przez całe lata. Miała nadzieję, że w zamian też dostanie od niego odrobinę szczerości. Nawet nie dla własnych korzyści; tak jak on, była zwyczajnie ciekawa. Poza tym, wiedziała, jak niebezpieczne jest duszenie wszystkiego w sobie, a Ferran, co dostrzegła już wcześniej, wyraźnie toczył jakąś wewnętrzną walkę.
    — Och, czym się zajmowałam… Po trochu wszystkim, naprawdę. To prawda, skończyłam psychologię. W czasie studiów pracowałam w kwiaciarni, byłam kelnerką, sekretarką, opiekunką i dzieci, i zwierząt, robiłam czekoladę i przygotowywałam dekoracje w jednym z teatrów. W międzyczasie zrobiłam kurs pielęgniarski i potem długo pracowałam jako pielęgniarka w szkole. Po studiach zajęłam się tym, co zawsze chciałam robić - starałam się uszczęśliwiać nieszczęśliwych. Pracowałam w organizacjach, zajmujących się pomocą żołnierzom, wracającym do domu, dzieciakom, wychodzącym z domu dziecka, by zacząć życie na własną rękę, ofiarom przemocy czy ludziom po ciężkich, przewlekłych chorobach. Nie była to pomoc profesjonalna, nigdy nie chciałam bym terapeutą i odhaczać godzinnych sesji raz w tygodniu. Z własnego doświadczenia wiem, że równie ważne, co terapia, jest wsparcie w codziennych sytuacjach, ktoś, z kim można wyjść na piwo, do kogo można zadzwonić w środku nocy, kiedy przychodzą złe myśli, kto pomoże załatwić bieżące sprawy, kiedy opuszczają cię siły i już masz dość bycia dzielnym i samowystarczalnym.
    Urwała, bo doszła do punktu, w którym znalazła się latem zeszłego roku, a miała pewne opory, by stać się w oczach Ferrana kimś, kto porzucił to wszystko, te szczytne cele i marzenia, z powodu złamanego serca. Bo to właśnie zrobiła Finlay. I choć była tutaj szczęśliwa i każdego dnia czuła się potrzebna — czasami czuła się jak bohaterka kiepskiego romansu czy komedii romantycznej, których tak nie znosiła.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  22. Może dlatego czuła się z Ferranem lepiej i swobodniej niż z kimkolwiek innym — po części był trochę jak ludzie, którym pomagała w Vancouver. Nie opowiadała mu o sobie tylko dla siebie, by to jej ulżyło, ale też chciała zdobyć jego zaufanie, usłyszeć jego historię i stworzyć jakąś więź. Nie była żadnym aniołem stróżem. Pomagała innym, bo tym samym pomagała sobie; nie robiła tego całkowicie bezinteresownie. Czuła się lepiej, gdy uszczęśliwiała ludzi, gdy uśmiechali się z jej powodu; czuła się potrzebna, czuła, że jej życie ma jakiś sens, że jej samotność ma jakiś cel. Pomagali sobie wzajemnie. Może i z Ferranem tak będzie. Może pomogą sobie nawzajem.
    — Raczej zaradna. Coś musiałam robić, jestem zdeterminowana — Uśmiechnęła się. Nie próbowała być skromna, nie miała też żadnych kompleksów na tym punkcie; ot, po prostu, całe życie miała siebie za osobę o raczej przeciętnej inteligencji. Radziła sobie, bo nie miała innego wyjścia; musiała, jeśli nie chciała skończyć na ulicy. Chwytała się więc wszystkiego, co jej się trafiło, nie wybrzydzała, bo też nie miała takiego nawyku – w całym swoim życiu nie mogła przecież wybrzydzać. Nie, kiedy wychowywała się z gromadką innych dzieci, które wcale nie żyły jak pączki w maśle w domu dziecka.
    Zaśmiała się na jego słowa, kręcąc głową, jakby ze zrezygnowaniem. W rzeczywistości nie miała nic przeciwko kolejnym pytaniom. Gdyby chciała, po prostu by na nie nie odpowiadała. Jednak chciała. Zaskakiwało ją to coraz bardziej, ale chciała.
    — Zakochałam się — przyznała, spuszczając wzrok na swoje paznokcie, jakby mówiła o czymś wstydliwym, po raz pierwszy tego wieczora nie patrzyła Ferranowi w oczy, opowiadając. Uśmiechnęła się, choć ze smutkiem. — Zawsze tak jest, no nie? Człowiek jest szczęśliwy, a potem się zakochuje — Zaśmiała się. — Brzmię jak zgorzkniała stara panna. Ale był pierwszą osobą, której naprawdę zaufałam. Jak mówiłam, nie miałam problemów z zawieraniem znajomości; problem sprawiało utrzymanie jakiejkolwiek relacji. A kiedy zdołałam przekonać samą siebie, że może warto przywiązać się do kogoś na dłużej… — urwała i chrząknęła, zdumiona zdając sobie sprawę, jak świeże są te rany i że chyba jeszcze tego do końca nie przebolała. — Nie wiem, może faktycznie jestem trudna, może sobie ze mną nie poradził, a może po prostu związki nie są dla mnie — Ponownie wzruszyła ramionami, choć po raz pierwszy tego wieczora, miała wrażenie, że są z ołowiu. — Poznał kogoś, spotykali się, aż któregoś dnia oznajmił, że życzy mi szczęścia, ale swoje znalazł gdzieś indziej. Potrzebowałam zmiany, więc… Oto jestem — Rozłożyła ręce, jakby prezentując swą skromną osobę; uśmiechała się, choć przez chwilę oczy jej się zaszkliły. Była to jednak krótka chwila. Finlay nie była człowiekiem skłonnym do płaczu, tym bardziej w czyimś towarzystwie. — Ale ten wyjazd wyszedł mi na dobre. Może to i lepiej, że tak to się skończyło, bo jestem tutaj chyba spokojniejsza niż kiedy byłam z nim. Nawet kiedy było dobrze.
    Kolejny kieliszek nalewki. Już nie myślała o tym, że powinna przystopować. Była gotowa pić, póki Ferran miał ochotę. Cóż, daleko do łóżka w końcu nie ma.
    — I to jest cała moja historia z banalnym zakończeniem. Możesz napisać o mnie książkę. Tyle nie wiedział o mnie nawet Albert.
    Jak wiele czasu minęło, odkąd ostatnio wypowiedziała to imię.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  23. Cóż, tak to chyba w życiu bywa. Choćby się człowiek zapierał rękami i nogami, prędzej czy później wszystko sprowadza się do miłości, do tej drugiej osoby lub jej braku. Finlay nigdy nie uważała się za osobę przesadnie romantyczną, nigdy nie ganiała za chłopcami, nie tworzyła związków, nie wyobrażała sobie nawet samej siebie w ślubnej sukni na ślubnym kobiercu, jak robi to większość dziewczynek. A i tak ją trafiło. Miała pewnie nawet gorzej niż jej koleżanki, bo zupełnie nie była na to przygotowana. Miała nadzieję, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zdecyduje się związać z drugą osobą, będzie to bardziej przemyślane. Choć w tamtej chwili skłaniała się raczej ku dzieleniu życia jedynie z Holmesem.
    Ferran przyglądał jej się z uwagą, może nawet nieco zbyt intensywnie, bo Finlay nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, kiedy zapadła między nimi na chwilę cisza. A kiedy się odezwał, stwierdziła, że cisza była mnie krępująca, bo zarumieniła się niczym nastolatka. Roześmiała się dla niepoznaki, choć trochę nerwowo, na Ferrana spoglądając nieco nieśmiało.
    — Proszę cię, bo się zarumienię. — Pokręciła głową, pocierając dłońmi policzki, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Cieszyła się jednak, widząc szczery uśmiech Ferrana. Musiała przyznać, że odkąd go poznała, nie widziała, by aż tyle i równie szeroko się uśmiechał. Nalewka potrafiła zdziałać cuda, to trzeba było przyznać. — Prawdopodobnie powinnam przestać na tym kieliszku, jeśli chcę dojść do łóżka o własnych siłach.
    Ferran trzymał się znacznie lepiej, ale w końcu był niemal dwa razy od Finlay większy, poza tym panna Watson nigdy nie słynęła ze zbyt mocnej głowy. A już czuła, że słowa nieco zbyt swobodnie wypływają z jej ust, piekły ją policzki, i to nie z powodu komentarza mężczyzny, i zapewne gdyby wstała, potrzebowałaby kilku sekund na złapanie równowagi. Słodka, zdradziecka nalewka.
    — Wierzysz więc w przeznaczenie? W los? Fortunę? — Siadła wygodniej na krześle, nie zamierzając już nachylać się do kieliszka. Oparła się i tym razem to ona wpatrzyła w Ferrana uważne spojrzenie. — Więc jakie jest twoje przeznaczenie, hm? I jak trafiłeś do miejsca, w którym teraz jesteś? — Podciągnęła nogi pod siebie i splotła ręce na kolanach.
    Dała jasno do zrozumienia, że chciałaby otrzymać coś w zamian za swoją opowieść. Otworzyła się przed nim całkowicie, jak nigdy przed nikim, nawet przed Albertem. Nie wiedziała dlaczego i jakie będą tego konsekwencje, ale stało się. Już tego cofnąć nie mogła i na pewno byłoby mniej niezręcznie i lepiej dla Finlay, gdyby Ferran również czymś się z nią podzielił. Inaczej równowaga zostałaby zakłócona, a tak ta dobrze rokująca znajomość nie mogłaby się rozwijać dalej.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  24. Zakręciła szczelnie nalewkę, jednak kiedy zaczął mówić, pomyślała, że może przyda się jeszcze nieco alkoholu, gdy skończy. Bo choć żołnierzy powracających do domu starano się raczej od picia odwodzić, Finlay wiedziała, że trochę procentów w odpowiednim towarzystwie mogło tylko pomóc.
    Utrzymywała jego spojrzenie przez cały czas, przyglądała mu się z uwagą, tak jak on jej wcześniej, obserwując każdy błysk w jego oku, każdy najmniejszy grymas na twarzy czy zmarszczkę. Po tych kilku miesiącach obserwacji i kilku uwagach Dorothy, mogła domyślać się przynajmniej części jego historii. Nie była zaskoczona czy wstrząśnięta. Posłała mu pytające spojrzenie, kiedy wspomniał o kajdankach na rękach po spotkaniu z rodzicami. Westchnęła cicho, jednak bardziej ze zrezygnowaniem. Czasami myślała, że ludzie powinni być poddawani testom przed spłodzeniem potomka. Nie każdy powinien mieć dzieci. Z drugiej strony, gdyby tak było, nie istniałaby ani ona, ani prawdopodobnie Ferran.
    — Zostałeś ojcem chrzestnym dziecka? — Uśmiechnęła się kącikiem ust, choć na odpowiedź nie czekała.
    Kiedy skończył, podniosła się, nie tak niepewnie, jak sądziła, że będzie, i sięgnęła nalewkę, żeby nalać im jeszcze po kieliszku. Wróciła na miejsce i umoczyła usta w jagodowym napoju.
    — Myślisz, że on wiedział? — zapytała nagle, patrząc przez chwilę gdzieś w przestrzeń zamyślona. Milczała kilka, kilkanaście sekund, po czym wróciła do niego wzrokiem. — Luke. Myślisz, że coś przeczuwał? Większość żołnierzy, z którymi pracowałam, spotkała się z czymś takim… Myślisz, że to właśnie jest los? Czasami daje o sobie znać?
    Nigdy w to nie wierzyła, ale też nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiała. Ferran był pierwszą osobą, która otwarcie przyznawała, że może wierzy w coś na kształt przeznaczenia, a co zmuszało Finlay do myślenia. W końcu, ten człowiek swoje w życiu przeszedł. Na pewno miał ku temu powodu.
    Dopiła nalewkę.
    — Była też kobieta, prawda? — spytała, nie spuszczając z niego spojrzenia, chcąc dostrzec jego reakcję na to pytanie. — Wybacz, po prostu Dorothy wspominała, że miałeś narzeczoną… Nie chciała czekać? — Zmarszczyła się, bo ten schemat znała doskonale, niemal tak dobrze, jak własny.
    Kobieta nie chciała czekać lub to mężczyzna wracał tak odmieniony, że właściwie musieliby budować swoją relację od nowa. Poglądy Finlay zmieniały się sukcesywnie w ciągu całego jej życia, ale jedno nie zmieniło się w niej od dzieciństwa – była pacyfistką. Nie rozumiała wojen, konfliktów i w takich chwilach naprawdę czuła obrzydzenie do rasy ludzkiej.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  25. I śliczne zdjęcie, nie? xD

    Mathilde Delaney

    OdpowiedzUsuń
  26. Mam pomysł na uniwersalny wątek, mogę zacząć z kimkolwiek z Twoich. Z kim wolisz? ^^

    Tilly Delaney

    OdpowiedzUsuń
  27. Teraz miał Finlay, co by wiedziała, kiedy odwieść go od alkoholu. Oczywiście, nie zamierzała za nim chodzić, ale po tym wieczorze szczerości, Finn czuła się w towarzystwie Ferrana dużo pewniej. Wiedziała też już, że i mężczyzna nie ma nic przeciwko jej obecności, więc dlaczego by nie miał spędzać czasu z nią, czy też z nią i z Dorothy, zamiast odwiedzać bar Iana po raz kolejny czy też pić do lustra. Przy całej sympatii dla Iana, której panna Watson trochę w sobie miała, choć sama nie zachodziła do jego miejscówki zbyt często. Nie przemawiała przez nią jedynie chęć pomocy Ferranowi; sama też czuła się z nim dużo lepiej niż w pojedynkę. Może te wspólne spacery nie były takim złym pomysłem. Oczywiście, pani Redwayne nie musiała o niczym wiedzieć. Mogłaby zbyt wiele sobie dopowiedzieć.
    — Mało co bardziej mrozi krew w żyłach niż wszystko będzie dobrze w napiętej sytuacji — Pokiwała głową, przypominając sobie wszystkie sytuacje, w których sama to usłyszała lub skierowała te słowa do kogoś. Były jak słynna powtarzająca się w Gwiezdnych Wojnach kwestia o złym przeczuciu – zawsze kończyło się to mniejszą lub większą katastrofą.
    Czy dla niej wszystko ułożyło się dobrze? Cóż, nie wiedziała, czy na dobre, ale obecnie było dobrze. Choć zdarzało jej się wracać myślami do Alberta, choć znajomej pustki w sercu nie wypełniła, czuła się lepiej niż kiedykolwiek, więc może to wszystkie małe katastrofy zaprowadziły ją w dobre miejsce. Oby i Ferran tak kiedyś pomyślał.
    — Cóż, jej strata — Wzruszyła ramionami na jego słowa o byłej narzeczonej. Nie zgadzała się z tym, że kobieta podjęła dobrą decyzję, przynajmniej nie dla niej samej. Rozumiała, co działo się teraz z Ferranem, ale na pewno byłoby mu łatwiej to przezwyciężyć, gdyby narzeczona go nie opuściła. Ale może tak było lepiej dla samego Ferrana, może ona nie była odpowiednia. Ba, na pewno nie była, skoro tak to wszystko rozegrała. — Straciła szansę na wspólny żywot z leśniczym-poetą. To jak przegrać życie — Uśmiechnęła się, choć wcale nie żartowała. Przynajmniej nie do końca.
    — Powinieneś przychodzić częściej — powiedziała nagle, patrząc na mężczyznę z uwagą. — Ja i tak gotuję jak dla wojska, a ty nie wyglądasz na miłośnika spędzania czasu w kuchni. Dorothy będzie szczęśliwa, mając cię tutaj na obiadach częściej… I ja też — Uśmiechnęła się uroczo, mając nadzieję, że kombinacja dobrego jedzenia, szczęścia cioci i jej miłego uśmiechu przekona go do tego pomysłu. — Na tę chwilę, to właśnie mój sposób na zatrzymanie cię w moim życiu — Uśmiechnęła się szerzej.
    Niecny plan, panno Watson.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  28. To był chłodny wiosenny dzień w Mount Cartier. Mathilde, jak każde swoje wolne popołudnie, spędzała go nad jeziorem, w miejscu, gdzie często bywała z Nim. Słońce świeciło dzisiaj jasno, smagając płowe włosy promieniami, ale zimny wiatr znacznie nad nim dominował. Otuliła się szczelniej grubym swetrem, teraz dopiero pewna, że należało się cieplej ubrać. Zaciskając jednak smukłe palce na połach swojego wierzchniego stroju, nie żałowała tej wycieczki. Dzień wydawał się znajomy. Wzburzona woda w jeziorze drgała, a światło odbijało się w jej tafli iskrzącymi się na niej refleksami. Zatrzymała się przy brzegu, aby ukucnąć niebezpiecznie blisko krawędzi jeziora i wyciągnąć dłoń nad wodę. Ledwie smagnęła opuszkami chłodną powierzchnię, kiedy silniej zawiał wiatr, rozwiewając zmierzwione włosy, wpadające jej teraz do oczu. Zaczesała dłonią za ucho te pasma, które uciekły spod luźnego splotu podarowanej jej niegdyś wstążki i odrzuciła głowę w bok.
    Idealnie aby zaobserwować rysującą się przed nią scenę. Samotny, chyba znany jej kotek, łasił się do nóg mężczyzny. Jego twarz też wydawała jej się znajoma. Przez cały rok, jaki spędziła w Mount Cartier, poznała kilku ludzi, z widzenia, rzadziej bezpośrednio. Teraz przechyliła głowę, z zainteresowaniem patrząc, jak mężczyzna pochyla się nad puchatą kulką. Aby ją poglaskać? Odgonić? Zawiązać buta? Nie zdążyła się dowiedzieć. Z zaskoczenia westchnęła, unosząc dłoń do ust, kiedy mały przybłęda najpierw drapnął, a później wczepił się zębami w rękę, jak jej się zdawało, tutejszego leśniczego. Nie znała się na jego zawodzie. Nie śmiałaby nawet udawać, że wie, na czym on dokładnie polega, ale z pewną nieśmiałością, przez myśl przeszło jej, że ta ręka może mu się jeszcze przydać. Instynktownie zadarła długą spódnicę z zamszu, podbiegając do mężczyzny.
    — Przepraszam — przepraszała niemalże instynktownie, jakby ten kot, co najmniej należał właśnie do niej — koteczku… — szepnęła, a znajomy, miękki głos dziewczęcia sprawił, że kot odczepił kły od ręki mężczyzny, spłoszony uciekając pomiędzy drzewa. Spoglądała za nim ze smutkiem tylko przez chwilę, żałując emocji, jakie musiały się teraz skupiać w jego kocim móżdżku. Zaraz jednak zreflektowała się, pewniej podchodząc do mężczyzny.
    — Bardzo proszę… mogłabym? Nie jestem lekarzem… — uprzedziła grzecznie, ale ciepło jej tonu, pokrzepiające spojrzenie i spokojne, nieśpieszne gesty, z jakimi chwyciła jego dłoń, w jakiś sposób u większości mogłyby wzbudzić zaufanie. Czy u niego też? Kontrolnie uniosła jasne spojrzenie do jego oczu, ale tylko na moment.
    — To trzeba od razu zaleczyć, zanim spuchnie. Opuchlizna po ataku takiego kociaka nie zejdzie co najmniej tydzień. Ślina kotów ma nieciekawe właściwości — mówiła w zasadzie nie do niego, a do siebie, delikatnie badając zakrwawioną trochę dłoń mężczyzny w swoich palcach. Zanim pomyślała, zdjęła szeroką, ulubioną, wstążkę z pukli swoich włosów, obwiązując nią zranienie mężczyzny. W tym samym momencie silniejszy wiatr wstrząsnął jej ciałem w zimnym dreszczu. Wzbił długie pasma włosów w powietrze, które zafalowały między nimi, jednocześnie pchając drobną sylwetkę młodej kobiety w kierunku „nieznajomego”. Zatrzymała się w przyzwoitej odległości od niego, łapiąc stabilność, a kiedy oswoiła się z rozproszeniem, przypomniało jej się cos ważnego. Od kogo dostała tą wstążkę i dlaczego nie powinna tak bezmyślnie oddawać jej obcym ludziom, dla których nie będzie ona znaczyć więcej niż zwykły skrawek materiału mógł. W całym swoim odkryciu, strach, że jej nie odzyska, zawiesił jej ruchy. Utrzymując męską dłoń pomiędzy swoimi palcami, przejechała z czułością po satynowym materiale, łapiąc się na tym, ze było za późno, żeby mówić nieznajomemu ile jego opatrunek dla niej znaczy.

    Tilly Delaney

    OdpowiedzUsuń
  29. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Finlay zresztą przyznała mu się, że nigdy nie była najlepsza w utrzymywaniu znajomości. Czy to dlatego tak szybko wzajemnie się zrozumieli, dlatego Ferran wzbudzał w niej zaufanie i z taką łatwością wyciągnął z niej wszystko, czego Albertowi nie udało się przez lata? Coś było na rzeczy, Finn tylko nie wiedziała co. Nie potrafiła tego nazwać, ale Ferran działał na nią zupełnie inaczej niż ktokolwiek kogo kiedykolwiek spotkała w swoim życiu. I nie miała pojęcia, co było tego powodem. Znali się przecież od kilku miesięcy, owszem, już wcześniej bywało miło, choć raczej uprzejmie i z dystansem, a tego wieczora, nagle, w jednej chwili, większość granic zniknęła. Nie wszystkie, Finlay się nie łudziła, że wszystkie odeszły w zapomnienie, ale na pewno duża ich część. Na raz.
    A może chodziło o zbiór wielu czynników? Mount Cartier, wszechobecny spokój, nieśmiało kiełkująca wiosna, nalewka, Neil Young i w jakimś stopniu też osobą samego Ferrana?
    Finlay nie wiedziała, ale była pewna, że chce zatrzymać Kaysera w swoim życiu. Właśnie z powodu tego wszystkiego.
    — Bo wiem, że piszesz wiersze — odparła zaczepnie, szczerząc zęby w zadowolonym uśmiechu. Również się nachyliła i oparła o blat stołu, nie spuszczając z Ferrana wzroku. — Opowiedziałam ci historię swojego życia. Nie kłamałam, naprawdę jesteś pierwszą osobą, która to wszystko usłyszała. I to w ciągu jednego wieczora — Ponownie się uśmiechnęła, jednak dużo łagodniej, jakby z czułością. Nie odrywała od niego spojrzenia, bo gdyby to zrobiła, mógłby pomyśleć, że się waha, że zwątpiła. — Nie sądzisz, że to wystarczający powód? Nie możesz mi odmówić.
    Doskonale wiedziała, co mówiono o nim w miasteczku, ale Finlay od samego początku, do pierwszego spotkania z bratankiem pani Redwayne, wiedziała, że to nie jest prawda. A przynajmniej nie cała.
    — Niegrzecznym byłoby odmówić — ciągnęła swój wywód, lustrując wzrokiem jego twarz, tak jak on lustrował jej. — Nie jesteś niegrzeczny. Wiem, co mówią ludzie, ale ja w to nie wierzę. Jesteś dobrym człowiekiem, Ferranie Kayser, a dobry człowiek nie odmówi. Chyba że naprawdę nie chcesz tu wracać… Nie, jednak nie. Wtedy też nie możesz odmówić.
    Kolejny szeroki uśmiech, choć z serii tych, którymi próbowała przekonać samą siebie. I którym chciała odwrócić własną uwagę od przyjemnego ciepła w brzuchu, które wywołane było chyba nie tylko nalewką.
    Wciąż nachylona w jego stronę, podparła głowę na ręce, opierając dłoń o zarumieniony policzek. Nie odrywała od niego wzroku, wyczekując odpowiedzi.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  30. Finlay cel utrzymania tej relacji również był nieznany, ale też starała się nad nim nie zastanawiać. Skupiła się na tym, czego faktycznie chciała i czego, jak jej się wydawało, chciał też on. Czuła się lepiej, znacznie się niż jeszcze kilka godzin wcześniej. Była spokojniejsza i bardziej rozluźniona niż kiedykolwiek. Mount Cartier było magiczne i chyba naprawdę było jej miejscem na ziemi — ale w dużej mierze dzięki ludziom. Owszem, krajobrazy napawały ją spokojem i zachwytem każdego dnia, mimo upływu czasu, ale to troska i ciepło Dorothy, a teraz także to coś nienazwanego w Ferranie oraz cały charakter tego miasteczka i jego mieszkańców, sprawiały, że Finlay miała ochotę tutaj zostać, może nawet na zawsze.
    Musiała przyznać, że te błękitne oczy ją hipnotyzowały. Fascynowały i ciekawiły, jak cała osoba Ferrana Kaysera, ale widziała w nich też coś znajomego. Poza tym, czuła, że te oczy rozumieją. Nawet gdy widywała mężczyznę wcześniej, gdy te oczy bywały pochmurne, nieobecne czy nieco gniewne, Finlay nie rozumiała, dlaczego miała uciekać od nich wzrokiem.
    Oczy wiele potrafiły powiedzieć, jeśli ktoś wiedział, jak z nich czytać.
    A teraz, między innym, widziała w nich coś, co sprawiało, że się rumieniła.
    Uśmiechnęła się zadowolona, słysząc jego odpowiedź.
    — Więc jednak spodobał ci się pomysł Dorothy i chcesz zostać moim ochroniarzem? — zapytała rozbawiona, wciąż mu się przyglądając. Liniom zaciskanych zapewne często szczęk, ładnym ustom, nieco zmarszczonym brwiom, by znów wrócić do jego oczu. Uśmiechnęła się szerzej. — Bardzo chętnie. Nawet jeśli będziesz burczał na mnie cały ten czas. Przynajmniej będę miała wprawę przed spotkaniem z Wielką Stopą. Nie należy chyba do zbyt miłych gości.
    Doskonale wiedziała, że ma rację. Była pewna, że jest dobrym człowiekiem. Nawet gdyby wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości, ten wieczór zupełnie by je rozwiał. Nie otworzyłaby się tak przed kimś niegodnym zaufania. Miała nosa do ludzi. Świadczyło o tym doskonale dwadzieścia siedem lat milczenia na tak wiele tematów.
    — Więc… Któregoś dnia pokażesz mi swoje wiersze, dobrze? — zapytała, jednak było to pytanie retoryczne; nie czekając więc na odpowiedź, kontynuowała. — Nie dziś, nie jutro, ale któregoś dnia. Będziesz wiedział kiedy — powiedziała pewnie, przyglądając mu się intensywnie. — A teraz… - urwała, wyciągając dłonie. Swoimi dwiema, drobnymi szczupłymi, ujęła jego jedną i uścisnęła czule. — Zapakuję ci ciasto.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  31. Jeśli to było piekło, Finlay mogła w nim zamieszkać, bo, po raz pierwszy od bardzo dawna, czuła, że zaśnie tuż po przyłożeniu głowy do poduszki. A moment zasypiania zawsze był najgorszą częścią dnia Finlay Watson. Bo sen przychodził jej podobnie jak podtrzymywanie znajomości — ciężko. Dlatego lubiła się przez cały dzień wymęczyć tak, żeby wieczorem paść na twarz. Dziś jednak była spokojniejsza.
    — Zawsze możesz napisać jakiś nowy — Uśmiechnęła się, wstając od stołu. Zrobiła kilka kroków w stronę kuchni i choć było jej przyjemnie lekko, nie miała takich problemów z utrzymaniem równowagi, jakich się obawiała. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach. — O moim cieście, na przykład. Nie sądzisz, że to ciasto warte wiersza? — Zaśmiała się uroczo i zniknęła w kuchni, gdzie, tak jak obiecała, zapakowała mu szczelnie i bezpiecznie całą resztę blaszki ciasta (niemal pełną).
    Z takim profesjonalnym pakunkiem wróciła do Ferrana, który już się ubierał. Odprowadziła go do drzwi jak prawdziwa gospodyni (nieistotne, że i tak musiała za nim zamknąć). Wręczyła mu ciasto, nakazując, by o nie dbał, a najlepiej szybko zjadł.
    — Będę na pewno. Możesz się mnie spodziewać… gdzieś — powiedziała wesoło i, korzystając z tego, że sama stała na progu, a Ferran zszedł już jeden schodek, bez większych problemów pocałowała go na pożegnanie w policzek. Zdziwiła się, bo w jej głowie pojawiła się tylko jedna myśl – że mężczyzna bardzo ładnie pachnie. — A teraz wracaj bezpiecznie. Prosto do domu — Posłała mu uważne spojrzenie, jednak uśmiech nie schodził jej z twarzy. — Wypytam jutro Iana, czy go czasami nie odwiedziłeś — Mrugnęła do niego, opierając się o framugę.
    Pomachała mu jeszcze na odchodnym, po czym zamknęła drzwi. Wróciła do pokoju, gdzie schowała resztę nalewki, a brudne kieliszki zabrała do kuchni. Wszystkie naczynia zalała wodą i, tak jak stała, położyła się do łóżka, czując, że sen morzy ją z taką siłą, że długo nie wytrzymałaby na dwóch nogach.
    Różne myśli naszły ją dopiero rano, kiedy wyszła spod prysznica i zaczęła przygotowywać śniadanie. Dorothy wypytywała, co robili i jak się bawili, co sprawiło, że Finlay sama musiała pomyśleć o poprzednim wieczorze. I choć powiedziała pani Redwayne, że tylko trochę rozmawiali i nic się nie wydarzyło, to musiała przed samą sobą przyznać, że w rzeczywistości wydarzyło się bardzo wiele. Ku własnemu zdziwieniu, nie czuła się z tym źle. Trochę zaniepokojona, ale jednak było jej jakby odrobinę na sercu lżej. Uśmiechnęła się do własnych myśli na wspomnienie niebieskich oczu Ferrana, zaraz jednak potrząsnęła głową i wróciła do swoich obowiązków.
    Na szczęście, nie zaspała, więc po śniadaniu miała masę czasu na zmywanie naczyń i poczynienie pierwszych przygotowań do obiadu. Posprzątała nieco w pokoju i w kuchni, a kiedy po jedenastej odprowadziła panią Redwayne na cotygodniowe bingo, postanowiła, że uda się prosto do leśniczówki.
    Z przyjemnym ciepłem w żołądku, choć nalewki tam już dawno nie było, witając się po drodze z każdym, kogo spotkała na swojej drodze i kilka osób zagadując, dotarła do miejsca zamieszkania Ferrana, kiedy była dokładnie za pięć dwunasta. Nie pukała, tylko, upewniwszy się, że mężczyzna jest w środku, przysiadła na pieńku do rąbania drzewa i czekała, wystawiając twarz w stronę jednych z pierwszych tej wiosny ciepłych promieni słońca.
    — Dzień dobry — rzuciła wesoło, kiedy drzwi się otworzyły i zobaczyła w nich znajomą sylwetkę. — Spałeś dobrze? — Posłała mu radosny uśmiech, po czym wstała, by do niego dołączyć.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie straciła nadziei, że mężczyzna się jeszcze odezwie. Jedynie skupienie, kiedy w pamięci, ze wzrokiem utkwionym na gładkim materiale wstążki, odtwarzała sobie wspomnienia okoliczności dostania tego prezentu. Jej palce zadrżały zaraz nad fakturą jego skóry. Rozluźniła i tak już delikatny uścisk na jego dłoni, a łagodna twarz zastygła w jednej mimice głębokiej kontemplacji. Teraz nie zwróciłaby nawet uwagi, że mężczyzna nie odzywał się od dłuższej chwili. Nie ingerowała w jego zdezorientowanie bardziej niż zrobiła to na początku. Otrzeźwił ją dopiero jego głos. Rozbił jej marmurową, choć nie tak chłodną, a po prostu stonowaną postawę. Miał przyjemny głos, który wybrzmiewał pojedynczymi nutkami w głowie, może dlatego jej ruchy były spokojne. Nie unosiła głowy spłoszona. Robiła to powoli, w zastanowieniu krzyżując wzrok z jego tęczówkami oczu. Nieco pochmurny błękit jego oczu wprawił ją w jeszcze większe zastanowienie. Nie śmiałaby odebrać mu teraz tej wstążki, nawet w obliczu jego sugestii. Targana gdzieś pomiędzy pragnieniem zatrzymania jej, a bezinteresownego oddania jej bardziej potrzebującemu, wpatrywała się w jego twarz może zbyt długo. Czas płynął naturalnym biegiem, tylko oni dwoje zawiesili się pomiędzy nim. Włosy falowały im na wietrze, kot, który przed chwilą im uciekł, przedzierał się teraz pomiędzy drzewami w lesie, próbując dotrzeć wzdłuż jego skraju do miasta, a ta dwójka, niezmiennie, w ciszy, patrzyła na siebie nawzajem. Każde z nich prawdopodobnie myśląc o czymś zupełnie różnym. Mathilde postawiona przez trudnym wyborem w końcu po czasie zdecydowanie zbyt długim uśmiechnęła się łagodnie. Jej wargi ledwie drgnęły, na moment przed tym, jak w końcu, znalazła rozwiązanie.
    — Oddasz mi ją, kiedy będę miała pewność, że nie jest Ci już potrzebna, dobrze?
    W końcu, choć nastąpiło to z wielkim opóźnieniem, dokończyła prowizoryczny opatrunek na jego dłoni, zawiązując wstążkę w precyzyjną niewielką kokardkę, nie blokującą mu ruchów. Palcami przeciągnęła po materiale, na boki, pozostawiając je po obu stronach jego dłoni, kiedy na nowo uniosła do niego wzrok.
    — Spróbujesz ją dla mnie zgiąć?
    Słowa, choć feralnie dobrane, rzucone były w swojej najczystszej formie w celu sprawdzenia kondycji jego ręki. W normalnych okolicznościach nie śmiałaby nieznajomemu robić, coś dla niej. Jednak jako, że jej powołaniem była pomoc innym, naturalnym wydało jej się, że jej obowiązkiem będzie sprawdzić sprawność jego poranionej dłoni.
    — Przepraszam. Nie mam ze sobą odpowiedniego kompletu instrumentów do pomocy.
    Wzrokiem podążyła w kierunku miasteczka, jakby chciała nim sięgnąć swojego domu, ale ten znajdował się stosunkowo daleko. Z profilu wydawała się w tym momencie kolejny raz nieobecna. Tak blisko, a jednak jak oddawała się swoim myślą, stwarzała swoją obecność bardzo odległą, jakby obserwowano ją z bardzo daleka.
    Otuliła się przy tym połami swetra i westchnęła, naprawdę zatroskana o stan przypadkowego pacjenta. Zaniepokojona, że nie była w stanie bardziej pomóc. Po krótkiej chwili wróciła uwagą do niego, a jej wzrok jeszcze przed chwilą tak zamglony i nieobecny, teraz wykazywał absolutne zakłopotanie jej bezsilnością.
    — Przepraszam — powtórzyła z jeszcze większą pieczołowitością niż wcześniej, w końcu, z oprzytomnieniem cofając dłonie od jego ręki.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  33. — Nie czekałabym na ciebie godziny na mrozie, nawet niewielkim — powiedziała natychmiast, ruszając za nim żwawym krokiem. — Nie pochlebiaj sobie, jestem tu może od pięciu minut. Odprowadziłam panią Redwayne na bingo… Czy cokolwiek robią na tych zebraniach gangu, jest w tej kwestii bardzo tajemnicza — Zaśmiała się cicho na samo wspomnienie rozmów, które próbowała z Dorothy na ten temat zainicjować. Doprawdy, myślałby kto, że opracowują plan przejęcia władzy w Mount Cartier, swaty lub coś jeszcze gorszego.
    Założyła rękawiczki, które zdjęła chwilę wcześniej, żeby zawiązywać buty. Naciągnęła czapkę szczelniej na uszy, jakby się obawiała, że i tutaj pani Redwayne dostrzeże, że Finlay chodzi po mrozie z gołą głową. Jakby nie wystarczała ta burza włosów, które sprawiały jej tyle problemów.
    — Podobnie. Czułam się rześka i wypoczęta, kiedy o siódmej zadzwonił budzik. O dziwo, bo myślałam, że będzie dużo gorzej.
    Nie spodziewała się może kaca-giganta, jednak, jak na swoje możliwości, trochę jednak wypiła, spodziewała się więc przynajmniej cienia bólu głowy lub ciężkich powiek. Jednak nie – poderwała się z łóżka jak po dziesięciu godzinach głębokiego snu. Doprawdy zadziwiające.
    — Chyba częściej powinnam popijać tę nalewkę przed snem — Zaśmiała się, oczywiście, żartując, bo to na pewno nie skończyłoby się dobrze. Dzielnie dotrzymywała mu kroku; każdy zawsze prędzej czy później zauważał, że krok miała zaskakująco żwawy jak na tak drobną osobnę; w końcu, niski wzrost, krótkie nogi. Posłała Ferranowi uśmiech, jednak nie powiedziała już nic więcej. Odwróciła głowę i rozglądała się, jakby faktycznie poszukując między drzewami Wielkiej Stopy.
    Finlay szczerze kochała to miejsce. Zachwycało ją na każdym kroku i z ręką na sercu mogła powiedzieć, że nigdy nie widziała nic piękniejszego. Tym bardziej tego dnia, gdy słońce było wysoko na niebie, na którym nie było ani jednej chmurki, a wszystko mieniło się w jego złocistych promieniach, które czuła też na skórze. Odetchnęła głęboko mroźnym, rześkim powietrzem, a łagodny uśmiech nie schodził jej z twarzy.
    — Niewiele w życiu widziałam, ale to chyba najpiękniejsze miejsce na świecie — powiedziała nagle, cicho, niemal szeptem, bardziej jakby do siebie niż do Ferrana, nie patrząc na mężczyznę, tylko wodząc rozmarzonym, roziskrzonym wzrokiem dokoła. Jak niemal codziennie od ponad ośmiu miesięcy.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  34. Uniosła dłoń do twarzy, utrzymując część długich pasm włosów między palcami, przytrzymawszy je przy boku policzka. Patrzyła na niego w niezrozumieniu. Pytanie, które zadał, odnosiło się jakby do wszystkiego i niczego konkretnie, w efekcie do niczego w ogóle. Chciałaby móc na nie odpowiedzieć, ale przez myśl przemknęło jej tyle odpowiedzi. Dlaczego to robisz? Dlaczego pomagała ludziom? Chyba lubiła patrzeć, jak ludziom powodzi się w życiu. Szczęście innych sprawiało, ze świat stawał się przystępniejszy, mniej straszny, mniej skazujący na wieczne niepowodzenia. Dlaczego tu stała nad jeziorem? Chyba z sentymentu… z miłości? Przestala pojmować czym była jej miłość i czy była miłością rzeczywiście, skoro tak bardzo jej mężowi było łatwo ją odrzucić. Dlaczego więc robiła sobie nadzieje, że kiedyś po nią wróci?
    Spuściła wzrok tylko na moment, przez ułamki tylko sekund uciekając przed tą odpowiedzią, zanim udzieliła jej głośno. Powracając spojrzeniem do oczu mężczyzny.
    — Nie wiem.
    Wokół niej działo się tyle niezrozumiałych rzeczy. Cały czas próbowała oswoić się z otaczającym ją światem. Z ludźmi, z którymi przychodziło jej ciężko rozmawiać, ze śmiercią, na którą nie potrafiła patrzeć. Dlaczego więc dalej to robiła? Odpowiedź zawsze była ta sama. Szukała jej. Niezmiennie od wielu lat. Kiedy jednak mężczyzna uściślił swoja wypowiedź, zdała sobie sprawę z faktu, że wcale nie o porządek świata ją pytał, a o rzecz konkretną. Jej cnotę, jaką mogła być jej szczodrość. Ale czy była naprawdę niewinna? Potrafiła przywołać sobie wiele własnych win. Uśmiechnęła się delikatnie.
    — Powinnam przeprosić za wprowadzenie cię w błąd. Nie jestem niewinna.
    Słaby uśmiech zgasł, kiedy Mathilde drgnęła w miejscu, tchnięta przez pogodę. Zerwał się ostrzejszy wiatr. Zareagowała instynktownie, chwytając go za nadgarstek zdrowej ręki i pociągnęła tylko sugestywnie, bo gdyby chciał, z łatwością postawiłby jej opór. W Mont Cartier. Tego zdążyła się nauczyć, pogoda była nieobliczalna. Silniejszy wiatr zwykle zwiastowal silniejszy deszcz. Tak też się zaraz stało, bo chociaż chmury na to nie wskazywaly (albo oni od dłuższego momentu nie zwracali na nie uwagi), deszcz zerwał się gwałtownie. Lunęło w jednym momencie. Tilly nie chciała zostawiać mężczyzny samego. Bała się, że ich drogi mogłyby się rozejść, zanim ona należycie zdołałaby opatrzyć jego rękę. Dlatego nie puszczała jego przegubu, zacisnęła nawet z początku trochę nieśmiało bardziej palce na materiale jego wierzchniego ubioru i w końcu zamiast obejmować dłonią jego nadgarstek, uczepiła się jego rękawa, zanim zerwała się do biegu, uciekając w korony drzew, mające osłonić ich przed ulewą. Przypadkowo tylko, był to jednocześnie kierunek w jakim znajdowała się leśniczówka. Zatrzymała się dopiero pod jednym z drzew, na chwilę odwracając się przez ramię, a później cała przodem do mężczyzny. Zadarła podbródek wyżej, dodając cicho.
    — Chciałabym być.
    Niewinna… Lekki wyraz jej ukontentowania tą wizją rozjaśnił jej twarz, ale nie oczy, oczy miała w dalszym ciągu trochę przygaszone. Brakowało w nich tych iskierek, jakie jeszcze rok temu błyszczały w jej tęczówkach.
    — Chcę Cię poprosić… żebym mogła się tobą zająć.
    Jego ręką. Wpatrywała się w niego z dołu, a w jakiś sposób w jej ograniczonym uczuciowo spojrzeniu, pojawiły się nowe emocje. Nadzieja. Prośba. Gdzieś obok dziwnego rodzaju smutnego wyciszenia, które zwykle dało się wyczytać w tych oczach.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  35. Ja wiem, że dobrze by było gdybym miała pomysł na wątek i że masz jeszcze dwie inne postaci ale najpierw to ja Cię muszę pochwalić za kartę bo zarówno treścią jak i samym opakowaniem jestem zachwycona. Kiedyś nauczysz mnie robić takie cuda!
    Nie mam pojęcia jak ich połączyć. Z widzenia mogli się znać bo Lenka wracała od czasu do czasu w przeciągu ostatniego roku. Hm. Może babcia Leny kiedyś zaprosiła go na ciasto czekoladowe, gdy zamawiała od niego drewno? Ten się zgodził bo dziadek dużo mu o niej opowiadał - jakaś młodzieńcza miłość czy coś. Eleonore pokazywała mu wnuczkę na zdjęciach i tak mniej więcej ją kojarzył. Teraz mogą spotkać się w lesie. Lena pójdzie malować bo uwielbia zimowe krajobrazy, a Ferran przy okazji też tam będzie no i łudzę się, że jakoś się to potoczy XD

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  36. Spojrzała na niego z uwagą, kiedy powiedział jej o właściwościach nalewek, nie spodziewając się, że i na tym Ferran się zna. Jednak wiedziała już, że mężczyzna jeszcze nie raz ją zaskoczy – wierszami, wiedzą o nalewkach czy, tak jak wczoraj, kiedy był tak miły i swobodny, tak bardzo różny od Ferrana, którego widywało się na co dzień.
    Jednak naprawdę zapomniała o swoim towarzyszu, kiedy znów zaczęła zachwycać się o tym, co widziała dokoła. Jak bardzo Ferran by jej nie fascynował, Finlay podejrzewała, że żaden człowiek nie mógł równać się ze śpiącym pod śniegiem lasem w blasku słońca czy widokiem Gór Cartiera w pogodny dzień.
    Posłała mu nieco nieobecne, zaskoczone spojrzenie, jakby wyrwał ją z jakiegoś innego świata, do którego odpłynęła. Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy dotarło do niego, o co ją zapytał, jednak chwilę zwlekała z odpowiedzią. Wróciła wzrokiem do podziwiania gór. Wzruszyła delikatnie ramionami.
    — Nie mam pojęcia — odparła szczerze, bo choć wszystkie okoliczności były sprzyjające, to nie miała pojęcia, co przyniesie jej przyszłość. W końcu związana była z panią Dorothy i to od niej niejako zależała przyszłość Finlay. — Na tę chwilę, przyznam szczerze, bardzo bym chciała. Bardzo dobrze się tutaj czuję. Jakby spokojna i… nie wiem, szczęśliwa? — zapytała nieco niedowierzająco, spoglądając na Ferrana rozbawionym spojrzeniem.
    O dziwo, mróz nie przeszkadzał jej tak bardzo. Choć w Vancouver zimy były łagodniejsze i też było tam dużo więcej sposobów na spędzanie czasu w trakcie tych zimnych miesięcy, Finlay nie przeżyła wielkiego szoku po przyjeździe do Mount Cartier. Owszem, wielu rzeczy nie wiedziała i gdyby nie pani Redwayne, pewnie by nie przetrwała, a na pewno byłoby jej trudniej, nie postrzegała tego jednak jako szokujące czy ciężkie doświadczenie. Podobały jej się nawet spacery na mrozie, o ile akurat nie szalała śnieżyca.
    — A ty?

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  37. [A dziękuję, dziękuję, na pewno będzie wspaniale!]

    Dylan Ostberg

    OdpowiedzUsuń
  38. Odwzajemniła uśmiech, całkowicie się z nim zgadzając. Owszem, była tu szczęśliwa, ale w życiu zdarzały się różne rzeczy – sama wiedziała to doskonale. Czy przedtem, jeszcze w Vancouver, domyśliłaby się, że będzie aż tak szczęśliwa niemal na drugim końcu kraju, w maleńkim miasteczku, które niemalże usypiało na zimę? Nie, nigdy by odgadła. A jednak. Po takich doświadczeniach nie broniłaby się zapewne przed tym, co przyniósłby jej los. Choć absolutnie też nie narzekałaby, gdyby miała już nigdy nie opuścić Mount Cartier.
    Dalej milczała. Dostrzegła, że Ferran zatapia się we własnych myślach i otoczeniu, a sama też nie czuła potrzeby bezustannego mówienia. Podziwiała wszystko, co pojawiało się dokoła, czasami wzdychając, czasami coś komentując, jednak na ogół nic nie mówiła, spoglądając tylko na swojego towarzysza momentami, próbując odgadnąć, co chodzi mu po głowie.
    W te strony nigdy się nie zapuszczała, przynajmniej tak jej się wydawało. Na ogół chodziła nieco na oślep, po prostu idąc przed siebie, oddychając i podziwiając widoki. Starała się mieć miasteczku stosunkowo blisko, by w każdej chwili móc wrócić, więc też zbyt wiele się nie wspinała. Zaciekawiona szła za Ferranem, nie narzekając na coraz bardziej strome podejście – na kondycję w końcu nie narzekała.
    Z wdzięcznością złapała swoją rękę, bo była dużo niższa, a więc i nogi miała krótsze, co znacznie utrudniłby jej wejście na skałkę. Wdrapała się tuż za nim i niemal od razu zaparło jej dech w piersiach.
    Cieszyła się, że nie trafiła tutaj wcześniej. Cieszyła się, że to Ferran pokazał jej to miejsce. Cieszyła się, że dane jej było przyjść tutaj w tak piękny, bezchmurny, słoneczny dzień. Oczy jej się rozszerzyły i aż błyszczały z zachwytu, kiedy zrobiła kilka kroków w kierunku krawędzi i przyglądała się miasteczku i całej okolicy z tej perspektywy.
    — To najpiękniejszy widok, jaki widziałam w całym swoim życiu — wydusiła cicho, jakby gardło miała ściśnięte z zachwytu. Wodziła wzrokiem po miasteczku, kolejnych domkach, rozpoznając dom pani Redwayne, domek Tilly czy sklep. Nieświadomie uśmiechnęła się rozmarzona, nie mając pojęcia, co dzieje się na jej twarzy. Dopiero po długiej chwili odwróciła się do siedzącego na ławeczce Ferrana. — Dziękuję — powiedziała, nadal cicho, nie chcąc psuć tej chwili i cudownego spokoju dokoła, zakłócanego jedynie przez wiatr. Cofnęła się i usiadła obok mężczyzny. — Naprawdę… Przepięknie — dodała, powracając wzrokiem do podziwiania widoków i sięgając nim aż do horyzontu.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  39. Wtykanie nosa w nie swoje sprawy nie było jej obce – śmiała się nieraz, że pewnie dlatego wybrała taki, a nie inny zawód, który siłą rzeczy wymaga węszenia i wypytywania, choć na nieco wyższym poziomie moralności. W domu dziecka, w którym wychowywała się całe swoje dzieciństwo i lata młodzieńcze, jedynym skutecznym sposobem na przeżycie bez poważnych urazów psychicznych było danie innym do zrozumienia, że nie pozwalam sobie w kaszę dmuchać; najlepiej było posiadać przy tym unikatową umiejętność, której pozbawiona była cała reszta. I Maisie miała taką cechę – czytała z ludzi, jak z otwartej księgi. Błyskawicznie rozgryzała nowe panie opiekunki i kucharki, które miały gorsze dni znacznie częściej, niż dobre, co odbijało się, oczywiście, na wychowankach; potrafiła bez namysłu odgadnąć, z jakiego powodu płakała wczoraj Minnie May z pokoju numer siedem i co oznaczają czerwone policzki piętnastoletniej Amandy Miller, gdy ta spogląda w lustro z dziwnie zamglonym wyrazem twarzy.
    Zdolność ta przez całe życie była jej laską, na której mogła się oprzeć, by nie upaść w momentach, kiedy wszystko inne waliło się w gruzy, drobny mak, niemożliwy do sklejenia z powrotem. Być może, jak się wówczas okazało, wcale nie potrzebowała umieć najlepiej matematyki czy przedmiotów ścisłych, z których nigdy nie przodowała; wystarczyło jedynie umieć spojrzeć na człowieka tak, jak gdyby odsłaniać z piętnastu warstw jego duszę.
    Arthura poznała przez internet na jednej ze stron dla studentów takiego, a nie innego kierunku. Dobrze im się rozmawiało, aczkolwiek nigdy nie przyszłoby jej do głowy, by spojrzeć na niego inaczej, niż jak na dobrego, z czasem pewnie coraz lepszego kumpla, któremu można zwierzyć się ze wszystkich problemów. Dlatego też, gdy po kilku miesiącach zaprosił ją do siebie – rzekomo w interesie kuzyna z zaburzeniami psychicznymi – nie wahała się długo. Spakowała niewiele rzeczy, głównie tych ciepłych, uprzedzona już wcześniej, że przydadzą się jej grubsze swetry, co akurat nader ją cieszyło. Lubiła chodzić w długich, szerokich górnych częściach garderoby, w których można było skryć się przed całym światem. Bawiły ją te smarkate nastolatki, narzekające, że dorastają w takim, a nie innym miejscu, w którym niemożliwym jest nosić obcisłe bluzeczki wielkości stanika i nie nabawić się poważnych odmrożeń. Sama z miejsca poczuła z tym niewielkim miasteczkiem specyficzną więź; jedna pani z sierocińca, którą nazywała "babcią", mówiła o takich miejscach, że pełne są dobrych dusz, które pilnują spokoju.
    Maisie miała ogromną nadzieję, że tak jest. Zbliżała się do ćwierćwiecza i od pewnego czasu żyła głównie nadzieją na to, że w końcu coś zmieni się na lepsze.
    Widziała po swoim nowym koledze, że najchętniej od razu zaprowadziłby ją do domu swojego kuzyna, ale taktownie proponuje inne rozrywki; ona sama natomiast postanowiła oszczędzić mu cierpienia i z góry zaproponowała wizytę u upartego członka rodziny. Nie lubiła takich sytuacji – tu mieszanie się w cudze sprawy przekraczało bezpieczny komfort strefowy – ale nie umiała ukryć, jak bardzo zaciekawił ją ów człowiek.
    Miał podejrzliwy wyraz twarzy, gdy wpuszczał ich do domu i Maisie z rozbawieniem pomyślała o specjalistach, których nasprowadzał mu kuzyn na przestrzeni ostatnich miesięcy. Wiele wysiłku włożyła w to, by nie prychnąć śmiechem i wystudiowanym gestem podała gospodarzowi dłoń. Nie miała w zwyczaju bawić się w finezje, jeśli nikt tego nie oczekiwał.
    – Maisie Chamberlain, miło mi. Jestem przyjaciółką Arthura – uśmiechnęła się odrobinę do mężczyzny, stojącego kawałek dalej. Następnie zlustrowała mieszkańca domu od góry do dołu, jednym krótkim spojrzeniem. – Dużo o panu słyszałam.

    [Wybacz mi długość i jakość tego odpisu, nie chciałam przeciągać, ale oczy mi się kleją. <3]
    M. Chamberlain

    OdpowiedzUsuń
  40. Być może rzeczywiście Ferran nie potrzebował jej pomocy, ale Mathilde wydawało się zależeć na niej bardziej niż jemu. Kiedy pierwszy raz podniósł glos, przebijając się przez odgłos zawodzącego wiatru, Tilly nawet nie wzdrygnęła, przyjmując podniesiony ton z nadzwyczajnym spokojem. Prawdopodobnie już od początku mogła spodziewać się odmowy. Nie odrywała jednak swojego spojrzenia od jego oczu. Naturalnym wydało jej się, że mógł oponować przeciwko jej sugestii, dlatego pozwalała mu protestować. Zresztą nie sądziła by stopień ich znajomości pozwalał jej o tym decydować. Jedynie mogła zaznaczyć własne cele i nadzieje. To też zrobiła, bo kiedy minął dłuższy moment od ostatniej wypowiedzi mężczyzny, a dziewczę upewniło się, że jej nowy znajomy nie ma w planach dodać nic więcej, pokonała dzielącą ich odległość jej ramienia, pozwalając sobie z nadzwyczajną śmiałością, na tak niepozorną osóbkę, chwycić dłonie mężczyzny. Jej wzrok zdawał się nie tyle bardziej zaciekły, co przepełniony większą prośbą.
    — Wiem, że nie potrzebujesz mojej pomocy.
    Dla kontrastu, jej niegłośny ton ledwie przebijał się przez figlarnie wiejący wietrzyk, który teraz bardzo podstępnie ciskał krople deszczu wprost pod koronę drzewa, pod którą się znajdowali. W niedługim czasie krople wirując prawie że, podczas gdy wiatr cały czas zmieniał swój kierunek, oblały suchą ziemię wokół nich, jak i ich samych, sprawiając, że krople na twarzy pana leśniczego stawały się coraz wyraźniejsze. Spływały po twarzy i po szyi, wdzierając się prawdopodobnie pod poły płaszcza. Mattie zwolniła swój uścisk, aby otulić się swoim swetrem, który szybko wchłonął w siebie wodę, w trakcie kiedy oni prowadzili tą powolną, jak na tą pogodę, wymianę zdań. Było jej nieznacznie ciężej na ramionach, ale nie z powodu ciężkości wełny wypełnionej deszczówką. Starała się zrozumieć, dlaczego mężczyzna nie chce pozwolić sobie pomóc. I czuła się odpowiedzialna za jego stan, wiedząc, że ręka będzie wyglądać znacznie lepiej jeśli się ją teraz poprawnie opatrzy.
    —Ale mimo to, chciałabym Ci jej udzielić. Pozwól mi sobie pomóc. To będzie przysługa dla mnie. Będę spokojniejsza. Mogę u Ciebie zaciągnąć ten dług?
    Słowa wypowiadała całkowicie spokojnie, mimo faktu iż w dalszej części dyskusji nie zdziwiłaby jej kolejna odmowa. Pozostawała jednak wierna swoim zamiarom. Nie wycofywała ich. Nawet teraz, kiedy usta, sine już od chłodu zaczynały drżeć przy każdym następnym słowie, za śladem ciała, które drżało już chyba jeszcze zanim dane było jej zaznajomić się z zawziętym leśniczym.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  41. Podziwiała kiedyś z Albertem panoramę Vancouver. Była zachwycona, jednak nie tak. Nie pamiętała, by zaparło jej dech w piersiach, by czuła, że jest to jakiś niemalże duchowy dla niej moment. Trzymała Alberta za rękę, zachwycając się tym, co widzi, a jednak… Teraz czuła się zupełnie inaczej. Widok z początku odebrał jej mowę, a Ferran… No właśnie, co z Ferranem? Panorama była przepiękna, ale Finlay podświadomie wiedziała, że jest w tej całej sytuacji coś więcej. Coś, czego nie byłoby, gdyby była tu z Albertem. Ktoś.
    Na jego słowa wróciła spojrzeniem do błękitnych oczu Ferrana. Jej tęczówki cały czas błyszczały zachwytem i radością. Przez chwilę próbowała walczyć z ciemnymi kosmykami, które muskały jej zwykle blade, teraz nieco zarumienione od wiatru i resztek mrozu policzki, ale przegrała tę walkę z kretesem. Odrzuciła je tylko nieco do tyłu, by nie ograniczały jej pola widzenia, choć gdy tylko odwróciła na chwilę głowę, wracały na swoje miejsce, otulając jej twarz i muskając Ferrana.
    — Jeśli mi pozwolisz — powiedziała, nie żartując, nie uśmiechając się. Czuła wczorajszego wieczora, że w ich stosunkach nastąpiło pewne przełamanie, a niektóre mury zaczęły upadać, miała jednak wrażenie, że ten moment był dużo bardziej intymny. — Nie chciałabym rujnować twojej samotni.
    Mount Cartier i jego okolic nie znała jeszcze dostatecznie dobrze, by odkryć takie miejsca – Finlay zresztą rzadko szukała samotności. O swoich troskach łatwiej zapominała wśród ludzi i nieczęsto potrzebowała chwili sam na sam z własnymi myślami. Te bywały raczej niebezpieczne. Wolała, gdy ktoś był obok, nawet jeśli oboje milczeli – jak tego dnia, gdy szła z Ferranem lasem. Świadomość obecności drugiego człowieka, iluzja, że samotność jej nie dotyczy dawały jej spokój, pozwalały cieszyć się chwilą, odganiały mroczniejsze myśli.
    — Dziękuję — odezwała się nagle, patrząc mu w oczy, a jej dłoń, jakby nieświadomie, spoczęła na jego dłoni, leżącej na ławce. — Dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłeś.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  42. Jestem zdania, że coś kiedyś mogło ich łączyć, nawet nie bardzo zobowiązującego ale poczuli do siebie miętę tyle, że nie wiem czy da się to zgrać w czasie.. bo moja Lenka studiowała 3 lata więc praktycznie przez ten okres jej nie było. Co prawda w ciągu ostatniego roku spędziła w MC miesiąc bo jej babcia trafiła do szpitala ale w tym czasie Ferran był już antyspołeczny. Więc chyba pozostaje nam opcja z miłością babci Leny i dziadka Ferrana. Mogła na niego coś wylać albo wybitnie go czymś wkurzyć i dlatego ją zapamiętał. Wiem, kombinuje...

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  43. Od początku widziała co się kroi i od początku domyślała się, ze płaszcz zaraz wyląduje w jej rękach. Zastanawiała się nad jakąkolwiek grzeczna formą odmowy, ale w niej nie była tak biegła jak on. Brakowało jej stanowczości, dlatego zanim cokolwiek wymyśliła, mężczyzna wpakował jej swoje odzienie w dłonie. Trzymała płaszcz chwilę przed sobą. Ciepło, które jeszcze pozostawił na materiale, mile otoczyło jej lekko skostniałe palce, więc skłamałaby, gdyby nie uznała tej uprzejmości za potrzebną i upragnioną. W głowie jednak szalało jej wiele myśli – Rozterk. Chociaż twarz wyrażała absolutne skupienie. Chciałaby mu oddać płaszcz, ale po krótkiej analizie, przeziębienie wydawało się mniej inwazyjne niż źle opatrzona ręka, dlatego nie marnując jego czasu, ruszyła za nim. Płaszcz zakładała w szybkim kroku. Jego długie nogi być może pomagały mu przemierzać las w rześkim tempie. Ona szła za nim zbliżając się do lekkiego truchtu. Nie mijała drzew z taką pewnością, jak on. Co jakiś czas, opierała się o któreś z nich, przesuwając się palcami po ich zorstkiej fakturze. Zdawało się, jakby jej ciało w naturalny sposób składało pokłon naturze, choć sama Mathilde mogła tego nie dostrzegać. Przeciągała palcami po korze drzew, kilka razy skupiając wzrok na zdrowych liściach rozrośniętych gałęzi. Znalazła na to czas, nawet kiedy postanowiła go wyprzedzić i ruszyć przodem, obierając wcześniej określony przez mężczyznę azymut. Nie zatrzymywała się. Otulona płaszczem, biegła pomiędzy konarami, kołnierz płaszcza stawiając wysoko, trzymając go jedną ręką, osłaniając się w ten sposób przed wiatrem.
    W końcu, spomiędzy drzew, wyłoniła się chata leśniczego. Wbiegła na frontowy ganek i zdawałoby się, że zaraz pociągnie za klamkę, ale zatrzymała się trzeźwo, jakby cały czas nie zapominając o grzeczności, że nie powinno się wchodzić nieproszonym do czyjegoś miejsca zamieszkania, czy pracy. Przystając na ganku, obróciła się przodem do mężczyzny.
    Zdawał się przemoczony do suchej nitki, ale nie zmęczony. Jej dla kontrastu, chociaż nie brakowało zwinności i zręczności, nie dopisywała kondycja. Pierś unosiła jej się w nierównym oddechu, ale nie tylko on zdradzał jej zmęczenie, policzki rumiane miała od biegu, a włosy splątane i mokre. Ściągnęła jedno ich pasmo z policzka, oddychając przez usta o zdrowszym odrobinkę odcieniu.
    Kiedy mężczyzna do niej dotarł, mimo ciężkiego oddechu, znalazła dostateczna ilość powietrza w płucach, aby rzucić zalegle:
    — Dziękuję.
    I odczekując aż mężczyzna otworzy drzwi, z niemałym zaniepokojeniem wpatrywała się w ociekającą z jego ciała wodę. Nie wiedziała co więcej powinna mu powiedzieć, dlatego tylko spróbowała odnaleźć jego spojrzenie i posłać mu we własnym wszystko co czuła. A oprócz tego co czuła zawsze i co zagnieżdżone było w niej tak głęboko, że sama tego nie sięgała, a tym bardziej nie potrafiła tego wynieść na wierzch, akurat teraz widać było po jej twarzy jej troskliwość i dbałość o jego dobre zdrowie. Co pokazała od razu po wejściu do pomieszczenia, poszukując apteczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kierowana instynktem, mogła się domyślać, gdzie jej szukać, ale z jego pomocą poszłoby jej znacznie szybciej. Stanęła w miejscu, w kuchni, podążając intuicyjnie za Ferranem i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy mężczyzna bez słów, odpowiedział na jej pragnienia, wręczając jej apteczkę w dłonie.
      Nie sposób powiedzieć jak naturalnie jej twarz się automatycznie rozświetliła. Jej ulga była wręcz wyczuwalna, chociaż tylko ledwie dostrzegalnie wypuściła powietrze z płuc. Podchodząc do niego, musiała zauważyć bardzo istotną rzecz.
      — Jesteś za wysoki — a chociaż słowa te były jak najbardziej prawdziwe, brzmiały jakoś niecodziennie, jak abstrakcyjna uwaga. To była jej dziwna, prostolinijna szczerość i treściwe wypowiadanie jej własnych myśli. Potrzebowała odpowiednich warunków, żeby mu pomóc, w ten sposób wyrażała swoją potrzebę, aby zajął miejsce na krześle w kuchni. Czasami jednak jej słowa wyprzedzały myśli, dlatego reflektując się, dodała:
      — Usiądź proszę, zaraz wracam.
      Pozostawiła apteczkę na stoliku i zniknęła w głównym pomieszczeniu leśniczówki, aby zaraz wrócić z kocami. Mokry płaszcz przewiesiła przez krzesło, które podsunęła sobie przed mężczyznę. Siadła przed nim, opierając ręce na swoich udach i wpatrywała się w niego. Wpatrywała się przez dłuższą chwilę, nie chcąc wpływać na niezależność mężczyzny, dlatego unikała udzielania mu porad, co powinien teraz zrobić. W spokoju, normując swój oddech, odgarnęła włosy na jedno ramię i czekała. Skoro jednak jej cierpliwość nie przyniosła jej pożądanych efektów, w końcu drgnęła w miejscu, ostrzegając go o swoich zamiarach.
      — Zdejmę twoją koszulkę, bo się przeziębisz, dobrze?
      Dłonie miała już zawieszone u dołu granatowego shirtu, chłodnymi palcami smagając jego skórę w zaledwie milimetrach, kiedy wsunęła je pod przemoczony materiał. Wzrok na nowo uniosła do jego oczu, wpatrując się w jego tęczówki kontrolnie, czy miała na to jego zgodę. Zanim jednak ją otrzymała, poczuła jak chłód jego skóry spotyka się z jej zlodowaciałymi palcami
      — Oj.
      Ta jedna zgłoska zdawała się mieścić w sobie zaskoczenie i jej struchlenie, wywołane faktem, że przyłożyła się do większego obniżenia ciepłoty jego ciała – a przynajmniej ona za coś tak absurdalnego przyjęła na siebie winę. Cofnęła dłonie, ocierając je o siebie, a chwilę później ogrzewając je ciepłym powietrzem ze swoich ust, zamierzała naprawić swój błąd.

      MATHILDE, której serduszko pęka na widok zmoczonego Ferrana

      Usuń
  44. Finlay również nigdy nie myślała o przyszłości, chyba nawet z Albertem. Nie miała marzeń o białej sukni, pięknym ślubie, gromadce dzieci i wspólnej starości przy kominku. Gdyby spotkała odpowiednią osobę, byłaby gotowa poświęcić nieco lat ze swojego życia, tę właśnie spokojną starość u boku drugiej połówki, by przeżyć z tym kimś przynajmniej chwilę. To nie romantyzm przez nią przemawiał – raczej samotność. Po dwudziestu siedmiu latach życia w kompletnie samotności, Finlay naprawdę wiele oddałaby za bratnią duszę. Kogoś, kto by zrozumiał, zaakceptował, otworzył się przed nią i został. Nie potrzebowała nikogo mieć, sama za bardzo ceniła własną wolność, ale brakowało jej bliskości, tej duchowej chyba najbardziej.
    Czy podświadomie czuła, że tą właśnie osobą jest Ferran, który jednak potrzebuje, żeby go przekonać? Możliwe. A może miał jej tylko pomóc otworzyć się na świat. Nie wiedziała. Ale ucieszyła się, że nie zabrał ręki. Nic nie zrobił, ale pozostawił dłoń pod jej dłonią. Pogładziła ją delikatnie kciukiem.
    — Wiesz, zawsze chciałam puścić lampion — Spojrzała na niego z wesołym uśmiechem, po czym przeniosła wzrok ponownie na panoramę miasteczka, próbując wyobrazić sobie widok, który opisywał jej Ferran. Wierzyła, że wyglądało to wyjątkowo pięknie. I magicznie. — To błahostka, nic wielkiego, ale jakoś nigdy nie nadarzyła się okazja. A one zawsze wyglądają magicznie — Westchnęła rozmarzona, patrząc przez dłuższą chwilę w przestrzeń.
    Ławka nie jest jednoosobowa. Ucieszyła się, jakby te słowa znaczyły coś więcej, niż tylko komunikowały prosty fakt, że ławeczka, zdolna pomieścić dwie osoby, stoi w miejscu, w które teoretycznie każdy może przyjść. Mogła też przychodzić tutaj w przyszłości sama. Nie wiedziała, co dokładnie chciał przez to powiedzieć sam Ferran, czy faktycznie w tak niebezpośredni sposób wyraził, że chciałby tu wrócić z nią. Ale cieszyła się. Może to głupie, ale uśmiechała się wesoło, czując przyjemne ciepło na sercu.
    A jej dłoń wciąż spoczywała na jego dłoni.
    — W takich chwilach zazdroszczę ludziom, którzy mają rękę do poezji. Te widoki, ten spokój… Tajemnica — Zamyśliła się, marszcząc delikatnie brwi. — Tak, dziś zdecydowanie chciałabym być poetką.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  45. Cofając dłonie pod siebie, jej wzrok automatycznie bacznie badał jego reakcje. Dostrzegła mocniejsze ściągnięcie warg. Najlepiej unerwione usta, układały się wtedy w specyficzny sposób, niemożliwy do nieodnotowania. Przymknięcie warg tez bardzo wyraźnie odbiło się lekkim zarysowaniem żyłek na twarzy. Jeszcze ocieplając swoje dłonie, odczuła jego spięcie i niewłaściwość swojego zachowania. Jej ruchy stały się odrobinę powolniejsze niż wcześniej, dobierała je z większą skrupulatnością. Opuściła dłonie, nie spuszczając wzroku z jego twarzy i kiedy otworzył oczy, drgnęła instynktownie. Spięła wszystkie mięśnie, a jej ciało samoistnie pochyliło się w przód, zaledwie o milimetry. Dłonie na chwilę zacisnęła na krześle, a jej wzrok złagodniał momentalnie, kiedy jej twarz przybrała współczujący wyraz, ale też pełen pokory, bo przecież ona wywołała to konkretne spojrzenie, mogące złamać serca najsilniejszych. Jej własne zabiło odrobinę mocniej, kiedy zdała sobie sprawę, że z nadzwyczajną dokładnością potrafiła odczytać emocje, jakie kłębiły się w tych pochmurnych oczach. Jeszcze chwilę siedziała nieruchomo, aż w końcu poruszyła się, trochę niespodziewanie, bo sprawiała wrażenie, jakby nie miała zamiaru już nic robić. Mimo to, wsunęła dłoń pomiędzy koce, wysuwając stamtąd ręcznik, jaki musiała również przygotować, zanim wróciła do kuchni. Podniosła się z miejsca, aby kolanem oprzeć się na siedzisku. Z zawahaniem uniosła ręce do góry, ale kiedy te zawisły już na pełnym pułapie, już z większą rytmiką, narzuciła ręcznik na jego głowę. Siadła na swojej nodze, zgiętej w kolanie na krześle, pieczołowicie osuszając mu włosy. Jej wzrok samoistnie zlustrował jego sylwetkę, natrafiając na wyraźną bliznę, wnioskując po jej stanie, nie tak bardzo dawno temu nabytą. W tym momencie wina, wywołana tą ciekawością, wypisała się na jej twarzy. Jeszcze jedna sekunda, kontrolnego zerknięcia w jego tęczówki oczu, a dłonie, którymi spokojnie mierzwiła ręcznik na jego głowie, zsunęła niżej na kark. Podniosła się, ledwie odrobinę, obejmując ramionami jego kark i oparła zimny podbródek w zagłębieniu jego szyi, w którym dalej gnieździło się kilka kropel wody.
    — Wszystko będzie dobrze — zapewniła go, a chociaż obietnica ta brzmiała mu teraz pewnie bardzo abstrakcyjnie, ona była przekonana o swojej racji. Jej uścisk był ulotny. Gdyby nie ciepło z ust, jakie zostawiła na skórze jego szyi i wywołane tym, najpewniej z różnicy temperatur na ochłodzonym ciele, ciarki, mógł mieć nawet wrażenie, że to krótkie objęcie nie nastąpiło bo zaraz Mathilde siedziała z powrotem na swoim miejscu, z pełną uwagą zwracając uwagę na apteczkę. Uchwyciła ja w dłonie i kiedy już przygotowywała się, żeby z niej skorzystać, wydał swoje rozporządzenie. Jej wzrok wskazywał na to, że próbowała przeanalizować jego wypowiedź. Zadbaj o siebie. Zawisła w zawahaniu, odgarniając włosy za ucho i uchyliła usta żeby o to spytać. Zadbaj o siebie, Zadbaj o siebie, Zadbaj o siebie, Zadbaj o siebie. Słowa powtarzała sobie w głowie jeszcze kilka razy, w nadziei, ze za którymś je zrozumie. Wargi przymknęła, kiedy w końcu, samodzielnie, zinterpretowała jego „prośbę”, bo mimo wszystko tak, jego słowa odebrała.
    Nie opierała się, nie czepiała się jego tonu. Najpierw jemu, a później sobie, narzuciła na plecy koc. I kiedy ten, który spoczywał na jej ramionach, okrył ją całą, schowała ręce pod siebie, wyciągając je z pod szerokich rękawów swetra, dopóki nie mogła go zdjąć przez głowę, nie zrzucając przy tym koca ze swoich barków. Nie miała problemu z cudzą nagością. Była pielęgniarką, stykała się z nią na co dzień. To jej własna sprawiała, że zaczynała o niej myśleć w sposób niewłaściwy. Dlatego z absolutną skrupulatnością pilnowała koca na ramionach, aby jej nie spadl.
    — Już — głos zabrzmiał łagodnie, dopasowany do delikatnego uśmiechu, jakim go obdarowała.
    — Będziesz mi musiał pomóc. Trzeba rozpalić w kominku.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  46. W trakcie kiedy on rozpalał w kominku, Mathilde rozłożyła za sobą na kanapie wszystkie potrzebne jej z apteczki przedmioty, segregując je w odpowiednim porządku. Gazy, bandaż, wodę utlenioną oraz jodynę miała już przygotowaną, kiedy mężczyzna trącał pogrzewaczem drewna. Obserwowała go w ciszy, zupełnie dla niej naturalnej. Wbrew temu, ile dzisiaj powiedziała słów, nie należała do najbardziej wygadanych osób. Przechyliła głowę na bok, odgarniając włosy na jedno ramię. Spróbowała mokre kosmyki osuszyć o krawędź koca, ale przerwała tą czynność, na czas w którym jej nowy znajomy na powrót odwrócił się w jej kierunku. Zawisła w bezruchu, a zaraz opuściła nieśpiesznie dłoń, owijając się skrupulatniej kocem. Przesunęła się nieznacznie, robiąc mu miejsce. Nawet jeśli było to tylko kilka centymetrów, czuła się z tym lepiej, że udostępniła mu dokładnie tyle miejsca ile była w stanie. Nie traciła czasu, kiedy przysiadł obok niej. Chwyciła jego nadgarstek, uwalniając go z pod dobrze trzymającego się splotu wstążki. Za kilka chwil materiał zsunął się po jego ręce i opadł na kanapę, w miejscu gdzie wcześniej zdążyła rozłożyć jedną z gaz, aby nie zabrudzić mu w żaden sposób mebli. Wstrzymała oddech i zagryzła wargę, dostrzegając, jak w miejsce ugryzienia wkradło się drobne zapalenie skóry. Skrzyżowała z nim wzrok. Wcześniej nie okazywał tego w żaden sposób, ale rana wskazywała na to, że musiała go piec. Nie dał tego po sobie poznać. Nie rozumiała, dlaczego. Odetchnęła, przymykając oczy odrobinkę tylko dłużej niż zrobiłaby to normalnie. Nie skomentowała jednak jego uporu w żaden sposób. Sięgnęła po wodę utlenioną i poprawiła swoją pozycję, pochylając się lepiej nad jego ręką, aby precyzyjnie oczyścić ranę. Pierwsze przyłożenie wacika było bardziej tylko sugerujące. Ledwie smagnęła nim jego skórę, próbując zasygnalizować mu tylko swoją czynność, drugim przytrzymała wacik przy jego skórze, obejmując jego nadgarstek drugą ręką. Automatycznie szukała jakichkolwiek oznak czy mogło go to boleć, chociaż spodziewała się, że próg jego bólu mógl być nieco wyższy niż przeciętny, skoro wcześniej nie okazał żadnego dyskomfortu.
    — W porządku? — dlatego musiała spytać, aby mieć pewność.
    Dopiero później bardziej odważnie oczyściła ranę. W dalszym ciągu, kiedy smarowała mu ją jodyną, przykładała gazę i obwiązywała zranione miejsce bandażem, nie odzywała się. Powinna była odpowiedzieć na jego pytanie, ale skupiła się na swoich czynnościach. Słychać było tylko jej miarowy oddech, a koncentracja na jej twarzy wyraźnie zdradzała jej zaangażowanie i dokładność w wykonywanych czynnościach. Nawet kiedy włosy opadły jej na twarz przy mocniejszym pochyleniu się w jego stronę, nie zaprzestała swoich czynności. Po zadanym przez niego pytaniu, dłonie drżały jej w napięciu, a oddech stal się bardziej przerywany. Wyraźnie rozmyślała również nad odpowiedzią. Przeciągała jej moment, poprawiając kilka razy związanie bandaża, chociaż już przy pierwszej próbie było perfekcyjne. Na sam koniec, skrzyżowała z nim wzrok, opierając dłonie na swoich udach i zacisnęła na nich palce. Milczała. Jeszcze trochę, a jej tęczówki coraz bardziej gasły w wyrazie, aż w końcu wyrzuciła z siebie.
    — Przez… egoizm. Wydawało mi się, że jak pomogę innym, może inni pomogą mi, ale… — szukała odpowiedniego słowa, który jak najrzetelniej oddałby jej myśli — nie umieli? — słowa dobrała tak, jakby pytała go, czy właśnie takiej odpowiedzi chciała udzielić. Czy taka była, klarowna.
    —Nigdy nie pytali, jak mogę pomóc?
    Jej wzrok nabrał takiej intensywności i głębi, jakby to właśnie jemu próbowała zadać to pytanie, z tylu głowy pamiętając spojrzenie, jakie posłał jej w kuchni. Ból i cierpienie wypisane w tęczówkach. Bardzo niepokojące i… smutne.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  47. — Bardzo bym chciała — powiedziała natychmiast, uśmiechając się szeroko i posyłając mu wdzięczne spojrzenie. Wiedziała, że to nie było nic wielkiego, tym bardziej dla Ferrana, który robił to od lat, niemal co roku, ale była wdzięczna, że to zaproponował. I że nadal wykazywał chęci spędzania z nią czasu, choć jeszcze wczoraj Finlay nie była pewna, że faktycznie uda jej się zatrzymać mężczyznę w swoim życiu, czy ten wieczór nie był jednorazową sprawą. Ferran, mimo że zdawał się wahać, nie wydawał się jednak planować ucieczki.
    — Miejmy nadzieję, że przyniesie nam szczęście — dodała, nie spuszczając z niego wzroku, ciesząc się, że się uśmiecha. Z uśmiechem było mu o wiele bardziej do twarzy niż z groźnym spojrzeniem i posępną miną. Zdawała sobie sprawę, że nie miał być może zbyt wielu powodów do uśmiechu, a wspomnienia wciąż go czasami przytłaczały, nawet jeśli specjalnie o nich nie rozmyślał. Finlay doskonale znała takie sytuacje. Dlatego uśmiech Ferrana cieszył ją bardziej niż inne, które udało jej się wywołać.
    — Co najwyżej w duszy. W mojej głowie poematy tworzą się same, ale nigdy nie radziłam sobie ze słowami zbyt dobrze. Ciągle mi ich brakuje — mruknęła, jakby odrobinę niezadowolona. Cóż, choć nie mogła w domu dziecka narzekać na opiekunki, żadna z nich jednak specjalnie nie zachęcała wszystkich dzieci do dzielenia się swoimi uczuciami i przemyśleniami. Były takie, które płakały, inne się złościły i niszczyły zabawki lub biły inne dzieci, zdarzały się takie, które uciekały lub kleiły się do wszystkich. Finlay tylko obserwowała i, widząc na jak wiele sposobów próbują ściągnąć na siebie uwagę, stwierdziła, że ona tego nie potrzebuje, że dobrze czuje się we własnej głowie i nie będzie zarobionym kobietom dokładać swoich smutków i rozważań. Potem było chyba już za późno; jako dorosła kobieta, Watson wciąż miała problemy z mówieniem o tym, co w niej siedzi, co tak naprawdę czuje. Może dlatego, że też sama dobrze tego nigdy nie rozumiała. Żyła z pewną pustką w sercu, bała się zaangażowania i przywiązania do drugiego człowieka, ale nawet gdyby ktoś ją zapytał – nie miałaby pojęcia, co właściwie czuje, dlaczego i co powinna z tym zrobić. Kiedy próbuje, zawsze kończy się niedosytem. Rozmówca patrzy na nią, wiedząc, że coś ukrywa, a ona, choć bardzo chciałaby się tym podzielić, nie wiem, co powinna powiedzieć. Może dlatego nie wyszło jej z Albertem. Chyba nigdy nie dopuściła go do siebie tak naprawdę.
    Odetchnęła głęboko, wracając na ziemię od własnych myśli.
    — Niedługo będę musiała wracać. Obiecałam Dorothy, że przyjdę po nią i razem zrobimy zakupy. Podobno wciąż o czymś zapominam — Uśmiechnęła się niewinnie, doskonale wiedząc, że to prawda. A listy zakupów zawsze gdzieś się zawieruszały, nim w ogóle docierała do sklepu. — Dziękuję… Za pokazanie mi tego miejsca. Za to, że będę mogła tu wrócić. I za lampion. Będę pamiętać. — Spojrzała mężczyźnie w oczy, a uśmiech nieco jej zbladł. Zbliżyła się do niego i po dłuższej chwili objęła go drobnymi ramionami, mając nadzieję, że jej nie odtrąci. — Dziękuję. Nawet nie wiesz… - urwała, przytulając się do niego. Milczała chwilę, jakby szukając odpowiednich słów, których, niespodzianka, nie znalazła. — Dziękuję — powtórzyła tylko i oderwała się od niego, odsuwając się na bezpieczniejszą odległość, jakby się bała, że nie spodobało mu się to wszystko. Uśmiechnęła się, choć nieco niepewnie, mimo to nadal patrzyła mu w oczy, nie uciekając wzrokiem, licząc, że może tam Ferran dostrzeże to, czego nie mogła ubrać w słowa.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  48. [Czeeeść! Dziękuję ci serdecznie za powitanie, a Gina, mimo że już nie dwuczłonowa, wcale tak bardzo się nie zmieniła, choć za każdym razem jej historia odrobinę ewoluuje ;)
    Niestety, wygląda na to, że żadnej twojej postaci ustawiać do pionu nie trzeba, wszyscy są za dobrze wychowani i pewnie jej pyskówki nie robiłyby na nikim wrażenia, a szkoda, mam już tyle kreatywnych gróźb przygotowanych! No nic, w takim razie zostają nam tylko pozytywne relacje, chociaż po pijaku może jeszcze pokaże pazurki <3
    Przyznam szczerze, że miałam ogromne problemy z tym, do kogo się zgłosić, bo każda twoja postać jest tak cudowna, starannie dopracowana i głęboka, że mogę tylko zazdrościć i podziwiać. Najchętniej słodziłabym ci w nieskończoność, jednak całe moje uznanie pewnie nie zmieściłoby się w jednym komentarzu, więc tylko zarzucę cię serduszkami, w porządku? <33333 Co do samego wątku i powiązania, wykorzystałabym fakt, że Ferran był na misji w Afganistanie i cierpi na PTSD. Nie chce kłaść się na kozetce, ale może porozmawiałby z towarzyszem broni, który wie, przez co Kayser przeszedł, bo sam był w tej samej sytuacji? Mianowicie myślałam o tym, żeby ojczym Giny był wojskowym i może razem z Ferranem mogliby się wspierać (choć nie wiem, czy to odpowiednie słowo) przy kieliszku? Gina, kiedy byłaby obecna w domu, mogłaby podsłuchiwać ich rozmowy i wiedzieć co nieco, w końcu wścibska z niej osóbka. Na razie nie wiem, jak rozwinąć to powiązanie (trochę dzisiaj nie myślę, przepraszam!), ale co powiesz na to, żeby pewien wieczór był wyjątkowo ciężki dla Ferrana? Na tyle, że zapomniałby, iż ojczym Giny wyjechał z miasta, więc przyszedłby do swojego kompana od kieliszka, a nie byłoby go na miejscu. Może nawet nawiedziłyby go wizje, byłby przekonany, że znowu jest na polu bitwy, a ona dzięki doświadczeniu z ojczymem próbowałaby go jakoś uspokoić? Choć równie dobrze może po prostu przynieść wódkę i spróbować przejąć rolę po ojczymie. Na co dzień mogłoby ich nic nie łączyć, wręcz udawaliby, że się nie znają, ale podczas tych nocy mogłaby stać się zupełnie przypadkowym wsparciem dla Ferrana. Oczywiście o ile taki pomysł w ogóle by ci pasował, bo wiem, że przypadłość Kaysera jest bardzo delikatna i to może nie przejść ;) Ale i tak bardzo chętnie napisałabym z tobą jakiś wątek! Równie dobrze możemy pomyśleć nad czymś bardziej szalonym xD]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  49. Sama w to nie wierzę , ale chyba pobiłaś jakiś blogowy rekord i w niecały miesiąc (23 dni!) udało Ci się zebrać ikonkę za 50 komentarzy pod kartą! Ogromne gratulacje dla Ciebie i dla Ferrana, który chyba rozchwytywane jest już przez nasz miejscowy babiniec. Bycie niechętnym do kontaktów z innymi ludźmi samotnikiem chyba się u nas opłaca bardziej niż w jakimkolwiek innym miasteczku. :D Nie ma szans na długie ukrywanie się w lesie, gdy dosłownie wszyscy, chcą zgłębić Twoje tajemnice. Niech się Ferran tak łatwo nie daje, to licznik będzie dalej rósł i rósł!
    Gratuluję pierwszej ikonki i oby było ich więcej ♥

    OdpowiedzUsuń
  50. Mężczyzna nic nie odpowiedział na jej słowa, dlatego wypuściła z wolna powietrze z płuc, zaczesując włosy za ucho i podjęła się w końcu składania apteczki i gaz. Kiedy jej palce natknęły się na miękki materiał wstążki, zatrzymała na niej palce, okręcając ją sobie wokół środka dłoni i przekręciła ją wierzchem do góry, wpatrując się w zaginającą się na jej skórze satynę. Ścisnęła trochę dłoń, pogrążając się również w swoich własnych myślach. Stan wyciszenia, jaki pomiędzy nimi zastał, przerywało tylko miarowe strzelanie żaru w kominku. W końcu przeniosła na niego wzrok. Pomarańczowe języki ognia odbijały się w jej jasnych tęczówkach. Nie spodziewała się już, że mężczyzna znów się odezwie. Jego głos zaskoczył go w jakimś stopniu. Być może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale miał bardzo przyjemny tembr głosu. Podobny do tego, który urzekł ją u jej męża. Przez chwilę odpłynęła myślami. Dawno zdążyła zapomnieć jego brzmienie. Teraz, wyobrażając sobie przez pryzmat wypowiedzianych przez mężczyznę słów, zdania, jakie niegdyś wypowiadał Martin, przymknęła z przyjemnością powieki. Tez ze swojego rodzaju wyalienowaniem i oderwaniem od rzeczywistości. Jak mogę pomóc?. Przypomniało jej się, że zadał to pytanie, dopiero kiedy jej myśli z tych najgorętszych wspomnień, wkroczyły na te najprzykrzejsze, sprawiające ból. Zacisnęła lekko dłoń na obwiązanej wokół niej wstążce i utrzymała spojrzenie mężczyzny. Chociaż miał dobre chęci, nie była pewna, czy jej ból ktokolwiek byłby w stanie całkowicie ukoić. Niektóre wydarzenia jedynie go tłumily. Niemniej, doceniała jego starania, choć w pierwszym momencie ich nie dostrzegła.
    — Już to zrobiłeś — oznajmiła, posyłając mu serdeczny, wdzięczny uśmiech. — Pomaganie innym sprawia mi przyjemność.
    Czy przez to moja pomoc jest mniej ważna? Nie potrafiła go okłamać. Chciałaby móc mu opowiedzieć jakąś historię. Pełnę patosu, wdzięku i głębokich, nieegoistycznych pobudek. O tym, jak chciała zbawić świat, bo ktoś jej bliski doznał nieszczęścia. Prawdą jednak było, że gdyby uszczęśliwianie innych, w jakimś niewielkim stopniu nie napawało ją nadzieją i własnym szczęściem – nie wiedziałaby czy dalej by to robiła… z takim zaangażowaniem.
    — Nie myśl o mnie źle… — poprosiła, czując, że jego opinia ma znacznie. Z jakiegoś powodu chciała zasłużyć na jego dobre zdanie. Zdawał jej się… ważny. Sprawiał, nawet jeśli nie robił tego świadomie, że i ona się taka czuła – doceniona. Nie musiał jej za nic dziękować. Był inny. Niebanalny. Czy to źle, że zależało jej na jego sympatii? Nawet jeśli jeszcze nie znała jego imienia.
    — Dlaczego?
    … miałbyś pomóc? Wpatrywała się w jego oczy, a chociaż nie spytała o to głośno, sposób zadania pytania wyraźnie wskazywał na takie brzmienie. Jej wzrok, intensywny, zmącony tylko przez odbity z ogniska cień. Szklisty, ale może wyłącznie dlatego, że siedziała bliżej ognia niż on.
    Było jej tu przyjemnie ciepło. Nie chciała stąd jeszcze odchodzić. Intensywnosć doznań i emocji, które na nią spłynęły, dociążyły ją zresztą do tej sofy w takim stopniu, że nie potrafiłaby z niej teraz zejść. Dawno nikt nie pytał jej, czy mógłby jej pomóc. W napływie rozemocjonowania, pochyliła się do przodu, chowając twarz w rękach, opierając ramiona na jego kolanach. Lzy spłynęły jej z oczu. Nie była jednak pewna, czy były to łzy smutku. Dawno przestała rozróżniać radość od żalu. Często jedno i drugie stało tak blisko siebie. Dawno też niczyje słowa nie wyprowadziły ją tak z równowagi, burząc jej spokój. Jej długo tłumione emocje zadziwiły ja w tym stopniu, że nie chciała się teraz z nim dzielić tym, co wypisane miała na twarzy, w obawie przez to co on, czy ona mogliby tam odkryć.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koc zsunął jej się z ramion, kiedy je podkurczyła, chowając w nich twarz, do której napływało coraz więcej łez. Drżące mięśnie na odsłoniętych nagich i chudych barkach zdradzały jej napięcie. Włosy, spływając luźno wzdłuż jej kręgosłupa, łaskotały skórę z pod koca, a raczej może wywoływały kolejną falę nieprzyjemnego dreszczu.
      Złamał ja tym pytaniem, chyba bardziej niespodziewanie nawet dla niej, niż dla siebie.
      Nigdy wcześniej nie opłakiwała swojej straty tak, jak w tym momencie. Przypomniał jej, co tak naprawdę opłakiwać mogła.

      Mathilde c. d.

      Usuń
  51. Nie pozostawił jej wyboru, odciągając jej dłonie od twarzy. Nie miała natury buntowniczki. Przystała na jego gest. Spojrzała również w jego oczy, ale zrobiłaby to nawet gdyby tego na niej nie wymusił. Jej szloch, bardzo wcześniej cichy, teraz był już bardzo odległy. Jej samokontrola, jak na kogoś, kto jeszcze przed chwilą całkowicie się rozkleił, potrafiła zadziwić. Wzrok oczywiście w dalszym ciągu zaciągnięty był szklistą warstewką. Przynajmniej oczy mieniły jej się wyraźniej niż zwykle, choć nieco zachodziły opuchlizną. Łzy w dalszym ciągu spływały po policzkach, a tęczówki wyrażały gamę sprzecznych emocji, niemożliwych do odczytania, choć jedna z nich – poczucie winy, wyraźnie przebijała się przez wszystkie inne. Wargi drżały jej w dalszym ciągu, łykała własne łzy, ale nie łkała. Gdyby nie patrzył, gdyby nie czuł… nic by nie zauważył. Tymczasem Tilly odetchnęła z rezygnacją, przykładając najpierw jedną dłoń do przegubu jego ręki, a później drugą. Przytrzymała go obiema rękoma bardzo delikatnie.
    — Proszę… — nie chciała dłużej patrzeć słabym spojrzeniem w jego oczy. Jego wzrok był niezbity, niczego nie gubił, żadnej uronionej łzy. Przymknęła na moment powieki, a jej dłonie bezradnie opadły w dół, po drodze smagając skórę jego przedramienia, zanim ułożyła je obok siebie, natrafiając opuszkami palców na fakturę koca.
    Głos, który docierał do jej uszu wprawiał ją powoli w niebezpieczne zobojętnienie. Nie chciała podlegać temu stanowi. Od płaczu przechodząc w zrezygnowanie. Płacz był jeszcze jakimś rodzajem walki z rzeczywistością, rezygnacja już tylko kapitulacją. Zacisnęła nerwowo palce na krawędziach koca, a jej wzrok, boleśnie utrzymujący jego spojrzenie, nachodził coraz większą mglą. W końcu, pchana impulsem narzuciła na siebie i na niego koc, chroniąc swoją twarz w osłonie z pól-cienia. Ogień odbijający się wyraźnie w przeszklonych oczach, nagle zgasł. Były na powrót ciemniejsze, widoczność łez na policzkach zmalała. Zwiększyła się tylko intensywność jego oddechu, który teraz bezpośrednio padał na jej skórę, wywołując na nieco jeszcze zziębniętej skórze mrowienie.
    Chciała się dla niego uśmiechnąć, ale nie potrafiła udawać. Dlatego zamarła w milczeniu. Jej oddech z początku nierówny, powoli się tonował. Tylko łzy niezmiennie skapywały z policzków na jego dłoń, którą nie chciał uwolnić jej twarzy.
    — Mam… zdjęcia — wyrzuciła w końcu, w największym akcie buntu, na jaki było ją stać, przechylając twarz na bok, tak aby odjąć dotyk jego palców od swojego podbródka. Zamiast jednak uciec głową na bok, przechyliła ją jeszcze mocniej, pozwalając zebrać jego palcom strużkę pojedynczą strużkę łzy, która właśnie wstąpiła na jej policzek.
    Wszystko będzie dobrze — podpowiedziała mu prawie bezgłośnie, co chciałaby usłyszeć, jeśli naprawdę chciał jej pomóc. O ile zależało mu, żeby dać jej powód do uśmiechu.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  52. [Strasznie się cieszę, że pomysł ci się podoba i z tą poprawką wypadnie chyba nawet logiczniej :) To dobry punkt wyjściowy do zaczęcia całej historii, a skoro interesują cię szaleństwa i przeszłość mojej małej zołzy to zdradzę ci, że będzie z czego wybierać, żeby dalej tworzyć wątek, bo Gina doświadczyła chyba wszystkich ciemnych stron show-biznesu, jakich tylko mogła. W kontrakcie miała zapisaną wagę masy ciała, której nie mogła przekroczyć, ale często zajadała stres słodyczami i potem musiała wymiotować, więc nabawiła się zaburzeń odżywiania. Jej menadżer zupełnie ją oskubał z niemal wszystkich zarobionych pieniędzy, dlatego jest spłukana, więc zawsze mógłby wrócić, żeby jeszcze trochę ją wykorzystać, bo np. stracił całą kasę na hazard w Vegas, a teraz ścigają go niebezpieczne typki, od których pożyczył kasę. Do miasta zawsze może wpaść też matka Gi, która kreuje się na wielką gwiazdę i próbuje uchodzić najwyżej za trzydziestopięciolatkę, to taka typowa kuguarzyca, która nie dość, że sypiała z chłopakiem Gi, a ona ich na tym przyłapała, to jeszcze pierwszy ochroniarz Giny się zwolnił, bo jej matka molestowała go seksualnie, więc biedny Ferran też na pewno padłby jej ofiarą i na pewno wprowadziłoby to element humorystyczny xD W dodatku Gina dorobiła się też swojego prześladowcy, przerażającego stalkera z prawdziwego zdarzenia i mógłby odnaleźć ją nawet w Mount Cartier. Zaczęłaby znowu dostawać bombonierki, kwiatki, miłosne liściki, byłaby osaczona. Czułaby się zagrożona, mogłaby poprosić Ferrana o lekcje samoobrony, bo pewnie nie chciałby nauczyć jej strzelać (wcale mu się nie dziwę, Gina i broń to straszne połączenie), a to, że Kayser często przychodziłby do kobiety w nocy, doprowadziłoby do eskalacji, stalker poczułby, że ma konkurencję i jakieś szalone rzeczy mogłyby się wydarzyć. Albo, wracając do historii Ferrana, czy Luma wciąż mieszka w MC, czy się stąd wyniosła? Bo zawsze mogliby wspólnie zaplanować zemstę, a jeśli z tym gościem, z którym zdradzała Ferrana, np. planowałyby ślub, Gina bardzo chętnie by go rozwaliła, udając, że chce na nim zaśpiewać, a potem urządziłaby parze młodej piekło wraz z mężczyzną :D To takie pomysły na dalsze, ewentualne rozwinięcie, bo czemu nie, matura się zbliża i zaczyna mnie nosić wena, ale możecie, że do tego czasu jeszcze kompletnie nam się zmieni koncepcja ;) Pozostaje tylko pytanie, kto zaczyna. Z mojej strony byłoby to raczej bezsensowne lanie wody, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli to na ciebie zrzucę?<3]

    Gina a.k.a mała zołza

    OdpowiedzUsuń
  53. Cieszyła się, że jej nie odtrącił, bo nie wiedziała, jak by zniosła myśl, że się zagalopowała. W głowie Finlay to wszystko rozwijało się bardzo szybko, może za szybko, ale wiedziała, że już nad tym nie panuje. Miała tylko nadzieję, że ta znajomość nie urwie się gwałtownie z jakiegokolwiek powodu. A tym bardziej z jej powodu. Wiele z ludźmi przeszła, więc wiele z ich strony potrafiła znieść, ale gdyby sama coś zepsuła, nie potrafiłaby spojrzeć w lustro przez długi czas.
    Nie mówili już zbyt wiele. Finlay uśmiechała się i podziwiała jeszcze przez chwilę widoki, aż w końcu faktycznie musiała wracać, z Ferran poszedł kawałek z nią. Szybkim krokiem szła w stronę umówionego miejsca, a jej myśli krążyły, choć bardzo starała się je powstrzymać. Podobnie przez kolejne dni, podczas których, jak jej się zdawało, widywała leśniczego częściej niż wcześniej. A może wcześniej zupełnie nie zwracała na to uwagi. Choć na ogół chodziła w raczej dobrym humorze, w jego towarzystwie była jeszcze weselsza. I na pewno dużo spokojniejsza. Co, paradoksalnie, zaczynały ją niepokoić, kiedy Ferran znikał z pola widzenia.
    Oczywiście, że o lampionach nie udało jej się zapomnieć, a i ten temat powrócił podczas którychś z ich kolejnych rozmów. Umówili się na konkretny dzień i, choć o wcześniejszych spotkaniach nie opowiadała Dorothy, nie chcąc, by kobieta coś sobie wyobrażała, tym razem musiała powiedzieć, dokąd idzie; w końcu było już prawie całkowicie ciemno i pani Redwayne nie rozumiała, czego miałaby w ciemności szukać Finlay. Dorothy jednak nie protestowała, kiedy tylko usłyszała imię swojego bratanka. Panna Watson kręciła głową ze śmiechem, bojąc się, że starsza pani jednak sama się zawiedzie. A może obawiała się o siebie? Potrząsnęła głową; nie podobały jej się te myśli, które nawiedzały ją coraz częściej.
    Tym bardziej w tamtym momencie, kiedy stała samotnie, jak zwykle przed czasem, oczekując Ferrana i lampionu.
    — A ja lubię ten mróz. Mimo że przyjechałam tu latem, nie potrafię wyobrazić sobie ciepłej pogody w Mount Cartier — Zaśmiała się cicho po przywitaniu z mężczyzną. Była podekscytowana. Czy to spotkaniem, czy lampionem, wolała się nie zastanawiać, ale zdecydowanie nie odczuwała chłodu, a oczu błyszczały jej wesoło, kiedy patrzyła na swojego towarzysza.
    Owszem, ubrała się ciepło. Spotkanie z Ferranem czy nie, pani Redwayne nie wypuściłaby jej, nie kazawszy zmienić swetra na cieplejszy, przypilnowała też, czy Finlay ma czapkę, szalik, rękawiczki; czy kurtka jest dostatecznie ciepła na spędzenie późnego wieczora na powietrzu w Mount Cartier, co podobno bywało zdradzieckie. Kazała zabrać jej termos z herbatą i resztę nalewki, co Finlay skwitowała śmiechem, ale nie miała sumienia odmówić.
    Stanęła obok Ferrana, odłożywszy rzeczy na ławkę. Przyglądała się przez chwilę lampionowi, zanim przeniosła wzrok na mężczyznę. Uśmiechnęła się uroczo.
    — I co to oznacza dla osób, które lampion wypuszczają razem? — zapytała, przyglądając się, jak Ferran odpala zapałkę i nachyla się nad lampionem, który już po chwili stał się jedynym źródłem światła i tylko dzięki niemu (nie licząc księżyca, bo noc była całkiem ładna) mogła obserwować mężczyznę, a on ją. — Bo nie wiem, czy chcę narażać na to naszą znajomość — Spojrzała mu z oczy, nie mając pojęcia, w co wierzą mieszkańcy Mount Cartier.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  54. [Ach, bo stwierdziłam, że skoro mam już z nią szaleć to będę szalała na całego, przynajmniej nie będę się z nią nudziła xD Chociaż po głowie już mi chodzi inna postać, o wiele bardziej pozytywna, ale będę musiała ją na razie upchnąć gdzieś z tyłu głowy, bo matura się sama nie napisze :/
    O tak, to byłoby dobre! <3 Po co plątać we wszystko policję, skoro wśród znajomych ma się takiego Kaysera, który dla relaksu rzuca scyzorykami w pień drzewa, a w komodzie trzyma sztucer myśliwski? ;) Przywiążą go do krzesła i wbiją mu trochę rozumu do głowy, a co! Chociaż pewnie sprawy jak zawsze wymkną się spod kontroli i nic dobrego z tego nie wyniknie...
    Borze szumiący, już wyobrażam sobie tę dwójkę, delikatnie podpitą, z tymi ich bezpośrednimi uwagami i aż się doczekać nie mogę <3 Z góry ślicznie dziękuję za zaczęcie, a jeśli chodzi o długość to ostatnio wychodzą mi dziwne tasiemce na cztery komentarze (najwyraźniej tak nauka działa na człowieka :D), jednak staram się nie szaleć, bo wiadomo, że to pochłania sporo czasu ;) Więc śmiało się rozpisuj i nawet nie próbuj się blokować czy skracać! No dobra, nie spamuję ci już dłużej pod kartą, z niecierpliwością będę czekała na zaczęcie <3]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  55. Chciała mu wierzyć, a przede wszystkim mogła mu wierzyć, bo jeszcze nie zdążył zawieść jej zaufania. Dlatego przymknęła oczy, uspokojona jego słowami. Ta gwarancja, którą jej dawał, naiwnie ją przyjęła. Może wcale nie próbował jej pocieszać, nie starał się być względem niej łagodny, ale to poczucie bezpieczeństwa, które jej proponował, zupełnie jej wystarczyło. Drgnęła jedynie kiedy smagnął jej usta opuszką palca. Uchyliła powieki, naturalnie, uznając ten gest za niezaplanowany. Uśmiechnęła się, owszem, słabo, ale nie był to uśmiech rozświetlający oczy. Tylko pokrzepiający, ją samą, wdzięczny, w stosunku do niego. Zanim zdążył sam odjąć dłoń od jej policzka, odsunęła się, ale tylko na chwilę. Nie planowała się już więcej odzywać. Skinęła głową, przecierając twarz dłońmi. Łzy, jeszcze chwilę spływały z jej oczu, ale ginęły w jego udach, kiedy ułożyła na nich głowę, korzystając z nich jak z prowizorycznej poduszki. Mężczyźni nie mieli pojęcia, jak płacz wykańczał. Czuła się, w istocie, zmęczona, ale jego bliskość sprawiała to zmęczenie mniej uciążliwym. Przymknęła powieki, czerpiąc opanowanie z jego stabilnej, powściągliwej postawy. Instynktownie przyłożyła jeszcze palce do jego nadgarstka, mierząc jego tętno. Palce drugiej ręki przyłożyła do cienkiej warstewki skóry na swoim odcinku szyjnym. W ten sposób, kiedy jej tętno uspokoiło się, a oddech stał się bardziej miarowy, dłoń osunęła się w dół. Opadła na sofę, kuląc instynktownie barki pod siebie, w ochronie przed powietrzem wlatującym do namiotu stworzonego z kocu. Zasnęła. Zbyt ufnie, zbyt szybko, zbyt pewna gwarancji, jaką złożył jej obcy człowiek. Ignorując wszelki rozsądek, wierząc jego zapewnieniom. Rano… wszystko będzie dobrze – jak już dawno nie było.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  56. Obudzona w obcym miejscu, w pierwszym momencie odczuła niepokój. Odszukała spojrzeniem znajome punkty, próbując w stanie półsnu zweryfikować miejsce, w którym się znajdowała. Jasne tęczówki spoczęły na żarzącym sie jeszcze kominku. Fakt, ze jeszcze nie gasnął wyraźnie wskazywał, ze gospodarz domu nie spal. Podniosła się do pozycji siedzącej opatulajac sie kocem znacznie szczelniej niz wczesniej. Rozglądając się po pomieszczeniu w oczy rzuciło jej sie światło na ganku. Jej zastanowienie trwało trochę dłużej niż mogłaby przypuszczać. Przerwany sen wprawil ja w nieco kontemplacyjny nastrój. Jeszcze na chwilę podciagnęła nogi pod siebie, opierając na nich policzek. Obserwowała cienie migotajace na zewnątrz.
    Kilka minut później, kiedy juz pokonała swoją ospałość, wyszła na ganek postanawiając dotrzymać mężczyźnie towarzystwa. Nie zasygnalizowala sie o swoim przyjściu, ale zarzuciła mężczyźnie porzucony w salonie koc na ramiona. Sama ubrana była juz w swój sweter, otulajac się nim skrupulatniej. Przystanela przy kolumience na ganku, obejmując ja ramionami.
    - Musialo bardzo bolec... -zagadnela, obserwujac w ciemnosci las... Bardzo niepokojacy i z pewnością zatloczony. Nie sadzila by sama mogla sie przyzwyczaic do sąsiedztwa niedzwiedzi, losi i skunksow.
    - Ta blizna na brzuchu.
    Nie chciala rozgrzebywac jego ran. Niespecjalnie. Obrocila twarz w jego kierunku. Nie mogla wiedsiec, ze był w wojsku. Nie domyslala sie wiec jak ktos mogl zostawic taka blizne.
    - Jaka jest jej historia?

    Matylda, co jej autorka oglada film wiec wybacz niejasności w poście xD

    OdpowiedzUsuń
  57. Miała spojrzeć tylko na chwilę w jego kierunku, a jej wzrok zawisł na jego twarzy na dłużej. Cień, jaki na nią padał, nadawał jej srogiego wyrazu, chłodniejszego niż zwykle wyrażały zimne oczy i surowe rysy. Przechyliła instynktownie głowę bardziej na bok, zmieniając tym kąt światła padającego na jej twarz. Myślała, że może dojrzy wyraz jego oczu pod inną perspektywą patrzenia. Zamiast tego wzrok zsunęła z jego oczu do ust, zaciśniętych w srogim wyrazie. Przeciągnęła spojrzeniem po szczęce i…
    — Przepraszam.
    §ciszyła głos, spuszczając spojrzenie w dół, najpierw na część kolumienki przy jej zwieńczeniu z balustradą, później na ziemię pod swoimi stopami. Oparła się pełniej na drewnianej zaporze, z wolna wypuszczając powietrze z płuc, które utrzymała na chwilę w piersi, zastanawiając się nad słowami, które mogłaby jeszcze dodać.
    Wyczuwając ruch z jego strony, powolnie, tym razem w swoim, zbyt nieśpiesznym tempie, przechyliła twarz na bok, obserwując jak mężczyzna odwiesza koc na poręcz. Wyciągnęła w tamtym kierunku dłoń, ale zamiast pochwycić jego palce, ujęła pomiędzy swoje, materiał wzgardzonego przez niego przykrycia. Zacisnęła na nim palce, odpychając się drugą dłonią od kolumienki. Odwracając się przodem do mężczyzny, dłoń utrzymała jeszcze wspartą na drewnie.
    — Jesteś na mnie zły? — spytała wprost, z podobną do siebie, absolutną prostolinijnością i szczerością, wyrażając jednocześnie tonem swojego głosu, że mógłby być, bo przecież dała mu ku temu powód — Dlatego, że spytałam.
    Przyczynę podała bardziej dla siebie niż dla niego, obawiając się zadawać mu więcej pytań, ale słowa same spływały z jej warg. Dawno nie czuła tak głębokiej potrzeby poznania sposobu myślenia drugiej osoby. Ferran usposobieniem był od niej tak daleki, że niełatwo było jej zrozumieć jego zachowania. Chłód, wycofanie, w którym nie widziała nic nieuprzejmego i braku sympatii. Miała wrażenie, że nie to prezentował swoją postawą. Przynajmniej nie w tej głębszej warstwie.
    — Gdybyś mógł zmienić bieg wydarzeń na nowo. Zrobiłbyś to w ten sam sposób co wcześniej?
    Nie pytała co zrobił i co się zmieniło. Ważniejszym wydało jej się, czy jego zdaniem podjął słuszny wybór. Przysunęła się do niego, przemykając lekko opuszkami palców po balustradzie i ujęła jej szorstką fakturę w objęciu dłoni, kiedy znalazła się już wystarczająco blisko mężczyzny, aby móc spojrzeć na niego z dołu, pozbywając się nieznośnego cienia, otaczającego całą jego twarz.
    — Nie musisz odpowiadać… jeśli nie chcesz.
    Skierowała twarz przed siebie, na las. Pewnego rodzaju nieprzyjemne mrowienie opanowało jej kręgosłup i sprawiało, że mięśnie młodej kobiety się napięły, kiedy spoglądała w czarną gęstwinę lasu. Mimochodem oddech stał się głębszy, mniej zrównoważony, cięższy. Instynktownie zjeżyła się lekko i objęła się ramionami, czując się w ten sposób bezpieczniej. Zaraz jednak wzrok umknął w jego kierunku.
    Wszystko będzie dobrze — przypomniała sobie jego słowa, w pierwszym momencie wzdrygając się na nie i niestosowność, jaka zaszła pomiędzy nimi tego wieczora, ale zaraz się rozluźniła. Naprawdę wierzyła mu, ze płaszcz bezpieczeństwa, jaki dzisiaj wokół nich rozłożył, przynajmniej tej nocy, nie wpuści pomiędzy nich żadnego zagrożenia.
    — Nie czujesz się tu… samotny?
    Opuszczony? Wyeksponowany na pastwę zwierząt.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  58. Całe jej życie było wariactwem. Czystym zbiegiem nieprzychylnych okoliczności, złośliwych przeszkód losu, podniosłych namiętność, szalonych decyzji i deklaracji bez pokrycia. Może dlatego sama z czasem została uznana za wariatkę? Raczej trudno inaczej nazwać osobę, która w przeciągu trzech godzin podejmuje decyzję o rozpoczęciu nowego życia w Los Angeles, pakuje swoje rzeczy i kupuje bilet w jedną stronę do Miasta Aniołów, gdzie podobno marzenia się spełniają, ale tak naprawdę miliony niewielkich gwiazd wygasa, zanim ma szansę rozbłysnąć pełnią swojego piękna. Hollywood okazało się być przerażającym miejscem, pełnym fałszu i sztuczności, gdzie reporterzy krążą wokół ciebie niczym krwiożercze sępy, czekając na tłusty, soczysty kawałek mięsa w postaci wstrząsającej plotki, konkurencja podkłada ci nogę, licząc na twoje załamanie nerwowe, by zająć miejsce na szczycie, a ludzie, którzy powinni cię wspierać, na co dzień tylko cię wykorzystują. To właśnie showbiznes uczynił Ginę tym, kim była teraz, choć niewiele osób było w stanie przypomnieć ją sobie sprzed okresu jędzy. Była wtedy zatrważająco normalna, ale zawsze czuła zbyt wiele. Zbyt mocno wszystko odbierała, zbyt impulsywnie reagowała na bodźce, dusząc w sobie zbyt dużo emocji. Jej wyjątkowo nieprzyjemne przeżycia w Mieście Aniołów sprawiły, że Gina nagromadziła w sobie furię o mocy tysiąca słońc i wciąż płonęła gniewem, który gdy już raz się uwolnił, był nie do powstrzymania. Czasami sama nie radziła sobie ze sobą, ale złość była czymś, co zaczynała oswajać, co lubiła wykorzystywać, nie będąc w stanie oprzeć się pokusie, jaka wynikała z bezpośredniości jej wewnętrznej złośnicy pragnącej odpłacić światu tym, czym świat jej zawinił, gdy była jeszcze młoda i głupia. Gniew sprawiał, że czuła się silna, choć jednocześnie czynił ją w jakiś sposób słabą i podatną. Do Mount Cartier wróciła, bo musiała, ale także dlatego, że potrzebowała z powrotem zobaczyć ośnieżone szczyty gór Cartiera, podziwiać promienie wschodzącego słońca odbijające się od spokojnej tafli Jeziora Roedeark czy zauważyć głupiego skunksa przebiegającego przez ulicę. Jakaś część jej chyba miała nadzieję, że w naturze odnajdzie ukojenie, w chłodnej Manitobie subtelne źródło, które ugasi jej ogień, ale kiedy znalazła się w Mount Cartier, zapałała jeszcze tylko większą nienawiścią do... właściwie do wszystkiego i jej jedyną rozrywką stało się uprzykrzanie życia innym mieszkańcom swoim własnym zgorzknieniem, które bardziej pasowałoby do sześćdziesięcioletniej, zrzędliwej staruszki niż młodej kobiety, która wciąż mogła spróbować wyrwać się z tego marazmu i osiągnąć sukces. Problem w tym, że w tej chwili Gina naprawdę nie wiedziała, czego chciała, więc postanowiła to odkryć w domu swojego ojczyma, który przez najbliższe miesiące miał stać pusty.
    James Anthony Reed nie był jej biologicznym ojcem, ale dał jej swoje nazwisko, dach nad głową, szczęśliwe dzieciństwo i troskliwą opiekę, choć nie łączyło ich żadne pokrewieństwo. Prawdziwy ojciec Giny umarł, gdy miała roczek i mogła tylko przypuszczać, że był pierwszym i jedynym mężczyzną, jakiego jej matka kiedykolwiek kochała. Bardzo rzadko wspominała o swoim pierwszym mężu, więc jako młoda dziewczynka Gi wyobrażała sobie, że był pierwszym w historii kosmonautą-wojownikiem, który prowadzi armię przeciwko obcym najeźdźcom albo tajnym agentem, który wykonuje niezwykle tajną misję poza granicami kraju i nie może się z nią skontaktować. Dopiero potem skupiła się na ojcu, który był obecny w jej życiu i ją wychowywał. Kiedy Gina miała cztery latka, Genevieve i James wzięli ślub, po dwóch latach małżeństwa papiery rozwodowe już czekały na ich podpisy w urzędzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż teoretycznie mężczyzna nie miał do niej żadnych praw, walczył o dziewczynkę w sądzie jak o własną córkę, a kiedy Gina jasno powiedziała, że nie chce zostawać z mamusią, która po całym dniu biegania między castingami wracała dopiero po dziesiątej wieczorem do wygłodzonej córki lub sprowadzała kolejnych dziwnych facetów, ostatecznie przyznano mu prawa do opieki. To James Reed dmuchał na jej zdarte na żwirowej drodze kolana, naklejając na nie różowe plasterki z Hello Kitty, całował siniaki, nosił na baranach, pomagał odrabiać lekcje, a potem wszedł w przerażający świat tamponów oraz różnych kobiecych przypadłości. Choć jak na wojskowego przystało, starał się wprowadzić trochę dyscypliny do życia Giny, tak naprawdę miał miękkie serce i nie potrafił niczego odmówić swojej małej księżniczce, którą wychowywał samotnie. Jej matka bardzo szybko znalazła sobie kolejnego męża, a potem jeszcze następnego, tymczasem James nigdy nie ożenił się ponownie, skupiając się na córeczce i zwalczaniu przeżytej traumy, by nigdy nie zauważyła, jak agresywnie reaguje na większy hałas lub choćby jej płacz, przekonany, że zbliża się jakieś zagrożenie. Z biegiem czasu jednak coraz trudniej było mu dusić w nocy krzyki wywołane przez koszmary, w których na kilka godzin wracał na pole walki, ukrywać swoją drażliwość i nadmierną czujność. Jej ojciec nie chciał nawet słuchać o poszukiwaniu pomocy u osób trzecich, więc Gina starała się dowiedzieć jak najwięcej na temat jego przypadłości i go wspierać, ale dopiero rozmowy z Ferranem Kayserem sprawiły, że powściągnął swoje własne demony, mimo dzielącej ich sporej różnicy wieku, która nie była jednak żadną przeszkodą w ich kontaktach.
      Czasami wystarczała świadomość, że ktoś inny przeszedł przez to samo i rozumiał.
      Gina była właśnie w kuchni, gdzie próbowała przyrządzić coś, co nadawałoby się do spożycia i nie byłoby zupką chińską – zbierało jej się na wymioty za każdym razem, gdy do jej nozdrzy docierał zapach orientalnych przypraw; przez ostatnie miesiące nie żywiła się niczym innym i miała już naprawdę dość tego gotowego dania, którego nawet tak marna kucharka jak ona nie była w stanie zepsuć – kiedy usłyszała gwałtowny łomot do drzwi. Drgnęła zaskoczona, upuszczając nóż i przy okazji omal nie tracąc małego palca. Złapała za pierwszą ciężką rzecz, jaką miała pod ręką, czyli drewniany wałek do ciasta i tak uzbrojona ruszyła w kierunku wejścia, zastanawiając się, kto mógł dobijać się do niej o tej porze, zważywszy na to, że przyjaciół raczej nie miała. Na zewnątrz nie czekała na nią jednak żadna bestia, a właśnie Ferran Kayser. Gina otworzyła drzwi, jednocześnie szykując się do wyrzucenia z siebie długiej, gniewnej przemowy na temat straszenia niewinnych obywateli i nachodzenia ich o nieprzyzwoitej porze, kiedy w porę zauważyła krwawe krople zbierające się na brązowych deskach ganku, piasek pokrywający jego przedramiona oraz cienki podkoszulek mimo kilku stopni na minusie. Największe wrażenie wywarły na niej jednak jego oczy przypominające otchłań gniewu, płonące czystymi, jaśniejącymi ognikami furii i twarz wykrzywiona w grymasie takiego bólu, a jednocześnie nienawiści, że Ginie zabrakło tchu w piersi. Ferran wyglądał, jakby resztką sił powstrzymywał się przed zrównaniem Mount Cartier z ziemią i pewnie bardziej lękliwa osoba na jej miejscu szybko zabarykadowałaby wejście, tymczasem ona poświęciła kilka sekund na to, by zlustrować go badawczym spojrzeniem błękitnych tęczówek, po czym złapała go za koszulkę na piersi i wciągnęła go do domu, trzaskając drzwiami.

      Usuń

    2. — Spróbuj zabrudzić meble albo dywan krwią, a osobiście cię zamorduję — wysyczała Gina przez zaciśnięte zęby, nie siląc się na zbędne uprzejmości. Mało delikatnie popchnęła go na fotel, po czym ruszyła do kuchni, by napełnić niewielką miednicę czystą wodą i nastawić wodę w czajniku, a z piętra wzięła starą, dresową bluzę ojca, którą narzuciła na ramiona mężczyzny; wstrząsające nim dreszcze wydawały się mieć swoje źródło w targających nim emocjach, ale jego organizm musiał ulec wychłodzeniu, jeśli pokonał całą drogę z leśniczówki do jej domku na nogach. Przyklękła przed fotelem, układając dłonie Ferrana na jego kolanach wierzchem do góry i namoczoną ścierką zaczęła ocierać jego skórę z brudu oraz krwi. — Czym sobie tak poharatałeś ręce? Muszę wiedzieć, może wdać się zakażenie.

      Gina, która ma nadzieję, że wszystko jest w porządku i przy okazji życzy Wesołych Świąt! <3

      Usuń
  59. Kiedy Ferran zniknął z miasteczka, Gina miała piętnaście lat. Nie była jeszcze wtedy kobietą, wciąż przypominając podlotka i zapewne młody mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia, ona natomiast wodziła za nim maślanym, rozmarzonym wzrokiem, bo choć dopiero w wojsku nabrał odpowiedniej tężyzny fizycznej, już wtedy był niezwykle przystojny. Trzeba było powiedzieć otwarcie, że w Mount Cartier nie miała zbyt wielu rówieśników, a jeśli już, traktowała ich albo jak braci, albo odnosiła się do nich z wyższością, prychając na widok ich niedojrzałego zachowania. Można powiedzieć, że nie znała jeszcze świata i łatwo było jej zaimponować, a Ferran bezsprzecznie posiadał wiele cech, którymi mógł ją zauroczyć. Podobnie jak pozostałe młode pannice w miasteczku. Teraz kpiła ze swojej naiwności, z niedowierzaniem kręcąc głową na wspomnienie tych wieczorów, które spędziła przy oknie, wypatrując młodego Kaysera przechodzącego przez ulicę w świetle księżyca. Nie wiedziała, dlaczego pomyślała o tym akurat teraz, gdy Ferran stanął na jej ganku, waląc donośnie w drzwi; chyba zwykła ludzka ciekawość kierowała jej umysłem, kiedy zastanawiała się, czy mężczyzna w ogóle pamięta ich wspólne zabawy, bo tuż po jej przeprowadzce do Jamesa był jednym z pierwszych dzieciaków, które zapukały do jej drzwi, pytając, czy wyjdzie się z nimi pobawić. Potem w naturalny sposób ich kontakt musiał się urwać, bo wyglądało na to, że każde z nich pójdzie w swoją stronę i już nigdy się nie spotkają, a na pewno nie w Mount Cartier; ona powinna właśnie bawić się na luksusowej imprezie w samym sercu Miasta Aniołów albo dawać koncert, on piąć się po szczeblach wojskowej drabinki, zdobywając kolejne odznaczenia i ze śmiechem opowiadać o swoich przeżyciach kolegom przy ognisku. Tymczasem oboje znowu znaleźli się w tej dziurze, z wypalonymi na duszy piętnami i demonami czającymi się w mroku.
    Gina zanurzyła szmatkę w letniej wodzie, po czym zaczęła delikatnie ocierać jego prawą dłoń z piachu, kiedy Ferran gwałtownie poderwał się z fotela, przesuwając stary mebel ze skrzypnięciem po podłodze. Tak się wystraszyła z powodu jego nagłego ruchu, że straciła równowagę i przechyliła się na bok, potrącając przy tym miednicę, z której na podłogę wylała się woda, przy okazji ochlapując także ubrania kobiety. Była tak zaskoczona, że w pierwszej chwili nie była w stanie zareagować, patrzyła jedynie, jak Kayser krąży po salonie niczym wściekły, oszalały z bólu lew, nawołując Jamesa, aż w końcu podniosła się z ziemi, mrucząc pod nosem przekleństwa i starając się opanować irytację wywołaną jego zachowaniem.
    — Taty nie ma — powiedziała cicho Gina, nadzwyczaj łagodnie jak na nią. Do tej pory nie była nawet pewna, czy jest w stanie jeszcze nadać swojemu charakterystycznemu, mocnemu, lekko ochrypłemu głosowi dozy delikatności, ale widok szalejących w zamglonych oczach Ferrana emocji, którym nie potrafił dać upustu, wzbudził w niej dawno zapomnianą subtelność. — Wyjechał już dwa tygodnie temu w podróż dookoła świata. Utrzymuje, że obecnie jest w Europie, ale mogę się założyć, że przedziera się przez Puszczę Amazońską, walcząc o przetrwanie. Oglądanie starych, nudnych zabytków nie jest w jego stylu, na pewno wybrał survival, dzikie zwierzęta i trującą roślinność, tylko nie chciał mnie martwić. — Jej wzrok pozostawał zamglony, a wyraz twarzy stał się nieobecny, gdy opowiadała o swoich przypuszczeniach z nostalgicznym, rozbawionym uśmiechem majaczącym w kącikach jej ust, jakby zupełnie zapomniała o Kayserze opierającym się o framugę drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze była mocno zżyta ze swoim ojczymem, którego wcale nie uważała za zastępczego opiekuna; dla niej był jedynym członkiem rodziny, choć nie łączyło ich żadne pokrewieństwo. Jej matka była na początku za bardzo skupiona na robieniu kariery, uważając swoje dziecko za przeszkodę na drodze do sławy, a kiedy ocknęła się i przypomniała sobie o córce, ta była już dorosła oraz niezależna. James wielokrotnie podkreślał, że Gina wybuchowy charakterek odziedziczyła właśnie po Genevieve, ale na całe szczęście na tym ich podobieństwa się kończyły. Kobieta nie wiedziała, jak poradziłaby sobie ze świadomością, że z jej rodzicielką łączy ją więcej cech, bo patrząc na tę żałosną aktorkę sypiającą z mężczyznami o połowę młodszymi od niej, pozostającą w pogoni za młodością, pięknem i bogactwem, czuła raczej obrzydzenie niż podziw. Miała szczęście, że jej ojczym postanowił się nią zająć, jednocześnie rezygnując ze swojej wieloletniej służby w armii, choć nigdy nie wyzbył się wpojonych mu tam nawyków i wręcz drakońskiej dyscypliny. James Reed, mimo że był już ponad pięćdziesięcioletnim mężczyzną, swoją siłą i wytrzymałością przewyższał niejednego dwudziestolatka. Ciągle dbał o swoją formę, a choć na miejsce do życia wybrał dość senne miasteczko w Kanadzie, w którym za najbardziej ekscytujące wydarzenie roku można było uznać pojawienie się niedźwiedzia grizzly w okolicy, rozpierała go niespożytkowana energia i Gina bez trudu wyobrażała go sobie, jak ponownie wciela się w rolę niezniszczalnego komandosa, walcząc o przeżycie w jednym z najbardziej podstępnych, niebezpiecznych rejonów na świecie. Pewnie powinna umierać ze strachu o swojego ojca, ale najbardziej zależało jej na tym, żeby był szczęśliwy i się spełniał. Kim ona była, żeby oceniać jego wybory, skoro sama ciągle podejmowała głupie decyzje, którymi narażała się tylko na ból? Na jej twarz wypłynęło nawet coś na kształt uśmiechu, lecz już po chwili uświadomiła sobie, że przecież nie była sama, a Ferran raczej nie przyszedł tutaj na przyjacielską pogawędkę. Gina aż sarknęła z irytacją, gdy przypomniała sobie jego wybuch i odwróciła się w jego stronę, ciskając gromy z błękitnych tęczówek, teraz poszarzałych i przypominających burzowe niebo.
      — Posłuchaj mnie, wielkoludzie! — No cóż, raczej nie dało się przeoczyć tej znacznej różnicy wzrostu i braku masy mięśniowej u kobiety, podczas gdy Ferran mógł się poszczycić wyraźnie rozbudowaną, atletyczną sylwetką. Nie oznaczało to jednak, że mógł ją lekceważyć, bowiem ognisty temperament piekielnicy dodawał jej jakieś plus pięćdziesiąt do zagrożenia. Wiele osób popełniało ten sam błąd, uważając ją za słodkie chucherko bez żadnej siły przebicia, ale wystarczyło, by Gina otworzyła usta, miotając złośliwościami, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości na temat jej ewentualnego, łagodnego usposobienia. — Przychodzisz do mojego domu o tej a nie innej porze, dobijasz się do moich drzwi, jakby się paliło, cały jesteś pokryty cholerną krwią i masz taki obłęd w oczach, jakbyś był seryjnym mordercą, więc kurwa przepraszam, że pomyślałam, iż być może przydałaby ci się moja pomoc! Ale skoro wszystko jest w najlepszym porządku, może wytłumaczysz mi to swoje nagłe najście? — zakpiła Gina, która pewnie nie powinna zwracać się w ten sposób do mężczyzny kipiącego wściekłością, poruszającego się po niewielkim salonie niczym ranny zwierz ogarnięty wścieklizną, ale jej instynkt przetrwania od dawna szwankował. Ze swojego miejsca przy fotelu patrzyła, jak opiera się o framugę drzwi, odwracając się do niej plecami i ponownie wołając jej ojca, aż coś w niej pękło. Gina nienawidziła, gdy ktoś ją ignorował. Pokonała dzielącą ją od mężczyzny odległość i bez zastanowienia boleśnie smagnęła go mokrą ścierą po brzuchu, przy okazji zahaczając o przedramię.

      Usuń
    2. — Hej! Mówię coś do ciebie, ty wielka, przerośnięta kupo mięsa! Skoro już panoszysz się po moim domu, równie dobrze możesz posprzątać bałagan, którego narobiłeś, zachowując się jak arogancki buc! — warknęła, rzucając mu ścierkę i palcem wskazującym pokazując na rozlaną wodę na panelach podłogowych. Sama za to, najwyraźniej przekonana o wyższości swojego autorytetu, ruszyła w stronę kuchni, nie czekając, aż Ferran wykona jej polecenie. — Jaką chcesz herbatę? — zawołała z kuchni, jednocześnie wyraźnie dając mu znać, że nie ma innej opcji, jak właśnie napić się gorącego napoju, a ona była i tak aż nazbyt szczodra, pozwalając mu wybrać rodzaj herbaty. Jakby jeszcze przed chwilą wcale go nie wyzywała, rozstawiając go po kątach, chociaż nie łączyła ich na tyle bliska zażyłość, by miała do tego jakiekolwiek prawo. Pewnie powinna najpierw skierować się do łazienki po apteczkę pierwszej pomocy, lecz skoro mężczyzna był w stanie się tak na nią wściekać bez powodu, nic mu się nie stanie, jeśli najpierw trochę pocierpi przez rany i otarcia. Z tego, co zdążyła zauważyć, żadne z zadrapań nie wymagało szycia, więc nie miała żadnych wyrzutów sumienia, każąc mu się pomęczyć z krwawiącymi cięciami na dłoniach.

      Gina, której autorka aż nazbyt dobrze się bawiła podczas pisania tego odpisu

      Usuń
  60. Dobrze, że Gina stała już za blatem w kuchni, w przeciwnym razie nie zawahałaby się zawrócić i zdzielić mężczyznę w łeb, bo była pewna, że się nie przesłyszała. Ten skończony dupek beznamiętnym tonem kazał jej zamilknąć! Boże, za kogo on się miał?! Nie dość, że jak szalony dobijał się do jej drzwi, jakby goniło go stado diabłów, krzyczał na nią, mimo że raz w życiu chciała wykazać się wielkodusznością i mu pomóc, to jeszcze panoszył się po jej domu, jakby doskonale się tutaj czuł, jakby często przebywał w tym miejscu i jakby to domostwo należało bardziej do niego niźli do niej, a na końcu jeszcze zaczął jej rozkazywać! Chociaż miała pełne prawo się na niego wściec i tak naprawdę nie pokazała jeszcze nawet połowy swoich możliwości, ponieważ starała się hamować swój temperament przez wzgląd na jego wyraźnie delikatny stan i stary sentyment! A on bezczelnie kazał jej siedzieć cicho!
    Dziękuję. A teraz zamilcz — przedrzeźniała go Gina w kuchni, prześmiewczo naśladując jego niski, grobowy głos, po czym prychnęła z oburzeniem pod nosem, przypominając nastroszoną kotkę. — Zamilcz. Zamilcz. Już ja mu dam zamilcz! Za kogo on się uważa?! Co za popieprzony gbur i prostak, jak on śmie... — mamrotała pod nosem, znajdując dwa względnie czyste kubki i nalewając do nich wrzątku. Gi podskoczyła, gdy nagle Ferran zmaterializował się obok niej, wkładając do zlewu miskę z czerwoną, zabarwioną jego krwią wodą. — Mógłbyś się do mnie tak nie podkradać?! Jezu — wysyczała przez zęby, odstawiając czajnik na miejsce i przykładając dłoń na wysokości serca, które teraz biło ze wzmożoną częstotliwością. Omal nie upuściła naczynia i się nie poparzyła, gdy usłyszała głos mężczyzny tak blisko, sądziła, że ten wciąż wyciera kałużę w salonie; najwyraźniej wojskowi posiadali niesamowitą umiejetność podkradania się do niczego nieświadomych ofiar mimo swojej dużej masy ciała. Zastanawiała się, ile Kayser słyszał z tego, co do siebie mówiła, jednak nie wyglądała na specjalnie skruszoną. Gdyby czuła wyrzuty sumienia z powodu każdego słowa, które opuszczało jej słodkie wargi, pewnie w ogóle przestałaby się odzywać, a tak wstydu wyzbyła się już dawno temu.
    — Jak sam widzisz, mojego ojca tutaj nie ma, jestem za to ja i moja herbata, więc będziesz musiał jakoś to przeżyć. Poza tym, nikt cię nie pytał o zdanie — odpowiedziała niewzruszenie Gina, mocząc torebki z czarną herbatą w gorącej wodzie. — Gdybyś zachowywał się jak na dżentelmena przystało — Bo ona była z kolei bardzo kulturalnie wychowaną młodą damą. — być może odpowiedziałabym ci grzecznie i mógłbyś wrócić do tej swojej smutnej samotni, żeby dalej się nad sobą użalać, jaki to jesteś biedny i tak dalej, ale ponieważ zachowałeś się jak cham i łajdak, zostaniesz tutaj i będziesz słuchał mojego zrzędzenia, dopóki coś nie dotrze do twojego pustego, zakutego łba. Więc. Wypijesz. Tę. Cholerną. Herbatę. Rozumiemy się? — Właściwie nie zależało jej na tym, żeby wypił sporządzony przez nią napój, a już tym bardziej nie zależało jej na jego towarzystwie, choć nie miała wątpliwości, że Ferran powinien się trochę rozgrzać ciepłym naparem, zanim wybierze się w drogę powrotną do swojej leśniczówki. Z krwistymi plamami na podkoszulku wyglądał jak postać z horroru, ale przynajmniej w jego oczach nie odbijał się dłużej gorączkowy obłęd ani pożerające go od środka cierpienie, a skóra nabrała nieco zdrowszego koloru. Mimo to wciąż drżała na myśl, że przeszedł tę trasę w samym T-shircie; miała na nogach dwie pary grubych skarpet, pod ciepłym, rozciągniętym, choć teraz przemoczonymi swetrem skrywała jeszcze podkoszulek i cienka bluzkę na szeleczkach, a i tak nie miała zamiaru wyściubiać nosa za drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda była taka, że planowała na jakiś czas zatrzymać tu Ferrana, bo jej ojciec nigdy by jej nie wybaczył, gdyby pozwoliła mu stąd odejść w takim stanie. Może nigdy nie powiedziałby jej tego wprost i nie dałby jej odczuć, że jest rozczarowany jej postępowaniem, ale zawód widoczny w jego oczach kompletnie by ją rozbroił. Gina liczyła się tylko z jedną opinią i była to właśnie opinia Jamesa, nie istniało dla niej nic cenniejszego, nawet jeśli nie zawsze się zgadzali. Jej ojczym zawsze bardzo chwalił Kaysera i miała wrażenie, że traktował go trochę jak syna, którego nigdy nie miał, z którym mógł pogadać na męskie tematy i który podzielał jego zainteresowania. Wiedziała, że wizyty Ferrana sprawiały mu dużo radości i jako mała dziewczynka często bywała zazdrosna o atencję, jaką mężczyzna poświęcał jej koledze z podwórka. Można by pomyśleć, że wraz z wiekiem wydorośleje, ale za każdym razem, gdy udało jej się znaleźć lukę w swoim grafiku, by odwiedzić tatę w Mount Cartier, wpadała u niego także na Kaysera, jeśli ten akurat był na przepustce i musiała uznać wyższość męskich spraw. Tak jak Ferran posprzątał bałagan w salonie nie dla niej, a właśnie dla Jamesa, dla którego była oczkiem w głowie, tak i ona nie kierowała się altruistycznymi pobudkami, gdy podejmowała decyzję o tym, żeby mu pomóc. Wyglądało na to, że znajome otoczenie, w którym wielokrotnie jej ojciec musiał doprowadzać go do porządku, pomagało mu się uspokoić; nie dygotał już tak bardzo na ciele, jego wyraz twarzy nie był dłużej przerażający, teraz był raczej ponury, a wściekle pulsujące żyły z powrotem skryły się pod skórą. Odprawiając go z kwitkiem, postąpiłaby wbrew woli Jamesa, nawet jeśli w tej chwili sama ryzykowała, bo mimo najlepszych chęci Ferran mógł się okazać nieobliczalny i groźny. Nie odrzuciła jednak z tego powodu własnego ojca, dlaczego miałaby więc odrzucić mężczyznę? Nawet jeśli nie chciał jej pomocy, musiał pogodzić się z tym, że ją od niej otrzyma.
      Gina prychnęła z irytacją, czując na sobie intensywne, wymagające odpowiedzi spojrzenie Kaysera.
      — Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? Wyjechał w podróż dookoła świata. Nie ma go dopiero od dwóch tygodni. Może wróci po kilku miesiącach, a może przedłuży wyjazd do trzech lat. Nie umiem ci powiedzieć, kiedy znowu pojawi się w Mount Cartier, jednak na pewno nie nastąpi to w najbliższym czasie. Jesteś więc skazany na mnie — poinformowała go Gi, posyłając mu cierpki uśmiech, ponieważ ona również nie była z tego zadowolona. Westchnęła ciężko i schyliła się, by wyciągnąć spod blatu butelkę Jacka Danielsa, po czym zakołysała złotawym płynem przed błękitnymi oczami Ferrana. — W ramach zawieszenia broni mogę ci zaproponować herbatę z wkładką. Więc jak będzie gburze? Będziesz grzeczny?

      Gina, która mimo wszystko ma dobre chęci i chce sobie zjednać swojego nowego, ulubionego wielkoluda

      Usuń
  61. Chciałaby tak samo jak on, patrzeć w przeszłość i moc powiedzieć, ze poddana tym samym wyborom, zrobiłaby dokładnie to samo. Wiedziała, ze nie. Gdyby tylko zrobiłaby coś inaczej, skończyłaby w innym punkcie. Nie sama. Najgorsze było, ze nie wiedziała gdzie popełniła błąd, chociaz próbowała go naprawić.
    Objęła sie ramionami, jeszcze ciaśniej niż dotychczas, wpatrując sie w skrzypiące pod jej stopami, przy najmniejszym ruchu, deski na ganku. Słuchała jego slow. Jego ton wyraźnie odbijał sie w ciszy, jaka panowała wokół nich. Czasem słychać było jakieś łamane gałązki. Prawdopodobnie to jakis nocny ptak przelatywał pomiędzy koronami drzew. Mathilde unosiła wtedy spojrzenie, obserwując zmiany w ciemności wokół nich. Nie widziała jednak niczego ani nikogo. Dlatego zawsze wzrokiem wracała ostatecznie do ziemi, bądź jego twarzy. Teraz wpatrywała sie w nią w chwilowej ciszy. Dostrzegała za srogim sciągnięciem brwi, ściśniętymi wargami i ogólnym zarysem człowieka groźnego, kogoś innego. Przeżywającego wiele wewnętrznych walk. To było aż nazbyt łatwe do odczytania. Nie dlatego, ze tak słabo to ukrywał, czuła sie tak samo jak on, chociaz radzili sobie z tym w zupełnie inny sposób. Miała tez powody twierdzić, ze jej problemy były nieco bardziej wyolbrzymione od problemów innych osób. Realnych. Przymknęła na chwile oczy. Czerpała jeszcze radość z życia. Z małych rzeczy, chociaz może nie było tego widać w oczach i uśmiechu. Cieszyło ja ludzkie szczęście. Słońce, deszcz, mruczenie kotów, uśmiech starszej pani, do której chodziła, raz na tydzień, u której zawsze słyszała ta sama, długa, opowieść o wnuczku. Cieszyła sie z nowych znajomosci, z życia w Mount Cartier, które zaskoczyło ja swoim spokojem i serdecznością mieszkających tu osób. Smucił ja natomiast jego smutek. Nie wiedziała czy tym był, smutkiem, ale tak interpretowała chęć ujęcia jego dłoni, objęcia go, ucałowania jego skroni. Na co oczywiście przyzwoitość jej nie pozwoliła. Dlatego stała obok, sięgnęła po koc, pozwalając go sobie zarzucić na ramiona, skoro on z niego nie skorzystał. Przytrzymała poły narzutki i posłała mu zdrowy, pokrzepiający uśmiech.
    - Boje sie przebudzeń. Pustej strony łóżka. Ciszy, która towarzyszy mi kiedy kładę sie spac. Nie boje sie lasu i ciemności. Tylko, ze oprócz mnie, tego lasu i tej ciemności, nie ma juz nic i cokolwiek tam jest, jest tego więcej, niż jestem sobie w stanie z tym poradzić. Sama.
    Przysiadła na balustradzie, przytrzymując sie rękoma barierki, bardzo silnie i przechyliła twarz na bok, patrząc w oczy mężczyzny. Nie puściła sie balustrady nawet kiedy włosy wpadły jej do oczu. Po prostu zmieniła kat patrzenia, pozbywając sie ich tym sposobem z twarzy. Z nowej perspektywy dalej spoglądała na niego.
    - Ale nie zostawisz mnie tu samej?
    Chciała w to wierzyć, nawet jeśli wlasnie jej powiedział, ze lubił swoj spokój i swoją samotność. To nie tak, ze mu nie uwierzyła. Chciała jednak ufać sobie i swojej nadziei, ze nie niszczy mu jego samotni. Potrafiła zachowywać sie tak, ze nikt nawet nie odczułby jej obecności. Dlatego nie odezwała sie juz. Po prostu patrzyła na niego z boku. Na oczy, jasne i naznaczone głębia emocji, które chciałaby umieć odczytać, usta, które tak rzadko otwierały sie do niewielu wypowiedzianych slow. Dłonie, splecione razem, napięte mięśnie ramion, podtrzymujące ciężar jego ciała, w oparciu o barierkę. Potem zerknęła na swoje dłonie, zgubione gdzieś pod kocem, zaciśnięte na drewnianej poręczy. Rozluźniła je i objęła palcami krawędź kolumienki obok siebie, opierając na niej jedno ramie. Zaczesala włosy za ucho, wplotła dłoń we włosy i zerknęła ponad ich głowy, w niebo. Gdzieś pomiedzy koronami drzew przebijał sie ciemny nieboskłon, kilka gwiazd i jasna smuga światła, jakie dawał księżyc. Niebo musiało byc o dziwo bezchmurne.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała coś powiedzieć. Chciała wiedzieć co mogła, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zacisnęła palce na swoich włosach, zaczepiając sie o nie i uśmiechnęła sie, dodając sobie odwagi do własnych mysli.
      - To dobrze lubić kogoś kogo sie nie zna, bez wzajemności, jeśli ten ktoś może nie chcieć takiej znajomosci? - spytała w końcu po dłuższym czasie, opuszczając spojrzenie w dol, do jego twarzy i oczu.

      Mathilde c.d.

      Usuń
  62. Gina faktycznie się zapowietrzyła, ale nie miało to nic wspólnego z jej ciągnącym się już od jakiegoś czasu, gniewnym słowotokiem; była tak oburzona złośliwym komentarzem Ferrana, który nie dość, że miał jej opinię w głębokim poważaniu, to jeszcze kazał jej zamknąć swoją niewyparzoną buzię na kłódkę, że nagle zabrakło jej odpowiednio ciętej repliki, którą mogłaby poczęstować tego aż nazbyt zarozumiałego dupka. Kayser mógł być z siebie dumny, bowiem na palcach jednej dłoni można było policzyć sytuacje, w których panna Reed nie miała nic do powiedzenia, a wręcz była zbyt zaskoczona, by wydobyć z siebie jakikolwiek odgłos. Mężczyzna skutecznie zamknął jej na chwilę usta, tym samym chyba zasługując na Pokojową Nagrodę Nobla, bowiem nikomu tak skutecznie nie udało się poskromić jej kąśliwego języka w zaledwie kilku zdaniach. Gina nie przywykła do tego, że ktokolwiek ośmielał się przerywać jej uszczypliwy wywód w połowie; większość osób pozwalała jej się wyszaleć i miotać gromy, kuląc głowę między ramionami i po cichu się modląc, żeby tym razem jej gniew nie spadł na nich, tymczasem Ferran nawet się nie wzdrygnął, patrząc na nią wręcz z lekceważniem w jasnych tęczówkach! Mogła też przysiąc, że w kąciku jest ust czaił się bezczelny, pełen złośliwej satysfakcji uśmiech, jednak opuścił kuchnię zbyt szybko, by mogła mu to wytknąć. Kobieta zazgrzytała zębami, pokazując środkowy palec jego plecom.
    — A kto w ogóle chciałby być na ciebie skazany, co?! Śnij dalej! — krzyknęła w ślad za nim, zdenerwowana na siebie, że wcześniej nie otrząsnęła się z szoku i nie wymyśliła lepszej, bardziej błyskotliwej riposty. — Co za nieokrzesany... — zaczęła mruczeć pod nosem, jednak szybko ugryzła się w język, przypominając sobie, że przecież miała spróbować nad sobą zapanować. Co nie zmieniało faktu, że miała ochotę rozbić mu szklaną butelkę Jacka Danielsa na głowie; powstrzymywała się jedynie dlatego, że żal jej było bursztynowej whiskey, która była jej jedynym towarzyszem w samotne, dłużące jej się wieczory. Z trudem powstrzymała się przed skierowaniem pod jego adresem kolejnej obelgi i ruszyła do salonu, w jednej dłoni trzymając kubek z parującą herbatą, w drugiej dwie szklaneczki i jeszcze ściskając pod pachą alkoholowy trunek, bo Ferran nie potrafił być na tyle uprzejmy, by choć odrobinę jej pomóc, zachowując się jak pan i władca tego miejsca. Zatrzymała się jednak w przejściu, opierając się ramieniem o framugę i zagryzając tak mocno wnętrze policzka, że w ustach poczuła metaliczny posmak krwi. Robisz to dla taty, Gi. Bądź miła. Robisz to dla ojca. Myśl o nim. powtarzała jak mantrę, starając się ugasić tlącą się w niej irytację. Wpatrywała się w Kaysera, nieznacznie marszcząc ciemne brwi i zastanawiając się, jaką taktykę powinna obrać. Wiedziała, że pojawił się na jej progu nie bez przyczyny, mocno łomocząc w drzwi wejściowe. Przy Jamesie pewnie nie miałby oporów przed wyjaśnieniem, co się wydarzyło, ale ścieżki jej i Ferrana rozeszły się zbyt dawno, by Gina otwarcie mogła go zapytać o przyczynę niespodziewanego najścia, mimo że od środka zżerała ją ciekawość. Zawsze była wścibska i stawiała na bezpośredniość, nie na delikatność, dlatego bardzo trudno było jej powstrzymać pierwotny odruch, wiedziała jednak, że na razie mężczyzna pewnie nic jej nie powie. Nie lubiła niejasnych sytuacji i nie potrafiła czytać z subtelności kryjących się między wierszami, cechowały ją otwartość, spontaniczność i bezpretensjonalność, ale choć jej początkowy wybuch oraz związana z nim, wręcz zniewalająca z nóg szczerość wyciągnęły go z otchłani największego chaosu, Gina podświadomie czuła, że nie mogła dalej uparcie w to brnąć, bo wtedy Kayser bez wahania podniesie się z fotela i wyjdzie, trzaskając drzwiami, a wszelkie następstwa będą obciążały właśnie jej sumienie. Nie miała w sobie jednak łagodności swojego ojca ani jego umiejętności do wyciągania zwierzeń z ludzi. Westchnęła ciężko, wznosząc oczy ku sufitowi. Dlaczego ona w ogóle się w to pakowała? Mogła wypieprzyć go za drzwi, udając, że nigdy go tutaj nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chciałbyś... chciałbyś się przebrać? — spytała Gina, oblizując spierzchnięte wargi i siląc się na beztroski ton, choć jej głos wydawał się być zduszony, jakby słowa niezabarwione cynizmem z trudem przechodziły jej przez gardło. Starała się nawet serdecznie uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego bliżej niesprecyzowany, niemal bolesny grymas, jakby miała dostać drgawek od bycia miłą. — Mogę poszukać dla ciebie starych ciuchów taty — zaproponowała, w końcu zmuszając się, by wejść do salonu i na stoliku postawić Jacka Danielsa oraz dwie szklanki. Przysiadła na skraju kanapy, pociągając łyk z kubka. Ferran, mimo swojej niewątpliwie atrakcyjnej aparycji, nie prezentował się zbyt dobrze w spodniach o przemoczonych nogawkach, do których przylepił się piach, jakby długo klęczał na podłożu, a jego T-shirt pewnie nadawał się do wyrzucenia, plamy z krwi wyjątkowo trudno się spierały. W dodatku musiało mu być zimno, nawet jeśli głośno nie narzekał na temperaturę. — I może... pozwoliłbyś mi chociaż posmarować rany antyseptykiem? Mam maść z antybiotykiem na górze. — Gina wydawała się być wręcz... speszona, gdy mu to proponowała, jakby czuła się niepewnie, siląc się w rozmowie na mniej agresywny ton, bo już zapomniała, jak to się robi. Sam fakt, że mu coś proponowała, a nie narzucała z góry można było uznać w jej wypadku za ogromny postęp. — Zaoferowałabym ci coś ciepłego do jedzenia, ale obawiam się, że raczej bym cię otruła. — O rany, jeszcze pozwoliła sobie na niewinny żart! Dobra, tego było dla niej stanowczo za wiele. Odkręciła butelkę, nalała sobie złocistego płynu do szklanki i opróżniła ją jednym haustem. Alkohol zapiekł ją w gardle, przez co w kącikach jej oczu zebrały się łzy, lecz zaraz ponownie napełniła szkło whiskey.
      Nie umiała być miła na trzeźwo.

      mocno obrażona Gina, która jednak próbuje być grzeczna i domaga się docenienia jej starań!

      Usuń
  63. Uśmiechnęła się rozczulona jego obietnicą. Przynajmniej tak potraktowała jego słowa Mathilde, a z nich mężczyzna już nie mógł się wycofać. Uśmiech ten był lekki, bardzo ulotny. Gdyby nie patrzył uważnie, mógłby go nie dojrzeć, ale przecież oboje taksowali się uważnie spojrzeniem. Dlatego spuściła na moment wzrok, przytrzymując opadające na policzki kosmyki włosów jedną ręką i odetchnęła przez usta. Palce, które trzymała lekko wsparte o drewnianą kolumienkę, kurczowo zacisnęła na szorstkiej powierzchni, ale zaraz rozluźniła. Nie powinna mieć powodów do stresu, a czuła się dziwnie nieswojo z wrażeniem, jakie budził w niej mężczyzna. Miała męża… miała. Nawet jeśli teraz nie było go przy niej. Czy mogła patrzeć [i]tak[i] na innych mężczyzn? Nawet jeśli jej [i]tak[/i] było po prostu tym, jak zwykła patrzeć na ludzi? Jej wzrok był łagodny, aż nazbyt miękki jak na tak twardy świat, w jakim żyli. Koiła nim wszelkie troski. Próbowała, bo wszystkim nie mogła ulżyć. Nie przestawała jednak próbować. Przecież, nie powinno być w tym nic nieprawidłowego. Uniosła spojrzenie znów, aby skrzyżować je z nim. Zaskakujące było, jak często patrzyła mu w oczy, nie uciekając spojrzeniem tyle co zawsze. Miał przyjemną barwę oczu. Nie była ciepła, raczej przeciwnie, trochę też pochmurna i powinna ją odpychać, a zdawała się szukać w tych zamglonych tęczówkach czegoś, czego dotąd jeszcze nie dojrzała. Pomiędzy tą niepogodą, jaka w nich panowała, miała nadzieję dojrzeć w pewnym momencie słońce. Nie traciła tej nadziei. Wręcz jej wiara rosła z każdym wymienionym z nim słowem.
    — Już jest za późno — odpowiedziała mu po chwilowym namyśle i interpretacji jego słów — żeby odchodzić. Wydaje mi się, że to dobrze… — podzieliła się z nim swoimi domysłami, chociaż nie była pewna czy powinna. Nie powiedział jej wprost, czy woje spostrzeżenia miała zachować dla siebie. Czuła, że powiedzenie mu o tym jest bardzo ważne. Potrzebne.
    — Skoro pozostaje nam lubić. Ze wzajemnością.
    Patrzyła jak zmienia pozycję, podąża wzrokiem na drzwi. Światło lampy odbijało się na jego policzku. Kilkudniowy zarost wyglądał na bardzo miękki, wygładzony w tej pomarańczowej smudze. Przechyliła głowę bardziej, stwierdzając, że bardziej idealny zarost widziała tylko u swojego męża. To źle, że tak go zapamiętała. Drapał, ranił jej delikatną skórę, pozostawiał zaróżowienia na licu po każdym pocałunku. Mimo to, chciała wierzyć, że pan Delaney był perfekcyjny. Pomimo tego, co zrobił.
    Czy przez to czuła się samotna?
    — Ludzie zawsze odchodzą.
    [i]Ode mnie[/i]. To nie mogła być ich wina. Musiała być dla nich niezbyt dobra, niedostatecznie ich traktować, nie dawać im wystarczającej ilości szczęścia, ciepła, szczerości, otwartości? Nie wiedziała jeszcze czego. Uczyła się, gdzie za każdym razem popełniała błąd.
    — Wszyscy Ci, których kocham. Nie dość mocno? — zastanawiała się głośno — To chyba dlatego.
    Zamilkła na chwilę, w tak głębokiej kontemplacji, że kiedy wyprostowała się, poprawiając się na balustradzie i oparła się wygodniej na kolumience, nie zwróciła uwagi, kiedy koc zsunął się jej z ramion. Opadł na barierkę i zawisł luźno po obu stronach jej ud.
    — Jak można kochać bardziej? Jeśli już strata tej niewystarczającej miłości boli… tak bardzo? Czy można cierpieć… jeszcze bardziej? Jak ludzie to znoszą?
    Szukała w nim pomocy. Jakiś dobrych słów i rad, których mógł jej udzielić.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  64. Spoglądała za jego spojrzeniem. Nie widziała nic w tej ciemności. Przestała już nawet słyszeć pewne rzeczy. Od niedługiego momentu, słuchała wyłącznie jego oddechu, szelestów, jakie wykonywał przy najdrobniejszym ruchu i słów, jakie wypowiadał, w zaskakująco, jak na siebie, dużej ilości. Chłonęła te zdania, interpretowała je, zagnieżdżała w głowie i zapamiętywała każdą najmniejszą wskazówkę w jego tonie. Każdą kropkę, pauzę, zawahanie, pewność. Wszystko, co pomogłoby jej zrozumieć.
    Czy naprawdę tak było? Ludzie nie znajdowali do niej drogi, ponieważ po prostu nie chcieli pozostać w jej życiu? Taka prawda byłaby smutną prawdą, skoro przecież w Mount Cartier nie miała nikogo. Nie miała przyjaciół, tylko znajomych, nie było przy niej rodziny – ją zwykła tylko wspominać, od miesięcy nie zaznała tu również miłości. Powinna teraz ulec temu melancholijnemu nastrojowi. Otworzyć oczy na fakt, że w gwoli tego co powiedział, była niechcianym ziarnkiem podrzuconym komuś pod materac i nikt wcale do niej nie tęsknił, kiedy raz już się jej pozbył. Tymczasem Mathilde dalej wybielała rzeczywistość. Usprawiedliwiała wszystkich za ich czyny i decyzje. Tylko nie siebie. Oczyszczała męża, za to, że ją zostawił, rodzinę i przyjaciół.
    Dla niektórych to mogło się wydać dziwne, że będąc taką osobą, jak Mathilde, można nie zapuścić jeszcze nigdzie korzeni, nie zaznać prawdziwej przyjaźni, umiłowania rodzinnej atmosfery, odwzajemnionej miłości. Wydawałoby się, że człowiek tak małoinwazyjny i serdeczny, otwarty na nowe znajomości, powinien się dobrze poruszać społecznie w kontaktach interpersonalnych. Mathilde jednak zawsze w tym jednym miała braki. Świat wokół siebie chwytała i interpretowała bardzo powoli. Nie każdy akceptował jej… inność i spokojny rytm bycia, w jakim trwała przez najmłodsze lata do dziś.
    — To…
    Bolało, prawda, Mathilde? Serce kłuło, przebite przez dobitność słów, jakie docierały do jej uszu. Mimo to, odnalazła w sobie pokłady zrozumienia dla ludzkiej natury i jednocześnie sposobność do bycia wdzięcznym za szczerość, jaką uraczył ją mężczyzna. Dlatego, mimo zawodu, żalu i unieszczęśliwienia, jakie teraz czuła, dominowała w niej wdzięczność.
    — Dziękuję… masz rację. Znaleźli by do mnie drogę, gdyby chcieli…
    Ale nie chcieli…
    Uniosła kąciki ust ku górze w kolejnym ulotnym uśmiechu. Później już tylko przypatrywała się jego ruchom. Był tak bardzo blisko, że widziała jego tęczówki oczu wyraźniej niż wcześniej. Potrafiła zliczyć skazy w jego tęczówkach. Nie było ich wiele. Wydawały się bardzo jednolite, prawie idealny ciemny błękit w tym świetle.
    Poczuła jak jakiś ciężar opada jej na ramiona. Nie wiedziała, że koc z nich spadł. Jego palce zaledwie musnęły jej skórę, zanim jego dłonie osunęły się w dół i spoczęły na barierce. Podążyła za nimi instynktownie spojrzeniem, tylko na chwilę.
    — Więc chcę jeszcze trochę pocierpieć. Gdyby ktoś po czasie zechciał wrócić. Warto pielęgnować miłość. Myślisz, że można się prawdziwie zakochać tylko raz w życiu?
    Zadarła podbródek, szukając jego spojrzenia. Kiedy je znalazła, na chwilę zamilkła. Jej skupienie uległo zmianie. Przeniosła uwagę na inny obiekt, więc kiedy odezwała się następnym razem, kwestia nie dotyczyła porzuconego tematu.
    — Twoje oczy mają co najmniej siedem odcieni, wiedziałeś? — pytała całkiem poważnie, bo chociaż poruszony wątek brzmiał absurdalnie, wprost przeciwnie, sensownie, zamierzała go potraktować.— Jeden kiedy pytasz, drugi kiedy nie rozumiesz, kolejny, kiedy nad czymś myślisz; wspominasz? Ten jest najciemniejszy. Pozostałych czterech nie umiem odczytać.
    A siedział tak blisko, że teraz powinna.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  65. [Cześć :D Ograniczyłam swoje środowisko blogowe, zostając sobie w swoich stałych miejscach, nie wychylając się, jednak zabrakło mi powiewu świeżości, dlatego też zawitałam tutaj :D Staram się nie rzucać w swoich kartach żadnymi filozofiami, a jeśli już, to nim to opublikuję przechodzi to przez parę osób, by uniknąć jakiś niedogodności :D Wychodzę z założenia, że na 19 rok życia niewiele wiem o życiu, dlatego też wolę trzymać się z daleka od takich wywodów :D Damsko-damskie nie są moją mocną stroną, dlatego też w grę wchodzą Twoi panowie :) I jeśli mam być szczera, to nie mam pojęcia, którego wybrać. Scarlett nie pcha nosa w nieswoje sprawy, jest dość neutralna, nie ocenia i w zasadzie nie wiem z kim dogadałaby się lepiej, chociażby na stopie tej przyjacielskiej, luźnej znajomości.]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  66. Być może Gina powinna poświęcić chwilę lub dwie na zastanowienie się nad plotkami, które krążyły wokół osoby Ferrana, spowijając go miękkim, choć mrocznym całunem tajemniczości oraz niedopowiedzeń, ale raczej nie zwracała uwagi na podobne informacje przekazywane od ust do ust przez znudzone życiem kury domowe poszukujące w tym śpiącym miasteczku odrobiny niewyszukanej rozrywki. Sama często była przedmiotem wyssanych z palca opowieści. Zdążyła się już dowiedzieć, że wcale nie robiła wielkiej kariery w Los Angeles, a wylądowała w więzieniu dla kobiet o zaostrzonym rygorze za przemyt twardych narkotyków przez granicę amerykańsko-kanadyjską, pracę w ratuszu dostała prawdopodobnie dlatego, że rozłożyła przed kimś nogi, choć mimo usilnych prób nie udało jej się dowiedzieć przed kim, bo wyglądało na to, że samego burmistrza Conelly'ego o tak haniebny czyn nie podejrzewano, a jeżeli komukolwiek zepsuł się samochód na środku drogi lub pękła rura w domu, o złośliwość rzeczy martwych oskarżano zapewne także Ginę, która dzięki swojej zgryźliwości najwyraźniej posiadła nadprzyrodzone moce, o których wcześniej nie miała pojęcia. Wszelkie przytyki i pogłoski traktowała z politowaniem, bowiem naczelne plotkary z Mount Cartier pod względem swojej wyobraźni nie mogły się równać z tabloidami gorączkowo śledzącymi życie gwiazd, mimo to panna Reed czasem czuła nieodpartą pokusę zamówienia całego autobusu wypełnionego egzemplarzami Pięćdziesięciu twarzy Greya, żeby wszystkie te gospodynie znudzone życiem w końcu skupiły się prawdziwej sensacji, której im brakowało, zamiast wtryniać nos w nieswoje sprawy. Gina zapominała jedynie, że w każdej plotce tkwiło ziarno prawdy, sama przecież miała szansę podziwiać atak Ferrana, który z ledwością trzymał nerwy na wodzy, a przecież jedynie dotknęła jego dłoni, oferując swoją pomoc. Teraz wyglądał na o wiele spokojniejszego i bardziej wyważonego, ale przecież takie samo wrażenie sprawiał, gdy mijali się w drzwiach baru Iana, a podobno chwilę później po pijaku rozpętał tam niezłą awanturę, kiedy zaczepił go inny mężczyzna, wypytując o Afganistan i krytykując postępowanie prezydenta, który zgodził się wysłać kanadyjskich żołnierzy na misję. Chociaż Kayser bez wątpienia imponował swoją tężyzną fizyczną, do tego odpychając ludzi swoją ponurą bezpośredniością oraz brakiem ogłady, w oczach kobiety wcale nie wydawał się być niebezpieczny...
    Czy aby na pewno? Czy przewróciła miednicę tylko dlatego, że wystraszyła się jego gwałtownego ruchu? Czy może dlatego, że bała się gestu, jaki Ferran w swoim nieokiełznanym gniewie mógł wykonać w jej stronę? Nie miało to jednak teraz najmniejszego znaczenia, bowiem Gina podjęła decyzję z chwilą, w której wciągnęła go do chatki i nie miała zamiaru się z niej wycofywać. Ufała swojemu ojcu, a skoro darzył sympatią Kaysera, musiała zawierzyć także jego intuicji co do swojego przyjaciela. Dawno temu nauczyła się również, by nie oceniać nikogo na podstawie jego historii, zwłaszcza że nigdy nie usłyszała wersji mężczyzny. Ludziom w miasteczku mogło się wydawać, że skoro widzieli nigdy nieznikającą zmarszczkę między jego brwiami, spięte mięśnie, jakby w każdej chwili był gotowy do walki, momentami drżące palce i blizny wyniesione z pola walki, te widoczne i ukryte, że skoro znali najbardziej dramatyczną część jego historii, znali także jego samego, a przecież o niczym nie mieli pojęcia. Ona także była oceniana na podstawie pozorów, choć w zamian nikt nie zaoferował jej własnej opowieści. Jako osoba, która rzadko kogokolwiek słuchała, uwielbiając robić wszystkim na przekór, Gina nie miała zamiaru trzymać się z daleka od Ferrana, nawet jeśli sprawiał wrażenie agresywnego i odpychającego, a ona sama nie szukała specjalnie towarzystwa. Po prostu... intuicja nakazywała jej zmierzyć się z demonami mężczyzny, a wewnętrzny upór nie pozwalał jej się cofnąć, nawet gdy zachowywał się jak ostatni prostak, doprowadzając ją tym samym do białej gorączki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyglądało jednak na to, że złagodzenie tonu przez Ginę wpłynęło także na zachowanie Kaysera, który przestał tak straszliwie się krzywić i chyba nawet nie spoglądał na nią dłużej groźnie spode łba. Na szczęście trudno było wprawić ją w zakłopotanie, inaczej pewnie zaczęłaby wiercić się pod wpływem intensywnego spojrzenia Ferrana, który wydawał się oceniać, czy w jej słowach nie krył się przypadkiem jakiś podstęp. Brwi panny Reed podjechały do góry, gdy w przeciągu kilku sekund usłyszała słowa wdzięczny i poproszę, ale postanowiła tego nie komentować, nie chcąc kusić losu. Wyglądało na to, że podczas gdy mężczyźnie udało się, przynajmniej chwilowo, ujarzmić słynną złośnicę z Mount Cartier, ona także wbiła do głowy naczelnemu, miasteczkowemu gburowi odrobinę ogłady.
      Gina miała zapytać, czy Ferran potrzebował czegoś jeszcze, gdy ten jednym, płynnym ruchu ściągnął koszulkę przez głowę, prezentując swoją atletyczną sylwetkę i wszystkie myśli nagle uleciały jej z głowy. Zamrugała powiekami, próbując się skupić, ale widok stalowych mięśni napinających się pod skórą skutecznie utrudniał jej odzyskanie koncentracji. Chyba nawet zaschło jej w gardle. O rany, o czym ona to... Doskonale wiedziała, że nie powinna się na niego gapić, ale w Mount Cartier nie miała zbyt wielu okazji na podziwianie męskich, umięśnionych klat, a Kayser mógł się poszczycić nienaganną sylwetką i nic nie potrafiła poradzić na to, że jej wzrok zaczął bezwiednie błądzić po jego idealnych, stalowych mięśniach brzucha, a jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły pod wpływem widoku jego muskularnego ciała. Cholera, chyba zaczynała się ślinić... Już wolałaby, żeby miał oponkę na brzuchu, podwójny podbródek i wszędzie nadmierne owłosienie. Dlaczego musiał być tak dobrze zbudowany i w dodatku pewny siebie? Jego niewzruszenie tylko jeszcze bardziej ją... onieśmielało?
      Właśnie to robiło z nią mieszkanie w samotności na totalnym zadupiu. Gapiła się jak ostatnia idiotka na nagą klatę, jakby pierwszy raz widziała równie pociągającą budowę ciała, a przecież w Los Angeles codziennie obracała się w towarzystwie doskonale zbudowanych modeli. Musiała stąd jak najszybciej uciec, jeszcze Ferran pomyśli, że zrobił na niej wrażenie i stanie się całkiem nieznośny.
      — Zaraz wracam — udało jej się wychrypieć, kiedy w końcu odzyskała głos, przeklinając w myślach swoją głupotę i czmychnęła z salonu, wbiegając po schodach, jakby goniło ją stado czortów. Korzystając z chwili samotności, przyłożyła chłodne palce do dziwnie zarumienionych policzków, zastanawiając się, dlaczego nagle zrobiło jej się tak gorąco, ale postanowiła to zrzucić na negatywne emocje po kłótni z Kayserem. Wyjątkowo długo szukała najpierw bandaży i płynu odkażającego, a potem pasujących na mężczyznę ubrań, dając sobie czas na ochłonięcie, po czym wróciła do salonu, na powrót opanowana. Nie byłaby sobą, gdyby nie wykazała się choć odrobiną złośliwości, dlatego rzuciła ciuchami prosto w twarz Ferrana, uśmiechając się figlarnie.
      — Jeśli spróbuję cię dotknąć, znów zaczniesz na mnie warczeć niczym wściekły pies i uciekniesz czy tym razem będziesz siedział spokojnie i pozwolisz sobie pomóc? — zakpiła Gina, przysiadając na podłokietniku fotela. Nie czekając na jego odpowiedź, złapała go pewnie za nadgarstek i położyła jego dłoń na swoim udzie wierzchem do góry, po czym zaczęła nad wyraz delikatnie wcierać odkażającą maść w jego skórę, starając się sprawić mu jak najmniej bólu. — Powiesz mi, czym tak poharatałeś sobie ręce czy mam zgadywać?

      Gina, która potrafi docenić dobrą klatę xD

      Usuń
  67. Gdyby była młodsza, pewnie bardziej przejmowałaby się niezbyt pochlebnymi opiniami krążącymi na jej temat, ale Gina odkryła, że wraz z wiekiem coraz mniej zależało jej na aprobacie innych ludzi. Jakby wraz z upływającymi latami dochodziła do wniosku, że miała za mało czasu, aby swoim życiem zadowalać innych, dlatego podejmowała spontaniczne decyzje, z którymi nikt się nie zgadzał, szła pod prąd, rzucając wyzwanie każdemu, kto twierdził, że nie powinna tego robić i nie interesowały jej żadne półśrodki. Albo poświęcała się czemuś bez pamięci, albo w ogóle się tego nie podejmowała.
    Może dlatego jej upadki były tak bardzo bolesne.
    — To ty w ogóle pamiętasz jeszcze, jak się uśmiechać? Według mnie umiesz robić tylko trzy miny: mega wkurzoną, bardzo wkurzoną i wkurzoną — zakpiła Gina, podwijając nogi pod siebie na krawędzi fotela. Nie była ani trochę przerażona sugestią Kaysera, bo szczerze wątpiła, czy faktycznie pokusiłby się o kolejny wybuch w jej towarzystwie, skoro już pierwszy nie wywarł na niej odpowiedniego wrażenia, a on sam wciąż siedział w jej domku, grzecznie popijając herbatkę i teraz dodatkowo pozwalając jej opatrzyć swoje rany, nawet jeśli na co dzień wolał zgrywać dumnego samca alfa. Wychodziło więc na to, że ona jak zawsze postawiła na swoim, a Ferran od początku stał na straconej pozycji, próbując się z nią spierać. Taki właśnie był urok panny Reed; z jednej strony trudno było wytrzymać w jej towarzystwie, bo jak mało kto potrafiła zaleźć za skórę, ale z drugiej zupełnie niepostrzeżenie owijała sobie ciebie wokół palca i poddawałeś się jej woli, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie potrzebowała do tego dekoltu do pępka, idiotycznego trzepotania rzęsami, słodkich, filuternych uśmiechów, czym bez wątpienia doprowadzała do szału pozostałe gwiazdeczki.
    — Co za idiotyczny sposób, żeby zarobić takie obrażenia! Nie mógłbyś walczyć z niedźwiadkiem grizzly, który zadrapałby cię długimi pazurami? Albo chociaż rozrywać nagie pieńki drzew o ostrych krawędziach gołymi dłońmi? — prychnęła Gina, nawet nie rejestrując tego, że znowu zaczęła zrzędzić, choć tym razem robiła to w absurdalny sposób, jakby chciała poprawić zarówno sobie, jak i mężczyźnie humor, wzbudzając w nim przynajmniej częściową reakcję. Irytacja na nią i jej niekończący się słowotok była w końcu o wiele zdrowszym uczuciem niż jeszcze do niedawna trawiąca wnętrzności Kaysera furia, która czyniła z niego osobnika niepoczytalnego i w gruncie rzeczy niebezpiecznego dla otoczenia. Nikt jednak nie podejrzewałby zawziętej zołzy o podobną bezinteresowność, dlatego nie musiała obawiać się tego, że jej ciężko wypracowana reputacja jędzy, do której lepiej się nie zbliżać, legnie w gruzach. — Może jeszcze mam uwierzyć, że ten nóż zupełnie przypadkiem ci się osunął? I to kilkakrotnie?! — warknęła Gi, ze zdenerwowania nieco mocniej niż to konieczne zaciskając smukłe palce na jego nadgarstku. Rany nie były na tyle głębokie, by stanowić zagrożenie dla mięśni i delikatnych ścięgien w dłoniach Ferrana, ale wciąż pozostawały cięciami na jego ciele, z których nieustannie sączyła się ciemnoczerwona krew, a on podchodził do nich nad wyraz lekceważąco i beznamiętnie. Trudno było jej uwierzyć, że mężczyzna był na tyle nieświadomy swoich urazów, by kontynuować swoje zajęcie, cokolwiek by to nie było, dobrowolnie znacząc swoje dłonie kolejnymi nieregularnymi szramami. Nawet jeśli Kayser nie wyglądał na kogoś, kto mógłby się krzywdzić, żeby poradzić sobie z psychicznym bólem, na jej zgrabnym udzie właśnie leżał dowód jego głupiego zachowania i nic nie potrafiła poradzić na to, że jakiś niewidzialny ciężar przygniótł jej klatkę piersiową, sprawiając, że trudniej było jej oddychać. Mimo iż była złośnicą, która samym swoim istnieniem zatruwała spokojne życie mieszkańców Mount Cartier, w rzeczywistości miała złote serce skrywane głęboko, głęboko pod kamienną otoczką nieczułego głazu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widok jego poharatanych dłoni sprawiał jej przykrość, zwłaszcza teraz, gdy uświadomiła sobie, że być może cięcia nie były aż tak przypadkowe, jak mogło jej się początkowo wydawać. Była pieprzoną hipokrytką, w końcu sama niszczyła swoje ciało, będąc bardzo częstym gościem w łazience, gdzie za zamkniętymi drzwiami poddawała się swojej słabości, ale z jakiegoś powodu to cierpienie Ferrana o wiele mocniej wydawało się nią wstrząsać, nawet jeśli nie umiała tego okazać jak normalna osoba. Może dlatego, że małomiasteczkowa mentalność zaczynała częściowo się na niej odbijać i nie podejrzewałaby Kaysera o podobną głębię oraz intensywność emocji? Łatwo było zapomnieć, że pod maską pochmurnego, bezpośredniego gbura skrywało się coś więcej, a na jego historię nie składały się tylko agresywne incydenty w pubie.
      — Mam jeszcze podmuchać i pocałować czy obędzie się bez tego, wielkoludzie? — spytała z nikłym rozbawieniem w głosie, kiedy skończyła wmasowywać maść w jego pokryte odciskami palce. Na najgorszych cięciach umieściła kawałki gazy, rozwijając bandaż i zerknęła pytająco na Ferrana. Przypomniały jej się czasy dzieciństwa, gdy niezwykle chętnie wcielała się w rolę pielęgniarki, obwiązując wyimaginowane rany na głowie Jamesa prowizorycznym opatrunkiem z szalika albo przyklejała na jego skórę ozdobne, wściekle różowe plasterki. Gdyby obrała taką ścieżkę kariery, pewnie wiodłaby o wiele spokojniejsze, pozbawione tych wszystkich dramatów życie, ale czy byłaby szczęśliwsza? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na takie pytanie. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy Kaysera również nawiedzały podobne przemyślenia; czy dumał nad tym co by było gdyby zrobił wszystko inaczej, od początku przyjmując ciepłą, nieskomplikowaną posadkę leśniczego w Mount Cartier, zamiast decydować się na wstąpienie do wojska, do czego zachęcił go jej ojciec.
      Gi westchnęła ciężko, sięgając po jego drugą dłoń. Zakładała, że nie było sposobu na to, żeby zrobić to delikatnie, a ona i tak nie słynęła z finezji. Było jednak pytanie, które niewypowiedziane wisiało między nimi w powietrzu, odkąd załomotał do drzwi, spodziewając się ujrzeć swojego przyjaciela i zarazem mentora będącego w stanie ukoić jego gniew.
      — Co się stało, Ferranie?

      Gina, która najwyraźniej ma też wrażliwą stronę, o której sama nie wiedziałam

      Usuń
  68. [Widzisz, nawet wyliczanki nie potrzebowałam, bo od razu wiedziałam, w które drzwi zapukać. :D Z tą podwózką to nie ma co się tak rozpędzać, bo jak znam życie, to Sol ten samochód od święta ma dla siebie, bo a to bliźniak potrzebuje, a to Frankowi się jego popsuje, a to Thomas musi gdzieś coś podrzucić i tak w kółko :D Nie ma lekko, jak tyle facetów dookoła się kręci i każdy jeden nazywany jest bratem...
    Pytanie zasadnicze: naprawdę chcesz, żeby ta Solka uprzykrzała mu nieco żywot czy zostajemy przy starych wątkach i ja obiecuję poprawę z tempem odpisów? Bo wiesz, jak zacznę się i nad Ferranem rozczulać... to czekania będzie tylko więcej :D]

    niezastąpiona Solane

    OdpowiedzUsuń
  69. Gdyby mniej nad sobą panowała, pewnie właśnie zbierałaby szczękę z podłogi, jednocześnie kuląc się z powodu upokorzenia z płonącymi od wstydu policzkami, na szczęście od jakiegoś czasu uczucie zażenowania było jej obce. Jaskrawa czerwień nie zdobiła jej skóry, poniżona nie spuszczała wzroku, nie uciekała z linii ognia, odpowiadając agresją na agresję, bo właśnie w taki sposób nauczyła się funkcjonować, a już na pewno nie nadstawiała drugiego policzka. Chociaż w Los Angeles spotkało ją mnóstwo przykrości i była przekonana, że wyczerpała już pulę pecha za całe życie, musiała przyznać, że wiele zawdzięczała swojemu agentowi, który spierdolił z jej ciężko zarobionymi pieniędzmi, zostawiając ją właściwie bez środków do życia, swojej uzależnionej od bycia w centrum uwagi matce niezdolnej do trzymania rąk przy sobie, swojemu pseudochłopakowi, który wykorzystywał ją tylko po to, by wybić się w show-biznesie i przy niej wyrobić sobie nazwisko... I mogłaby tak wymieniać bez końca, ale właśnie dzięki temu stała się twardsza. Jeszcze bardziej zahartowana. Ostra przy krawędziach pustej skorupy. Ktoś taki jak Ferran Kayser nie mógł jej zranić. Jedna z lekcji, jaką odebrała, dotyczyła właśnie podobnych sytuacji. Ludzie nie potrafili jej dopaść. Nie mogli pociągnąć za spust, jeśli wcześniej nie wręczyła im broni. Nawet jeśli przez niektórych była z tego powodu uznawana za beznamiętną egoistkę niezdolną do okazania komuś troski czy ciepła, ale ze wszystkich ludzi siedzący w jej salonie mężczyzna miał najmniejsze prawo do oceniania jej postępowania, czasami samolubnego. W końcu czyż sam nie odwracał wzrok na widok problemów innych? Czyż nie znieczulił się na ich potrzeby, nie interesując się niczym poza własnym cierpieniem, nie zauważając, że być może inni mieli gorzej, ale potrafili to lepiej skrywać?
    Wyglądało na to, że za jednym zamachem dostała kosza (najwyraźniej Ferran miał straszliwie wysokie mniemanie o sobie, bo nie rozumiała, co innego mogłoby skłonić go do wniosku, że próbowała z nim flirtować) i została odprawiona, co dość mocno zraniło jej rozbujałe ego, nawet jeśli kierujące nią pobudki były o wiele szlachetniejsze, a Kayser był zbyt skupiony na własnym bólu i niedoli, by cokolwiek zauważyć. Nie miała zamiaru słuchać we własnym domu, że jej osoba jest właściwie kompletnie zbędna, a on robił jej łaskę, pozwalając opatrzyć swoje rany. Gina zacisnęła dłonie w pieści, wbijając paznokcie we wrażliwe wnętrze, cała wręcz się trzęsła od ledwo hamowanej złości, a na usta cisnęły jej się kolejne, mało przyjemne epitety, którymi pragnęła obrzucić tego impertynenckiego chama. Miała ochotę zdzielić go czymś ciężkim w łeb, wbijając mu do głowy odrobinę rozumu i kultury, bo nie posiadał ani jednego, ani drugiego. Od gwałtownej reakcji powstrzymywało ją tylko jedno imię krążące w jej myślach: James. Postanowiła się go uczepić, by przytłumić szalejące w niej negatywne emocje, ale wiedziała, że na niewiele się to zda, jeśli pozostanie w jednym pomieszczeniu z tym nieczułym skurwielem. Kto by pomyślał, że nawet złośnica będzie posiadała uczucia, które można zranić? Popełniła błąd. Wspomnienia wspólnych zabaw wśród śnieżnych zasp sprawiły, że stała się na chwilę sentymentalna i opuściła gardę, a teraz musiała zapłacić za głupią chwilę słabości. Nie zasłużył na nieco bardziej ulgowe traktowanie tylko dlatego, że łączyły ich stare czasy. Nie znała już Ferrana. Nie łączyło ich nic oprócz jej ojca i tylko przez wzgląd na niego jeszcze nie wybuchła, niszcząc przy okazji wszystko, co stało jej na drodze niczym huragan nieprzebierający w środkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie ma za co — zmusiła się do wykrztuszenia tych czterech słów, które paliły jej przełyk o wiele mocniej niż dopiero co przełknięty alkohol. Poderwała się z fotela, łapiąc za butelkę whisky i kierując się w stronę kuchni; miała zamiar spędzić resztę wieczora samotnie, doprowadzając się do stanu alkoholowego upojenia, w którym uda jej się zapomnieć, że kiedykolwiek próbowała być miła. Po raz kolejny uświadomiła sobie tylko, że podobne, grzeczne postępowanie było nieopłacalne; dobrzy ludzie zawsze dostawali po dupie, nieważne, czy od pojedynczych jednostek, czy od całego świata. Gdyby wciąż zmuszała go do słuchania swojego nieprzychylnego jazgotu, drapiąc, kopiąc i plując jadem, pewnie nie odważyłby się tak otwarcie jej lekceważyć, odpychając ją niemal z pogardą. Dzięki, tato. Widzisz, co próbowałam dla ciebie zrobić? I jak to się dla mnie skończyło? Mam nadzieję, że jesteś ze mnie, kurwa, dumny.
      — Zabandażuj drugą rękę, dasz sobie radę sam. Kiedy już skończysz, wiesz gdzie są drzwi, na pewno trafisz. Aha, i zanim wyjdziesz, zostaw ubrania taty, skoro niczego ode mnie nie potrzebujesz — powiedziała zjadliwie Gina, unosząc się dumą. Jej ton był równie lodowaty co mroźna głębia Jeziora Roedeark w środku niezwykle srogiej zimy. Planowała jeszcze dorzucić na końcu jego własne słowa, bo jej też nie interesowało nic, co było z nim związane, ale ten arogant mógłby jeszcze pomyśleć, że faktycznie przejęła się jego słowami, a tego już by nie zdzierżyła. Nie byłaby jednak sobą, gdyby potraktowała go w tak uprzejmy sposób po tym, jak ją znieważył, więc jeszcze wrzasnęła z kuchni: — Życzę ci bezpiecznego powrotu do domu, ty chuju! Mam nadzieję, że w drodze odmrozisz sobie tego swojego maleńkiego kutasa! — i pociągnęła solidny łyk z gwinta, wskakując na kuchenny blat w oczekiwaniu, aż usłyszy trzaśnięcie drzwiami.

      Gina, która i tak, jak na nią, zachowała się bardzo opanowanie

      Usuń
  70. Zadał jej trudne pytanie. Mathilde naturalnie ludzi uważała za bardzo ciekawych. Obserwowała ich, szukała prawidłowości, zależności, w każdym starała się znaleźć coś unikatowego, bo właśnie w to, że każda osoba jest wyjątkowa – wierzyła. Dlatego nie wiedziała, który odcień jego oczu interesował ją najbardziej. Każdy, który mógłby pomóc jej go poznać. Uśmiechnęła się jednak na wspomnienie jednego z nich.
    — Lubię ten, któremu towarzyszy lekkie uniesienie twoich warg — odezwała się w końcu, instynktownie spuszczając spojrzenie na jego usta. Ich kącik drgał bardzo rzadko, dlatego zauważała ten drobny gest. Za każdym razem w napięciu czekając aż przy którymś takim razie, jego usta wygnie szerszy, pewniejszy uśmiech, który chciałaby poznać.
    — Ale kiedy je zaciskasz, ta barwa twoich oczu, wydaje mi się, może powiedzieć o tobie najwięcej.
    Uniosła spojrzenie kontrolnie wyżej, aby sprawdzić jakim wzrokiem patrzył na nią teraz. Jednocześnie opuściła obie już ręce na barierkę, przytrzymując się jej blisko swoich ud. Zapadło między nimi na chwile milczenie. Mathilde nie rozwijała tej kwestii, nie pytała, co te zmiany barw – które tylko ona zdawała się dostrzegać – znaczą. Posłała mu jeden ze swoich najcieplejszych uśmiechów, choć raczej lekkich, skupiając się na jego obecności. Odkąd stał przed nią, zrobiło się cieplej. Ciepło to biło od jego ciała i opadało wraz z jego oddechem na jej skórę. Nie wiedziała jak szybko można zapomnieć, jak to jest spędzać chłodny wieczór z mężczyzną. Jej pusty dom wydawał się cichy, zimny, za duży. Teraz siedziała zamknięta między jego ramionami, bez większej możliwości poruszenia się i paradoksalnie, czuła w tym większy komfort niż we wszechstronnej powierzchni swojego mieszkania. Mimo swojej wycofującej się natury, Mathilde lubiła ludzi, ich obecność. Rozmowy, nawet jeśli nie były one pełne przewrotów i słów.
    Tak jak teraz. Trwała cisza. Przerwał ją tylko lekki szelest koca i skrzypnięcie drewna, kiedy Tilly obróciła się za ramię, patrząc w kierunku lasu.
    — Mogłabym tu spać, jeszcze trochę, dopóki nie zrobi się jasno?
    Wypowiedź zaczęła odwrócona w kierunku gąszczu drzew, a skończyła, zsuwając się z balustrady na ziemię. Dłoń musiała oprzeć na jego piersi. Przestrzeń między nimi była tak niewielka, że tylko jej przedramię, odgradzało ich ciała od siebie. Patrzyła na niego z dołu, z prośbą wyraźnie zarysowaną w jej tęczówkach oczu.
    Zajmę kanapę. Nawet nie zauważysz, że jestem. – miała jeszcze dodać, a zamiast tego, patrząc na niego z tak niewielkiej odległości, może dostrzegła, albo wmówiła sobie jego zmęczenie, bo zaraz dodała:
    — Ty też powinieneś się przespać.
    Pochyliła się w danym położeniu zaledwie nieznacznie ocierając się o niego, kiedy przemknęła pod jego ramieniem, poprawiając koc aby nie zsunął się z jej barków. Przystanęła jednak przy drzwiach. Odwrócona do niego, czekając na jego decyzję. Gotowa była wracać przez las do domu, jeśli taki by był jego wybór.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  71. [ Dziękuję za przywitanie, aż mi się miło zrobiło. W razie niedoboru wątków u którejkolwiek Twojej postaci zapraszam do siebie, mam jeszcze trochę miejsca.
    Jeszcze szybko tylko podpowiem, że sprawa bernardyna się wyjaśni, gdy przeczytasz kartę obecnego szewca. :D ]
    M. Auerbach

    OdpowiedzUsuń
  72. [Przepraszam za zwłokę! :*]

    Widok postawnego mężczyzny z siekierą w dłoni na pewno nie był czymś czego Lily się spodziewała. Nie mogła jednak powiedzieć, że nie był to widok zaskakujący i podniecający zarazem - w końcu jak często ma się tutaj okazje oglądać prawdziwego mężczyznę, z krwi i kości, który notabene nie jest już emerytem i zgrzybiałym bucem. Co więcej pan leśniczy pojawił się dość nieoczekiwanie, a ona, biedna zmarznięta dziewczyna aż oblała się tequilą, którą szybko starała się przełknąć i schować do kurtki, chociaż została już złapana na gorącym uczynku. Wierzyła, że jeśli jednak nie podejmie sama tematu i mężczyzna puści całą historię bokiem lub też, co byłoby zdecydowanie lepszym wyjściem, dotrzyma jej towarzystwa i napiją się razem.
    — Jak już mówiłam, babcia, bardzo chciała ugościć pana na swój sposób. — powiedziała szybko, wycierając wierzchem dłoni, wyciągniętej własnie z płaszcza, popękane usta oblane trunkiem. Kiedy to zrobiła, wyciągnęła w stronę mężczyzny koszyk z rzeczoną "niespodzianką", chcąc się jak najszybciej pozbyć ciężaru. — Nie ma się czym martwić. To tylko ciasto i kilka słoików z konfiturami. Może coś jeszcze, nie jestem pewna. Babcia bardzo martwiła się, żeby przypadkiem nie zginął nam pan tutaj z głodu. — uśmiechnęła się wesoło, w wyjątkowo niewinny jak na nią sposób, wyglądając teraz jak na swój wiek przystało - słodko i niepozornie. Nikt by nie mógł przypuszczać patrząc teraz na nią, że w środku kryje się prawdziwa diablica.
    — Nie chcę być niegrzeczna i zakłócać pana spokoju, ale strasznie zmarzłam i byłabym wdzięczna, gdybyśmy mogli wejść na chwilkę chociaż do środka. — skinęła w stronę domu, kierując się w stronę drzwi, odmowy w ogóle nie zakładała w końcu za opcję. I chociaż przemawiała przez nią większa ciekawość mężczyzny, jego domu, niż faktyczny ziąb, nikt nie musiał jednak o tym wiedzieć.
    — Swoją drogą, jestem Lily. — obróciła się gwałtownie, wyciągając dłoń w stronę swojego rozmówcy, nie wypadało być nieuprzejmą. Zrobiła to jednak wyjątkowo szybko i na tyle niespodziewanie, że niemal nie wpadła wprost w szerokie męskie ramiona. W żaden sposób nie przyprawiło ją to rumieńce zakłopotania, wręcz przeciwnie, raczej była niezwykle zadowolona z siebie za taki obrót wydarzeń.

    Lily Harding

    OdpowiedzUsuń
  73. (No wiesz co, tak robić ze mnie sadystkę! Jestem oburzona. :(
    A tak całkiem serio, w ostatnim czasie dobrze czuję się w pozytywnych kreacjach. Przynajmniej powierzchownie pozytywnych, bo pod tą jasną otoczką Nancy skrywa parę tajemnic. Nie nazwałabym ich mrocznymi, ale z pewnością zbliżają ją do postaci, które zwykłam tworzyć. Odrobinę ją... urealistyczniają (tworzę słowa, nanana). Ale nie zdradzę jakich! To ma wyjść w wątkach. Wcale nie kuszę, wcale.
    A tak poza tym, ślicznie dziękuję za powitanie i zapytam, bo mając odrobinę więcej czasu nie odpuszczę sobie wątku z naszym rozchwytywanym leśniczym - reflektujesz na jakąś przygodę czy masz mnie już dosyć? :D)

    Nancy Goldberg

    OdpowiedzUsuń
  74. Gina odetchnęła ciężko, ściskając skrzydełka nosa i licząc do dziesięciu, chociaż wiedziała, że ta metoda w jej wypadku nigdy nie była skuteczna. Zanim zdążyła doliczyć choćby do pięciu, z reguły już wyrzucała z siebie kolejne słowa bez zastanowienia, dając upust wszystkiemu, co jej w duszy siedziało. Zawsze była zbyt gwałtowna, zbyt łatwo poddawała się danemu momentowi, by potem dziwić się, że ktoś nie podzielał jej zdania lub wręcz uważał je za szalone i bezpodstawne. Miała skłonności do wyolbrzymiana oraz przesady, może dlatego miała zadatki na wielką gwiazdę, ale nie na dobrego człowieka. Histeryczna diva o olbrzymich wymaganiach? Los Angeles ją za to kochało. Mount Cartier niekoniecznie. Była za wielka dla tego miasteczka, a może to miasteczko było dla niej za małe, trudno było to określić. Wiedziała tylko, że uwielbiała to miejsce, jednocześnie nienawidząc go z całego serca i im dłużej tu zostawała, tym więcej demonów wychodziło na światło dzienne, by dręczyć ją nie tylko z niepokornego cienia jej duszy. Gi mogła udawać, że nic nie robiło na niej wrażenia, że odcięła się od swojej bolesnej przeszłości, odkreślając się grubą kreską od pewnego etapu swojego życia, ale im mocniej dusiła wszystko w sobie, tym bardziej nieobliczalna się stawała. To w sumie zabawne: Ferran przyszedł do jej domu z krwawiącymi dłońmi, obłędem w błękitnych tęczówkach i napięciem promieniującym z każdego centymetra jego ciała, jednak to ona zachowywała się jak niestabilna emocjonalnie wariatka, za bardzo biorąc pewne rzeczy do siebie, choć przecież nie miała żadnego prawa do podobnej reakcji. Z reguły nie dopuszczała się nadinterpretacji, ale dzisiaj... Dzisiaj wszystko było inne. Kiedyś była zbyt zarozumiała, by choćby dostrzec swój błąd. Teraz potrafiła rozpoznać sytuację, w której postąpiła niewłaściwie, lecz wciąż była zbyt dumna, aby się do tego przyznać na głos i przeprosić.
    Mogła jednak spróbować naprawić kolejne złe wrażenie, jakie pozostawiała po sobie wizyta w jej domu.
    — Przydałoby mi się dzisiaj towarzystwo — wyrzuciła z siebie na jednym, stłumionym wydechu, skubiąc palcami krawędź koszulki, którą Ferran starannie ułożył na jej kolanach. Pewnie mogłaby pójść do Iana, gdzie znalazłaby jakiegoś towarzysza do kieliszka, ale dzisiaj nie ufała samej sobie. Gina i alkohol to było koszmarne połączenie, zwłaszcza gdy jej głowę wypełniało tyle dotkliwych wspomnień. Dzisiaj wypadała pewna rocznica, o której kobieta wolałaby nie pamiętać, ale życie to suka i nigdy nie dostajemy tego, czego pragniemy. — Do trzech razy sztuka, Kayser? — spytała jeszcze niepewnie, zeskakując z blatu. Przy okazji się zachwiała i musiała chwycić się ściany, żeby nie upaść na twarz. Cholera, zawsze miała słabą głowę ze względu na swoją drobną sylwetkę, a teraz piła jeszcze na pusty żołądek. W tym tempie, zanim zdąży się zorientować, zupełnie odpłynie. Chociaż w sumie... Miała ochotę zamknąć się w łazience i wymiotować, opróżniając nie tylko swoje ciało, ale także swoje serce ze wszystkich kotłujących się w nim emocji. Nie mogła mieć przy tym jednak żadnych świadków. Jeszcze przez chwilę walczyła z dwoma różnymi pragnieniami rozdzierającymi jej wolę, ostatecznie jednak jej duma zwyciężyła. W końcu Gina Reed nigdy nikogo nie poprosiłaby, żeby z nią został... Prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zresztą, zapomnij. Weź to, ojciec by mnie zabił, gdybym pozwoliła ci wyjść z naszego domu tylko w tym cienkim podkoszulku w taki mróz. Co bym powiedziała tacie, gdyby spytał, przy jakiej okazji się o niego pytałeś? Pewnie w końcu złoiłby mi tyłek, zawsze byłeś jego ulubieńcem — dodała, rzucając w niego T-shirtem. Pewnie powinna przestać rzucać w ludzi ubraniami, jeśli chciała zyskać ich sympatię, lecz przez moment poczuła się zbyt odsłonięta i teraz musiała zatrzeć to wrażenie. — A, to też weź. Wciąż się nie rozgrzałeś, nawet jeśli tego nie czujesz przez adrenalinę. Kubek będziesz mógł kiedyś podrzucić pod drzwi, jeśli będziesz tędy przechodził do miasteczka — mruknęła, wciskając mu w ręce naczynie z parującą herbatą i z zakłopotaniem podrapała się po karku. Właściwie nie wiedziała, co mogłaby więcej zrobić, poza dalszym wyglądaniem jak wyjątkowo agresywna kupka nieszczęścia.

      Gina a.k.a ta niezrównoważona psychicznie

      Usuń
  75. [Cześć i dziękuję za miłe słowa :) A ja się pozachwycam chwilę twoimi kartami, świetne są *,*
    Oh, już sobie wyobrażam jak sobie razem piją w barze, a później Holly lawiruje dookoła mężczyzny, starając się go wyciągnąć na parkiet :D Albo jak go męczy, aby zagrał jej na skrzypcach, bo skrzypce są wspaniałe <3 Myślimy nad jakimś konkretnym powiązaniem? :)]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  76. Jako jedyny ratownik medyczny w miasteczku, powinna w zasadzie być cały czas gotowa w razie jakiegoś wypadku. Ale i ona chciała mieć czasem wolne i pragnęła trochę zaszaleć, więc od czasu do czasu w weekendy dawała ponieść się zabawie. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że dawała się jej ponieść aż za bardzo, ale dopóki nie robiła żadnych głupot, według niej wszystko było w porządku. Bo czy to grzech potańczyć trochę na stole w rytm skocznej piosenki lub zawtórować jakiejś smutnej balladzie? Nie, oznaczało to po prostu, że Holly miała duży dystans do siebie i choć wiedziała, że zawodową tancerką lub śpiewaczką nie zostanie, nie przeszkadzało jej to w prezentowaniu swoich marnych umiejętności. Można byłoby rzec, że co dzieje się w barze, zostaje w barze, ale była to nieprawda, gdyż już chyba wszyscy w Mount Cartier wiedzieli co wyprawia Holly, gdy zbyt dużo wypije. Niektórzy śmiali się, że jest wtedy pocieszna i urocza, innych irytowała swoją chęcią przytulania wszystkich dookoła, a pozostali najzwyczajniej w świecie ją ignorowali.
    Kiedy tylko usłyszała, że Ian organizuje w barze potańcówkę, na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Czym prędzej więc wskoczyła w jakąś kieckę, niezbyt odświętną oczywiście, po czym w dobrym nastroju ruszyła do BnB. Nie miała do baru daleko, więc do środka weszła już pięć minut później. Wewnątrz baru zaś zebrał się już spory tłumek, w końcu już dawno było po godzinach pracy i sporo mieszkańców przychodziło tu wieczorem, aby się zrelaksować. Szczególnie, gdy miała odbyć się potańcówka, zapewne z jakimś konkursem i nagrodami, co przyciągnęło jeszcze więcej ludzi. Dlatego właśnie większość stolików była zajęta, a przy barze zostało tylko kilka wolnych miejsc. Zdjęła z siebie szybko okrycie wierzchnie i powiesiła je na wieszaku tuż przy wejściu, aby zaraz ruszyć w stronę lady i znajdującego się za nią właściciela. Po drodze przywitała się z kilkoma znajomymi, którzy również postanowili pojawić się dzisiaj w BnB, ale do żadnego z nich nie dołączyła. Wszystko przez pewnego osobnika siedzącego samotnie przy barze, do którego postanowiła się dosiąść. Ferran jak zwykle wyglądał jakby miał wszystko w dupie i jednocześnie chciał kogoś zabić, a zdecydowanie wolała, gdy mężczyzna się uśmiechał, nawet jeśli to był bardzo rzadki widok. Holly miała jednak to szczęście, że potrafiła wywołać uśmiech na jego twarzy, choć musiała nieźle się nagimnastykować.
    — Nie wiedziałam, że lubisz tańczyć, Kayser — powiedziała z rozbawieniem, wiedząc doskonale, że mężczyzna wcale nie przyszedł na potańcówkę. Usiadła obok niego, po czym uśmiechnęła się do Iana i zamówiła to, co zwykle, czyli truskawkowego drinka. Chwilę później znów wpatrywała się w Ferrana, uśmiechając się przekornie. — Gdym wiedziała, już dawno zaciągnęłabym cię na parkiet — powiedziała, odbierając od mężczyzny za barem ozdobioną szklankę, po czym upiła łyk bladoczerwonego płynu. Nie rozumiała jak można wlewać w siebie samą wódkę lub piwo, oba te alkohole były dla Holly obrzydliwe. Zdecydowanie wolała słodkie wino, choć i ono nie smakowało jej tak bardzo jak jakieś słodkie, najlepiej owocowe drinki. I nawet nie przeszkadzał jej w nich smak alkoholu, który mimo wszystko było czuć, choć zawsze zamawiała te najsłabsze.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  77. Gina patrzyła, jak mężczyzna bez słowa naciska lekko zardzewiałą klamkę i wychodzi na ziąb, zamykając za sobą drzwi o wiele delikatniej niż się tego spodziewała. Odetchnęła cicho, unosząc spojrzenie na sufit. Właściwie nie powinna być zaskoczona, nie mogła też winić Ferrana za podjęcie podobnej decyzji, skoro w pewnych momentach nawet ona sama ze sobą nie wytrzymywała, a dzisiaj szczególnie nie popisała się gościnnością. Nie wierzyła w los, przeznaczenie czy inne tego typu bzdury, jednak nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że obecność Kaysera była tym, czego potrzebowała akurat dzisiejszego wieczora, by poradzić sobie z pewnymi niezabliźnionymi ranami, nawet jeśli nie łączyła ich tego typu relacja. Właściwie między nimi nie występowała żadna zażyłość i Gi powinna szybko sobie uświadomić, że kontakty, które tak łatwo przyszło im nawiązać w przeszłości, już dawno się przedawniły, stając się czymś w rodzaju poszarzałego zdjęcia przechowywanego na samym dnie skrzyni zapomnianej i porzuconej gdzieś na zakurzonym strychu.
    Cisza chyba ją dobije. Może w końcu powinna wyciągnąć futerał z gitarą spod łóżka i...
    Kobieta drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. Gdyby w domu nie zalęgła się taka pustka, może nawet przegapiłaby subtelny odgłos kłykci uderzających o drewno. Ostrożnie uchyliła drzwi, przegryzając dolną wargę i wpatrując się w Ferrana, przekonana, że czegoś zapomniał. Dopiero jego słowa, których przetrawienie zajęło jej zamroczonemu umysłowi chwilę, uświadomiły jej, że właśnie dostali trzecią szansę. I prawdopodobnie ostatnią.
    Na twarz Giny najpierw wkradł się zaledwie cień uśmiechu przypominający promień słońca nieśmiało wyglądający zza gradowej chmury, ale już po chwili poszerzył się w wyrazie szczerej wdzięczności, rozświetlając jej buzię i ta cicha radość sięgnęła nawet jej oczu, w których do tej pory zawsze wydawała się czaić lodowa pustka. Pozwoliła sobie nawet na krótkie parsknięcie śmiechem, bo kontrast między ich poprzednim gwałtownym powitaniem i następnie wymianą ostrych, nieprzychylnych słów a obecnym, uprzejmym zachowaniem Kaysera był ogromny. Po chwili jednak odchrząknęła, starając się wcielić w swoją nową rolę, choć figlarny uśmiech wciąż majaczył w kącikach jej ust.
    — Cześć, Ferran. Kopę lat, dawno cię nie widziałam. — Dokładnie jakieś piętnaście sekund, jednak gdyby głębiej się nad tym zastanowić, ich kontakt tak naprawdę urwał się wieki temu, a żadne z nich po powrocie nie kwapiło się specjalnie do odbudowania dawnej relacji. Pewnie przy odrobinie chęci mogłaby ich zacząć łączyć nieco cieplejsza zażyłość, zwłaszcza że mężczyzna był tak blisko z jej ojczymem, jednak chyba nieco zdziczeli w swoich ostojach samotności i zapomnieli, jak się normalnie rozmawia. Oboje byli nieco nieokrzesani w swojej bezpośredniości, lecz to jeszcze nie oznaczało, że nie byli w stanie zawiązać sojuszu, który ostatecznie mógł zaowocować czymś dobrym i tym razem być może trwałym. — Muszę przyznać, że jesteś niezwykle dobrze poinformowanym człowiekiem. Przykro mi, że nie zastałeś na miejscu mojego ojca, bo na pewno byłby w stanie ci pomóc o wiele lepiej niż ja, ale bardzo chętnie ponarzekam z tobą na nasz parszywy los przy butelce Jacka Danielsa, chociaż pewnie przydałoby się kupić kolejną, skoro mamy pić razem. A teraz właź w końcu do środka, bo zaraz się przeziębisz i faktycznie coś sobie odmrozisz — dodała z rozbawieniem, nie mogąc się powstrzymać od tej drobnej uszczypliwości i przesunęła się w drzwiach, żeby go wpuścić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po chwili wahania uniosła butelkę do góry, kołysząc bursztynową cieczą w szklanym naczyniu. — Wiesz co, nie obrażaj mnie! Wypiłam co najmniej dwie trzecie — zawyrokowała, mrugając do niego. Jeszcze wyjdzie na jaw, że Gina Reed ma słabą głowę i jej reputacja grzesznej buntowniczki ulegnie poprawie, a wtedy za czyją nieczystą duszę będą modliły się moherowe berety podczas spotkań kółka różańcowego? Chociaż zawsze mogły przerzucić się na Betty Farlow, która podobno ostatnio ubrała na mszę nieprzepisowo krótką spódniczkę, bo właśnie takimi rzeczami żyło to przeklęte, a jednocześnie urokliwe miasteczko.

      Gina ♥

      Usuń
  78. Nawet gdyby nie stała w miejscu, ta przyjemnie ciepła barwa głosu powstrzymałaby ja przed dalszymi ruchami. Wpatrywała się w jego szerokie, nie tylko w stosunku do jej własnych, barki, łapiąc się na tym, że wstrzymała powietrze w płucach, spodziewając się dalszej wypowiedzi. Zamiast tego napotkała ciszę. Ta cisza też dawała jej przyjemność. Oczami wyobraźni widziała dobrze zapamiętane iskierki radości w jego oczach, uśmiech. Ten, który wywołał na chwilę jej własny na jej ustach. Aż jaka szkoda, że mężczyzna akurat był odwrócony do niej plecami. Oparła się pośladkami o ścianę obok drzwi i czekała. Nie ponaglając go, nie wywierając żadnej presji. Sama, wzrok skierowała również na las. W ciemność, która teraz, kiedy światło zbliżało się do niej z każdym krokiem mężczyzny, nie była już tak straszna. Kiedy ciepło lampy naftowej dotarło do niej w momencie, w którym leśniczy stanął obok niej przy drzwiach, posłała mu jeden z łagodniejszych, nie nieśmiałych, tylko po prostu nieznacznych uśmiechów wdzięczności. Nie mówiła jednak: „dziękuję”, będąc pewną, że jej słowa zaburzyłyby pewien porządek jego wypowiedzi. Wspomnienie jego tonu i nienachlanej prośby. Jej echo rozmyłoby się w powietrzu, a tego by nie chciała. Dlatego skinęła głową i ruszyła za nim.
    Korzystając z jego gościnności, wzięła prysznic, o którym nie myślała, nie sądząc, że będzie spala dzisiaj w tym domu już drugi raz, tym razem do rana. Zajęła, mimo jego sugestii, salon i kanapę. Pomieszczenie to było znacznie cieplejsze, bardziej jej już znane. Przed snem obserwowała dogasający kominek zanim rzeczywiście zasnęła, wsłuchując się wcześniej jeszcze w jego kroki odbijające się w skrzypnięciu desek pokoju na piętrze. Nadał ostatnią melodię kołysanki dla jej snu.
    Rano mógł się obudzić, zastać salon pusty. Z poskładanym kocem, apteczką odłożoną na swoje miejsce. Wywiesiła na suszarce w łazience ręcznik, ale to nie było jedyne co po sobie zostawiła. Śniadanie w kuchni leżało na ladzie, a obok niego karteczka i tylko jeden frazes: Dobrego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  79. Jako, że i ona, i Ferran pochodzili z Mount Cartier, znali się od dziecka. Doskonale więc pamiętała jaki był przed Afganistanem i jak bardzo zmienił się przez te dwanaście lat. Nie dziwiła się jednak, wiedziała przez jakie piekło musieli przechodzić żołnierze, dlatego też nie dziwiła się tej zmianie, która zaszła w mężczyźnie. Nie dziwiła się jego koszmarom, agresji i zamiłowania do nadmiernej ilości alkoholu. Kiedy więc większość chciała mu na różne sposoby pomóc, Holly po prostu była. Była i starała się wywołać uśmiech na jego wiecznie wykrzywionej, choć mimo wszystko przystojnej twarzy. Na początku wcale nie było to łatwe, ale Davies była uparta. Nie miała w zwyczaju łatwo się poddawać, zawsze walczyła do samego końca. I przeważnie wygrywała. W przypadku Ferrana również odniosła sukces, co prawda niewielki, ale jednak. Z tym, że to nie był jeszcze koniec, gdyż nie do końca była zadowolona z efektów. Dla innych wciąż był oschły i niedostępny, wciąż odcinał się od ludzi, a koszmary z przeszłości do niego wracały. Może nie chciał się do tego przyznać, ale Holly to widziała. Widziała w jego oczach, które kiedyś wręcz się do niej śmiały, dziś zaś wpatrywały się w nią obojętnie, niemal chłodno. I w przeciwieństwie do niektórych, jej to nie odstraszało. Sprawiało wręcz, że jeszcze uparciej przy nim trwała i próbowała go rozweselić.
    Westchnęła cicho i pokręciła z niedowierzaniem głową. No tak, jasne, że nie wiedział nic o potańcówce. Znała go na tyle dobrze, że była pewna, że nie pojawiłby się u Iana, gdyby słyszał o organizowanym dzisiejszego wieczora wydarzeniu. Ale skoro już tutaj był, nie zamierzała go stąd wypuścić. Niewątpliwie przyda jej się towarzystwo, jemu także. Takie, które nie będzie zadawało pytań odnośnie przyszłości tylko sprawi, że zapomni. Bo Holly już dawno nauczyła się nie pytać go o to, co wydarzyło się w Afganistanie. Jasne, że była ciekawa, ale jeśli Ferran będzie chciał się podzielić opowieściami, zrobi to sam, bez przymusu z zewnątrz. Jeśli zaś nie będzie chciał, trudno. Czasami lepiej było zostawić przeszłość za sobą i myśleć o tym co tu i teraz.
    — Wszyscy będą tańczyć, wszyscy! — powiedziała z wyraźną radością w głosie, po czym klasnęła zadowolona w dłonie. — Ian ci nie powiedział? Ma być dzisiaj potańcówka, na dodatek z konkursem. Próbowałam wyciągnąć od niego cokolwiek na temat nagrody, ale milczy jak grób — mruknęła, posyłając mężczyźnie za barem niezadowolone spojrzenie. Ten tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i wzruszył ramionami, po czym odszedł na drugi koniec lady, aby obsłużyć nowego klienta. — W każdym razie, mam zamiar wygrać tę nagrodę. Potrzebuję tylko partnera, a skoro już tu jesteś, możesz się do czegoś przydać, a nie tylko siedzieć i zamulać nad szklanką rumu. — Znów szeroko się uśmiechnęła, dopijając do końca swojego drinka, po czym poprosiła Iana o dolewkę. Lubiła tańczyć, ale żeby to robić, musiała trochę się napić. W zasadzie więcej niż trochę, a jako, że potańcówka miała niedługo się zacząć, musiała zdążyć wlać w siebie kilka kolorowych drinków. Zdecydowanie lepiej bawiła się, gdy była podpita, było jej tak jakoś lżej i weselej. Nie mówiąc o tym, że miała wrażenie, iż jej umiejętności taneczne bez wątpienia się poprawiały.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  80. Podążała śladami swoich wspomnień. Nie pozostało już po nich nic więcej niż jej pamięć. Dlatego dbała o nią. Przypominała sobie wszystkie drogi jakimi z Nim podążała. Dzisiaj była to droga nad urwisko. Dotarcie tutaj zajęło im długi czas. Nie znali terenu, żadnych ścieżek, szli dziką drogą, nieubitą przez mieszkańców. Ponawiała ten schemat. Odtwarzała w głowie pamięć o Nim. Śledząc obrazy, za którymi ślepo szła, zatrzymała się przy ustępie skał. Pogrążona w swoich myślach przypominała sobie, jak stała dokładnie w tym miejscu, cofnęła nogę o pół kroku, pokazywała mu coś. Wskazywała na drzewo, na którym dostrzegła rzadki okaz ptaka.
    Chwycił ją, kiedy osuwała się w dół. Teraz, zupełnie nieświadoma swojej bezmyślności, zesłała na siebie samą nieszczęście. Noga zsuwająca się ze skalnej grani prawdopodobnie wykręciła się już przy pierwszej próbie ucieczki od gruntu wysuwającego się spod nóg. Rozpoznając charakterystyczny ból i swój własny krzyk, miała nadzieję, że ten dyskomfort zaraz przejdzie, że wcale nie skręciła kostki. Dalsza część upadku była prawie bezbolesna, zsunęła się z kamieni, rozdarła trochę zarzuconą na ramiona zamszową, lokalną kurtkę z frędzlami, kupioną z lokalnej produkcji. Wakanda – kobieta, która jej ją sprzedała – nie byłaby zadowolona. Oprócz tego nic jej się nie stało… nic takiego, z czym nie dałaby sobie rady. Ściągając kurtkę z ramion, po znalezieniu stabilnej pozycji, przyjrzała się rozdartym szwom. Materiał podłożyła ostatecznie pod nogę, dotykając kostki. Prawdopodobnie jednak zwichniętej. Ale tego miała się najszybciej dowiedzieć rano. Teraz, jeszcze chwilę miała prawo poboleć, byle nie za długo.
    Z nadzwyczajnym spokojem przyjęła swoje położenie. Położyła się na kamieniach, tak, jak padła tutaj, kiedy pociągnęła za sobą kilka kamieni, chwilę mierzyła wzrokiem odległość do góry. Postanowiła odpocząć. Tylko chwilę. Przymknęła oczy, wsłuchując się w ciszę otoczenia, kiedy pierwszy kamyczek sturlał się po skalnej ścianie. Uchyliła powieki, instynktownie chroniąc oczy przed kolejnymi kamyczkami. Źrenice w jasnych oczach rozszerzyły się, kiedy zidentyfikowała jego twarz, a później głos, obok siebie. Głos pamiętała najbardziej.
    Powód dla którego spadła był zbyt abstrakcyjny, wstydliwy. Zacisnęła usta, po prostu wyciągając dłoń, aby oprzeć ją na jego ręce, słabo chwycić palce i spróbować podciągnąć się do góry. Nie potrafiła zignorować tych słów. Tego głosu. Dlatego odparła bezpiecznie.
    — Nie znałam innej drogi.
    Co poniekąd było prawdą najprawdziwszą. Podążała bowiem jasno wytyczonymi szlakami. Podnosząc się do góry, ciężar oparła na zdrowej nodze, łapiąc balans, korzystając z jego wsparcia. Dłoń puściła, znajdując stabilne położenie ciała i wzrok, który jak dotąd trzymała na ziemi, uniosła w górę, do jego oczu. Oczu, które zaskakująco pamiętała bardzo dobrze.
    — Moja kostka… zdaje mi się… nie, jest wszystko dobrze.
    Przez chwilę prowadziła ze sobą monolog. Bardzo samowystarczalny, nie pełny zawahań, tylko po prostu pauz, w których odnajdowała swoje odpowiedzi. Kiedy je uzyskała, uśmiechnęła się do niego ciepło. Rano nie sądziła, że mogłoby być lepiej. Było bardzo dobrze.
    Dawno się nie widzieli.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  81. Pomimo różnicy wieku jaka między nimi była, przed wyjazdem Ferrana naprawdę dobrze się dogadywali. Często się razem bawili i Holly uwielbiała spędzać czas z Kayserem, którego wtedy podziwiała i stawiała sobie za wzór. Zawsze chciała mieć starszego brata, aczkolwiek nigdy się go nie doczekała, więc w dzieciństwie traktowała go właśnie jako takiego starszego braciszka, do którego może zwrócić się o pomoc. Niestety teraz ich relacja wyglądała zupełnie inaczej, nie tylko dlatego, że Ferran zmienił się niemal o sto osiemdziesiąt stopni, Holly również nie była już tą beztroską, pocieszną dziewczynką, która budowała zamki z piasku. Ona jednak zmieniła się niewiele, wciąż miała mnóstwo energii, ognisty temperament i chętnie wszystkimi dyrygowała, ale w ten uroczy sposób, z niewinnym uśmiechem na twarzy i dołeczkami w policzkach. Nadal miała w sobie coś z dziecka, choć niewątpliwie wydoroślała, stała się nieco poważniejsza i samodzielna. Zresztą nie tylko pod względem charakteru się zmieniła, wygląd też uległ poprawie. Wyprostowała krzywe zęby, nastoletni trądzik zniknął już dawno temu, zeszczuplała, ale jednocześnie nabrała też kształtów, które powinna mieć każda kobieta. Wciąż jednak była niskim krasnalem, na co kiedyś bardzo narzekała, teraz jednak już się do swojego wzrostu przyzwyczaiła i twierdziła, że przynajmniej bez obaw może nosić wysokie szpilki. Uwielbiała je, ale niestety w Mount Cartier rzadko mogła w nich chodzić, nie tylko ze względu na pogodę, ale i stan dróg oraz chodników, którym zdecydowanie przydałby się po zimie remont.
    Powstrzymała się od śmiechu, widząc niezadowoloną minę Ferrana. Teraz było już dla niego za późno, nie zamierzała go stąd wypuścić. Co więcej, mówiła całkiem serio, gdy oznajmiła mu, że zostanie on jej partnerem. Nie musieli nawet wygrać, chodziło jedynie o dobrą zabawę i próbę rozerwania Kaysera, który w innym wypadku spędziłby cały wieczór przy barze, popijając rum lub w swoim domu, gdzie siedziałby samotnie na kanapie i wpatrywał się w telewizor. A Holly nie miała zamiaru na to pozwolić. Zauważyła, że stan psychiczny mężczyzny uległ nieznacznej poprawie, ale to wciąż było za mało. Wciąż nie był tym starym, uśmiechniętym Ferranem, a Davies chciała, aby ten dawny Kayser powrócił, przynajmniej w pewnym stopniu.
    Powędrowała za spojrzeniem mężczyzny, a na widok osobnika, którego właśnie wskazywał, skrzywiła się z niezadowoleniem.
    — Naprawdę?— prychnęła i pokręciła głową na znak, że się nie zgadza. — Przecież on nie wytrzyma ze mną pięciu minut na parkiecie! I nie, nie szukaj innego — powiedziała szybko i złapała go za brodę, aby skierować jego twarz w swoją stronę. — Nie wykręcisz się, jesteś moim partnerem i koniec kropka. Powiedzmy, że po tym będę wisiała ci przysługę — powiedziała, po czym uśmiechnęła się do niego uroczo i teatralnie zatrzepała rzęsami. — Proszę? — Puściła jego brodę i po chwili namysłu wpakowała się na jego kolana, obejmując go ramionami wokół szyi. I miała gdzieś, że już nie była małą dziewczynką, i że nie wypadało jej tak robić. Dla niej wszystkie chwyty były dozwolone. — Proszę, proszę, proszę!

    HOLLLY

    OdpowiedzUsuń
  82. [Scarlett pojawiła się w MC jako mała dziewczynka, gdzieś w wieku 10 lat, więc sumie mogliby załapać się na wspólne lata szkolne :) Szczerze powiedziawszy nie wiem czy on mi odpowiada, sama jego kreacja jest naprawdę ciekawa, zobaczymy jak pokaże się jego osobowość w wątkach, jeśli byłoby nam ciężko, zawsze możemy skrobnąć sobie coś z Twoją panią bo szczerze powiedziawszy ona wydaje mi się być osobą, która no z pewnością dogadałby się z moją Scarlett bez dwóch zdań, a nawet moja babeczka w wolnym czasie mogłaby pomagać jej w rodzinnym biznesie czy coś ^^ Ogólnie to wzięłabym każdą z Twoich postaci, ale kwestia tego, aby wątek nam ładnie się ułożył, wiec można spróbować damsko-damski, ale to już jak Ci wygodnie :3 Ja jestem skora się dostosować.]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  83. Chociaż nikomu nigdy tego nie mówiła, ale dawno, dawno temu potajemnie do Ferrana. Była jednak wtedy młoda, a Kayser był jedynym chłopakiem, nie licząc tych głupich gówniarzy ze swojej klasy, z którym miała bliższy kontakt. I powiedzmy sobie szczerze, brzydki wtedy nie był. Teraz zresztą też nie i to nie tylko ona tak sądziła. Doskonale widziała maślane spojrzenie niektórych mieszkanek Mount Cartier, które były kierowane w jego stronę lub ich wściekły wzrok, który posłały jej, gdy usadowiła się na jego kolanach. Wbrew ich podejrzeniom, wcale z nim nie flirtowała. Już dawno pozbyła się szczeniackiego zauroczenia. Domyślała się też, że nie ma u niego żadnej szansy, prawdopodobnie żadna kobieta nie miała, przynajmniej na razie. Jedyne czego chciała to zobaczyć uśmiech na jego twarzy i trochę go rozruszać. I właśnie to starała się zrobić. Dlatego wciąż siedząc na jego kolanach, poprosiła Iana o trzeciego drinka dla siebie i kolejną szklankę rumu dla Ferrana. Miała nadzieję, że jeśli trochę się wstawi, będzie łatwiej go przekonać i wyciągnąć na parkiet.
    Zaskoczona uniosła brwi w górę, gdy mężczyzna położył jej palec na ustach. Nie powiedziała jednak nic i posłusznie go wysłuchała. Na jego słowa zaś uśmiechnęła się najszerzej jak potrafiła i chwyciła go za twarz, aby mocno pocałować go w zarośnięty policzek. Nie uszło jej uwadze, że obserwujące ich z zazdrością kobiety zzieleniały ze złości jeszcze bardziej, na co zaśmiała się w duchu. Przynajmniej może będzie miał od nich spokój, a wiedziała jak irytują Ferrana nachalne kobiety, które wręcz na siłę chciały się z nim umówić i każda z nich miała nadzieję, że to właśnie ona będzie tą, która go zmieni.
    — Umowa stoi — powiedziała z zadowoleniem, po czym zeszła z jego kolan i wróciła na swoje miejsce. — Kiedy tylko konkurs się zacznie, porywam cię na parkiet na jeden taniec — dodała, stukając swoją szklanką o szklankę Ferrana, po czym upiła kilka łyków kolejnego drinka. Niestety miała słabą głowę, więc zaczynała już czuć działanie alkoholu. Pierwsze etapy były jednak przyjemne, gorzej zaczynało robić się dnia następnego, gdy budziła się w swoim – lub nie swoim – łóżku z okropnym kacem. Teoretycznie już dawno powinna się nauczyć, że nie powinna tyle pić, ale za każdym razem o tym zapominała, oczywiście dopóki nie nadeszło złe samopoczucie. Zastanawiała się jak Kayser mógł tyle wypić i nic mu nie było, choć w zasadzie nigdy nie wiedziała go z samego rana. Ona zaś wyglądała i czuła się jak trup. Dlatego też rzadko kiedy piła w większych ilościach. Dzisiaj jednak postanowiła sobie trochę poszaleć, w końcu potańcówka zdarzała się raz na jakiś czas, a żeby wziąć w niej udział, Holly zdecydowanie potrzebowała trochę alkoholu.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  84. Była rozproszona. Myśli uciekały jej do innych torów. Obserwowała jak pochyla się nad jej kurtką, zaraz spuszczała wzrok na swoje buty. Oparła ciężar na bolącej nodze, jednocześnie rozważając o wielu kwestiach, które prędko przedzierały się przez jej umysł. Dlatego jej wzrok był skupiony, ale nieobecny, bo koncentrowała się na czymś, co nie znajdowało się namacalnie, blisko. Dlatego prawdopodobnie drgnęła, zaskoczona ciepłem dłoni przy policzku. Uniosła wzrok do góry, patrząc w jego oczu, nie wiedząc jak jego dłoń znalazła się przy jej twarzy. Zrobiła to powoli, zachowując się jak w obecności tych zbłąkanych kotków, których nie chciała spłoszyć. Jej wolna dłoń drgnęła w powietrzu, kiedy uniosła ja do góry. Aby odsunąć jego palce od swoich włosów? Przytrzymać jego dłoń w jednym miejscu? Nikt nie mógł się tego dowiedzieć, bo zanim jej palce dotarły wyżej, mężczyzna wycofał swoją dłoń, opuszczając liść z jej włosów na wiatr. Podążyła spojrzeniem za martwym elementem zieleni, automatycznie wykorzystując dłoń do zaczesania włosów w tył. Wtedy też poczuła ciężar na swojej kostce. Dygnęła, tracąc na chwilę równowagę, zanim złapała ją na drugiej, zdrowej nodze.
    Nie kłamała. Naprawdę czuła, że wszystko jest w porządku. Jednak dopiero teraz uznała, że może bardziej niż jej stan duchowy, interesował go jej stan fizyczny. Zakłopotanie w jej tęczówkach oczu, wynikało z faktu, że jej myśli krążyły zupełnie innym torem niż jego. Dlatego otworzyła usta, a te zadrgały niemo, kiedy Mathilde zawahała się, jakiej udzielić mu odpowiedzi. Czy pomyśli, że kłamała? Jeśli teraz przyzna, że jednak nie wszystko jest w najlepszej kondycji?
    — Sprecyzuj… wszystko… — wyrzuciła w końcu z siebie, za moment, z lekarską precyzją, dodając.
    — Mam przyśpieszone tętno, ciężko mi się oddycha. Jestem prawie pewna, że skręciłam kostkę — to stwierdziła jakby z poczucia obowiązku, bo co do dalszych słów zdawała się bardziej przekonana, włożyła w nie więcej serca, uśmiechając się uśmiechem, który wypełnił lekką iskierką jej oczy.
    — Cieszę się, że cię widzę, więc wszystko jest – [i]będzie?[/i] – niemo pytała — dobrze?
    Dopiero teraz tchnęło ją, żeby spytać, co on tu robił. Nie byłaby sobą, gdyby naiwnie nie założyła.
    — Wiedziałeś, że można mnie tu znaleźć?
    Wydawało się to tym bardziej niemożliwe, że ze wszystkich, akurat on znalazł ją, prawdopodobnie potrzebującą pomocy (co do niej nie do końca obecnie docierało) na kompletnym odludziu. Gdyby nie on, kto wie, jak dostałaby się z powrotem do domu. Naturalnie założyła, że razem przyjdzie im to łatwiej.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  85. Uśmiechnęła się lekko do siebie, kiedy przyznał, że zjawił się tu przypadkiem i że nikogo tu zwykle nie spotykał. Dla niej to był bardzo miły zbieg okoliczności, że trafiła na kogoś, kogo znała.
    — To całkiem zabawne — rzuciła szczerze rozbawiona, bo łagodny uśmiech wcale nie znikał z jej twarzy, jak to miał w zwyczaju, kiedy ten gest wstępował przelotnie na jej usta. Teraz dopisywał jej dobry nastrój. Miłe wspomnienia z tego miejsca, jego obecność, słowa. Te, które nieświadomie dobierał w taki sposób, jakby prawił jej najlepszy komplement losowością swojej obecności. Może wierzyła w przeznaczenie, a może po prostu naprawdę cieszyła się na jego obecność. Może była zmęczona i swobodą reagowała na wyczerpanie organizmu? A może rzeczywiście dzisiaj czuła się w jego obecności trochę swobodniej.
    — Że tu jesteś. Mogłeś być wszędzie. Ze wszystkich pięknych miejsc w Mount Cartier, a wybrałeś moje ulubione.
    To jednocześnie była odpowiedź na jego pytanie. Mogła ją rozwinąć, ale uchyliła usta, kolejny raz, żeby cos powiedzieć i znów, okazało się, że jej brak pośpiechu sprawił, że zdążyła zaledwie zacząć wypowiedź, zanim mężczyzna już ukucnął przed jej stopą.
    — Nie… — nie było to konieczne, żeby kończyła swoją wypowiedź, teraz, kiedy nie miała już sensu, ale i tak ściszyła ton, kontynuując kwestię — … musisz.
    Wiedziała co jej jest, wiedziała też, jak poradzić sobie ze swoją kostką i jako pielęgniarka miała też świadomość, że nie potrzebowała jego pomocy. Przynajmniej nie w tym momencie, ale chwyciła jego palce, z ciekawością sunąc palcami wyżej, po wnętrzu jego dłoni, aby sprawdzić stan ostatnio zabandażowanej ręki. Nie dotarła jednak do opatrunku, natknęła się wcześniej opuszkami palców na zranienia na zgięciu obu dłoni. Wzrok, spuszczony na jego ręce zawiesiła na swoich palcach, z nienaturalną wręcz delikatnością obejmując jego własne. Błękit jej oczu zaraz spoczął kontrolnie na tęczówkach mężczyzny. Chciał o tym porozmawiać? Nie pytała. Chyba, że spojrzenie się liczyło. Jej było intensywne, oczekujące w jakiś sposób, ale ruchy miała nienachalne. Wyprostowała się, mimo wszystko, opierając swój ciężar na jego ramionach i dłoniach, bo jeśli sam ocenił, ze był w stanie jej pomóc – zamierzała mu zaufać i wesprzeć się na nim. Chociaż niepokoiło ją, że mogłaby mu tym sprawić ból, dlatego nie odrywała od niego spojrzenia.
    — Przychodzę tu pomyśleć.
    Opierając się na nim całkiem, chociaż nie naciskając już palcami na jego rany, wzrokiem uciekła w bok, całkowicie nieświadomie, gładząc palcami jego kciuki, kiedy jej wzrok spoczął na horyzoncie.
    — Jak miło… — przyznała z odetchnieniem, wyjaśniając zaraz o co konkretnie jej chodziło — Obserwować stąd miasteczko.
    Puściła jego ręce po to aby jeszcze raz obrócić się przodem do panoramy i rzucić okiem na ten widok.
    — Za godzinę zajdzie słońce — stwierdziła obserwując jego położenie nad ziemią. Po tym stwierdzeniu zadarła podbródek, patrząc przez ramię na jego twarz z perspektywy z dołu, jaką narzucała różnica ich wysokości.
    — Obejrzysz go ze mną?
    Dawno nie oglądała go z kimś wspólnie. Potrafiła zlekceważyć ból, fakt, że za godzinę jej kostka rzeczywiście zdąży opuchnąć. Ten widok był dla niej cenny. Cenniejszy niż stan jej nogi. Lubiła dzielić swoją radość z innymi. Nawet tą drobną, wynikającą z kontemplacji natury.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  86. [Bardzo dziękuję za powitanie :) I nie, nie mylisz się - przeszłość bardzo namieszała w życiu Mel, przez co teraz jest, jaka jest... W wszystko było na tyle mocne, że nie chciałam od razu jej całej historii wykładać na talerzu :) Mogę tylko zdradzić, że niemało przeszła...
    A czytając tą kartę tak sobie pomyślałam, że w zasadzie nasze postacie mogłyby się spotkać, a w dodatku mieć całkiem dobre miejsce do tego - las. Melody uwielbia takie miejsca, żeby się wyciszyć (więc chyba przeciwnie do Ferrana), ale obydwoje są dosyć podobni, tak myślę. Może więc któregoś razu Ferran pomyliłby Melody ze zwierzyną i prawie by ją "upolował"? Co o tym myślisz? :) ]

    Melody Wild

    OdpowiedzUsuń
  87. [ Ten niedźwiedź brzmi super! W takim razie zacznę najszybciej jak się da :D ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  88. Teraz kiedy spytał ja o imie, przez chwile milczała. Zbyt długo nie znali o sobie tak prostej rzeczy, zeby teraz zdradzenie takiej podstawowej wiedzy na swoj temat, miało byc rzeczywiście czymś jedynie kulturowo przyjętym przez społeczność. Oczekiwanie na jego imie, przybrało duża wartość. Dla niej, przynajmniej, bo w przeciwieństwie do niego ona nie miała watpliwości, ze sie jeszcze spotkają. To było tez powodem dla którego wplotła rece na piersi, obejmując sie nimi, dłużej zastanawiając sie nad odpowiedzią. Probowala sobie cos przypomnieć. Cos co mogło miec znaczenie k co mogło byc bardziej cenne niz samotnie wypowiedziane imie.
    - siła w bitwie - w koncu udało jej sie przypomnieć. Słowa te brzmiały zupełnie nie jak odpowiedz na jego pytanie. Jakby na chwile jej mysli powędrowały w zupełnie innym kierunku i dzieliła sie nimi z nim, nie wiązać ich w żaden sposob z aktualnie prowadzona dyskusja. Nie było to jednak prawda. Zaraz to wyjaśniła, odwracając sie przez ramie w jego strone.
    - To znaczy... Moje imie. Mathilde. Składa sie z siły i bitwy.
    Jakże ironicznie nadane imie do tak drobnej osoby. Nawet wyprostowana i pewnie stojąca na nogach, wydawała sie niesamowicie wątła. Zaczesujac włosy za ucho uśmiechnęła sie lekko do mężczyzny. Jego dobra budowa, mocno zarysowane mięśnie i pewna surowość, kojarzona z dyscyplina i siła, sprawiała wrażenie, jakby takie znaczenie imiona było przeznaczone bardziej jemu niz jej. Mathilde nawet nie brzmiało tak twardo jakby miało nieść ze soba tak ciężka definicje.
    - A Ty?
    Powoli, poki jeszcze słońce nie chyliło sie ku horyzontowi, przekręciła sie, chwytając jego ramienia, aby stanąć na przeciwko, zadzierając glowe do gory, zeby moc spojrzeć wprost w jego tęczówki oczu.
    - Opowiesz mi o swoim imieniu?
    To nie musiała byc historia pochodzenia. To mogła byc jego historia. Historia nadania, historia posiadania. Cos co on uzna za osobliwe. Ona podzieliła sie z pewnym żartem swojego imienia. Bo nigdy nie uważała sie za osobę silna, potrafiąca zwyciężać jakiekolwiek bitwy. Te metaforyczne czy nie.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  89. [ Mam nadzieję, że może być :)]

    Była zbyt głupia na życie tutaj. Co prawda sądziła, że jakoś sobie poradzi - fakt. Nie było najgorzej. Próbowała ciągnąć to swoje marne życie, wstawać codziennie rano, próbować się uśmiechać… Wszystko jednak było tylko jednym wielkim pozorem, męczącym Melody coraz bardziej. Tylko muzyka potrafiła ukoić stargane nerwy, rozgromić przeszywające wspomnienia. Czasem zastanawiała się, czy można się uzależnić od pasji i czy jest to na pewno zdrowe. Niby nie brała narkotyków, nie paliła i nie piła, ale… Momentami wydawało jej się, że cały sens życia przecieka jej przez palce, tak jak woda, którą myła twarz każdego ranka. Nie chciała patrzeć w lustro, jakoś nie potrafiła. Szum wyzwisk wciąż kotłował się w uszach i głowie panny Wild, zagłuszając pozytywne myśli. Wtedy uciekała, najczęściej w góry, tworząc nowe dźwięki, fotografując albo malując. Tego dnia wybrała drugą opcję.
    Była niezwykle podekscytowana nawet najmniejszą roślinką, jaką znalazła przed swoimi stopami. Przyglądała się jej dokładnie, ze wszystkich możliwych kątów, potem robiła zdjęcie i maszerowała dalej, chcąc poszerzyć swoją kolekcję fotografii o nowe znaleziska. Nie wiedziała, jak długo zajmowały jej tego typu przechadzki - nie nosiła ze sobą telefonu, bo był zbędny, a zegarka nie posiadała. Uznawała to za jeszcze większe kuszenie losu i przyspieszanie tego, co ma nadejść. Takie już miała skrzywienie.
    Nie zastanawiała się więc, co może ją też złego spotkać. Niedźwiedzie? Żarłoczne? A gdzie tam! Na pewno ciotka się pomyliła, skoro do tej pory nie widziała na swojej drodze ani jednego takiego ssaka.
    Ale nie musiała zbyt długo czekać.
    Kucając nad wielkim, brązowym kamieniem, usłyszała dziwne odgłosy. Powoli odsunęła od siebie aparat, wytężając słuch bardziej. Przełknęła z trudem ślinę, kiedy oglądając się za siebie dostrzegła wielkiego futrzaka, kierującego się w stronę Melody. Dziwnym trafem, zamiast, żeby zamurowało bladolicą bardziej, ta rzuciła się w bieg, pędząc przed siebie, i to na oślep. Nie wiedziała, jak długo biegła, odgradzała tylko rękami przed sobą gałęzie, przez co poraniła dłonie. Falujący na jej piersiach aparat skakał niemiłosiernie po jej dekolcie, przez co góra klatki piersiowej zaczynała dziewczynę boleć, tym samym utrudniając oddech. Wreszcie, myśląc, że już zgubiła misia, uśmiechnęła się szeroko, znów patrząc w tył. Niestety, nagle poczuła…
    Ałaaaaaa! - Krzyknęła głośno, z impetem lądując całą swoją przednią powierzchnią w ścianę jakiegoś domku. Upadła z echem na ściółkę, po czym syknęła z bólu. Czuła, że plecy aż ją rozrywają, przez co w oczach zebrały się łzy.
    A misiu, jak to misiu, zamiast spać, podreptał za nią.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  90. Odebrała gest wzruszenia ramieniem, jako subtelny sygnał zdjęcia dłoni. Dlatego cofnęła ją, intuicyjnie sięgając nią swojej twarzy. Przytrzymała dłonią włosy za jednym ramieniem, zaraz potem opierając ta sama rękę na swoim obojczyku. Chociaz historia jego imienia nie była długa, analizowała ja wystarczajaco przeciągłe, aby moc stwierdzić, ze dał jej wystarczający powód do rozmyślań i dosc informacji, nad którymi chciała sie zastanawiać.
    - Naprawde? - cofnęła sie jeszcze do jego poprzedniej wypowiedzi - Dziękuje. Myśle, ze nigdy nie myslalam o nim w ten sposob. Jako o rodzaju piękna. Zawsze było po prostu imieniem.
    Słysząc jednak z jaka precyzja wypowiadał zgłoski składające sie na to jedno słowo, mogła mu wierzyć, ze w istocie, imie to brzmi całkiem przyjemnie dla ucha. Przynajmniej wypowiadane z jego ust sprawiało jej jakis rodzaj zadowolenia.
    - Naprawde ładnie brzmi, kiedy je wymawiasz.
    Byc moze po prostu dotychczas nie doceniła uprzejmości jaka wynika z zapoznawania swoich imion. Teraz kiedy przy pierwszym spotkaniu zachowali je dla siebie, przy drugim, uważała ten dar, jaki jej ofiarował, za istotniejszy.
    - Ferran... - powtórzyła pewna, ze z nikim go nie pomyli. Mało znało sie takich imion. - Bede pamietać - zapewniła go, choć miało sie wrażenie jakby mówiła nie tylko o samym imieniu, ale tez i jego znaczeniu, jego osobie, jego silnemu światłu, jakie wokol siebie rozpościerał.
    - Pasuje do Ciebie. Śmiałość i odwaga. Ale tez miękkość i ciepło. Szorstkość i chłód. Jestes pełen sprzeczności.
    Słowa te stwierdziła lekko, jakby pytał o taka odpowiedz. Zaraz potem uśmiechnęła sie delikatnie, ściągając dlon ze swojego obojczyka. Opuściła ja wzdłuż ciała i cofnęła sie o krok, skinajac głowa. To była jej odpowiedz na jego żądanie.
    - Mozesz mowić mi Tilly, tak długo, jak długo pozwolisz mi do siebie mowić Ren. Opowiem ci dlaczego...
    Nie chciała mu tego opowiadać teraz. Kiedys. Jesli go pozna i przekona sie, a miała co do tego przeczucie, ze ten skrót rzeczywiście do niego pasuje.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  91. Finlay obserwowała z uwagą jak Ferran odpala zapałkę i ostrożnie podsuwa ją do zapalnika; czuła spokój. Wciąż nie było zbyt ciepło, wiał delikatny, nadal niezbyt ciepły wiatr, ale ona jakby tego nie czuła. Kąciki ust mimowolnie unosiły jej się w delikatnym uśmiechu, kiedy nie spuszczała wzroku ze swojego towarzysza, nie myśląc zupełnie o niczym, czując tylko, że jest dobrze. Naprawdę dobrze. Chciała zatrzymać tę chwilę tak długo, jak to było możliwe.
    Uśmiechnęła się szerzej na jego słowa i przysunęła się do niego bliżej, kładąc dłonie na lampionie. Nie zastanawiała się nad życzeniem – od dziecka marzyła tylko o jednym i tylko to jedno życzenie wypowiadała w myślach przy wszelakich okazjach. Nieważne, czy zdmuchiwała urodzinowe świeczki, czy wrzucała grosika do fontanny, czy miała osiem lat, czy dwadzieścia – życzenie pojawiało się w jej głowie samo.
    Choć powoli chyba zaczynało się spełniać.
    — Gotowa. — Przytaknęła, posyłając mężczyźnie uśmiech i na trzy oboje puścili lampion, który wzbił się w powietrze, nieśmiało rozświetlając mrok. Finlay objęła wzrokiem panoramę miasteczka, wracając od razu do lampionu, który wyglądał magicznie. Uśmiechnęła się rozmarzona i, nie spoglądając na Ferrana, wyciągnęła rękę, by złapać go pod ramię. Nie spuszczając wzroku z oddalającego się światełka, przylgnęła do ramienia mężczyzny, wzdychając cicho z zachwytem.
    — Rozumiem, że nie możesz zdradzić mi swojego życzenia? — zapytała ciszej, niemal szeptem, jakby nie chcąc psuć tej chwili. Wciąż przyglądała się szybującemu lampionowi, a uśmiech nie opuszczał jej twarzy.
    Ferran na dobre zagościł jej w życiu stosunkowo niedawno, a już tak wiele do niego wniósł, że Finlay nie wyobrażała sobie, że mogłoby się to zmienić. Od ostatniej kolacji w domu pani Redwayne miał jej niemal pełne zaufanie – jakiego nie miał jeszcze nikt, kogo spotkała w swoim życiu. A teraz spełnił jej kolejne marzenie. Puszczenie lampionu było może błahostką, ale właśnie takich miłych błahostek zawsze Finlay w życiu brakowało. Bo to takie głupstwa sprawiały, że czuło się obecność innych ludzi w codziennym życiu.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  92. Tęsknota za szerokim światem, zduszona w zarodku, uciszona przez ciężkie kajdany Mount Cartier, które silnym zaciskiem krępowały szyję młodej Rosjanki, zatrzymując ją w miejscu, nie pozwalały na ucieczkę w nieznane. Rodzinne ścieżki już dawno zatarte, miejscowe społeczeństwo w pełni poznane, a Scarlett tkwiła pośród niespełnionych marzeń oraz potrzeb. Codzienna rutyna, niezmienny klimat, weszły brunetce w krew, zaś zbudowany przez siebie grunt, stał się murem nie do przebicia. Zabrakło dosłownie wszystkiego. Zabrakło ludzi, zabrakło człowieczeństwa. Mundur zastąpił najwierniejszego przyjaciela, zaś niewielki domek wgłębi lasu, stanowił solidną fortecę otoczoną piękną gęstwiną drzew zastępując godnie prawdziwą fosę. Nauczona przez życie dystansu, nie angażowała się w życie społecznie, poza pełnionym przez siebie stanowiskiem. Żyjąca w cieniu mieszkańców zrzucając mundur, stawała się zupełnie niewidoczna. Niesiona pomoc, stała się pewnym dopełnieniem jej osobowości. Zdeterminowana naprawiając to co zniszczone, nie oczekiwała niczego w zamian. Ratując, pomagając, budowała samą siebie.
    Wypady do miasta w celach towarzyskich w życiu brunetki, nie stanowiły częstego elementu, jednak chęć wyrwania się z sideł codziennej monotonii, zdeterminowana przekroczyła próg baru. Jej twarzyczka zawsze prezentująca się pełnym naturalizmem, dzisiejszego wieczoru skrywała magię subtelnego makijażu zaś niezwykle kobieca sylwetka skrzętnie skryta pod materiałem dżinsów oraz luźnych koszul, dziś miała okazję uwolnić się spod ciężkich materiałów na rzecz kremowej sukienki, podkreślającej smukłe wcięcie w talii. Zapach alkoholu nieco drażnił nos swą ciężkością, jednak szybko popadł w zapomnienie, gdy tylko sylwetka pani komisarz została ujrzana przez wiernych współpracowników. Porwana do tańca oraz luźnych rozmów, poczuła się dziwnie swobodnie mogąc skupić się zupełnie na czymś innym, czymś niewymagającym niczego ponad jej siły, czymś co przynosiło jej radość oraz przyjemność. Szczery uśmiech, zawsze skrywany pod maską profesjonalizmu zdobił jej twarz, dodając jej kobiecości. Wolna od codziennych obowiązków oraz wielu problemów zaprzątających jej myśli, dawała upust nagromadzonej w niej frustracji tańcząc na parkiecie w objęciach jednego z dobrych znajomych, aż do momentu kiedy huczna zabawa, zamieniła się w jeden wielki chaos. Zupełnie wybita z tropu, nieco zdezorientowana, spojrzała w stronę powiększającego się zamieszania. Przygryzając dolną wargę, hardo ruszyła na przód, aby dowiedzieć się co jest powodem zaistniałej sytuacji. Ku jej zaskoczeniu, zobaczyła kogoś kogo widok przywoływał te aspekty, które dawno wrzuciła do worka z niechcianymi wspomnieniami, zakopując go głęboko, by nie mógł nigdy powrócić, a jednak od tego nie było ucieczki.
    — Ferran! — krzyknęła chcąc przywołać mężczyznę do porządku i mimo wielu protestów, aby nie zbliżała się do dwójki mężczyzn, odepchnęła od siebie opiekuńcze ramiona. Musiała działać. Nie mogła pozwolić, aby mężczyzna zrobił coś czego naprawdę będzie żałował.
    — Ferran, proszę. Zostaw go — jej dłonie spoczęły na spiętych ramionach Kayser’a zaciskając nieco na nich swoje palce. — Ferran — powtórzyła nieco bardziej stanowczo, by chwilę później odciągnąć go nieco na bok. Serce szaleńczo łomotało jej w piersi, napędzane wszystkim co niegdyś było związane z mężczyzną. Nie mogli tutaj zostać, dlatego też ostrożnie złapała go za dłoń i wyprowadziła na zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała czy ucieczką na zewnątrz chciała uspokoić siebie czy jego. Wzięła głęboki wdech, przymykając na moment powieki. Gdy je otworzyła, niepewnie powidła wzrokiem po całej jego sylwetce, doszukując się w nim powoli opadających emocji. Dopiero wtedy dotarło do niej, że nadal nieco nerwowo ściska jego dłoń. Z narastającą gulą w gardle rozdzieliła ich palce.
      — Musisz ochłonąć. Chodź, odprowadzę cię do leśniczówki — rzuciła patrząc na niego z politowaniem. Nie chciała zostawiać go teraz samego, nie kiedy nadal mógł zrobić coś znacznie głupszego. — Chodź — szepnęła, ponownie łapiąc go za dłoń i ciągnąc w swoją stronę, aby ten ruszył się ze swojego miejsca.



      Scarlett

      Usuń
  93. — O nie, tak nie możemy ryzykować — powiedziała z powagą, wcale nie tak do końca udawaną, bo do życzeń i marzeń Finlay podchodziła, wbrew pozorom, bardzo poważnie. — Powiesz mi, kiedy się spełni — Spojrzała na niego w końcu i uśmiechnęła się ciepło. Na pewno życzyła mu tego z całego serca. A Finlay również wierzyła w moc sprawczą. Wierzyła, że jeśli Ferran uwierzy w swoje marzenie, jakiekolwiek ono było, a ludzie dokoła niego szczerze będą mu kibicować – wszystko pójdzie dobrze.
    Czasami zastanawiała się, skąd w niej tyle nadziei i wiary w świat.
    — Twoja ciotka powiedziała, że mam wrócić późno albo wcale. Więc obawiam się, że nie wpuściłaby mnie teraz do domu, nawet gdybym chciała wracać — Zaśmiała się cicho. A wcale nie chciała wracać. Miała tylko nadzieję, że i Ferran nie miał już dosyć jej towarzystwa, ani nie miał żadnych większych planów na resztę wieczora – bo choć mówiono o nim różne rzeczy, to Finlay nie wierzyła, że zdecydowałby się tak ją porzucić.
    Pani Redwayne coraz bardziej otwarcie próbowała rozmawiać z nią na temat swojego bratanka, a biedna Finlay, mimo najszczerszych chęci, nie miała pojęcia, co mogłaby jej powiedzieć. Wiedziała też, że kobieta liczy na coś więcej między nimi, a sama Watson nie liczyła na nic, ani w ogóle starała się o tym nie myśleć. I choć na razie uważała zainteresowanie Dorothy za całkiem urocze i zabawne, to zaczynała czuć się coraz bardziej niezręcznie w podobnych sytuacjach.
    Wróciła wzrokiem do znikającej już kropeczki, jaką był w tamtym momencie lampion. Uśmiechnęła się raz jeszcze, bardziej do swoich myśli i sytuacji niż do Ferrana.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  94. Zaśmiała się cicho na jego reakcję. Cóż, sama nie znała pani Redwayne nawet rok, jednak i ona dostrzegała, że kobieta zachowuje się teraz zupełnie inaczej niż na samym początku. Choć Finlay podejrzewała, że po prostu czuje się teraz zupełnie swobodnie przy pannie Watson, dlatego też pozwala sobie na więcej. A może faktycznie odżyła, mając pod swoim dachem kogoś takiego jak Finn. Finlay nie raz w swoim życiu widziała, że ludzie w samotności lub w nieodpowiednim towarzystwie zwyczajnie gasną.
    — Prawda? Długie miesiące za nami, a ostatnimi czasy zaskakuje mnie coraz częściej — Zaśmiała się, kręcąc głową, choć z pewną czułością. Dorothy była dla niej już jak rodzina, mimo stosunkowo krótkiego stażu znajomości, a Finlay wyobrażała sobie, że tak musi być w prawdziwej rodzinie – ludzie wprawiają się wzajemnie w zakłopotanie, czasami nawet denerwują, ale wszystko to wspomina się z pewną czułością.
    Uśmiechnęła się uroczo na jego spojrzenie, dziękując w duchu, że jest już ciemno, bo miała wrażenie, że się zaczerwieniła.
    Może i miała dobry wpływ na starszą panią, ale ileż dobrego otrzymywała w zamian.
    Finlay nie miała nic przeciwko. Na jego słowa pokiwała głową, jak zwykle z uśmiechem. Zebrali swoje rzeczy, a na odchodnym obejrzała się jeszcze za siebie, próbując dostrzec lampion, ale nigdzie na niebie nie było już żadnej pomarańczowej kropeczki. Ruszyła za Ferranem, pilnując się i trzymając blisko niego, by nie daj Boże go nie zgubić, bo byłaby zgubiona. Korzystała z jego ręki i ramienia, kiedy je wyciągał, bo choć zwykle nie miałaby problemu z zeskoczeniem z większej skałki czy wdrapaniem się na nią, tak teraz było ciemno, a mężczyzna znał okolicę dużo lepiej od niej. Nie chciała skończyć ze skręconą kostką, kolanem czy może czymś gorszym.
    Przez całą drogę właściwie milczeli, choć nie była to cisza w żadnym stopniu krępująca. Finlay nadal czuła w duszy ten przyjemny spokój, czując przy sobie osobę Ferrana, nawet tak milczącą.
    Dotarli w końcu do leśniczówki, a Finn weszła do środka nie bez zainteresowania.
    — Przytulnie tu masz — powiedziała z uśmiechem, gdy mężczyzna zapalił światło. Ściągnęła szalik, czapkę i kurtkę, odwieszając je na wieszak i przeczesała palcami nieco zawilgotniałe od zimna włosy, czochrając je trochę, po czym roztarła dłońmi nieco zmarznięte, zarumienione policzki.

    Finlay

    OdpowiedzUsuń
  95. Przeszłość praktycznie zawsze bywa trudna do opowiedzenia. Właściwie, gdyby się zastanowić, chyba malo jest osób, które z ręką na sercu moglyby powiedzieć, że nie przeżyły żadnej traumy, mocniejszego wydarzenia, albo czegoś, co nimi wstrząsnęło na tyle, by coś się w ich życiu zmieniło. Melody stanowczo nie należała do tej grupy. Chociaż, do pewnego momentu mogłaby, ale dwie sytuacje sprawiły, że nie widziała już kompletnie możliwości powrotu do domu, a co dopiero do starej siebie.
    Tutaj nie wiedziała do końca, kim jest. Chyba dopiero szukała jakiegoś nowego Ja, sposobu, który pomógłby jej przetrwać najcięższe i najbardziej męczące chwile. Póki co - nie znalazła dobrego antidotum na ból.
    Gdy tak leżała, świat wirował przed oczami Melody, a plecy piekły coraz bardziej. Czuła, jakby coś się jej wbiło. Może nadziała się na jakąś kolejną, ciekawą roślinę?
    Zmarszczyła brwi łapiąc się za głowę. Przetarła oczy i spojrzała na mężczyznę, leniwie, z trudem, przecząco kręcąc głową. Złapała jego dłoń i z syknięciem podniosła się, nie mogąc przez chwilę złapać równowagi.
    Jak mogłaby się z nim nie zgodzić? Ani myślała grać teraz z misiem w ciciubabkę, wystarczająco dziewczynę nastraszył. Drgnęła, gdy usłyszała wystrzał, a serce podskoczyło melody do gardla. Zrobiła wielkie oczy, sparaliżowało ją. Kolejny bodziec przywracający obrazy kataftrowy.
    Zaczęła piszczeć. Zasłoniła dłońmi usta, by się wyciszyć, bo w minimalnym stopniu jeszcze potrafiła się kontrolować. Zaraz jednak bezbarwne krople zaczęły spadać po jej bladych policzkach, nie mogąc się zatrzymać.
    - Nie... Nie... Ja nie chciałam, przepraszam! - Wybełkotała, posyłając leśniczemu pełen smutku, przerażenia i zagubienia wzrok. To było ponad jej siły, zapomniała nawet o rozrywającym uczuciu w okolicach dołu pleców.
    Pobiegła do chatki, gdzie usiadła zaraz na podłodze i przyciągnęła do siebie nogi obejmując je ramionami, a czoło opierając o kolana. Marzyła, by wreszcie ta tragedia się skończyła... Zapominając, że tu jest już bezpieczna.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Spokojnie, też czasami zdarza mi się pisać nadprogramową ilość tekstu... Aż do tej pory współczuję mojej polonistce :D ]

      Usuń
  96. [Wybacz nieobecność tak długą. Myślę, że taki pomysł mógłby przejść bez problemu. Mój pan to raczej nie posługuje się sprawnie pędzlem, więc pomoc mu się przyda. xD]

    Charles Davis

    OdpowiedzUsuń
  97. Finlay jednak zupełnie się nie krępowała. Nie panoszyła się, pozwalając Ferranowi zostać gospodarzem, a sobie gościem, ale nie okazywała żadnych oznak skrępowania; raczej ciekawości, bo wciąż rozglądała się po wnętrzu, próbując dostrzec cokolwiek, ale leśniczówka wyglądała jak pokój hotelowy. Bardzo ładny pokój, ale nie zdradzający zupełnie nic o swoim właścicielu.
    Usiadła na kanapie i, od razu czując ciepło kominka i różnicę temperatur, również zdjęła sweter pozostając tylko w błękitnej, bawełnianej koszuli. Podziękowała za herbatę, którą od razu złapała w dłonie, by nieco je ogrzać. Nogi podciągnęła pod siebie, siadając po turecku, mając nadzieję, że nie przesadziła z tym rozgaszczaniem się.
    Zaśmiała się na jego słowa.
    — Ciepło, herbata i dobre towarzystwo całkowicie mi wystarczają. Nie potrzebuję, by mnie zabawiać. — Posłała mu szeroki uśmiech, po czym napiła się herbaty, czując przyjemne ciepło, spływające do żołądka i magicznie ogrzewające niemal całe ciało. Oparła się o oparcie kanapy, wciąż trzymając kubek w dłoniach i spojrzała na przyglądającego się jej Ferrana. — Nie patrz tak, wyglądam pewnie jak pomidor. Przez tę różnicę temperatur, mam wrażenie, że płonie mi twarz.
    Domyślała się, że, zważając na charakter Ferrana, mężczyzna rzadko miewał gości. Tym bardziej wdzięczna była w duchu, że zdecydował się ją zaprosić – i miała nadzieję, że się do niego nie wprosiła, wspominając o uwadze, którą pani Redwayne rzuciła jej na wyjściu, która zresztą na pewno była żartem. Przecież kobieta nie odprawiłaby jej, gdyby Finlay zdecydowała się wrócić do domu już teraz.
    — Wszystko jest tu tak… czyste i poukładane, że aż czuję się nie na miejscu — powiedziała, rozglądając się, ale zaśmiała się też delikatnie, by nie pomyślał, że się krępuje. — A ja podobno przynoszę ze sobą chaos i bałagan, nawet jeśli nic nie robię, więc radziłabym na mnie uważać. Jestem przeciwieństwem słów porządek i minimalizm.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  98. [Cześć. Wpadam podziękować za przywitanie :D
    Fakt, E. to taka ważna w jego życiu osoba, dla której zrobił to co zrobił, czyli przeniósł się niemalże w dzicz (ale nie ubliżam miastu, bo ma niepowtarzalny klimat). Dzięki raz jeszcze za przywitanie, nie wiem czy wypada prosić o jakiś wątek, czy nie, bo widząc co się pod twoimi kartami dzieje nie wiem czy wyrabiasz :D]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  99. Gdy tylko się do niej zbliżył nie wiedzieć czemu, spuściła wzrok. Poczuła jakby coś masywnego usiadło na jej piersi, nie pozwalając na pełen wdech. Nie chciała spoglądać mu w oczy. Nie kiedy widziała w nich dawnego Ferrana, za którym tak bardzo tęskniła. Objęła się ramionami, gdy chodny powiew wiatru rozwiał jej ciemne kosmyki włosów.
    — Doprawdy? Nie potrzebujesz pomocy? W takim razie wróć do środka i dokończ to co zacząłeś. — warknęła odruchowo mocniej zaciskając palce na swoich ramionach. Wzięła głęboki wdech. Nie chciała zostawiać go teraz samego, jednak jakaś jej część pragnęła uciec, uwolnić się spod jego wzroku, zapaść się pod ziemię, zapomnieć.
    — Nie mam faceta. Nic się nie zmieniło. Nigdy nikogo nie miałam. Od zawsze byłam sama — odpowiedziała dosadnie nie chcąc dalej drążyć tematu. Wiedziała, że gdy tylko pojawi się w pracy następnego dnia, będzie zmuszona na masę wyjaśnień oraz przeprosin względem zaatakowanego strażaka. Czuła się w obowiązku załagodzić sytuację, jednak nie miała zamiaru informować o tym Ferrana. Nieco nerwowym ruchem odgarnęła włosy z ramion na plecy i biorąc głęboki wdech, wreszcie spojrzała na jego twarz.
    — Wrócę już do domu. Leśniczówka jest po drodze, więc chodź. — powiedziała odwracając się do niego plecami. Żałowała iż nie wzięła ze sobą samochodu. Robiło się coraz zimniej, a Rosjanka nie zadbała o odpowiedni ubiór, który uchroniłby ją przed zimnem, jednak panujący chłód pozwalał jej na zachowanie pełnej trzeźwości umysłu. Nie mogła pozwolić, aby cały nagromadzony w niej żal wraz z tęsknotą wypłynęły na wierzch. Wykrzyczenie mu w twarz tego jak czuła się przez te wszystkie lata, nie miało sensu. W tym momencie byli dla siebie kompletnie obcy, a przynajmniej takie wrażenie nie chciało opuścić kobiety. Porzuciła nadzieje na to, że może być lepiej, na to, że Ferran spojrzy na nią w ten sam sposób, co parę lat temu, nim nagle wyjechał. On już nie żył, nie istniał. Nie miała nawet prawa oczekiwać od niego, tego aby to co łączyło ich przed laty miało swą kontynuację teraz, gdy wrócił zupełnie odmieniony, zupełnie jej obcy. Nauczyła się dystansu, a samą siebie brała za poprawkę. Nie pozwalała, aby uczucia czy emocje brały nad nią górę, aby głupie przywiązanie ponownie rozpieprzyło to na co długo pracowała. I tak wszyscy odejdą. Nie ważne jak bardzo więź byłaby mocna, wszystko ma swój koniec, a koniec dotknął Scarlett w momencie, gdy Ferran opuścił miasteczko na długi czas, możliwie nieświadomie odbierając kobiecie stały grunt pod nogami wraz z pewną podporą oraz harmonią.
    Nie było jej żal trwającej nadal imprezy. Niepotrzebnie nawet się na niej pojawiała. Szybko straciła zainteresowanie tańcem czy tanim alkoholem. Zdecydowanie wolała bezpieczne zacisze swojego mieszkania, gdzie utworzyła swój mały azyl, którego mury nie były możliwe do przebicie, nawet przez największe siły.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  100. — Nie rzucaj mi takich wyzwań, bo nie poznasz tego miejsca. A potem już nigdy mnie tu nie wpuścisz — zażartowała, popijając herbatę, grzejąc się w ciepłym ogniu kominka i powoli podnosząc temperaturę swojego ciała do temperatury panującej wewnątrz.
    Finlay może i nie miała skłonności do przesadnego chomikowania, zdecydowanie jednak miała problem z utrzymaniem porządku wokół siebie. Z domkiem pani Redwayne była trochę inna sprawa, bo utrzymanie go w czystości należało do jej obowiązków, ale wystarczyło wejść do jej pokoiku, w którym panował kompletny chaos. Nigdy nie hodowała brudu, starała się jak najczęściej pozbywać kurzu z półek i dywanu, ale jej rzeczy, choć było ich niewiele, zwykle leżały wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinny. Na szczęście, nikt do niej nie zaglądał. Dorothy szanowała jej prywatność, a gości przyjmowały w salonie. Jej bałaganiarstwo na własnej skórze poznał jedynie Albert, choć zawsze mówił, że to urocze. Ale kto wie, może to dlatego ją zostawił.
    Obserwowała, jak podnosi się z fotela i podchodzi do barku, skąd wyjął kieliszki. Od razu rozumiała i sięgnęła do swojej torby po nalewkę, którą wcisnęła jej pani Redwayne. Uśmiechnęła się do Ferrana, herbata od razu poszła w odstawkę.
    — Na pewno bym chciała, żebyś usiadł obok mnie, na kanapie, a nie uciekał ode mnie na fotel — powiedziała wesoło, choć całkowicie uważnie, posyłając mężczyźnie proszące spojrzenie. Uśmiechnęła się słodko, zadowolona, gdy faktycznie spełnił jej prośbę i założyła włosy za ucho, po czym nachyliła się, by rozlać nalewkę do kieliszków. — Chciałabym, żebyś zdradził mi jedno swoje małe marzenie. Żadne wielkie, czy bardzo przyszłościowe, dotyczące planów czy naprawy błędów. Nie to, o którym pomyślałeś wcześniej. Małe marzenie. Jak moje o lampionie, które dziś spełniłeś — Uśmiechnęła się, łapiąc jeden kieliszek i wpatrując w niego uważne spojrzenie swoich ciemnych oczu, które błyszczały w świetle rzucanym przez płomienie. — I powiedz mi coś, czego nikt nie wie. Jest coś takiego?

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  101. Nie oczekiwała z jego strony żadnych podziękowań. Niczego już nie oczekiwała. Nie zasłaniała się własną dumą. Wręcz przeciwnie. Jej nastawienie względem mężczyzny było spowodowane realiami w jakich oboje się obracali. Ona w pewnym sensie zraniona, a on kompletnie nieprzypominający osoby, którą Scarlett za młodu tak bardzo kochała, jednak gdzieś w głębi, zupełnie nieświadomie, doszukiwała się w jego oczach cząstki dawnej osobowości. Niestety, bezskutecznie.
    Będąc nieco drażliwą na punkcie prawdziwego imienia, zdumiona przystanęła, gdy padło z jego ust. Nadal wiedział, za która strunę pociągnąć, aby zwrócić jej uwagę. Odrobinę za mocno przygryzła dolną wargę i bez niepotrzebnych oporów przyjęła od niego polar, który szybko swym ciepłem otulił jej zmarznięte ramiona. Materiał przesiąknięty jego zapachem, wprawiał jej serce o znacznie szybsze bicie serca, zaś dalsze słowa kompletnie zbiły ją z tropu. Przez te wszystkie lata pragnęła wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co nagromadziło się w jej wnętrzu, jednak teraz, gdy był na wyciągnięcie ręki, gdy mogła go dotknąć, spojrzeć mu w oczy, zrozumiała, że to nic nie zmieni. Żadne wybuchy złości, pretensje, żale nie cofną czasu. Nie poprawią sytuacji, która przygniatała Scarlett coraz bardziej.
    Wyprzedzała go o pół kroku, nieco nerwowo przebierając nogami. Jej głowa przepełniona milionem wizji dotyczących początku ich przyjaźni oraz samego końca, powoli zaczynała pulsować nieprzyjemnym bólem. Przez chwilę musiała się nawet zatrzymać, aby uciszyć natrętnie dzwoniący telefon. Martwiono się jej nagłym zniknięciem.
    W końcu wcisnęła w jego dłonie polar z cichym dziękuję, gdy poczuła, że jest jej zdecydowanie za gorąco. Chłodny wiatr od razu pozwolił jej nieco się uspokoić oraz odetchnąć. Im dłużej szli, tym bardziej miała wrażenie, że droga stale się wydłużała nie mając nawet końca. Chcąc w pełni przywołać własne myśli oraz ciało do porządku, wyciągnęła papierosa zdając sobie sprawę, że zapomniała o zapalniczce.
    — Masz zapalniczkę? Zapałki? Cokolwiek innego? — zapytała, gdy przystanęła na ścieżce. Nie paliła często. W zasadzie można było rzec, że nie robiła tego wcale, jednak w jej torebce, czy zwykłej kieszeni zawsze można było odnaleźć paczkę z papierosami. Musiała zapalić, inaczej czuła, że kompletnie zwariuje, a naprawdę nie chciała, aby wspólna podróż do leśniczówki zakończyła się wspólnym obrzucaniem się pretensjami. Oboje byli dorośli, stać ich było na normalną rozmowę, jednak pozostawało pytanie; Czy warto było rozmawiać? Czy warto było powracać do czegoś co było już daleko za nimi? Związała włosy za pomocą gumki, która stale gościła jej na nadgarstku, aby silny wiatr ani chwili dłużej nie targał nimi na wszystkie strony.
    Marzyła o gorącej kąpieli, kubku jaśminowej herbaty, a przede wszystkim marzyła o spokoju.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  102. Świadomie czy nie, Finlay nie miała zamiaru dać mu uciec. Nie wiedziała, dokąd ich to zaprowadzi, jednak, tak jak mu zresztą zapowiedziała, chciała, by w jej życiu pozostał. A on wydawał się nie mieć nic przeciwko, musiała więc uważać, by się nie wymknął. Świadomie lub nie.
    Obserwowała go z uwagą, gdy popijał nalewkę i zastanawiał się nad odpowiedzią. Choć wcześniej bywała nieco onieśmielona tym, że Ferran wciąż jej się przyglądał, tak teraz odpowiadała mu tym samym. Sama nalewki nie popijała powoli tak, jak mężczyzna, ale wypiła kieliszek na dwa razy, odchylając nieco głowę.
    Nie oczekiwała po nim bajkowej odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, gdyby usłyszała coś kwiecistego czy podniosłego, byłaby pewna, że Ferran nie jest z nią szczery. A tak, po raz kolejny zbliżał ją do siebie, odsłaniając maleńki kawałek swojego wnętrza. Był oszczędny, jeśli chodziło o słowa, ale Finlay miała wrażenie, że z każdym kolejnym czegoś się o nim dowiaduje. Dokładając do tego nieco własnych, uważnych obserwacji — w jej głowie tworzył się już pewien obraz Kaysera.
    — Więc jeśli zniknę, to nikt cię nie będzie podejrzewał. Mądre — zażartowała, o czym jednak szybko zapomniała. Zdążyła chwycić butelkę, by dolać im nalewki, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. Dłoń delikatnie jej zadrżała, zdołała jednak utrzymać butelkę i nie rozlać niczego na blat stołu. Spokojnie dokończyła tę czynność, uśmiechając się łagodnie, po czym wróciła spojrzeniem do błękitnych oczu Ferrana. — Chyba nie mam wyjścia. Raz, chyba bym umarła, gdybym musiała jeszcze tego wieczora opuścić tę ciepłą chatkę, dwa, nie chciałabym wracać sama, a nie miałabym serca wyciągać stąd ciebie, trzy… Chyba nie umiałabym ci odmówić — Żartobliwy uśmiech nieco spełzł jej z twarzy. Patrzyła mu w oczy, jej tęczówki błyszczały jakoś intensywniej, nadal z radością, ale jeszcze czymś więcej, a drugą ręką, która do tej pory spoczywała spokojnie na kanapie, odnalazła jego dłoń. Delikatnie musnęła palcami jego palce i uśmiechnęła się kącikiem ust. Czuła, że serce bije jej trochę szybciej, choć na zewnątrz była całkowicie spokojna.

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  103. [Hej! :) Dziękuję bardzo za powitanie. Aż się miło robi i chce się wątkować. Mattie prędzej, czy później wbije się w ten rytm miasteczka, a jeśli nie... No cóż, dość młoda jest, to się nauczy :D
    Na wątek jestem chętna, tylko tak troszkę brakuje mi pomysłów. Może jeszcze za życia jej rodziców Max obrał sobie Ferrana za wzór do naśladowania i często pojawiałby się tam, gdzie on przebywa. Ferran często mógłby znajdować go na obrzeżach lasu, gdzie Max uciekałby, bo też nie może poradzić sobie ze śmiercią rodziców. Mattie rzecz jasna by o tym nie wiedziała.
    I raz Max może zaprosić Ferrana na kolację, aby poznał jego nieodpowiedzialną i bardzo złą opiekunkę. Natomiast Mattie byłaby w stu procentach pewna, że Ferran to jakiś kolega-rówieśnik jej brata.
    Nie wiem, czy to co napisałam powyżej ma jakikolwiek sens i w ogóle. Ale... no. Może coś z tego będzie? :)]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  104. Gdyby się tak porządnie zastanowić, to nie trzeba było od razu przyjeżdżać do Mount Cartier, żeby mieć dosyć bliskie spotkanie z niedźwiedziami. Przecież były Zoo, a w nich ludzie, którzy niezbyt używali rozumu, wychylając dziecko za barierkę, lub samemu wskakując do schronienia tychże zwierząt. Trzeba było jednak naprawdę nie mieć rozumu, by posunąć się do takich czynów, które kroziły przecież nawet śmiercią. Ale cóż, tak, jak na świecie znajdzie się wybitne jednostki inteligencji, tak też można znaleźć osobniki "wybitne", ale na trochę inny sposób. Czyżby należała do nich Melody?
    Wzięła głęboki wdech, licząc do dziesięciu i powoli wypuszczając powietrze z ust. Przetarła policzki poranionymi - delikatnie - dłońmi, dopiero teraz przypominając sobie o małych zarysowaniach. Spojrzała się na mężczyznę, czując, jak poczucie wstydu zaczyna rozsadzać jej głowę.
    - Melody... - Wydukała, mając ochotę schować się w najgłębszej dziurze i siedzieć tam, aż wszyscy inni nie wpadną w czas hibernacji. Wtedy wyszłaby cicho i nawet niedźwiedź by jej nie zauważył. Chyba.
    Przez moment obserwowała, co robi Kayser i nie bardzo wiedziała, po co mu ta reklamówka. Ach, panienka wychowana na filmach typu "Kevin sam w domu" i opowieściach o rodzinnych grillowaniach. Lecz, chyba nie miał zamiaru przyrządzać jej steka....
    Podziękowała za herbatę skinieniem głowy, upijając zaraz łyk. Przerażenie powoli znikało z ciała dziewczyny, przez co coraz bardziej zaczynała odczuwać pragnienie i inne tego typu potrzeby.
    - Nie chciałam sprawić kłopotu... - mruknęła, tylko na moment posyłając mężczyźnie przepraszające spojrzenie, które zaraz utopiła w herbacie.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  105. Zupełnie nieświadoma nie zwróciła uwagi na to jak bardzo drżały jej ręce. Gdy ten zabrał jej papierosa i tak po prostu wyrzucił, poczuła jak cała siedząca w niej skorupa, zaczęła powoli pękać. Zagryzła dolną wargę, uciekając wzrokiem nieco w bok. Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, bijąc się z myślami, ostatecznie hardo unosząc wzrok, by móc spojrzeć na jego twarz.
    — Miałeś pełne prawo do wyjazdu, jednak jakoś nie obchodziło cię wtedy moje zdanie. Miałeś gdzieś moje uczucia, wiec dlaczego miałoby cię to interesować teraz? — stwierdziła patrząc na niego morderczym wzrokiem. Owszem, mogła się wygadać, mogła wykrzyczeć wszystko co leżało jej na duszy, jednak to nie spowoduje iż cofną się w czasie i naprawią to co zniszczone. Wątpiła też, że poczuje się lepiej.
    — Odebrałeś mi pewnego rodzaju stabilizację — szepnęła oddalając się od niego na dosłownie parę kroków. — Odebrałeś mi wiarę w ludzi. Nie było dnia bym o tobie nie myślała! Śniłeś mi się nawet w nocy. Raz nawet napisałam do ciebie list. Gdyby nie Wadim, nie wiem czy w ogóle byłabym teraz w miasteczku. — dodała równie ciszej co wcześniej. Ponownie objęła się ramionami, walcząc z panującym chłodem. Czuła się żałośnie, czuła się naprawdę beznadziejnie, a im dalej brnęła w swój mały wywód tym czuła się gorzej.
    — Jak bardzo mnie zraniłeś? Jak długo musiałam cierpieć? Żartujesz sobie, prawda?! Wyjechałeś do cholery! Zostawiłeś mnie, zostawiłeś mnie w miejscu zupełnie dla mnie obcym. Wiesz co? To nie ma sensu. Po co mam opowiadać ci o czymś co dla ciebie nie ma najmniejszego znaczenia? — warknęła i wypuściwszy ciężko powietrze z płuc, przestąpiła z nogi na nogę. Przymknęła powieki, pod którymi nagromadziły się łzy. Zapomniała w ogóle o czymś takim jak płacz. Scarlett nigdy nie płakała. Zawsze tłumiła w sobie nagromadzone negatywy, a teraz nie miała pojęcia co się z nią działo. Schowała twarz w przemarzniętych, drżących dłoniach, starając się opanować. Nie mogła sobie pozwolić na tak mocne okazywanie emocji.
    — Ja nie chcę się w to bawić, dlatego też albo o mnie zapomnij, albo się na coś zdecyduj. Znienawidź mnie, porzuć raz jeszcze, cokolwiek innego — rzuciła ostatecznie, po czym ruszyła przed siebie nie chcąc dłużej sterczeć w jednym miejscu. Nie kiedy była tak mocno zdenerwowana oraz sam chłód nie dawał spokoju, nieprzyjemnie gryząc w skórę. Nie dbała o to czy mężczyzna chciał coś powiedzieć, czy nadal stoi w miejscu. Ona sama pragnęła powrotu do domu. Do swojego domu, który swym ciepłem oraz ciszą pozwoli jej się wyciszyć, uspokoić skołatane nerwy oraz przywrócić rozszalały rytm serca na odpowiednie tory.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  106. Nie śmiała nawet twierdzić, że wie co działo się z mężczyzną podczas jego wyjazdu. W najśmielszych snach nie miała pojęcia, co tak naprawdę przeżył, ani nawet nie miała odwagi pytać, co uczyniło go tak kompletnie innym niż pamiętała go przed wyjazdem. Czuła się totalnie nieodpowiednią osobą, która mogłaby wejść na tak drażliwy grunt, która mogłaby go wysłuchać, która przede wszystkim mogłaby go wesprzeć, czy chociażby pomóc. Wszelakie słowa wydawały się jej być idiotyczne.
    Deszcz wprawił jej zmarznięte ciało w jeszcze mocniejsze drżenie, zaś palce same odruchowo zacisnęły się na dłoni mężczyzny, choć tak naprawdę jej ciało, jej umysł pragnęły biec w zupełnie inną stronę. Mokry materiał sukienki szybko przywarł do jej kobiecego ciała, uwydatniając jego atuty, zaś kosmyki włosów przykleiły się do nieco zaróżowionym policzków. Dopiero po przekroczeniu progu leśniczówki, poczuła jak bardzo była zmarznięta o czym świadczyły nieco sztywne palce, szare wargi oraz nieco skulona postawa. Spojrzała uważnie na mężczyznę.
    — Nie wracajmy już do tego co było, dobrze? — poprosiła uważając to za najprostsze i najskuteczniejsze rozwiązanie. Nie miała już sił po raz kolejny rozdrapywać starych ran, które za każdym razem bolały tak samo. Oboje nie powinni już do tego wracać. Dla własnego dobra. Przymknęła na moment powieki, biorąc przy tym głęboki wdech. Udało jej się rozplątać poplątane kosmyki włosów, które ostatecznie ciasno związała za pomocą gumki, którą zawsze nosiła na swoim nadgarstku. Pokusiła się nawet o skorzystanie łazienki, aby otrzeć miejsca, w których osadził się tusz rozmięknięty przez krople wody. Osuszona wylądowała na kanapie, pozwalając sobie oprzeć na jej oparciu ociężałą głowę. Dziwnie spokojna, powoli nawet senna, zapominała o negatywnych emocjach, trzymających się jej od dłuższego czasu. Przestał jej przeszkadzać nawet sam fakt, tego gdzie przebywała i z kim.
    — Masz coś mocniejszego? — zapytała otwierając oczy i spojrzała na niego nieco zmęczonym wzrokiem. Skoro jej auto, stało bezpiecznie w garażu to nie widziała niczego złego w szklaneczce whisky, czy nawet zwykłego wina. Przyjmie wszystko, co jej da. Nawet tak bardzo znienawidzony rum. Tłukące się piersi serce, wróciło do normalnego rytmu, a rozszalały wir masy wspomnień, przypominał obecnie mały wiaterek, który nie był w stanie poruszyć nawet najmniejszym źdźbłem trawy. Nie chciała mu siedzieć na głowie, jednak z tego co zdążyła zauważyć, deszcz wcale nie miał zamiaru przestać padać. Wręcz przeciwnie. Stukot kropel opadających na parapet oraz ściany domku, znacznie przybierał na sile.

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  107. Scarlett jak nigdy przez te parę dni, poświęciła sobie znacznie więcej czasu niż wymagającej pracy, która pochłaniała ją wystarczająco mocno, by mogła chociażby zaniedbać kontakty z ukochanym bratem. Nie należała do osób zbyt wylewnych czy rodzinnych, jednak Wadim zawsze stanowił w jej życiu solidny fundament, który trzymał ją w ryzach przyzwoitości. Potrafili pochłonąć niezliczone ilości herbaty oraz ciastek, zajmując się zwykłą rozmową. Mimo tego, że mieszkali dość niedaleko siebie ich codzienne priorytety znacznie się różniły, powodując ciągłe mijanie się. Nie było zbyt wiele pracy w remizie, dlatego też Rosjanka pozwalała sobie na krótsze zmiany, by szybciej móc zając się niedokończonymi sprawami. Udało się jej nawet powrócić do wieczornego biegania, które świetnie pozwalało orzeźwić umysł po ciężkim dniu. Nie przeszkadzał jej chłód, który przebijał się przez sportowy strój. Słuchając muzyki, zapominała o tym jak wiele miała na głowie. Biegła przed siebie, nie zatrzymując się przez parę kilometrów. Czuła się wtedy dziwnie lekka oraz wolna. Praca, samotne życie i tak na okrągło stało się rutyną, która stale dokładała problemów zwiększający ciężar życia noszony na barkach.
    Biegnąc leśną ścieżką, zatrzymała się w pewnym momencie i schowawszy telefon wraz ze słuchawkami do kieszeni, zaczęła rozciągać nieco zbyt mocno napięte mięśnie. Zaciągnęła się świeżym powietrzem, a kąciki jej ust drgnęły ku górze. Niebo było czyste, niezroszone najmniejszym obłoczkiem. Zaczynało się coraz bardziej ściemniać, więc Scarlett postanowiła powoli wracać. Wsunęła dłoń do kieszeni bluzy, aby wydobyć z niej telefon w celu sprawdzenia godziny, gdy do jej uszu dobiegł hałas. Z początku nie dotarło do niej co się stało. Dopiero czerwona posoka zdobiąca szary materiał wraz z bólem oprzytomniły kobietę. Zupełnie zdezorientowana opadła na kolana, ciężko nabierając powietrza do płuc. Uciskała prawą stronę żeber, czując się jak w jakimś popieprzonym filmie. Zdołała wstać i przejść parę kroków, jednak ostatecznie przysiadła na ścieżce. Trwała w tak ogromnym szoku iż nie była nawet w stanie skupić się na leśnych odgłosach, aby w razie czego móc usłyszeć nadciągającego intruza. Nigdy nie znalazła się w takich sytuacji i choć wiedziała o rzekomych kłusownikach, to nie była w stanie skojarzyć faktów. Obolała i stale krwawiąca strona, spowodowała iż każdy wdech był jeszcze cięższy od poprzedniego. Cichy jęk wydobył się z jej ust. Dopiero wtedy chłód zaczął mieć jakieś znacznie, powodując lekkie drżenie jej ciała. Nie mogła tak siedzieć. Sięgnęła po telefon, jednak w żadnej z kieszeni go nie odnalazła. Musiał jej gdzieś wypaść. Był gdzieś blisko, jednak nawet szukanie go po omacku w totalnych ciemnościach nie przyniosło żadnych rezultatów.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  108. [ Hahahahaha masz rację! Należą Ci się solidne przeprosiny, bo zbierałam się i zbierałam z tworzeniem postaci :D Jestem już, obowiązkowo wącimy tak jak ustalałyśmy już ekhem....miesiąc temu ^^ Ja się na temat Ferrana nie wypowiadam nawet, bo nie ma takie Twojej postaci, której bym nie ukochała <3 ]

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  109. [Tak, tak. Max ma 8 lat, a rok temu rodzice zginęli w wypadku samochodowym. I tak myślałam, aby w tych ostatnich dniach życia państwa Sherwood (czyi wychodziłoby, że krótko po jego przyjeździe) Max zacząłby za nim chodzić i zakłócać mu spokój swoją obecnością.
    Ale w sumie Twój pomysł nieco bardziej mi się spodobał, więc zacznę, jak tylko ogarnę wszystkie sprawy związane z uczelnią :) ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  110. Nagłe pojawienie się Ferrana, wcale jej nie zdziwiło. Wręcz przeciwnie. Wraz z jego pojawieniem, cały szok powoli zaczął ustępować, dotarło do niej co tak naprawdę się stało, co spowodowało iż nagromadzone w niej emocje, ustąpiły stale wzmagającemu się bólowi, który przy najmniejszym wdechu nie pozwalał jej na prawidłowe zaczerpnięcie powietrza, dlatego też oddychała dość nieregularnie. Ułożona na chłodnej ziemi, pozwalała mu działać, a na jego słowa, jedynie delikatnie potakiwała głową. Chłód przedzierał się przez materiał jej sportowego ubioru, powodując nasilające się drżenie jej ciała. Przekręciła głowę, gdy usłyszała dźwięk swojego telefonu, który jak się okazało leżał metr od nich.
    — Wadim — szepnęła przymykając na moment powieki. Obiecała, że dziś do niego zadzwoni, jednak kompletnie o tym zapomniała, a teraz nie nadawała się do rozmowy. Prędzej czy później jej brat będzie musiał zostać poinformowany o zaistniałej sytuacji, jednak póki co należało zignorować stale powtarzający się dźwięk i działać.
    Owiana przez ciepło jego ciała oraz sam zapach, odruchowo zacisnęła palce na ramieniu blondyna krzywiąc się z bólu. Rana choć niewielka i wyglądająca niegroźnie, zaciekle krwawiła i sprawiała kobiecie wiele trudności. Gryzący chłód wraz z ogólnym zmęczeniem organizmu, wzmagały w Rosjance poczucie senności. Walczyła z opadającymi powiekami, marząc o śnie, jednak wiedziała, że tego zrobić nie mogła, dlatego też poprosiła, aby mężczyzna do niej mówił. Skupiła się na jego głosie, odganiając od siebie wszelakie, zbędne myśli do czasu aż jej ciało otuliło ciepło po przekroczeniu progu leśniczówki. Próbowała również przywołać obrazy sprzed chwili, gdy pocisk trafił w jej ciało, jednak w żadnym z nich nie odnalazła niczego niepokojącego. Nikogo nie widziała, na nic się nie natknęła, a mimo to oberwała. Sądziła iż osoba odpowiedzialna za tak ogromny błąd, który mógł pozbawić ją nawet życia jest świadoma swojego czynu, co spowoduje iż cała szajka nie wróci już do miasteczka. Za pewne pełni obaw już dawno przekroczyli granice miasta.
    — Możesz go wyłączyć? — poprosiła, gdy telefon znowu się odezwał. Dosłownie wszystko ją drażniło, nawet zapalone światło. Wzięła głęboki wdech, czego od razu pożałowała. Odgarnęła z twarzy zbłąkane kosmyki włosów. Starała się nie przymykać oczu, aby pozbyć się rażącego światła, starała się nawet nie oddychać zbyt głęboko, by nieco ulżyć sobie w bólu. Zacisnęła usta w wąski paseczek, marząc, aby to wszystko wreszcie się skończyła. Była poirytowana oraz nieziemsko wykończona, a przyjemnie miękka kanapa nie ułatwiała jej zadania, wręcz prosząc się, aby przyjąć stale nasilającą się senność, która nie wiedząc kiedy złapała brunetkę w swe sidła, zmuszając, aby jej powieki opadły, a jej oddech nieco zwolnił.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  111. [Okej, to zaczynam :D I tak nieco mi się z tym zeszło, ale (najgłupsze wytłumaczenie, jakie zapewne istnieje) zapomniałam wkleić treść w komentarz i wysłać. ]

    Wiedziała, że życie w MC może mieć bardzo dużo zalet. Na przykład na każdym rogu czyhał jakiś sąsiad, który byłby gotowy jej pomóc. Dodatkowo miała ciszę, spokój, brak hałasu. Mogła odpocząć, zrelaksować się. Nie miała dostępu do tego wielkomiejskiego zgiełku i hałasu. Ludzie byli znacznie milsi. Ponadto nocami nie bała się chodzić. Jedynie co jej się mogło stać, to atak skunksa albo innego futrzaka. A w mieście? W mieście było o wiele łatwiej o jakąś tragedię – napad, pobicie, kradzież, gwałt, a nawet i morderstwo.
    Nigdy nie mogła powiedzieć, że Mount Cartier jest zdechłe. Miasteczko żyło na swój własny sposób. I mimo że minął już rok, to Mattie wciąż nie potrafiła się tutaj dostosować. Najzwyczajniej w świecie brakowało jej miasta i tego wszystkiego co było z nim związane. Jednak wiedziała, że póki co nie może tam wrócić. Nie mogła zrobić tego Maxowi, który i tak przeszedł o wiele za dużo, jak na swój wiek. Ponadto nie miała szans, aby się tam utrzymać. Max nie mógł zostawać sam, a tym bardziej nie mogła zostawiać go w szkolnej świetlicy. A w MC zawsze znalazł się ktoś, kto mógłby na niego zerknąć, kiedy musiała gdzieś wyskoczyć, albo dłużej zostać w pracy. Max miał tutaj znajomych, kolegów. A i jej dawni znajomi tutaj przebywali. Niektórych nawet nie spodziewała się tutaj zobaczyć.
    Kiedy Max oznajmił jej, że idzie do kolegi, nieco się zdziwiła. Jednak nie pytała, tylko ciepło go ubrała (aby się przypadkiem nie przeziębił) i kazała wrócić o odpowiedniej godzinie. Wiedziała gdzie szedł, więc jakoś mało się o niego martwiła. Zresztą, sam urok tego miasteczka sprawiał, że nie musiała się aż tak martwić i denerwować.
    Korzystając z chwili dla siebie nieco posprzątała dom. Zrobiła nawet podejście do wejścia do sypialni rodziców. Jednak, jak zwykle, rozmyśliła się przed decydującym momentem. Wiedziała, że kiedyś to musiało nadejść. Ale… jeszcze nie teraz. To nie był odpowiedni czas.
    Kiedy Maxa wciąż nie było, zaczęła się o niego niepokoić. Odczekała umówione pół godziny, a potem pośpiesznie się ubrała i ruszyła na poszukiwania malucha. Wiedziała gdzie miał być i miała szczerą nadzieję, że nie zmienił miejsca swojego pobytu.
    Nie lubiła lasów, odkąd kiedyś została napadnięta w nim przez wiewiórkę. Była wtedy zupełnie małą dziewczynką, a zwierzątko zamiast milusie i cudowne okazało się wstrętne i wredne. Od tamtej pory starała się unikać lasów, a teraz musiała się do niego niebezpiecznie zbliżyć.
    Wzięła kilka głębszych oddechów i zapukała do drzwi leśniczówki.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  112. Panna Brown zupełnie inaczej wyobrażała sobie miejsce docelowe, które opisywała jej Collete. Miała to być oaza spokoju, miejsce, gdzie czas płynie zupełnie inaczej, gdzie ludzkie zmartwienia odchodzą wraz z pierwszym powiewem wiatru, a rozkoszne śpiewanie ptaków o poranku zamiast alarmu budzika, zwiastować miało kolejny piękny dzień. Dlatego też zdziwienie Sophie nie miało sobie równych, kiedy nawigacja samochodowa oświadczyła, że dotarła do celu. Przecież była w środku…niczego. Jej czerwony Jeep Cherokee po ciężkich zmaganiach z błotem, górami i deszczem dotarł do wioski na krańcu świata i oświadcza, że to tutaj kobieta ma spędzić miesiąc swojego życia. Odetchnęła głęboko i odgarnęła blond włosy do tyłu. Wcisnęła delikatnie gaz i zjechała w boczną drogę, której koleiny szarpały samochodem na prawo i lewo, aż ostatecznie zaparkowała tuż obok niewielkiego domku z bala. Na relatywnie dość sporej werandzie stał bujany fotel przykryty starym, wyświechtanym kocem w kratę zaś po drugiej stronie kilka średniej wielkości donic, w których roślinki już dawno uschły lub nawet nie wyrosły. Uśmiechnęła się do siebie kręcąc głową. Kochana Collete nigdy nie miała ręki do roślin. Przekręciła kluczyk gasząc silnik i otworzyła drzwi, by wysiąść z samochodu i w tej samej chwili usłyszała nieprzyjemy plusk świadczący o tym, że jej złote balerinki właśnie zatopiły się w gęstym błocie. Skrzywiła się z obrzydzeniem patrząc na zniszczone buty. Trzasnęła drzwiami i robiąc kolejny krok po najbardziej wyschniętych koleinach skierowała się w stronę bagażnika, by wyjąć walizki.
    Kiedy znalazła się już wewnątrz chaty początkowo ogarnął ją przenikliwy chłód i charakterystyczny zapach kurzu. Dawno nikogo tutaj nie było, aczkolwiek była o tym fakcie poinformowana. Domek wewnątrz wyglądał przytulnie choć diametralnie różnił się od przestronnego apartamentu na szczycie jednego z drapaczy chmur w Montrealu. Cóż, miała tu spędzić najbliższy miesiąc i musiała jakoś przywyknąć do zaoferowanych tutaj warunków choć jak miała się później przekonać było to dużo trudniejsze niż sobie wyobrażała…
    Pierwsza noc była dla niej nie do zniesienia. W domu panował przenikliwy chłód, a odgłosy lasu napawały ją niepokojem i zdecydowanie drażniły jej skołatane nerwy. Przywykła do zasypiania w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie cichym chrapaniem jej narzeczonego. Dlatego też przewracała się z boku na bok pod grubą pierzyną, na którą zarzuciła jeszcze dwa koce. Następnego ranka czekała ją kolejna niespodzianka. Udała się do pobliskiego, i jak się potem okazało jedynego, sklepu spożywczego, by kupić coś na śniadanie. Była w stanie zrozumieć, że nie są w posiadaniu terminala i jej karta płatnicza na nic się zda, ale że nie chcą pieniędzy to dla niej było całkowicie surrealistyczne. Pytała kasjerki co najmniej dziesięć razy czy aby na pewno się nie przesłyszała i ku jej ogromnemu rozczarowaniu okazało się, że kobieta nie była ani trochę skora do żartów. Natomiast zainteresowała się zestawem bransoletek z kamienia zwanego piaskiem pustyni, które Sophie nosiła na nadgarstku i dzięki temu udało jej się zakupić, tudzież wymienić, na kilka produktów spożywczych. Niby wszystko w porządku, ale jak tak dalej pójdzie wymieni swoje wszystkie ubrania, buty i biżuterie na jedzenie co zdecydowanie jej się nie podobało więc rozważała głodówkę. Dlatego też pierwsze co zrobiła po powrocie do domku to wpisanie w wyszukiwarkę jak długo można przetrwać bez jedzenia i tutaj kolejne rozczarowanie. Nie tylko nie łapała w tym miejscu internetu, ale nie posiadała nawet zasięgu, co znaczyło tyle, że nie będzie miała żadnej kontroli nad tym co się dzieje pod jej nieobecność z firmą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To chyba jakiś żart- szepnęła do samej siebie chodząc nerwowo w tę i we w tę wymachując telefonem jakby miało to w czymś pomóc. Po przejściu chyba kilometra po całej chacie i jęcząc z kąta w kąt w końcu poddała się i opadła ciężko na kanapę. Nagle zerwała się na równe nogi i wyszła z domku szukając zasięgu na zewnątrz. Zeszła po drewnianych schodkach kierując się to w lewo to w prawo. Westchnęła ciężko i rozejrzała się po okolicy szukając jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, kiedy nagle usłyszała za sobą jakieś chrobotanie. Odwróciła się gwałtownie co spłoszyło starego szopa, który rzucił się do ucieczki tuż pod jej nogami. Kobiecy krzyk rozniósł się echem po lesie. Sophie spanikowana cofnęła się o krok i poślizgnęła lądując tym samym niemalże całym ciałem w błocie. Telefon wypadł jej z dłoni kończąc w kałuży. Spojrzała na siebie, na ten obraz nędzy i rozpaczy, a łzy same napłynęły jej do oczu.
      - Toż to jakiś koszmar- jęknęła przecierając twarz dłonią i zostawiając na niej błotnistą smugę.
      Po dwóch prawie nieprzespanych nocach w lodowato zimnym domku panna Brown zdecydowała pójść po drewno i rozpalić w kominku. Marzyła o przyjemnym cieple, które rozgrzałoby drewnianą chatę, a ona sama nie musiałaby chować się pod tonami ubrań, kołder i koców. Wyjęła z komórki stojącej za chatą dość sporych rozmiarów siekierę i wiklinowy kosz, w którym owo drewno miałaby przynieść i tak wyposażona przaśnym krokiem ruszyła w poleconym przez mieszkańców kierunku. Ten dzień też nie należał do najlepszych. Jej białe, sportowe, markowe buty ubrudzone były nie czym innym jak błotem. Ona sama zdążyła tego dnia już zmoknąć, wyschnąć i znowu zmoknąć, dlatego też była cholernie zdeterminowana, by to drewno jednak ze sobą przytaszczyć i ogrzać się przy wesoło trzaskającym ogniu w kominku. Dotarłszy na miejsce położyła koszyk na ziemi, a sama zabrała się do roboty. Kilka pozostawionych wcześniej większych konarów było dla niej jako tako pomocne, choć z celnością zdecydowanie miała problem. Siekiera była ciężka i rzadko kiedy trafiła tam, gdzie panna Brown sobie by tego życzyła. Od czasu do czasu warczała czy tupnęła ze złości, gdy po raz kolejny ostrze zsunęło się z konaru albo by zamiast tego sam konar przekoziołkował na bok. Podskoczyła usłyszawszy czyjś głos za sobą. Odwróciła się, poprawiła swoją granatową kurteczkę jak poprawiała zazwyczaj dopasowaną garsonkę i spojrzała na mężczyznę stojącego kilka metrów dalej. Odgarnęła ze spoconego czoła blond włosy, które wydostały się spod związanego wysoko kucyka i przeniosła ciężar ciała na jedną nogę.

      Usuń
    2. - Nie sądzę- odparła na jego zarzut o utracie w najbliższym czasie głowicy tonem, którym zwracała się do swojego pracownika, który nie wywiązał się z obowiązków. - Świetnie sobie radzę, poza tym nie ma rzeczy niemożliwych- dodała zdecydowanie odwracając się do nieznajomego plecami i kontynuując swoja pracę. Przy kolejnym nietrafionym uderzeniu ostrze zagłębiło się w pniu, a przy próbie jego wyjęcia Sophie dzierżyła w dłoniach sam trzon niczym berło. Spojrzała na swoje „dzieło” i zasznurowała usta ze złości. Odwróciła się do mężczyzny i wzruszyła ramionami. - I tak więcej nie potrzebuję- skomentowała od niechcenia i zabrała się za zbierania tego, co jako tako nadawało się na opał. Krępowała ją obecność owego mężczyzny lecz starała się nie dać tego po sobie poznać. - A pan robi tutaj za leśny monitoring sprawdzając czy nie kradnę drzewa z konarami?- zapytała z nutką ironii licząc, że nieznajomy zrezygnuje i odejdzie, zostawiając ją w spokoju. Miała dość upokorzeń jak na te kilka dni spędzonych w Mount Cartier. Podniosła kosz i zwróciła zielone oczy na mężczyznę wyczekując jego reakcji. Z niewiadomych jej powodów czuła dziwne napięcie, co nie pozwalało jej od tak ominąć go i ruszyć w swoją stronę. Był rosłym mężczyzną, dobrze zbudowanym więc gdyby tylko chciał mógłby ją przerzucić przez ramię, porwać, zgwałcić, zabić, a w tej dziczy i tak by się o tym nie dowiedział. Kiepska wizja, skarciła się w myślach i omiotła spojrzeniem jego twarz. Całkiem przystojną twarz co niechętnie musiała w duchu przyznać…

      Sophie i jej rozbawiona autorka :D

      Usuń
  113. Faktem jest, że w życiu nigdy niczego jej nie brakowało. Rodzinna firma z roku na rok przynosiła coraz większe dochody, pięła się w górę w notowaniach na giełdzie, zdobywała większą ilość kontrahentów, a jej ojciec stał na czele tej całej korporacji działającej jak szwajcarski zegarek. Odziedziczył rozwijający się interes po swoim ojcu, który zapoczątkował tą tradycję. Nic więc dziwnego, że pan Brown oczekiwał spłodzić syna, który to następnie po nim przejmie udziały w firmie, a gdy sam dokona żywota przejmie całość biznesu. Lata mijały, a los obdarzył go tylko blondwłosym aniołkiem. Nie pozostało mu nic innego jak dbać o córeczkę, posyłać do najlepszych szkół dając odpowiednie wykształcenie, nauczać języków czy wprowadzać w skomplikowany świat biznesu. Od dziecka mała Sophie przesiadywała u taty w firmie bawiąc się z jego pracownikami, zagadując po japońsku z jego kontrahentami czy przerywać ważne konferencje, by wręczyć tatusiowi laurkę. Jak była coraz starsza ojciec pokazywał jej coraz więcej i coraz głębiej wprowadzał ją w zasady rządzące dużymi przedsiębiorstwami. Jej droga od początku była skierowana na przejęcie interesu, nie wiedziała tylko, że stanie się to tak nagle…
    Jeszcze nie wyschły na policzkach łzy, które opłakiwały stratę ukochanego ojca, a już jej barki zostały obciążone sprawami korporacji. Musiała być silna, musiała stanąć na nogi i być wsparciem dla swej matki, która całe życie zajmowała się domem, gotowaniem, sprzątaniem i która nie widziała świata poza swoim mężem i córką. Młoda, mająca zaledwie dwadzieścia sześć lat kobieta miała poprowadzić firmę zatrudniającą setki osób, mającą kontakty z ludźmi z całego świata. Dużo osób w nią nie wierzyło, wiele osób traktowało ją jak niedoświadczoną gówniarę przez co była zmuszona udowodnić wszystkim swoją wiedzę i kwalifikacje. W związku z tym wielu ludzi musiała trzymać krótko, na dystans, by podkreślić zajmowane stanowisko. Zmagała się z wieloma trudnościami, wylała wiele łez i wiele nieprzespanych godzin spędziła nad dokumentami w swoim gabinecie. Jednak ciężka praca nie poszła na marne. Osiągnęła sukces, rozszerzyła wpływy swojej firmy, utrzymała stare sojusze, a nowe pomysły przyniosły kolejne drogi rozwoju. Wiele poświeciła i wiele osiągnęła. Najważniejszy był dla niej szacunek, którym obdarzyli ją po wielu miesiącach niepewności i zwątpienia jej pracownicy. Udowodniła wszystkim, że nadaje się na objęcie stanowiska jakie jej powierzono choć w głębi duszy wiedziała, że przed nią jeszcze więcej zasadzek, nieprzespanych nocy, łez, dylematów i błędów, które każdy człowiek popełnia. Przez ten cały proces walki o szacunek stała się kobietą odpowiedzialną, wymagającą, świadomą własnych możliwości i nieustępliwą. Dzięki swojej determinacji osiągnęła sukces, co świadczyło tylko o tym, że wszystko można osiągnąć ciężką pracą, gdy się bardzo chce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie samo podejście miała do Mount Cartier. Nie nadawała się do tego świata, to nie ulegało wątpliwości. Co więcej, zamiast siedzieć w zaciszu własnej chaty i rozmyślać o egzystencji musiała się martwić czy będzie jej ciepło nocą i co zje na śniadanie. Nigdy nawet nie gotowała, a próba z dnia poprzedniego nie wypadła najlepiej. Niemniej jednak nie zamierzała się poddawać. Dała radę udźwignąć biznes wart miliony dolców, a nie da sobie rady z drewnem? Pff, nie ma takiej opcji.
      Wyprostowała się, kiedy mężczyzna zrobił kilka kroków w jej kierunku. Zdecydowanie pewniej czuła się, gdy trzymał bezpieczną odległość. Zlustrowała go wzrokiem po czym przeszukała w pamięci słowa instruktora z samoobrony dla kobiet wiedząc, że w razie czego kopnąć w mięsień czterogłowy lub między nogi i wiać co sił w nogach. Plan zdawał się prosty i miała nadzieję, że w razie czego zadziała. Kiedy usłyszała jego słowa, aż rozwarła lekko usta ze zdziwienia, a jej oczy wytrzeszczyły się tak, jakby zobaczyły właśnie hasającego po lesie tyranozaura. Nikt nigdy nie zwracał się do niej w tak bezczelny sposób, a ton jego głosu wzburzył w niej krew. Zasznurowała usta ze złości obrzucając go pogardliwym spojrzeniem i starała się przekonać samą siebie, że to normalne dla ludzi nie wykształconych i swoją arogancką postawą starają się ukryć własne kompleksy.
      - Skoro jesteś leśniczym zapewne spędzasz więcej czasu ze zwierzętami niż z ludźmi co tłumaczyłoby twój brak manier- powiedziała oschle obserwując jego dalsze poczynania. Spojrzała z jaką łatwością wyjął ostrze z pnia drzewa udając, że nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Przy jego kolejnych słowach uniosła kącik ust w ironicznym uśmiechu przyjmując jego uwagi z rozbawieniem.
      - Dziękuję za rady. W takim razie przyjdę za kolejne osiem godzin po drewno i może tym razem, będę mieć tyle szczęścia, że spotkam jakiegoś dżentelmena, który pomoże mi narąbać drewna i donieść do domu, a nie narcyza, który pochwali się siła swych mięśni wyjmując ostrze z pieńka po czym z wyższością uświadomi mi jak bardzo nie pasuję do tego miejsca- wyrecytowała chłodno przez cały czas wbijając spojrzenie w jego oczy. - Jeśli chodzi o skunksy to pan chyba już dziś się z nimi widział- dodała z figlarnym uśmiechem i puściła do niego oczko. Zawiesiła kosz na ramieniu i zgrabnie wyminęła mężczyznę lecz po kilku kroków odwróciła się i podeszła w jego kierunku.
      - Poproszę o zwrot, bo jak za te osiem godzin znowu pana spotkam to może mi się przydać- powiedziała wskazując na naprawioną już siekierę.

      Sophie <3

      Usuń
  114. Jej nastawienie odnośnie Mount Cartier było o wiele bardziej skomplikowane, niż początkowo sądziła, że może być. Nie przepadała za tym miasteczkiem i niemalże wszystkie jego zalety brała za wady. Nie po to z niego uciekała (i to jeszcze w taki sposób), aby zostać siłą tutaj ściągnięta. Owszem, chciała tutaj kiedyś wrócić. Ale… kiedyś. Kiedy będzie stara i życie w wielkim mieście nie będzie miało dla niej, aż tak ogromnego znaczenia. Kiedy dowiedziała się o wypadku rodziców, nagle jej idealne złożony świat się zawalił. Musiała porzucić to wszystko, co dla siebie zbudowała i na co zapracowała. Miała bardzo dobrze płatną pracę i szykowała się do rozpoczęcia stażu. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że nie może inaczej postąpić. Jeśli nie chciała, aby Max wylądował w Domu Dziecka, a nie chciała, bo w końcu to był jej brat, to musiała zacisnąć zęby i sprowadzić się tutaj. Nie dałaby rady pogodzić swojego wielkomiejskiego życia z opieką i wychowywaniem chłopca. Nie byłoby jej stać na wynajęcie opiekunki, sąsiadów o pomoc prosić nawet nie chciała, a maluch przecież nie mógł całe dnie spędzać w szkolnej świetlicy. Do tego dochodziła kwestia znajomości – Max miał tutaj swoich przyjaciół i wszystkich znał. Po takiej tragedii nie umiałaby go odciąć od tego wszystkiego i zafundować mu jeszcze więcej atrakcji.
    Naprawdę się starała, jednak pojęcie o wychowywaniu miała bardzo niewielkie. Max nie był typowym i książkowym przykładem dziecka. Przy nim musiała mieć oczy wkoło głowy i myśleć krok naprzód. A to momentami było niemal niewykonalne. Na szczęście udało jej się rozpracować niektóre z uśmiechów chłopca, więc mogła się co nieco domyślić.
    Jednak kiedy Max był wyjątkowo nieznośny i celowo omijał jej prośby i pewne ustalenia, to miała ochotę powiesić go na uszach. W tym dosłownym i nieco bardziej przenośnym sensie. A akurat dzisiaj był jeden z tych momentów. Obiecał jej, że wróci na czas. I co z tego, że wiedziała, gdzie był? Przecież coś mu się mogło stać! Skoro obiecał, że wróci, to powinien dotrzymać słowa!
    — Em, hej — mruknęła cicho, na widok mężczyzny. Weszła do środka i od razu spojrzała w kierunku Maxa, który zadowolony wciąż popijał herbatkę.
    — O której miałeś być w domu? — zapytała dość ostro, krzyżując ręce na wysokości piersi. Max wzruszył lekko ramionami.
    — Widzisz? A nie mówiłem, że jest marudna? Nawet się dobrze nie rozgościła, a już zaczyna marudzić. — Powiedział, jak gdyby nigdy nic. Przeniósł wzrok na swoją siostrę i uśmiechnął się niewinnie.
    — Max, błagam cię, nie zaczynaj znowu, tylko się ubieraj. Pożegnaj się z kolegą… — zacięła się i uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu. — Jesteście tutaj tylko we dwóch? — zapytała, nie kryjąc się ze swoim zdziwieniem.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  115. No, no! To już trzecia Twoja ikonka u Ferrana. Trzymaj tak dalej, a uzbierasz ich tyle, że Ci się w jednej linii nie zmieszczą! Czego oczywiście życzymy, bo im więcej tym lepiej. A za Pana Kaysera trzymamy kciuki, może w końcu opanuje ten struktury autopilota.

    OdpowiedzUsuń
  116. Po tak mocnej dawce wrażeń, organizm Rosjanki zasługiwał na chwilę odpoczynku, aby móc zregenerować siły. Przyjemna temperatura panująca we wnętrzu leśniczówki, podziałała na kobietę usypiająco. Miarowo unosząca się klatka piersiowa, wskazywała na to iż kobieta w pełni zapadła w sen, jednak mógł on zostać przerwany przez pukanie do drzwi. Jak się okazało, próg przekroczył ktoś kogo obecnie tutaj być nie powinno. Wysoki brunet o mocno niebieskich oczach, uścisnął dłoń Ferrana i już otwierał usta, aby coś powiedzieć, gdy jego wzrok padł na śpiącą kobietę. Nie ukrywał zmieszania, które wyraźnie zdradzał wyraz jego twarzy.
    — Co się stało? — zapytał wyraźnie zmartwiony zbliżając się do kanapy, by móc usiąść na jej skrawku i uważnie przyjrzeć się twarzy swojej siostry pogrążonej w głębokim śnie. Dopiero po dłuższej chwili skierował wzrok w stronę blondyna. Wadim zrozumiał, dlaczego Luba nie odbierała telefonu. Nie zmartwił się, gdyż był przyzwyczajony do tego iż brunetka przez napięty tryb życia, często ma wyłączony telefon lub brak zasięgu, jednak teraz żadna z technicznych spraw komórki, nie była powodem, dla którego nie oddzwoniła. Denerwował się coraz bardziej.
    — Znaleziono broń, z której prawdopodobnie strzelali kłusownicy. Jedna z mieszkanek widziała podobno czarnego SUV’a, który stał przy wejściu do lasu, chwilę później rozległy się również strzały. Dodatkowo w lesie i na jego obrzeżach pojawiły się wnyki, w które wpadł pies pani Dowell. Udało się go wyciągnąć, ale poprosiłem, aby powiedziała reszcie, by póki sytuacja się nie wyjaśni, nie chodzili do lasu. — choć Wadim starał się mówić ciszej, to jego twardy akcent oraz ogólne oburzenie zaistniałą sytuacją, nie pozwalały mu na to, aby jego ton głosu brzmiał cicho i spokojnie. Ponownie powiódł wzrokiem w stronę siostry. Jej twarzyczka choć pogrążona we śnie, wydawała się być bledsza niż zwykle.
    — To dlatego nie odbierała telefonu — westchnął zaś dłońmi przetarł nieco zmęczoną twarz. — Co się stało? Dlaczego tutaj trafiła? — zapytał wyraźnie dociekając, aby Ferran wyjaśnił mu obecność Luby właśnie w jego leśniczówce. — Zabrałbym ją do siebie, ale sądzę, że sen jest teraz ważny, a podróż z pewnością, by ją zbudziła — dodał wstając ze swojego miejsca. Przeszedł się nerwowo, by dać upust nagromadzonym w sobie emocjom.
    — Mówiła, że będzie dziś biegać i zadzwoni, gdy tylko wróci. Biega często w lesie. Czy to, że się tutaj znalazła ma jakiś związek z kłusownikami? – uniósł brew ku górze, wyraźnie domagając się odpowiedzi. Miał do tego pełne prawo. Na samą myśl o tym, że owa szajka maczałaby w tym palce, czuł jak złość zaczyna odbierać mu umiejętność racjonalnego myślenia.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  117. Nie umiała czuć się inaczej. Nie potrafiła myśleć o sobie inaczej, niż jak o panience, która czasami za bardzo buja głową w chmurach, nie patrzy na potencjalne niebezpieczeństwo i… W zasadzie niczego chyba nie robiła odpowiednio. To tylko pogarszało jej i tak tragiczny humor…
    Rozciągnęła usta w prostą kreskę, skinęła głową, jakoś mimo uszu puszczając słowa mężczyzny. Może chciał być po prostu uprzejmy?
    Westchnęła ciężko, a gdy wychodził szepnęła tylko coś na kształt “dobrze”, po czym zatopiła usta w cieczy.
    Podczas jego nieobecności skupiała się głównie na parującej coraz mniej cieczy, przyglądając się wnętrzu leśniczówki. Zastanawiała się, czy byłaby w stanie mieszkać na takim odludziu… Nie lubiła tłoku, zbyt częstych odwiedzin innych osób, ale jednak mieszkanie w lesie, mając teraz już na uwadze całą masę czynników zagrażających życie, nie byłoby zbyt dobrym wyjściem w sytuacji brunetki. Mimo wszystko czasami potrzebowała czyjejś bliskości, niekiedy od tak wyjść przed dom by przyjżeć się toczącemu się obok życiu… Bo Melody… Jakoś jeszcze swojego poukładać nie umiała.
    Wcześniej miała obojętny stosunek do broni wszelkiego typu. Potem, po kilku latach i dwóch sytuacjach, całkowicie się to zmieniło. Przerażała brunetkę na wskroś, przyciągała złe wspomnienia. Ale udało się pannie Wild ostatecznie w miarę opanować i ten strach, inaczej wykończyłaby się już dawno temu. A jeszcze jakąś kontrolę nad sobą posiadała.
    Odstawiła puste naczynie na bok, wstając z podłogi. Trochę rozbolały ją pewne części ciała, więc zrobiła mały kurs po wnętrzu. Gdy stała przy oknie usłyszała, że ktoś wchodzi, więc zwróciła swoją uwagę ku drzwiom. Odetchnęła z ulgą.
    Już lepiej, dziękuję - odpowiedziała, uśmiechając się kącikiem ust. Nawet plecy przestały boleć, choć gdy wykonywała mocniejsze ruchy czasami coś ją zapiekło. Pewnie nabiła sobie sporego siniaka. - A miś już sobie poszedł? - Spytała zaczesując kilka wolno opadających kosmyków za ucho. - Mam nadzieję, że nie ściągnęłam tutaj całej zgrai futrzastych przyjaciół…


    Melody

    OdpowiedzUsuń
  118. Sophie nigdy nie prosiła o pomoc. Ciągła chęć udowodnienia swojej wartości zabraniała jej zwracać się do kogokolwiek o wsparcie. Ze wszystkim radziła sobie sama, spędzając częstokroć długie godziny przed komputerem lub w bibliotece zbierając niezbędne informacje. Miała być silną i niezależną kobietą, miała dawać wsparcie wszystkim swoim pracownikom, którzy pokładali w niej nadzieję, a w bezwzględnym świecie biznesu nie było mowy, by ukazywać własną słabość. Na spotkaniach międzynarodowych, przeważająca część zebranych stanowili mężczyźni, a ona sama musiała pokazać, że jest równym graczem. Wyprostowana sylwetka, dumnie wypięta pierś, zdecydowany uścisk dłoni i ton głosu choć dźwięczny, kobiecy to nie znoszący sprzeciwu. Pewne zachowania weszły jej już głęboko w krew i stały się integralną częścią jej samej, chociaż mogła sobie nawet nie zdawać z tego sprawy.
    Uciekły jej też lata młodzieńczej wolności i swobody, kiedy to powinna była się bawić z przyjaciółmi całą noc, a nad ranem wracać w szampańskim humorze. Te chwile nawet nie miały racji bytu, nie w jej świecie. Bezwzględnym, wymagającym, pchającym ludzi w otchłań wywindowanych ambicji, gdzie człowiek człowiekowi był wilkiem. Kiedy inni wspominają beztroskie chwile studiowania, ona tylko pamięta nieprzespane noce, śledzenie akcji na giełdzie i wyczekiwane ukończenie uniwersytetu z najwyższym wyróżnieniem. Chociaż chwile spędzone z Collete, która w każdej wolnej chwili odciągała ją od książek, były tymi najprzyjemniejszymi wspomnieniami, nawet jeśli było ich niewiele, to za każdym razem na twarzy panny Brown pojawiał się subtelny uśmiech. Kiedy to skakały z mostu uciekając przed nachalnymi adoratorami, jak chodziły na ohydne lody truskawkowe tylko dlatego, że Coll spodobał się pracujący tam mężczyzna. Kiedy po balu połowinkowym ściągnęły niewygodne buty i w ulewnym deszczu wracały do akademika śpiewając „ We are the champions”. Jednak tych chwil było zbyt mało…
    Spojrzała na wręczone jej dodatkowe kawałki drewna i zmarszczyła lekko brwi. Pomimo tego, iż jego wcześniejsze uwagi uznała za wysoce nieprzyzwoite i nader niekulturalne, tak ten skromny gest wydał się być miły. Podniosła na niego zaskoczone spojrzenie zielonych oczu i poczuła jak na blade policzki wkrada się subtelna czerwień. Zrobiło jej się trochę głupio lecz nie zamierzała przepraszać. W końcu mógł ją zostawić samą, jakoś by sobie poradziła…Bzdura! Wiedziała, że sobie nie poradzi, ale jak wiadomo, nie okaże tego w najmniejszy sposób.
    - Dziękuję- odparła kładąc pozbawione kory kawałki drewna po lewej stronie koszyka. Skinęła głowę i uniosła kącik ust ku górze. - Sophie. Per pani w lesie dziwnie brzmi. Miłego dnia- powiedziała na odchodne po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w kierunku swojej chaty.
    Pan leśniczy niestety miał rację. Kiedy udało jej się rozpalić ogień w kominku, od razu ściągnęła jeszcze wilgotne ubrania, by je osuszyć, a ona sama usiadła tuż przy wesoło trzaskających płomieni i delektowała się ciepłem rozchodzącym po jej ciele. Jednakże, zgodnie z przewidywaniami, po około ośmiu godzinach został w kominku tylko żar, a panna Brown nie zamierzała kolejnej nocy spędzić zamarzając na kość. Niewiele myśląc ubrała się, sięgnęła po koszyk i siekierę z powrotem wracając do lasu. Było jej wszystko jedno czy znowu spotka tego mężczyznę czy nie, może się z niej śmiać i ją obrażać, ale tej nocy nie będzie trząść się z zimna, o nie. Zerknęła w niebo i przełknęła ślinę zmartwiona zmierzającymi w kierunku Mount Cartier ciemnymi chmurami. Przyśpieszyła kroku i już po kilkunastu minutach była na miejscu. Chwyciła siekierę w dłoń mając nadzieję, że tym razem nie zostanie z samym trzonkiem w ręku, chociaż z drugiej strony miałaby może ogień na jakieś dwadzieścia minut. Ocierając pot z czoła i skupiając się na odpowiednim wyprowadzaniem ciosów, pracowała bardzo zawzięcie, aż nagle poczuła zimne krople na swoich plecach, a chwilę potem ulewny deszcz zagościł w całym mieście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To chyba jakiś żart- jęknęła czując jak jej ubranie powoli przesiąka , a włosy przyklejają się do twarzy. Ogarnęła mokre kosmki do tyłu i rozejrzała się dookoła. To wszystko było bez sensu. Drewno nasiąknie wodą nim dotrze do domu, nie będzie ciepłego ognia, a bez tego wróci cała mokra do zimnej chaty. Oblizała nerwowo wargi i cisnęła siekierę w bok z kompletnej bezsilności. Usiadła na pieńku opodal, kładąc łokcie na kolana i podpierając brodę dłońmi. Chciało jej się płakać, krzyczeć, wyć z bezsilności. W każdej chwili mogła przecież spakować rzeczy i wrócić do ciepłego apartamentu w Montrealu, ale samo wspomnienie przygotowań ślubnych, całego tego karmu spowodowało u niej odruch wymiotny. Wpatrywała się tępo przed siebie. Było jej już wszystko jedno czy pożre ja tam niedźwiedź czy dopadnie ją zapalenie płuc, hipotermia czy nie wiadomo co jeszcze. Miała wszystkiego dość. Swojego wielkiego światka i tego małego tutaj, w którym kompletnie nie potrafiła się odnaleźć. Nie zwróciła uwagi nawet na czyjeś wyraźnie zbliżające się w jej kierunku kroki.

      Sophie :)

      Usuń
  119. Chociaż mieszkała tutaj od urodzenia, to nigdy jakoś szczególnie czuła się związana z tym miasteczkiem. Dobrze jej żyło, ale jakoś tak… za spokojnie. Mattie należała do osób, które lubiły być w ciągłym ruchu, wciąż musiała coś robić, aby się nie zanudzić. A odkąd wróciła do MC, to jedynym zajęciem była opieka nad Maxem i ten staż. Jednak kiedy wszystko miała zrobione i gotowe, to nudziło jej się niemiłosiernie. A nie lubiła się nudzić, bo wtedy do głowy wpadały jej przeróżne myśli, które niekoniecznie były dobre. Nie lubiła za dużo myśleć, ponieważ właśnie wtedy atakowały ją różne wspomnienia, negatywne emocje i wszystko co sprawiało, że nie czuła się najlepiej.
    Mimo wszystko od czasu do czasu, potrzebowała takiej chwili dla siebie. Takiego odetchnienia i spędzenia kilku chwil tylko we własnym towarzystwie. Zresztą, nie znała osoby, która czegoś takiego by nie potrzebowała.
    Chwile kiedy Max wychodził z domu, były dla niej takim odetchnieniem. Wtedy mogła nieco się zrelaksować i uspokoić. Jednocześnie nigdy nie mogła tak w pełni odetchnąć, bo zawsze jakąś częścią myśli była przy bracie. Niby wierzyła mu na słowo, ale już niejednokrotnie przekonała się, że to co mówi Max nie do końca pokrywa się z rzeczywistością.
    I kiedy młody tak się spóźniał, zaczynała się zwyczajnie o niego martwić. Niby wiedziała, że jest w leśniczówce u swojego kolegi. I niby wiedziała, że jest tam bezpieczny. Ale… co jeśli coś mu się stało po drodze? Jeśli wyszedł i jeszcze nie dotarł? Tysiące czarnych scenariuszy przelatywało jej się przez głowę i w żaden sposób nie potrafiła tego zahamować.
    Odetchnęła dopiero, kiedy zobaczyła uśmiechniętego Maxa, który jak gdyby nigdy nic siedział zadowolony i popijał herbatkę. W takich chwilach tylko narastała jej złość i irytacja. I jeszcze bardziej pragnęła powiesić brata za uszy na sznurku do prania. Może gdyby tak powisiał jakiś czas, to przestałby się zachowywać w ten sposób! I wszystkie durnowate pomysły wyleciałyby mu z głowy.
    — Ferran. Gdzie on jest? — Zapytała, krzyżując ręce na wysokości piersi. Z opowieści Maxa wynikało, że Ferran jest chłopcem mniej-więcej w jego wieku. Zawsze był jakoś oszczędny w opowieściach na jego temat. Ale zawsze przychodził bardzo zadowolony i nieco szczęśliwszy niż zawsze. Ponadto Ferran miał podobno wspaniałego ojca, który pokazywał im różne, męskie zajęcia, które mogli robić koło domu. Mattie cieszyła się, że Max kogoś kogoś takiego miał. Dzięki temu chciało mu się wychodzić z domu. Odkąd pan Sherwood nie żył, to Max nie miał żadnego męskiego wzorca. To było nieco bolesne, bo jednak dzieciak w tym wieku powinien mieć oboje rodziców. To teraz kształtowała się jego osobowość i wszystko co jest z tym związane.
    — No przecież stoi za tobą — odpowiedział Max i uśmiechnął się niewinnie. Mattie zmarszczyła lekko brwi i odwróciła się. Jednak za sobą widziała tylko mężczyznę. Spojrzała na niego zaskoczona, a potem przeniosła wzrok na brata.
    — Max, do cholery, co tu się dzieje? — spytała, nie chcąc za bardzo dać się ponieść wszelkim uczuciom i emocjom.
    — Nic się nie dzieje. I znów zaczynasz za bardzo marudzić — stwierdził, wzruszając ramionami. — Nic się przecież nie stało. A u Ferrana nic mi nie jest. I prócz jego wieku, to wszystko inne było prawdą — powiedział. Ruda na moment zamknęła oczy, zastanawiając się, czy przypadkiem to nie jest jakiś głupi żart z ich strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego przesiaduje pan sam z dzieckiem w środku lasu? — Może to pytanie zabrzmiało zbyt agresywnie, może nieco zbyt bezpośrednio i za bardzo oskarżycielsko. Ale akurat w tym momencie najmniej się tym przejmowała. W świetle tych wszystkich faktów, chyba miała prawo nie być do końca przekonania w całkowitą jego niewinność. Cała ta sprawa nie wyglądała jej na zbyt normalną. Dzieciak kłamał i przesiadywał z dorosłym i obcym facetem w lesie… już samo to działało na niekorzyść! Zarówno jednego, jak i drugiego. Wiedziała, że z góry nie może zakładać najgorszego. Tym bardziej, że znała Maxa na tyle dobrze, aby wiedzieć, że to on może być napastnikiem, a mężczyzna ofiarą w tej dziwnej znajomości.
      Mattie

      Usuń
  120. Psychiatra natomiast przydałby się zdecydowanie pannie Brown na obecnym etapie emocjonalnym w jakim właśnie się znajdowała. Nie pamiętała już, kiedy był ostatni raz, gdy całkowicie się poddała i było jej wszystko jedno. Nie miała nawet motywacji, by wstać i wrócić do chaty, by nie moknąć w tą ulewę. W tej chwili była kowalem tylko i wyłącznie własnego losu. Nie była odpowiedzialna za innych ani też nic wielkiego od niej nie zależało. Miała prawo się poddać chociaż czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, który sygnalizował, że to zachowanie kompletnie mija się z jej naturą. Było to dla niej coś zupełnie nowego. Z jednej strony czuła ciężar sromotnej porażki z siłami natury, z drugiej zaś przyjemną lekkość świadomości, że może sobie na to pozwolić i nikt jej za to nie skarci, nikt się nawet nie dowie. Po raz pierwszy od wielu lat mogła sobie odpuścić i to nie ponosząc żadnych konsekwencji. No może poza katarem i kolejną, nieprzespaną nocą, podczas której będzie trząść się z zimna.
    Patrzyła się w dal czując jak ciężkie strugi deszczu zalewają jej wątłą posturę, przesiąkają ubranie, spływają po plecach i wlewają się do butów. Włosy całkowicie przykleiły się do twarzy, a krople wpływały wzdłuż blond strąków spadając w dół i ginąc w leśnej ściółce. Deszcz bębnił o liście drzew wytwarzając specyficzny rodzaj muzyki, szum, którego wcześniej nigdy w życiu nie słyszała pośród wysokich wieżowców miast. Przesiąknięta wodą ziemia była miękka niczym satynowa poduszka uginająca się pod jej stopami. Mrugała coraz częściej, gdyż wąskie strużki deszczu spływające po bladej twarzy drążyły ścieżkę przez kobiece brwi i rzęsy. Odczuwała coraz intensywniejszy chłód ogarniający jej ciało. Różane usteczka powoli przybierały kolor sinawy lekko drżąc od ogarniającego chłodu. Dłonie i palce u stóp kostniały z minuty na minutę, ale ona zdawała się nie zwracać na to uwagi. W końcu kiedyś musi przestać padać. Zapewne już niedługo, za chwilę przestanie…
    Nagle usłyszała czyjś głos nad swoją głową lecz nie poruszyła się nawet o cal. Jak w amoku nadal wpatrywała się w las pokryty zasłoną deszczu niczym gęstą mgłą. Dopiero, gdy materiał kurtki nagrzanej od męskiego ciała i przesiąkniętej zapachem jego perfum rozbudził ją. Zadrżała i przeniosła zamglone spojrzenie na twarz mężczyzny. Uśmiechnęła się szczerze choć poczuła jak zziębnięte mięśnie twarzy zastygły powodując nieprzyjemne mrowienie.
    - Dziękuję- powiedziała naciągając jedną dłonią kurtkę szczelniej na siebie zaś drugą podała mężczyźnie. Dopiero po zetknięciu z jego ciepłą skórą zdała sobie sprawę jak bardzo zmarzła. Podniosła się z jego pomocą i zachwiała się na milisekundę. Zerknęła na mokre drewno kiwając potakująco głową. Wiedziała, że z ognia nici dzisiejszej nocy, ale zdążyła ten fakt już jakoś zaakceptować. Kto wie, może nawet się przyzwyczai do mroźnych nocy, a nóż pogoda lada dzień się zmieni i nastąpią niemiłosierne upały. Przyjemna wizja w obecnej sytuacji.
    - Trudno winić drewno…Ja natomiast mokra czy sucha jestem całkowicie bezużyteczna jak widać- odparła z nutką ironii w głosie i pokręciła z rozbawieniem głową. Odgarnęła mokre włosy za ucho tak, by nie przysłaniały jej świata. W innych okolicznościach przyrody ten gest mógłby być zalotny, teraz czuła się żałośnie. Zaśmiała się perliście sama z siebie wyobrażając sobie ten obraz nędzy i rozpaczy jakim była przez ostatnie kilka dni z ukoronowaniem dzisiejszej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ciągle pada! Nagle otworzyły się niebiosa, potem zaczął deszcz ulewny sieć z ukosa, liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A ja?- zaśpiewała cicho rozglądając się wokół i mając poczucie, że właśnie ta piosenka najlepiej oddaje to co dzieje się wokół chociaż ona nie podzielała entuzjazmu wokalisty. - Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybym mogła prosić o taką przysługę- odparła na propozycje przyniesienia suchego drewna zaraz po tym jak skończy się ulewa. Od razu poprawił jej się humor na przyjemną wizję trzaskającego w kominku ognia. Naciągnęła na siebie kurtkę szczelniej się nią opatulając. - To może ja już wrócę do domu nim i pana kurtka przemoknie do suchej nitki.

      Sophie

      Usuń
  121. Za dzielność, za waleczność, za odwagę, za zdrowy rozsądek i nie zabijanie biednego niedźwiadka... cóż, nie mogę wręczyć tylu nagród, ale jedna na pewno się Ferranowi należy! Oficjalnie został on już "Pogromcą niedźwiedzi", co chyba całkiem nieźle brzmi, jeśli weźmie się pod uwagę, że jest on leśniczym, prawda? No własnie! Niech więc ten niedźwiadek w karcie będzie przypomnieniem dla Ferrana, że nie taki niedźwiedź zły jak go malują ;)

    OdpowiedzUsuń
  122. Mattie, która nigdy nie należała do osób, które jakoś szczególnie interesują się plotkami, była jakby obok tego całego cyrku. Nie interesowało ją co się dzieje w miasteczku. Nie słuchała tych jakże pasjonujących opowieści o innych i o sobie samej. Opinie o różnych osobach wolała wyrabiać sobie na własnym doświadczeniu. Nigdy nie kierowała się plotkami. A tym bardziej jakimiś wymyślonymi opowieściami, które nigdy nie miały miejsca. Już dawno przestała z tym walczyć, bo dobrze wiedziała, że to i tak na nic. Plotki stanowiły jeden z nieodłącznych elementów tego miasteczka. I choćby nie wiadomo co się stało, to taki stan rzeczy zostanie.
    Max był jej zupełnym przeciwieństwem. Lubił przebywać w towarzystwie starszych pań i słuchać wszystkiego co miały do powiedzenia. A przez to potem wpadały mu do głowy różne, dziwne pomysły. Od jednej z sąsiadek dowiedział się, że kobieta musi mieć męża, aby nie była marudna. I od tamtej pory próbował zwabić wielu kandydatów do jej domu. W pewnym sensie było to nawet urocze. Jednak miało o wiele więcej wad i zalet. I musiała się naprawdę starać, aby wybić mu ten pomysł z głowy. To nie należało do najprostszych rzeczy. Jej matka miała całkiem inne podejście do wychowywania Maxa. Natomiast Mattie nie miała pojęcia, co powinna robić, co Maxowi nie zawsze się podobało. Całą sprawę dodatkowo komplikował fakt, że maluch był bardzo mocno przekonany do swoich poglądów. I nawet kiedy twierdził, że coś zrozumiał, to w rzeczywistości niekoniecznie tak było. Bo przecież sam wiedział lepiej.
    Nie rozumiała dlaczego ją okłamywał. To nie był pierwszy raz kiedy przyłapała go na kłamstwie. Wmówił jej, że Ferran to jego kolega ze szkoły. Momentami nieco żerował na jej naiwności, z którą sama nie za bardzo potrafiła sobie poradzić. Tym bardziej, że brat nie raz i nie dwa obiecywał jej, że to ostatni raz, że rozumie, że to coś złego. A jednak znów zrobił to samo. I czuła się jak skończona idiotka, stojąc tak przed obcym mężczyzną. Wszystko co myślała do tej pory okazało się potwornym kłamstwem.
    Na chwilę zamknęła oczy, chcąc się nieco uspokoić. Nie chciała go o nic oskarżać, tym bardziej, że nie miała ku temu żadnych dowodów. Jedynie kłamstwa Maxa, jednak one do niczego jej nie prowadziły. A mogły tylko wszystkim zaszkodzić.
    Wyraźnie się spięła, kiedy wspomniał o męskim członku rodziny. Max też wyraźnie się poruszył. Nagle cały jego dobry humor gdzieś uleciał. Opuścił wzrok i wbił go w kubek z herbatą. Mattie natomiast zacisnęła usta w wąską linijkę, nie chcąc powiedzieć czegoś za dużo. A tym bardziej nie chciała dać się ponieść emocjom, które wywołały w niej słowa mężczyzny.
    — Następnym razem, nim pan zacznie wypominać, radzę się zastanowić. Nie przyszło panu do głowy, że on nie ma, jak to pan ujął, męskiego członka własnej rodziny? — zapytała, siląc się na spokojny ton. Temat śmierci rodziców wciąż był dla niej niezwykle trudny i bolesny. Nie chciała do niego wracać, szczególnie kiedy nie było to konieczne. Ponadto Max nie znosił tego zbyt dobrze. Był bardzo zżyty z rodzicami. A nagle, z dnia na dzień, dowiedział się, że już ich więcej nie zobaczy. Ona była dorosła, rozumiała to wszystko, choć nie potrafiła zaakceptować. A Max? Max to jeszcze dzieciak, który powinien cieszyć się ze swojego dzieciństwa. A tymczasem zmagał się z żałobą.
    — Skoro tak bardzo panu przeszkadza jego obecność, to dlaczego wciąż on tutaj przesiaduje? Dlaczego pozwala mu pan na to? — zapytała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tych wszystkich błędów wychowawczych, które popełniała. Ale co mogła zrobić? Max był bardzo przekonujący w tym co do niej mówił. Naprawdę nie widziała powodów, aby mu nie wierzyć. Choć w sumie niejednokrotnie wystawił jej zaufanie na ogromną próbę.
    — Mógł go pan odprawić, wysłać go do domu. Albo mnie poinformować.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  123. Nie spodziewała tak uprzejmych gestów z jego strony. Zdawała sobie doskonale sprawę, że ona sama jest niejako „atrakcją” dla miejscowych i zapewne niejednokrotnie śmiali się za jej plecami, a plotki odpowiednio dobarwione krążyły już wśród społeczności. Chociaż z drugiej strony nie trzeba było ich bardzo, by i tak bawiły publikę. Zapewne do jego uszu dobiegły już pewne historie, które wywołały choć lekkie uniesienie kącików jego ust. No tak, przyjechała paniusia z wielkiego miasta, by się puszyć i panoszyć jak na własnych włościach. Zadziera nosa i wszystkim udowadnia, że jest od nich lepsza. Tak przedstawiałby się mniej więcej ogólny zaraz każdej osoby z wielkiego miasta odwiedzającej Mount Cartier. I w sumie Ferran mógł odnieść takowe wrażenie w trakcie ich pierwszego spotkania. Chociaż Sophie nie zamierzała się wywyższać. Chciała przetrwać w tej dziczy, a że środowisko nauczyło ją, by radzić sobie sama tak właśnie robiła- machając siekierą na prawo i lewo, bo kiedyś w końcu musiała trafić. Po tej chłodnej wymianie zdań z rana nie spodziewałaby się tych wszystkich uprzejmych gestów i propozycji, które na moment wprawiły ją w konsternację. Przechyliła lekko głowę na bok przyglądając się mężczyźnie przez chwilę jakby był z innego świata. Dopiero po chwili ocknęła się na tyle, by przyswoić sens jego słów.
    - Ou- wyrwało się z jej ust choć prawdopodobnie zostało stłumione przez ulewny deszcz. - Jeśli nie sprawiłoby ci to problemu to o niczym bardziej nie marzę niż się choć przez chwilę ogrzać- dodała po chwili kończąc wypowiedź lekkim uśmiechem, który ponownie przypomniał jej o zmarzniętych policzkach.
    Taka wizja wydawała się być zdecydowanie bardziej przyjemna niż pożarcie przez niedźwiedzia tudzież spędzenie godziny w tej ulewie. Przytaknęła i ruszyła za Ferranem we wcześniej wskazanym przez niego kierunku. Buty wydawały odgłos cichych plusków, kiedy pod naporem stopy woda wypływała przez materiał. Intensywny opad przysłaniał świat, zagłuszał wszystko inne lecz po krótkim czasie zauważyła światło tlące się w oddali i migoczące. Kąciki jej ust mimowolnie powędrowały ku górze, a przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz , gdy w tej samej chwili powiał wiatr pozbawiając ją resztek ciepła.
    Weszła po drewnianych stopniach na ganek, a potem do wnętrza chaty, gdy uprzednio Kayser otworzył jej drzwi zapraszając do środka. Gdy tylko przekroczyła próg, jej ciało ogarnęła przyjemna fala ciepła. Odwiesiła kurtkę na pobliski wieszak, zdjęła buty, które przesiąkły całkowicie, a skarpetki ociekały wodą, dlatego też ich również się pozbyła.
    Weszła trochę głębiej do chaty, która robiła całkiem przyjemne wrażenie. Było schludnie, minimalistycznie, aczkolwiek bardzo przytulnie. Ona widywała ten styl tylko w magazynach o urządzaniu mieszkań, gdyby ktoś skusił się rustykalny styl zaszczepić w wielkim mieście. Zupełnie inaczej niż u niej w Montrealu, choć podobnie jak w chacie Coll.
    - Dziękuję- odparła, gdy podał jej ręcznik wraz z jakimiś suchymi rzeczami, po czym wskazał łazienkę. Udała się tam, ściągając z siebie przyklejone do ciała ubrania, z których odcisnęła chyba hektolitry wody i ułożyła rzeczy na bok. Kiedy ostatnie krople wody znikły z jej skóry, włożyła koszulkę i spodnie, które okazały się dużo za duże. Podwinęła nogawki spodni, by się nie potknąć, zaś rękawy tylko podsunęła ku górze, by nie krępowały ruchu. Wyglądała w tym co najmniej zabawnie, ale kompletnie jej to nie przeszkadzało. W końcu było ciepło. Potarła obie dłonie obok siebie i chuchnąwszy w niej chciała je szybciej ogrzać. Zgarnęła swoje przemoczone rzeczy i wyszła z łazienki do salonu, w którym wesoło trzaskał ogień. Rozwiesiła swoje ubrania obok kominka, a ona zaś uklękła na przeciwko niego wpatrując się w hipnotyzujące, tańczące płomienie. Po raz pierwszy od tych kilku dni ogarnął ją spokój.

    Sophie

    OdpowiedzUsuń
  124. Siedziała na ugiętych kolanach naprzeciwko kominka wpatrując się w tańczące płomienie napawając się przyjemnym ciepłem od nich bijącym. Co prawda nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Powinna siedzieć w domku swojej przyjaciółki i tam rozpalić ogień, by móc spokojnie przetrwać samotny wieczór i noc, która jeszcze przywoływała ostatnie tchnienia zimy. Ona natomiast była w środku lasu, w domu obcego mężczyzny, w dodatku ubrana w jego rzeczy i odcięta od jakichkolwiek środków komunikacji ze światem. Gdyby Mark ją teraz zobaczył skończyłoby się to zapewne poważną rozmową, a w końcowej fazie awanturą. Ale nie było szans, by się dowiedział. Nikt nie wiedział. Z jednej strony żałowała, być może wtedy odroczył by ślub na późniejszy termin. Ech, złudne mrzonki. Nic nie zmieniłoby jego decyzji poza krachem na giełdzie jej firmy.
    Objęła kubek z parującym naparem obiema dłońmi i ułożyła go na podołku przez chwilę się w niego wpatrując, zaciągając jego słodkawą, niezwykłą wonią. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbowała. W zimowe dni była w w zwyczaju raczyć się gorącą czekoladą serwowaną w sezonie w kawiarni naprzeciwko jej biura przez sympatyczną starszą panią, bądź też grzańcem przygotowanym w jej ulubionej restauracji znajdującej się niestety po drugiej stronie miasta. Przyłożyła kubek nieśmiało do ust upijając niewielki łyk, który niemal natychmiast wywołał przyjemne, rozgrzewające mrowienie. Co więcej, ten tajemniczy napar był zaskakująco smaczny. Nic więc dziwnego, że tuż po odsunięciu kubka od ust Sophie zamknęła oczy rozkoszując się ciepłem rozlewającym po jej ciele, lekką słodyczą w jej ustach i delikatną wonią unoszącą się z parującej herbaty. Dopiero pytanie Ferrana przywróciło ją z powrotem do rzeczywistości. Podniosła leniwie powieki ukazując spod gęstego wachlarza rzęs zielone oczy i odetchnęła głęboko przez chwilę wbijając spojrzenie w napar, w którym odbijało się jej przyćmione odbicie oświetlone płomieniami palącego się w kominku ognia.
    -Nie uwierzysz mi jak powiem, że w interesach?- zapytała retorycznie unosząc kąciki ust ku górze i zerknęła na niego przechylając głowę lekko na bok. Zlustrowała jego twarz, która miała surowy wyraz jakby była nieproszonym gościem. Nie przejęła się tym za bardzo raz, dlatego że jego zachowanie daleko odbiegało od prezentowanego na twarzy niezadowolenia, a dwa iż przyzwyczaiła się do pokerowej twarzy ludzi z wyższych sfer, z którymi ubijała interesy. Przeczesała palcami jeszcze mokre włosy, które pod wpływem wilgoci skręcały się tworząc większy bądź mniejszy skręt. - Trochę się wydarzyło w moim życiu i nie jestem pewna czy podjęłam odpowiednie decyzje. Potrzebowałam na chwilę uciec od tego, stanąć z boku i przemyśleć czy postępuję dobrze, bo sumienie podpowiadało mi, że nie idą dobrą drogą- uśmiechnęła się blado upijając kolejny łyk herbaty. - Moja przyjaciółka ze studiów, Collete, namówiła mnie, żebym spędziła trochę czasu w jej rodzinnej miejscowości. Dała mi klucze do swojego domku i adres, nie mówiąc nic więcej poza tym, że tutaj jak nigdzie indziej na świecie odnajdę spokój, a odpowiedzi na dręczące pytania przyjdą same. I wiesz co? Chyba mnie przeceniła- zaśmiała się kręcąc z rozbawieniem głową i spojrzała z powrotem na tańczące w kominku płomienie. Zdecydowanie jej przyjaciółka miała więcej wiary w nią niż ona sama. Albo nie znała jednak tak dobrze panny Brown, że zdecydowała się ją wysłać właśnie tutaj.
    Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i spojrzała na mężczyznę leżącego na kanapie lokując swoje spojrzenie w jego oczach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Więc jeśli spodziewałeś się ckliwej historii, że panna z wielkiego miasta przyjechała komuś albo sobie coś udowodnić to niestety muszę cię rozczarować. Nie byłam świadoma, że tak to będzie wyglądać, a gdybym wiedziała zapewne by mnie tutaj nie było. Ale słowo się rzekło, jestem i staram się radzić sobie jak mogę, a jak mi idzie to…to już sam możesz ocenić- zaśmiała się unosząc wolną dłoń, by zademonstrować swój aktualny stan jakby był najlepszym dowodem jej nieporadności. Poszła po drewno, wylądowała w domu leśniczego zmokła jak kura i zmarznięta jak diabli. - To wszystko nie do końca miało tak wyglądać. Spędzę tutaj około miesiąca, a potem nie będzie tu nikogo, kogo nieporadność wywołałaby uśmiech na twojej twarzy- powiedziała unosząc znacząco brwi. Tak, doskonale widziała to lekkie rozbawienie w jego oczach dzisiaj rano i drżenie kącików ust.
      - Także jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc i gościnę. Chcę tutaj tylko przetrwać najlepiej nie zwracając na siebie zbyt wielkiej uwagi chociaż w tym niewielkim miasteczku to chyba niemożliwe- zaśmiała się przypominając sobie starszą panią, która jak gdyby nigdy nic przyszła do jej chaty z świeżo upieczonym ciastem, rozgościła się, wypytała, a potem wyszła kierując się do sąsiadki. Cóż, przynajmniej Sophie miała bardzo smaczną, słodką kolacje, za którą zapłaciła plotkami na jej temat, ale nauczyła się już, że panuje w tym mieście handel wymienny.
      - Skoro jesteśmy już przy pytaniach panie Kayser to…dlaczego mężczyzna w kwiecie wieku wybrał życie na uboczu?- zapytała wbijając wzrok w jego jego zimne oczy, nie uginając się pod jego chłodnym spojrzeniem lecz ze stoickim spokojem i determinacją wyczekując odpowiedzi.

      Niezdara <3

      Usuń
  125. Kiedy dowiedziała się o śmierci rodziców, jej świat się zawalił. Nagle dowiedziała się, że musi opiekować się swoim bratem. Teoretycznie nie musiała. Mogła pozwolić, aby maluch trafił do Domu Dziecka. Dzięki temu on byłby tam, a ona nie musiałaby rezygnować ze swojego życia, które tak kochała. Jednak… nie potrafiła tak. Może i okłamywała rodziców (w końcu wszyscy, aż do jej powrotu, sądzili że jest zakonnicą, z jej rodzicami na czele), ale nie potrafiła ot tak zapomnieć o swojej rodzinie. Utrzymywała z nimi kontakt. Było to nieco utrudnione, ponieważ jedna z zakonnic, która stała się jej bardzo bliska, niczym druga matka, odsyłała jej wszystkie listy. Wszystko szło bardzo pokrętnie i o wiele dłużej, niż powinno. Ale miała ten kontakt. Rodzice wysyłali jej jakieś zdjęcia, czasami pieniądze (których nigdy nie wydała i wciąż trzyma je w specjalnej skarbonce). Ale mimo wszystko nie mogła pozwolić, aby Max trafił do Domu Dziecka. Była jego siostrą! I co z tego, że ostatni raz widziała go, jak miał troszkę ponad rok? Musiała się nim zaopiekować. Czuła się za niego odpowiedzialna. Tym bardziej kiedy zobaczyła go w takim stanie zaraz po swoim powrocie.
    Jednak nie umiała go wychowywać. Owszem, miała podejście do dzieci, ale co innego opiekować się synek znajomych, a co innego opiekować się i wychowywać na stałe siedmioletniego (teraz już ośmioletniego) chłopca! Jej mama miała swoje zasady wychowawcze, których się trzymała. I strasznie ciężko było jej się wbić. Tym bardziej, że Max miał swoje ścieżki, którymi podążał. Ponadto strasznie kłamał. Nie umiała go tego oduczyć. I co gorsza – czuła się winna, ponieważ od życzliwych sąsiadów dowiedziała się, że wcześniej tego nie robił. A przynajmniej pani Sherwoood się na to nie skarżyła. Natomiast Mattie… czasami miała wrażenie, że z nim zwariuje albo osiwieje.
    Przełknęła nieco głośniej ślinę i spojrzała uważnie na mężczyznę. To nie był ani czas, ani miejsce na to, aby się targować kto ma gorzej i kto pochował więcej członków rodziny. Nawet nie miała zamiaru tego robić. To była tragedia, a takie wyścigi były co najmniej żałosne.
    Uniosła ręce w górę w poddańczym geście.
    — Również nie mam zamiaru się kłócić — powiedziała szczerze i uśmiechnęła się nieco przepraszająco w jego kierunku. — Ale… niech sam mi powie, czy to nie brzmi nieco podejrzanie? Max u pana często przesiaduje. Dodatkowo kłamie mi, że jest pan jego rówieśnikiem? Co ja miałam sobie pomyśleć? To… sam pan słyszy jak to brzmi. — Starała się nie brzmieć jakoś szczególnie emocjonalnie. Jednak pewną nutkę nerwów i tak dało się wyczuć w jej wypowiedzi. Chociaż już nie była aż tak przesiąknięta złością i jawnym atakiem. Była o wiele spokojniejsza. — I… mieszkam z nim na co dzień. Nie chciał się go pan tak... pozbyć wcześniej? W końcu ma pan swoje życie i swoje sprawy.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  126. Nie potrafisz wyjaśnić dokładnie dlaczego, ale masz po prostu takie przeczucie, że mężczyzna, którego masz przed sobą, ma więcej łagodności w sercu, niż niejeden dobry człowiek, którego wcześniej spotkałaś. Tłumaczysz jego miękkość, w sposób przyziemny, taki, który potrafisz określić słowami, dlatego zaczynasz prosto.
    — Miękkość w głosie i tutaj — opierasz dłoń na jego piersi i tutaj się rozpraszasz. Wzrok skierowany na jego oczy, opadł do Twojej dłoni. Wyczuwasz pod palcami silne uderzenia serca. Nie przyśpieszone, niespowodowane zwiększonym ciśnieniem, po prostu mocne dudnienia. Nie wiesz kiedy klękasz przed nim na ziemi, a później siadasz na swoich stopach. Wsłuchujesz się w ten równy rytm. Bijące serce mężczyzny. Twoje zawsze było słabe i zatrwożone. Bałaś się wielu rzeczy. W prawie wszystkich miałaś rację. A jednak nie zraziło Cię to do życia. W drobnych rzeczach odnajdujesz radość i ciekawość. Ludzie z niej wyrastają. Ty jesteś jak dziecko. Całe życie patrzysz w zachwycie, wielkimi oczami, na małe rzeczy, które nie przestają Cię dziwić i których nie przestajesz podziwiać.
    Budzi Cię dopiero ból w kostce. Siedzisz na niej, wykręconej w sposób niezalecany dla skręconej nogi. Przynajmniej już masz pewność, że ją skręciłaś. Cofając rękę, czujesz jak ramiona spinają Ci się w dyskomforcie. Nie wykrzywiasz twarzy w bólu. To tylko drobny uraz… powtarzasz sobie, porównując go do strasznych stanów zdrowia swoich pacjentów, a siebie do tych wszystkich ludzi, których straciłaś – pożegnałaś przez bezlitosność świata, bardzo łatwo odbierającego życia za pośrednictwem śmiertelnych chorób. Takie myślenie daje Ci siłę, żeby bez zająknięcia się i okazania bólu, zmienić pozycję. Robisz to naturalnie. Jedyną oznaką Twojej słabości są spięte ramiona. Zaraz jednak siadasz obok mężczyzny, w pozycji podobnej do jego własnej i zapominasz o bólu kostki.
    Ren siatkuje dłonią brudną ziemię pod waszymi stopami. Obserwujesz go. On może nie pamięta o bliznach na swojej skórze, ale ty widzisz je wyraźne. Próbujesz stłumić głos, który karze Ci się wtrącić. Patrzysz na mężczyznę z boku, z niemą prośbą wypisaną w oczach, ale on jej nie widzi. Dlatego przez chwilę ulegając swoim wahaniom, w końcu wyciągasz rękę przed siebie, a Twoja dłoń łagodnie opada na jego.
    — Przestań.
    To słowo powinno zabrzmieć szorstko, ale nie potrafisz tak mówić. Nie chcesz go nim karcić. Prosisz. Słowo jest pełne raczej nadziei niż rozkazu. Ujmując jego dłoń, palcami odgarniasz kamyczki nasączone wilgotną ziemią, oczyszczasz jego skórę z milionów zarazków, i milionów sposobów na wdanie się zakażenia, jakie dostrzegasz w tym niewinnym, nieprzemyślanym geście. Naprawdę nie chcesz, żeby to sobie zrobił. Po upływie minuty, cofasz dłoń. . Opierasz ją na swoim kolanie. W tym samym miejscu zawieszasz swoje spojrzenie. Wtedy go słyszysz.
    [i]Lubisz piękno natury[/i].

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jedno zdanie Cię paraliżuje. Mrozi Cię na kilka sekund, ale masz wrażenie, jakby to trwało wieczność. Już je gdzieś słyszałaś. Nie zdajesz sobie sprawy, że wcześniejszy czas, kiedy wydawało Ci się, że wszystko trwało tylko kilka minut, w rzeczywistości, oczyszczałaś jego dłoń przez długi czas, w którym słońce zdążyło już zbliżyć się do horyzontu. Dopiero teraz to widzisz. Uświadamiasz sobie, że to pierwszy zachód słońca, który obserwujesz bez Niego. Chociaż nie robisz nic złego, czujesz się winna. Dodatkowo słyszysz jego głos. Zdajesz sobie sprawę, że nie pamiętasz dokładnie jak brzmial. Też to kiedyś powiedział. Lubisz piękno natury. Dlatego w Mount Cartier czas spędzaliście na jego łonie. Teraz jednak zamiast pamiętać jego głos… słyszysz głos Rena. Ten miękki, o którym mówiłaś i surowy zarazem. Przyjemny. Świadomość, że Twoje ciało reaguje na niego lekkim drżeniem, wywołuje w Tobie panikę. Przytłacza Cię. Dlatego zamiast odpowiedzieć, uśmiechasz się. Nie zdradzając tym nic. Ponad to, że Twój uśmiech, tym razem, jest smutny. Oczy nagle zachodzą mgłą, kiedy pogrążasz się w swoich myślach, w swoim własnym ja i toniesz w nim. Toniesz tak głęboko, że przez chwilę jesteś nieobecna. Słońce chyli się ku ziemi. Rozpoczyna się zachód słońca. Patrzysz w tamtym kierunku, ale widok ten zaczyna drażnić wrażliwe oczy. Przeszklone, jakby ta łuna światła Cię raziła. Nie to Cie drażni. Tylko Twoja własna nieczułość.
      Łatwość zapomnienia.
      Twoja dłoń, od dłuższego czasu zaciśnięta na Twoim ramieniu, sprawia, że krew od kilku minut przestaje Ci dochodzić do palców. Blada, zimna ręka, bezwładnie opuszczona, zaczyna Ci drętwieć, kiedy cofasz rękę, świadomie odnawiając przepływ krwi.
      Jest tak, jak codziennie rano. Przypominasz sobie dlaczego nie chcesz się budzić.
      Radość się z Ciebie ulatnia. Zostaje tylko smutek.
      — Boli — szepczesz prawie bezgłośnie, czując obezwładniającą bezradność i obojętność. Twoja postawa moralna nie pozwala Ci jednak poddać się całkowitej apatii i odosobnieniu. Nie w czyjejś obecności, dlatego próbujesz nadać słowom jakiś sens. Nawet jeśli nie mają one sensu dla Ciebie.
      —Noga — chociaż boli Cię serce. Rena nim jednak nie chcesz martwić.
      — Chcę wrócić do domu. Możemy?
      Gdzie jest Twój dom, Mathilde? Bez Niego.
      Nie masz swojego domu, ale nie przestajesz go szukać.

      Mathilde

      Usuń
  127. Pamiętała bardzo dobrze ich pierwsze bezpośrednie spotkanie. Pamiętała też moment, w którym - tego samego dnia - prosił ją żeby o siebie zadbała, zdradziła mu, że chciałaby, żeby kiedyś ktoś też jej pomógł. Dziś stał przed nią z ofertą tej pomocy. Chociaż to absurdalne i nienormalne, pomyślała o niej – o tym ratunku – w kontekście głębszych, mentalnych rozterek. To przyszło jej pierwsze do głowy, bardziej niż z myśl o nodze, która sprawiała jej trudność nawet w czynności prostego wstawania. Skorzystała ze wsparcia na jego ręce bardzo naturalnie. Teraz wpatrując się w niego i zastanawiając się od czego powinna rozpocząć swoje odważne wołanie, choć ciche, o pomoc. Stanęła przed nim, myśląc o tym wewnętrznym bólu, jaki w sobie tłumiła i choć zagnieździło się w niej naprawdę wiele żalu, bezradności, poczucia pustki i odmienności, jego prosta w sumie propozycja, wywołała ciepły, naprawdę szczery uśmiech wygładzający jej usta. Tamtego dnia, mówił, że chciałby taki dojrzeć na jej twarzy. W tym prostolinijnym geście był pewien rodzaj magii jej usposobienia. Dowód na to, w jak wielu drobnostkach dostrzegała powody do radości. Jej radość była jednak trochę inna od większości ludzi. Była skromna, nieprzesadzona i subtelna, jakby nawet poczucie zadowolenia, nie chciało łamać schematów jej łagodnego usposobienia.
    Chciał jej pomóc, znów. Dostrzegał powody do pomocy. Stwarzając jej tym samym przyjemność z jego słów.
    - Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego? Nie bez winy. Czy byłeś odpowiedzialny za swoją stratę? – spytała. Dopiero wtedy dostrzegając gotowość jego mięśni do niesienia innego rodzaju pomocy. Stał, proponując chyba bardziej wsparcie fizyczne niż mentalne. Spuszczając wzrok, nie z zakłopotaniem, a z okazaniem zrozumienia, dopiero co przemawiających do niej faktów, natknęła się na swoją kostkę. Postanowiła więcej nie pogłębiać tematu, który nie powinien między nimi zaistnieć. Wycofała się początkowym milczeniem z rozpoczętej moment temu kwestii i spróbowała naprawić swój błąd.
    - … Będę mogła skorzystać z Twojego ramienia, Ren?
    Uniosła dłoń w górę, sięgając nią jego ręki, ale jej dotyk spoczął na materiale jego odzienia bardzo lekko. Gotowa była jeszcze cofnąć ruch.
    - Mogę potrzebować Twojej pomocy z dojściem do domu. Czy to będzie w porządku Cię o to prosić?
    Patrzyła na niego kontrolnie, próbując zrozumieć jego wymiar oferowania pomocy. Taką powinna przyjąć? Pomocną dłoń w zadbaniu o stan jej kostki? Szukała jego potwierdzenia.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  128. Ręka ulokowana na jej talii miała jej pomóc utrzymać pion, a zwróciła jej uwagę. Spuściła spojrzenie wzdłuż swojego ramienia, przez bok, do ręki, podtrzymującej ją w odpowiedniej pozycji, tak aby nie zachwiała się przy bardziej stanowczym ruchu. Zaraz potem, kiedy zadarła głowę wyżej, oceniając wysokość uskoku, jaki musieli pokonać, żeby wejść z powrotem na górę, zdała sobie sprawę, że będą potrzebowali znacznie więcej niż tylko lekkiego wsparcia, jeśli chcieli wrócić do domu. Wracając wzrokiem do jego oczu, dostrzegając w nich odbite smugi zachodzącego słońca, ucichła. W zamyśleniu. Lawirowała pomiędzy poczuciem winy - nadpisywania wspomnienia oglądanych z mężem zachodów słońca nowymi, z udziałem Ferrana – a chęcią zatrzymania tej chwili, odkąd zaczęła w niej odkrywać przyjemność.
    Nie potrafiła powiedzieć dlaczego jego wzrok jest inny, ale pod jego wpływem, zaczesała włosy za ucho, przysłaniając sobie w tym ruchu połowę twarzy dłonią. Nieśpiesznie odgarniane włosy przytrzymała palcami, wplatając je na chwilę pomiędzy pasma i drgnęła w zawahaniu. Coś chciała zrobić, ale nie dane było mu się dowiedzieć co, bo zaraz potem ciało odwróciła w kierunku zachodzącego słońca, łapiąc wzrokiem ostatnie pomarańczowo-zlote łuny, mieniące się podobnymi kolorami w jej włosach, jakie widziała w jego oczach. W tym świetle, przed chwilą kontemplowana głębia jego oczu wydawała się znacznie… cieplejsza od zwyczajowego chłodnego błękitu.
    W końcu po kilkunastu sekundach obserwacji nieba, skinęła głową. Pozwalała mu, żeby jej pomógł. Zaczepiła się nawet w gotowości ramieniem na jego barkach, przygotowując się do krótkiej przeprawy przez skałki na stabilną ścieżkę. Zastanawiała się w tym samym czasie nad odpowiedzią na zadane pytanie.
    — To… skomplikowane.
    Tak zwykle mówi się na rzeczy, o których nie chce się rozmawiać. Tilly chciała, tylko nie potrafiła tego ubrać słowa. Nie w taki sposób, żeby jej wypowiedź pasowała do jej świata przeżyć. Słowa mogłyby zabrzmieć zbyt dramatycznie, żałośnie. Mathilde nie akceptowała w życiu złych emocji. Odsuwała się od nich. Czasami ulegała im, bo była wrażliwą kobietą, intensywnie odbierającą wszelkie bodźce z zewnątrz, ale umyślnie nigdy nie intensyfikowała tragizmu swojej historii.
    — Źle kochałam. Nie potrafiłam ich uszczęśliwić. Zadbać o nich i ich potrzeby. Jaka była moja odpowiedzialność? — powtórzyła za nim w zastanowieniu — Ja… sama. Tak sądzę, że to przez to, że nie wiem co zrobiłam nie tak. Powinnam wiedzieć, prawda?
    Czuła się trochę zakłopotana swoją niewiedzą. Ile musiała mieć w sobie arogancji, skoro nie potrafiła dostrzec swoich błędów? Wiedziała tylko, że musiała jakieś popełnić.
    — Opowiem Ci coś… to będzie opowieść o małej dziewczynce, dobrze? To nie jest smutna opowieść. Chcę żebyś wiedział, że nie jest. To opowieść o dziewczynce, która jest szczęśliwa, że żyje. Kocha życie. Tylko dlatego, że budzi ją własny szloch, to nic nie znaczy. Dalej może kochać życie. Może, prawda?
    Nie zwróciła uwagi, kiedy wdrapali się na szczyt uskoku. Mruczała wstępne słowa swojej opowieści pod nosem, a teraz stała przed nim, z ufnym wzrokiem skierowanym do jego oczu, pytając go o zgodę. Czy mogła jednocześnie kochać życie i czasami odczuwać z powodu swojego istnienia przykrość?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  129. Dziękuję za powitanie i szczerze podziwiam za kartę i trzy (trzy!) postacie na blogu.

    Sid (and Lou Dog)

    OdpowiedzUsuń
  130. Wzrok, utkwiony na jego twarzy nabrał pełnego niezrozumienia. Zinterpretowała i przeanalizowała słowa, z jakimi mężczyzna się do niej zwrócił, ale natknęła się na problem w akceptowaniu ich treści. Cofając się dwa kroki, przystanęła, chwiejąc się na niepewnej nodze. Patrząc na niego z oddalenia, spoglądała na problem z innej perspektywy, zadzierając głowę nieco mniej do góry, bo kiedy stała dokładnie przy nim, musiałby się do niej pochylać, żeby zmniejszyć między nimi różnicę wzrostów i poziomów spojrzeń. Z daleka ten kąt był mniejszy, mniej wyraźny.
    — To niemożliwe — stwierdziła z większą pewnością niż moment temu przyznając się do swojej winy — Gdyby zrobili cos źle, kochałabym ich tak mocno?
    W całej swojej złożoności, niektóre kwestie upraszczała, wybielała rzeczywistość i ludzi. Wierzyła chyba, że każdy, tak jak ona, z zamiaru nie chciałby nikogo zranić i gdyby zrobił to przypadkiem, z pewnością cierpiał by – jak ona cierpiała, przyjmując odpowiedzialność za krzywdę innych osób, chociaż przecież wcale nigdy nie starała się żadnej nikomu wyrządzić.
    — Dziewczynka… — napomknęła w ramach odpowiedzi, bo ta opowieść mogla jej pomóc przybliżyć ku niemu i sobie pewną rzeczywistość od jakiej się odcinała. Wspomnienia. Te najbardziej bolesne i będące największymi błędami, jakich jej zdaniem, dokonała w swoim życiu. Nietrafne wybory. Nawet jeśli podjęte w dobrych intencjach — żyła w bajkowym królestwie prowadząc sielankowe życie. Młodo… — tu się zawiesiła. Wzrok zwróciła ku niebu, szukając inspiracji w dobieranych szczegółach metaforycznej bardzo opowieści. Potrzebowała odpowiedniego porównania, adekwatnego, nienacechowanego przesadnym życiowym tragizmem. Dlatego bajka mogła ułagodzić pewne fakty, które miały miejsce. To mogło trwać kilka minut, w którym zdawało się, że Tilly nie wykrzesa z siebie już żadnego słowa. W rzeczywistości to tylko było kilkadziesiąt sekund, w trakcie których narysowała w głowie dalszą historię.
    — … pewnego dnia ktoś odwiedził dziewczynkę. Towarzyszył jej przez rok. Wywierając na nią coraz gorszy wpływ. Królestwo mówiło o nim, jak o złym smoku. Zły Smok, chociaż tak nie miał na imię, ostrzegał dziewczynkę, ze ta niedługo umrze. Rodzice dziewczynki, Kapłani Królestwa, obwiniali smoka o jej los. Zwracali się do swojego bóstwa o pomoc. Tłumaczyli dziewczynce, że ten smok to jej próba, że taka jest wola Bogów. Zły Smok nie chciał jej tak naprawdę zabijać, zaprowadził ją do Bractwa Rycerzy, wystarczyło zwrócić się do nich o pomoc, ale to było wbrew jej wierze. Kapłani zabrali ją do domu. Byli na nią źli, ale dziewczynka miała tylko czternaście lat. Nie rozumiała wartości wiary – pokory i posłuszeństwa. Chciała żyć. Modliła się do swoich Bogów, ale bogowie wcale nie odpowiadali. „To chyba niedobrze” – myślała – „Nie chcę umierać”. Udała się do rycerzy o pomoc. Rycerze wiedzieli, że nie mogą jej udzielić, bo taka była wola jej rodziców, a to wbrew kodeksowi rycerskiemu, żeby sprzeciwiać się jej opiekunom. Wtedy zaatakował ją Zły Smok. Nie mieli wyboru. Zabili smoka. Rodzice wybaczyli dziewczynce, bo była przecież ich dzieckiem, ale zaprzysięgli wojnę bractwu. Więc kiedy kilka lat później dorosła… chociaż nie była tak silna, mądra i odważna jak inni rycerze, ani nie miała odpowiedniego przygotowania i pochodzenia …. zdecydowała się do nich dołączyć. Chciała przysłużyć się Bractwu Rycerzy – zrozumieć wartość życia, pomóc Bogom otaczać innych opieką, tych, którym oni nie mogli pomóc, jak jej. Wtedy drugi raz zdradziła wiarę swoich rodziców, bo Bogom nie powinno się przeciwstawiać, tylko ufać. To był błąd, którego tym razem nie mogli jej wybaczyć.
    Przymknęła powieki, z rezygnacją wypuszczając powietrze z płuc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nazywała się Tilly. I nie udało jej się zostać rycerzem… ale to inna historia.
      Uśmiechnęła się do mężczyzny kątem ust, trochę blado i zwróciła twarz w kierunku, w jakim mieli się udać.
      — Ale umie gotować dobre kolacje.
      Tak, to było zaproszenie. Nie chciała mu niczego narzucać, ani proponować wbrew jego planom na dzisiejszy wieczór, dlatego ograniczyła się do nienachlanej sugestii. Nawet jeśli pytanie nie zabrzmiało między nimi, to trwała w oczekiwaniu na jego odpowiedź.

      Tilly

      Usuń
  131. Mathilde też wiele lat próbowała to zrozumieć, ale nie była tak pełna wiary jak jej rodzina. Nigdy nie pokładała w Bogu największego, bezzasadnego zaufania. Była zdania, że każdy miał wolną wolę po to aby z niej korzystać. Nauka już w młodym wieku ją fascynowała, medycyna, jej zdaniem była dziedziną, której Bog nie powinien był zabraniać rozwijać. Jej rodzice byli innego zdania. Że jej wiara ją wyleczy. Modliła się. Wiara nie leczyła. A gdyby jej rodzice tak mylnie nie interpretowali nauk swojego Boga, być może dalej by w niego wierzyła. Teraz nie pokładała w nim już żadnych nadziei. Znacznie bardziej ufała ludziom, ich dobrej naturze. Być może była w tym naiwność, a może po prostu było w niej coś takiego, że zarażała większość ludzi swoją dobrocią.
    — Chcieli. Oni naprawdę wierzyli, że Bogowie przyniosą tą pomoc, jeśli wystarczająco mocno ich o to poproszą. Dość długo kochali Boga, żeby uwierzyć, że nie odbierze życia dziewczynce. Ta miłość trwała dłużej niż miłość do dziewczynki.
    Tak przedstawione fakty brzmiały trochę przykro. Nie chciała się w ten sposób wypowiadać o swoich rodzicach, dlatego zagryzła wargę, nie próbując tego więcej wyjaśniać. Ona też nie do końca rozumiała pewnych spraw. Wiedziała tylko, że stawiając się przeciw Bogu, postawiła się przeciw rodzinie. Jej pierwszy, największy błąd, o drugim jeszcze nie był czas opowiadać.
    Skupiła się na rzeczach przyjemniejszych. Rycerze….
    — Dużo się nauczyła.
    Czy była szczęśliwa?
    — Znalazła siebie. Robi coś, co chciałaby robić do końca życia. Lubi to co robi. Uczy się doceniać życie. Nie potrafię sobie wyobrazić, czy coś jeszcze mogłoby dawać jej tyle satysfakcji i radości.
    Ale czy to było kompletne szczęście? Czy tylko drobne uprzyjemnienia życia. Praca, którą się lubi, na pewno odbierała wiele stresów. Mathilde w swoim życiu wydawała się właśnie taka. Spokojnie krocząca przez życie, niczego nie robiła w biegu. Przyjmowała wszystko tak, jak było jej dane. Teraz tez, posuwała się nieśpiesznie do przodu, na nodze, nieco spuchniętej przez czas, w którym czekali na zachód słońca. Nie narzekając na ból, powoli, uważnie kontrolując ciężar zrzucany na kostkę, szła w kierunku swojego domu.
    — A ty? Jak walczyłeś ze swoimi smokami?
    Założyła, że walczył. Wyglądał na bojownika. Nie wiedziała czemu. Po prostu roznosił taką aurę, miał doświadczenie wypisane w oczach i w zachowaniu.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  132. [Pomysł miodek! jutro mam calutki wolny dzień i na pewno zacznę! dziś muszę odtajać po nieznośnej niedzieli! ;) dzięki za podpowiedź!]

    OdpowiedzUsuń
  133. Mathilde chwilę zajęło zrozumienie słów mężczyzny, ale stawanie w imię pokoju i władzy było dość jednoznaczne, żeby domyślić się, że w kontekście walk, musiał odnosić się dosłużeniu ojczyźnie i bitwach na froncie. Był żołnierzem. To wyjaśniało też blizny, jakie wcześniej widziała na jego ciele. Dlatego potykając się na drodze o kamień, wykrzywiający jej kostkę w nienaturalnej pozie, odnalazła w tym sposób na wsparcie go w jego historii. Nawet jeśli tego nie potrzebował, to potencjalnie ona potrzebowała, żeby jej pomógł dojść do domu. Dlatego nie puszczała jego ramienia aż do samych drzwi swojego domku. Jeśli czasem przygładziła materiał jego odzienia w łokciu, to na pewno tylko dlatego, że się mocno zaginał, tak, że później wymagałoby to prasowania. Nie z powodu, iż czuła, że powinna pogładzić jego rękę, w zastanowieniu, próbując zrozumieć, co czuje taki smok na wojnie i czy ktoś mu za to dziękował?
    — Dziękuję — powiedziała akurat kiedy stanęli na werandzie, a ona mogła już otworzyć drzwi do wnętrza swojego domu. Uchylając je, przypomniała sobie, że zostawiła nieporządek. Przez nieporządek miała pewnie na myśli pranie rozwieszone na suszarce w głównym pomieszczeniu. Cala reszta domostwa była w perfekcyjnym porządku. Odkąd Mathilde pracowała w Mount Cartier, miała znacznie więcej czasu na sprzątanie. Mimo to, z wejścia rzuciła:
    — Przepraszam za bałagan.
    Nie spodziewała się przecież gości. Powiesiła kurtkę na wieszaku od razu obok drzwi i wpuściła go do środka skromnego, małego, jednopiętrowego domku, prowadząc go do salonu połączonego z kuchnią. Dalej było tylko jedno pomieszczenie z sypialnią i drugie z łazienką. Całość w typowym mountcartierowskim stylu. Ciasny, drewniany domek, wyglądający niczym letniskowy, ale za to z ładnym terenem wokół. Dla niej, dom ten i tak był zbyt pusty.
    Kiedy już wpuściła meżczyznę do środka, stanęła za kanapą, opierając na niej ręce. Chciała być gościnna, coś powiedzieć. Znacznie łatwiej było, kiedy odwiedzała ją Finlay. Ona zawsze nakręcała rozmowę. Tym razem jednak to Mathilde chciała coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy, dlatego uśmiechnęła się tylko delikatnie, zadowolona z jego towarzystwa, nawet jeśli mieliby razem milczeć.
    — Chcesz mi pomóc? — spytała w końcu, decydując, ze może to dobry moment na zaczęcie kolacji. Kostka mogła jeszcze trochę poczekać.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  134. Mathilde zawiesiła wzrok na suszarce w odpowiedzi na retoryczne pytanie mężczyzny, ale nic nie powiedziała. W milczeniu pozwoliła prześledzić wzrokiem pomieszczenie. Rzeczywiście salonik był przytulny, ale z mężem mieszkała tu stosunkowo krótko. Nie było więc czuć w tym mieszkaniu ich osobowości. Może tylko szpitalny porządek i dbałość o rozświetlenie pomieszczenia ciepłym światłem wielu lampek w pokoju, odpowiadał preferencjom Tilly, której rozpalanie w kominku nie było mocną stroną. Teraz objęła ramiona, ciesząc się, że nigdzie nie wisi zdjęcie jej wraz z mężem. Jej myśli znacznie częściej krążyłyby wtedy wokół jego osoby. Tymczasem mogła się skupić na swoim gościu.
    Drgnęła w miejscu, słysząc o swojej kostce i rozchyliła wargi w próbie zwrócenia uwagi, że myślała raczej o kolacji. Jednak spoglądając w oczy Ferrana, nabrała pewności, że nie przewidywał sprzeciwów. Chociaż bardzie niż to, przekonał ją fakt, że spełniając jego wolę, mogła wypełnić tą nagłą chęć jego pomocy. Nie chciała mu jej utrudniać. Dlatego, chociaż początkowo jej twarz wyrażała chwilowe niezrozumienie, zaraz skinęła głową. Przesuwając się lekko wsparta wzdłuż ściany, opuszkami palców gładząc mijaną drewnianą boazerię, dotarła do szuflady w kuchni, przeznaczonej na leki. Wyciągając świeże bandaże, wodę utlenioną, środek na obrzęki do rozcieńczenia w wodzie, gazy i miskę z wodą, wróciła do mężczyzny. Wyjątkowo sprawnie, jak na kogoś, kto miał zajęte obie ręce. Siadając na kanapie, spojrzała na niego z dołu, badawczym spojrzeniem. Po prostu czekała na niego. Oczywiście mogła sama opatrzyć swoją nogę, prawdopodobnie obwiązałaby bandaż bardziej stabilnie, w odpowiednim porządku, ale wolała, żeby on to zrobił. Dlatego, kiedy w końcu usiadł, spytała.
    — Możesz? — podając mu bandaż, dała mu czas, żeby go otworzył. Sama w tym czasie lokując nogę na kanapie, zamoczyła gazę, wrzuciła środek mający złagodzić obrzęk do wody, do rozpuszczenia, zaraz potem gazą oczyszczając kostkę, później robiąc sobie z niej okład, zamoczonej w leczniczym płynie. Wtedy przytrzymując gazę jedną ręką, oparła podbródek na kolanie, pozwalając mężczyźnie pomóc. Obserwowała go, jak się do tego zabiera. Same dłonie. Łatwiej byłoby mu odwrócić bandaż do rozwinięcia w odwrotną stronę, wtedy z większą swobodą mógł obwijać nogę, dlatego bez słowa, lekko opuściła dłoń na jego palce, przekręcając sugestywnie jego nadgarstek. Nie był to bardzo wyrazisty ruch. Raczej mocno sugestywny, bo zaraz cofnęła rękę, opierając ją na swoim piszczelu i przypatrywała się dalej jego ruchom. Nie oceniała, po prostu patrzyła z pewnego rodzaju zainteresowaniem i może nawet chęcią bezinteresownego wsparcia, bo co jakiś czas, nie krytykując go, ani się nie złoszcząc, kładła dłonie na jego własnych, naprowadzając odpowiednio jego ruchy, aż w końcu jej palce całkiem spoczęły na jego ręce, kiedy pochłonięta instynktownie tą czynnością po prostu zapomniała, że miała tylko obserwować.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  135. mimo, że Mina to chodząca mimoza, nie mogłam się oprzeć nadaniu tej scenie nieco humoru! ^^ ]

    Z początku aparat w dłoni ciążył jej niewygodnie. To nie było coś, z czym czuła się swobodnie. Ogłoszenie na jakie trafiła w Internecie było chyba szczęściem głupiego, bo szukając sposobu na ucieczkę od oczekiwań i rozczarowań, nie tego się spodziewała. Przewijała strony, wyszukując hasła dla "spokojne i ciche miasteczko", "odludzie" i "azyl". Planowała trafić baaardzo daleko, strzelała w Europę i miejsce dużo cieplejsze i bez zwierząt, ale chyba za dużo nadziei pokładała w oglądanych filmach. Mount Cartier zaskoczyło ją najpierw pogodą, a później tym, że jej się spodobało.
    Posada fotografa wcale jej nie wystraszyła, mimo że nie znała się na profesjonalnym robieniu zdjęć w ogóle. Po pierwsze nie miała nic do stracenia. Po drugie mogła wiele zyskać, chociażby ucząc się nowych rzeczy. Po trzecie, to była szansa jakiej potrzebowała, na zaszycie się gdzieś, gdzie nie musi udawać dawnej Miny, której sama nie zna i nie pamięta. Uwieczniane widoki, przedmioty i osoby miały się ludziom podobać, a ona wiedziała, ze ma gust, który potrafi być doceniony. Decyzję o przyjeździe podjęła w kilka sekund i natychmiast wykupiła kilka poważnych tomów o zasadach fotografii. Mimo wszystko nie miała zamiaru bagatelizować sprawy, a ludziom którzy dali jej szansę, należał się szacunek.
    Widoki zapierały dech w piersiach i nie miała zamiaru trzymać się sztywnych zasad z podręczników, bo wiedziała, że ta okolica ma w sobie tyle czaru, że nawet fotka z aparatu telefonu komórkowego będzie świetna. Wciągnęło ją to bez reszty, a zadania jakie dostawała na okresie próbnym tylko podsycały jej ekscytację. Całe dnie spędzała na zwiedzaniu miasteczka i terenów wokoło, nie raz gubiąc się na kilka godzin. Nie pstrykała bezmyślnie jednak, szybko ucząc się na błedach i musiała przyznać, że jest w stanie polubić nowy niewyuczony zawód.
    Dziś czekało ją niemałe wyzwanie. Nowy numer miał zawierać artykuł o świeżych sadzonkach w lesie Quicame i miała uwiecznić działania na rzecz środowiska. Kolejny fart, bo wolała unikać nieznanego towarzystwa i odpowiadało jej to, by spędzać czas z drzewami nie ludźmi, pojawiał się tylko mały problem. Nie miała pojęcia gdzie są te sadzonki. I rozwiązanie nasuwało się samo, ale po raz kolejny Mina popisała się swoją tendencją do izolacji, zamiast spytać o drogę i prosić o pomoc, wybierając się na wycieczkę sama.
    Żółty sztormiak i czerwone kalosze doskonale chroniły przed wiatrem i deszczem. Choć pogoda nie była przyjemna, nie przeszkadzało jej to dopóki czuła ciepło i nic jej nie przemakało. Idąc lasem musiała jednak pozegnać się z szansą na uwiecznienie jelenia, szopa, czy chociażby jakiegoś ptaka, bo rzucała się w oczy jak znak świetlny. Nie zepsuło jej to jednak humoru, tak samo jak fakt że nie miała pojęcia, czy idzie w dobrym kierunku, dopóki nie zmieniło się światło i musiała stwierdzić, że kończy jej się powoli czas. Chodziła dobre dwie godziny po lesie, oddalając się od miasteczka i choć nie bała się spotkać niedźwiedzia, wilka, czy innego drapieżnika, to zgubienie drogi powrotnej i dezorientacja zaczeły sprawiać, że poczuła się nieswojo. Wolałaby na noc wrócić do wynajmowanego pokoju. Ale a propos niedźwiedzia, widziała wiele znaków ostrzegających przed tym zwierzęciem i do tej pory na żadnego nie natrafiła. Chyba. Miała nadzieję. I ta nadzieja rosła w szaleńczym tempie, zwłaszcza że między drzewami dostrzegła ruch dość wysokiej postury. Szaro-brązowej. W jej głowie idealnie pasującej do miśka.
    Mina zamarła, zatrzymując się wpół kroku. Wiedziała tylko tyle, że trzeba udawać martwą w przypadku spotkania z drapieżnikiem. Nie prowokować, nie zaczepiać. I nie uciekać. To akurat jej nie groziło, bo wystraszyła się na tyle, że nogi wrosły jej w ziemię.
    Opuściła ręce i powoli skuliła się w kucki, zamykając oczy.

    OdpowiedzUsuń
  136. Kobiety takie już były, miały nadzieję, że kiedyś w końcu znajdą swojego księcia z bajki, którego szukały we wszystkich. Nie przeszkadzało im nawet to, że ich wybranek w ogóle nie interesuje się związkami i zakładaniem rodziny, większość wierzyła w to, że go zmieni. Holly taka naiwna nie była, choć oczywiście też należała do płci pięknej i miała nadzieję na to, że spotka niedługo tego jedynego, za którego wyjdzie za mąż i z którym założy dużą, szczęśliwą rodzinkę. Nie chciała wyjeżdżać z miasteczka, nie chciała gonić za karierą, do szczęście potrzebowała jedynie dachu nad głową, ukochanego mężczyzny i uroczych szkrabów latających pod nogami. I choć dom miała, pozostałe marzenia wciąż pozostawały jedynie marzeniami. Nie marudziła jednak na swój los i nie rozpaczała, starała się dobrze bawić i korzystać z życia póki mogła, aczkolwiek w międzyczasie wciąż rozglądała się za tym jedynym. Kto wie, może już go poznała. Może nawet siedział w tym barze. W końcu miłość nie zawsze przychodzi nagle i niespodziewanie, czasami potrafi rozwijać się bardzo powoli i nadejść z nieoczekiwanej strony.
    — W takim razie postaramy się, aby zdążyli — powiedziała i mrugnęła do niego wesoło, bujając się na miejscu w rytm piosenki, która na razie dość cicho płynęła z radia. Powoli zaczynało chcieć jej się tańczyć, jak zawsze, gdy była podpita, ale konkurs jeszcze się nie zaczął, więc na razie podskakiwała sobie na stołku, nie przejmując się rozbawionymi spojrzeniami, którymi niektórzy ją obdarzali. Większość jednak była do tego widoku przyzwyczajona, więc nawet nie zawracała na niego uwagi, rozmawiając ze znajomymi lub popijając piwo. Widać było jednak, że większość nie może już się doczekać konkursu.
    — Powinien niedługo się zacząć — opowiedziała na pytanie, po czym po raz kolejny opróżniła szklankę, którą zaraz odstawiła na blat. Nie poprosiła jednak o dolewkę, na razie powinno jej wystarczyć. Nie chciała w końcu wywrócić się na parkiecie, musiała zachować tę odrobinę gracji, którą posiadała. Chciała wygrać nagrodę, choć nie miała zielonego pojęcia co nią będzie. Nikt nie wiedział, miała to być niespodzianka, którą odkryją dopiero zwycięzcy. Holly zaś lubiła niespodzianki, więc nic dziwnego, że chciała być tą, która ją zdobędzie. Nawet jeśli miał być to głupi breloczek z napisem Mount Cartier, choć oczywiście liczyła na coś lepszego. Bon na zakupy, koszyk ze słodyczami, nawet pluszak w postaci szopa był jej zdaniem fajną nagrodą. Przynajmniej miałaby się do kogo w nocy przytulać. Nie musiałaby wtedy męczyć Bogu ducha winnych ludzi, choć dzisiejszego wieczora zapewne i tak trochę ich pomęczy. Szczególnie Ferrana, bo choć obiecała, że będzie to tylko jeden taniec, zamierzała jednak spróbować zatrzymać go na parkiecie na dłużej.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  137. Wbiła wzrok w swoje stopy obute w żółte kalosze i uspokoiła oddech. Czytała gdzieś artykuł, że podczas zetknięcia z drapieżnikiem, nawet jeśli podejdzie blisko, zacznie wąchać i trącać człowieka, nie można panikować. Strach zdradzał, że jest się zdobyczą, a ona nie miała zamiaru skończyć między kłami. Nie pomagały jej jednak pojawiające się w głowie obrazy, jakie podsuwała jej wyobraźnia i czuła, że zaczyna lekko drżeć. A przecież dziś nie było nawet tak zimno jak jeszcze kilka dni temu, gdy słońca prawie wcale nie można było dostrzec na ołowianym niebie.
    Minęła spora chwila, nim dotarło do niej, że drapieżnik przemówił ludzkim głosem. Być może źle sklasyfikowała to, co czaiło się między drzewami. Podniosła głowę i napotykając spojrzeniem przed sobą mężczyznę, wstała szybko. Wystarczyło rzucić krótkie oceniające spojrzenie, by upewnić się, że to dla niej bardzo niekorzystna sytuacja. Nie powinna szukać wszędzie zagrożenia, ale od razu spostrzegła, że jest większy, na pewno silniejszy, szybszy i prawdopodobnie nie gubi się w okolicy. Jej terapeuta właśnie w tej chwili załamałby ręce i musieliby zaczynać od nowa. Bo Minie nie wolno było utożsamiać ludzi z niebezpieczeństwem, nie wolno jej było poddawać się scenariuszom, jakie podsuwała jej zwichrowana psychika. Nie zawsze umiała z tym walczyć, chociaż fakt, że była świadoma swoich wad i tego, nad czym trzeba było pracować, był postępem.
    - Nie - pokręciła głową i zaciskając mocno palce na aparacie, cofnęła się kilka kroków.
    Stanęła obok grubego porośniętego mchem i trawą pniaka, zapewne wiele lat temu powalonego przez gwałtowną wichurę i otrzepała ubranie z ziemi oraz igieł, jakie zebrała kucając na wilgotnej ściółce. W razie gdyby ktoś zaczął ją gonić, miała nadzieję, ze konary jak ten spowolnią goniącego... No i zostawał w dłoni twardy, ciężki aparat, który idealnie mógłby się sprawdzić jako broń obuchowa. Stop! Znowu to samo, w jej głowie po raz kolejny wykwitła scena pościgu i napaści...
    -Szukam sadzonek - przerwała ciszę, chcąc uspokoić swoje myśli i rosnące uczucie niezręczności. - Jestem z gazety, mam je sfotografować do artykułu o działalności na rzecz środowiska- wyjaśniła zwięźle i wyczerpująco.
    Powoli docierało do niej, że nikt szukający rozrywki nie zapuściłby się tak daleko od miasta. To była uspokajająca myśl. Jeśli ten mężczyzna znalazł się w tym miejscu to mógł być albo myśliwym, albo leśniczym, albo może kłusownikiem. Na pewno interesowały go przyroda, nic innego. Albo był wariatem, czyhającym... Stop!
    -W którą to stronę? - podniosła aparat na wysokość piersi, gotowa obrócić się tam, gdzie dostanie wskazówke kierunku i już pstrykać. Byle iść dalej. Tym razem w dobrą stronę.

    OdpowiedzUsuń
  138. Z tym, że wszystko mu jedna to świetna interpretacja -
    dokładnie to chciałam przekazać w całej karcie. Czy fajny... Chyba nie do końca. Ale na pewno sympatyczny :D Dziękujemy bardzo! Tobie również chciałam życzyć morza wątków, ale widzę, że masz już ocean, więc oby się dalej dobrze kręciły :)

    Gerald

    OdpowiedzUsuń
  139. [Nie byłabym sobą, gdybym nie sprowadziła na swoją postać jakiś kłopotów, ale kto wie, może choć raz postawię na spokój i nie zrobię żadnej dramy :D Razem z Adrianną dziękujemy za powitanie :3]

    Adrianna/Leniwa Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  140. Rysy twarzy Wadima wyraźnie się wyostrzyły pod wpływem targającej nim złości. Gdyby nie późna godzina i niesprzyjająca pogoda, na własną rękę rozpocząłby szukać kłusowników, a gdy tylko dostaliby się w jego łapska, pożałowaliby swojego przybycia do MC. Zamiast tego, wziął głęboki wdech, zdając sobie sprawę iż nie może dać się ponosić przez emocje, które mogły jedynie zaszkodzić. Wyraźnie sfrustrowany przetarł twarz dłońmi, wzdychając przy tym ciężko.
    — Będziemy w kontakcie i gdy tylko się czegoś dowiesz, daj mi znać, a co najważniejsze daj mi znać co z Lubą, gdy tylko się obudzi — poprosił i na moment przeniósł wzrok na śpiącą siostrę. Choć było między nimi różnie, to czuł się w obowiązku dbania o jej bezpieczeństwo. Nie mógł pilnować jej cały czas, jednak po części czuł się winny za zaistniałą sytuację. Gdy tylko pomyślał iż mogła oberwać ze znacznie większego kalibru, robiło mu się gorąco, a dłonie samoistnie zaciskały się w pięści.
    — Nie będę zawracał ci głowy. Zajmij się nią, proszę i najlepiej będzie jeśli nie powiesz jej o mojej wizycie. To duża dziewczyna umie o siebie zadbać, ale miej na nią oko. Jak widzisz ja nie jestem w stanie stale jej pilnować, a Luba to Luba, zawsze uparta, a twoja stanowczość się przyda. Zawsze słuchała cię bez najmniejszych oporów — rzucił i ponownie uścisnąwszy dłoń Ferrana w ramach wdzięczności, opuścił leśniczówkę, aby wrócić do swojego domu, gdzie zagłębił się w przemyśleniach dotyczących kłusowników.
    Scarlett choć obolała, szybko odzyskiwała siły. Ranek nie należał do najmilszych z powodu bólu jaki jej towarzyszył, jednak z godziny na godzinę ból się zmniejszał, a rana po upływnie ponad doby, powoli zaczynała się goić, a lekki obrzęk wokół zranionego miejsca w pełni ustąpił. Zbyt zmęczona na protesty może nieco niechętnie, ale jednak dostosowała się do poleceń blondyna, aby nie stwarzać niepotrzebnych problemów.
    — Powinnam wracać już do siebie, Ferran — stwierdziła siedząc na kanapie, zawinięta w koc, zaś w dłoni dzierżąc gorący kubek z ukochaną herbatą z dodatkiem kawałka cytryny. — Wystarczająco dużo dla mnie zrobiłeś, a dłuższe siedzenie na twojej głowie nie ma sensu, masz swoje sprawy i obowiązki — dodała unosząc powoli wzrok, aby móc na niego spojrzeć. Nie była przyzwyczajona do czyjejś opieki, ani troski. Czuła się głupio, jednak nie ukrywała tego jak bardzo była wdzięczna. W końcu mógł ją opatrzyć i odwieźć do domu, zupełnie porzucając, aby dalej zajęła się sobą. Nie zrobił tego.
    — Zawsze radziłam sobie sama… nikt się mną nie interesował ani nie opiekował byłam zbędna. Naprawdę jestem w stanie poradzić sobie dalej sama i nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo jestem ci wdzięczna za pomoc.
    Choć rana była niewielka i w coraz lepszej kondycji, to jednak wstanie z kanapy bez odczuwalnego bólu okazało się być wyzwaniem.

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  141. Zbyt szybki ruch spowodował u niej nagły zawrót głowy, co zmusiło ją do powrócenia na kanapę. Wzięła głęboki wdech i odgarnęła z twarzy zbłąkane kosmyki włosów, czując iż ta niepozorna, maleńka rana, przysporzyła jej znacznie więcej problemów, niż mogła sobie zdawać z tego sprawę. Usłyszawszy zmiankę o Wadimie, spojrzała na Ferrana jak na idiotę, odruchowo przygryzając przy tym dolną wargę w wyraźnym zakłopotaniu.
    — Nie powinien się w to mieszać — stwierdziła nerwowo krzyżując ręce na piersi. — Sam może na tym ucierpieć. Oboje możecie — dodała, jednak zbyt dobrze znała Wadima, aby wiedzieć, że jeśli mężczyzna sobie coś postanowi, nie ma na niego mocnych. Nie cofnie się przed niczym, wyrwie sobie wszystkie włosy z głowy, a cel zostanie osiągnięty. Westchnęła ciężko. Na moment wsparła głowę na dłoni, przymykając przy tym powieki. Miała na głowie tak wiele, a nieustannie liczba obowiązków oraz problemów, jedynie wzrastała. Zupełnie zmęczona i wyprana z energii mimo w miarę regularnego snu, miała dość codzienności. Potrzebowała chwili odpoczynku, małego rąbka spokoju i ciszy. Wiedząc iż to zupełnie niemożliwe, zaciskała uparcie zęby, odnajdując gdzieś w głębi siebie siłę, aby móc wstać każdego ranka wstać z łóżka i stawić czoła codzienności.
    — Nie tylko ja straciłam grunt pod nogami, gdy wyjechałeś, Ferran. Wadim obwiniał o to mnie. Sądził iż byłam w stanie cię zatrzymać, a pozwoliłam ci wyjechać i że nie powinnam tego robić. Wadim nie przyzna się do tego, ale widział w tobie nie tylko przyjaciela, a brata, kogoś godnego naśladowania. Przytłoczyło mnie to wszystko jeszcze bardziej. Zabrałam ojcu samochód, pojechałam nad jezioro. Chciałam zapomnieć, na chwilę zapomnieć o tym jak bardzo było mi źle. Nie myślałam racjonalnie. Skoczyłam z klifu dla zabawy, nic więcej. Nie pamiętam momentu wypłynięcia na brzeg. Obudziłam się w domu. Ojciec był wściekły, a Wadim przysiągł sobie, że nigdy więcej nie spuści mnie z oczu, że nigdy więcej nie pozwoli, aby stała mi się jakakolwiek krzywda. A teraz o mało co nie skończyłoby się to znacznie gorzej. Wadim nie cofnie się przed niczym. Zrobi wszystko, by dorwać kłusowników. Nie chcę, aby ucierpiał.
    Powoli wstała z kanapy i przysiadłszy na boku fotela, ujęła ostrożnie dłoń Ferrana, której wierzch powolnie obrysowała opuszkami palców.
    — Śmiesznie brzmi, prawda? — mruknęła unosząc przy tym brew ku górze. Im dłużej wodziła opuszkami placów po jego przyjemnie ciepłej skórze, tym bardziej tęskniła za tym co było kiedyś. Nie chcąc go denerwować, ani naruszać jego przestrzeni. Podniosła się ze swojego miejsca, wracając na kanapę. Czuła się cholernie źle. Była powodem, dla którego Wadim mógł zrobić sobie krzywdę.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  142. Kiedy skonczyli opatrunek, Tilly jeszcze chwilę przyglądala sie mu w zastanowieniu. Wybudzil ja glos Ferrana, uniosla do niego spojrzenie, oceniajac wzrokiem bandaz.
    - Jest dobrze - stwierdzila, ale dla pewności, zeby udzielic mu szczerej odpowiedzi, zsunela sie z kanapy, stajac na drewnianej podlodze. Opierajac sie dlonia na kanapie, sprobowala nastąpić na nogę i zrobić jeden krok.
    - Idealnie. Dziekuje.
    Podziekowania byly tak skoncentrowane na jego osobie, jakby rzeczywiscie sam sie przyczynił do obandazowania jej kostki. O jej wdziecznosci swiatczyl lekki, swietlisty usmiech na jej ustach, rozswietlajacy jej oczy i zabarwiajacy zywszymi barwami jej twarz.
    - Moglbys to robic czesciej.
    Nie chodzilo jej konkretnie o opatrywanie jej ran. Wydawalo jej sie, ze bylby w tym dobry zawodowo. Jej slowa pochodziły z glebi serca, wiec albo zwyczajnie przeceniala jego zdolnosci, pokladajac w nim dużą wiarę, albo rzeczywiście miał ku temu predyspozycje, nawet jeśli nigdy wcześniej o tym nie myślał.
    - Dziękuję - powtórzyła drugi raz, pochylając się nad jego policzkiem, aby musnac wargami jego skore. Miekkie usta spoczely na twardym zaroscie zaledwie przez ulotna chwilke. Przed tym jak skierowala swoje kroki do kuchni. Przechodzac obok wysepki kuchennej, instynktownie przylozyla kciuka do warg, czujac na nich pozostalosci po szorstkim policzku mezczyzny. Odwrocila sie przez jedno ramie, patrzsc na niego w zastanowienii. Dopiero teraz zauwazyla, jak gesty i gruby ma zarost. Zagapiajac sie na ten moment, nie zwrocila uwagi, ze milczala dluzej niz byloby to wskazane.
    - Zjesz kolacje? - upewnila siez, wyciagajac skladniki na kanapki bogate w witaminy. Instynktownie siegnela tez po butelke wina, ulokowana w specjalnym barku i nawet wyciagnela ja w jego kierunku. Z mezem mieli juz taki rytual. Pozwalajac sobie raz w tygodniu, badz raz na dwa tygodnie na tego rodzaju przyjemność przy ladniej sporządzonej kolacji. Zadziałała intuicyjnie. Uswiadamjajac to sobie, jej dlon z winem zadrzala w powietrzu, a chwile pozniej butelka zeslizgnela jej sie na blat. Uchwycila ja w ostatnim momencie obiema rekoma, jakiegos powodu zamykajac oczy. Nie ufala bowiem swojemu refleksowi.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  143. Scarlett nigdy nie czuła się tak źle jak w tej chwili. Poczucie bezradności wręcz rozrywało ja od środka, co wcale nie oznaczało iż nie miała zamiaru działać. Sprawy przebierały coraz większego obrotu, a prawda była taka iż wszyscy byli w kropce. Zacisnąwszy usta w wąski paseczek, pozwoliła sobie na moment odpłynąć i zagłębić się w przemyśleniach, które wcale do niczego konkretnego jej nie zaprowadziły.
    — Oczywiście, że nie powinien się w to mieszać, ale to Wadim. Porozmawiam z nim, będzie ciężko i sądzę, że mnie nie posłucha, ale mimo to postaram się jakoś na niego wpłynąć — odparła cicho. — On zawsze robi to co chce, nie zważając na innych, jest zbyt mocno uparty — dodała i poprawiwszy się na swoim miejscu, oparła plecy o oparcie kanapy. Próbowała nawet przypomnieć sobie jakiś szczegół z momentu, w którym biegała w lesie i została postrzelona, jednak nic nie była w stanie sobie przypomnieć. Wszystko działo się tak szybko i nagle. Miała nadzieję iż kłusownicy zostaną szybko złapani, a poniesiona przez nich kara będzie na tyle surowa iż już nigdy nie zdecydują się na powrót do kłusownictwa.
    — Jednak jeśli oboje spróbujemy z nim pogadać, może uda mu się to wybić z głowy — stwierdziła podnosząc się ze swojego miejsca. Z cichym przepraszam zniknęła za drzwiami od łazienki, gdzie przemyła twarz zimną wodą, gdy jej uwagę zwrócił rwący ból w miejscu, gdzie powstała rana. Oparła się ciężko o umywalkę i syknęła cicho. Podwinęła bluzkę i oderwawszy kawałek opatrunku, dotarło do niej iż rana na nowo się otworzyła, a miejsce wokół niej ponownie nieciekawie się zaczerwieniło. Zaklęła cicho pod nosem i przykleiwszy opatrunek, aby powoli cieknąca krew nie ubrudziła jej bluzki i spokojnie wsiąkała w białą gazę, którą niestety po raz kolejny trzeba było zmienić.
    Po wyjściu z łazienki, spojrzała na Ferrana i powoli spoczęła na kanapie.
    — Musisz na to zerknąć — westchnęła i bez żadnych protestów i zbędnych słów, oddała się w jego ręce. Wystarczająco dużo napsuła mu nerwów i nie widziała sensu, aby robić to dalej, co koniec końców ponownie zaowocowało grzecznym siedzeniem pod kocem, gdyż rana potrzebowała odpoczynku. Nadal zmęczona i nieco znudzona leżeniem na kanapie, pozwoliła sobie na krótką drzemkę.


    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  144. Dłoń zsunęła jej się z gładkiej powierzchni butelki na blat. Oparła ją płasko przed sobą, czując jak jakaś siła odbiera jej ciężar butelki z ręki. Dopiero wtedy uchyliła powieki. Instynktownie głowę odwracając w jego kierunku. Dlatego pierwsze, co napotkał jej wzrok, to były jego tęczówki oczu. Lubiła przyjemny, kojący błękit jego oczu. Niektórym mógłby wydać się chłodny, pozbawiony uczuć. Mdły i bardzo zmącony. Dla niej był spokojny. Oczy Martina, o podobnej barwie, miały inną aurę. Patrzyły na nią pod szerokim kątem, całościowo. Obejmowały też w swoim zasięgu wszystko wokół, całe piękno jakie z nim dzieliła. Wzrok Ferrana skoncentrowany był na niej. Nawet jeśli były to ulotne chwile, w których ich spojrzenia się ze sobą spotykały. Nieświadoma, podążalyła ufnie za tym wzrokiem, obracając ciało w jego stronę.
    - Nie... - pokręciła lekko głową - Nie tak powinno się pić wino. Jeśli chcesz się napić jednej lampki... Musisz tego naprawdę chcieć, Ren.
    Polozyla wymownie dłoń na dole butelki, na chwilę spuszczając swój wzrok. Kaskada rzęs przyslonila jej oczy, kiedy lagodny wzrok ulokowala na swojej dłoni.
    Chciała się napić wina z Ferranem, ale nie chciała korzystać z jego grzeczności.
    - Zostawimy to wino - odezwała się w końcu w zastanowieniu, ponownie patrząc centralnie w tęczówki Ferrana - będzie czekało aż będziesz chciał je otworzyć. O ile będziesz chciał. To będzie nasze wino - zaproponowała.
    - Jeśli chcesz je ze mną kiedyś dzielić w przyszłości, albo na wszelki wypadek, gdybyś zmienił zdanie. Będzie czekało.
    Odłożyła je na bok podając Ferranowi tackę do krojenia.
    - Pomidory trzeba pokroić w plastry z połówki. Możesz?
    W tym samym momencie, kiedy spytała, przerzuciła włosy na jedno ramię, splatajac je w luźny warkocz na boku. Gęste kosmyki utworzyły szeroką kitę, sięgającą jej pod biust.
    - Przygotuję wodę z ziołami i cytryną... - zaczęła kontrolnie, chcąc się dowiedzieć czy mogłaby kolejny raz nie trafić w jego gust.
    - Będziesz musiał dobrze przemyć ręce - dodała ucieszona faktem, że w tym celu skorzysta z mydła dezynfekujacego przy zlewie. Myśl ta uspokajala ja w tym stopniu, ze dopiero teraz przestala rozmyslac o poranieniach na jego dloniach, ktore wczesniej podraznil piaskiem.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  145. [Cześć! Muszę Ci podziękować, bo gdyby nie Ty, raczej bym się tu nie pojawiła, o! :D
    A co do imienia mojego pana, nie mogłam się zdecydować pomiędzy Ashtonem, a Jaimiem, więc wyszło Ashmee! I oczywiście bardzo dziękuję i na pewno będziemy się świetnie bawić! <3
    I korzystając z okazji, Twoje postacie również są świetne i bardzo przyjemnie przedstawione!]

    Ashmee

    OdpowiedzUsuń
  146. Mattie nie wiedziała dlaczego Max kłamał. Wiedziała, ze chłopak miał sporo za uszami. I nie wszystkiego mogła się czepiać, ponieważ wtedy wyszłaby na jakąś hipokrytkę. Jednak w kwestii kłamstwa nie zamierzała mu popuścić. Kłamanie było dla niej czymś niemal niewybaczalnym. Wszystko zależało od kontekstów, bo czasami takie kłamstwo stanowiło podkład pod niespodziankę. A takie kłamstwo różniło się od takiego znacznie gorszego, jak na przykład kłamstwo w sprawie wierności.
    Max nie miał powodów i podstaw, aby ją okłamywać. Wiedziała, że nie jest święta. A tym bardziej, że na płaszczyźnie wychowawczej kolokwialnie mówiąc leżała i kwiczała. Jednak wydawało jej się, że uzyskała pewną nić porozumienia z bratem. Teraz widziała, w jak wielkim błędzie żyła.
    Westchnęła cicho. Nie za bardzo wiedziała, czy powinna, czy nie powinna, wierzyć mężczyźnie. Nie chciała rzucać pochopnych oskarżeń, tym bardziej że nie miała zbyt wielu dowodów. Po krótkich przemyśleniach postanowiła zastosować zasadę ograniczonego zaufania. Bez pochopnych wniosków i oskarżeń, lecz z pewnym dystansem do niektórych spraw. Sądziła, że tak będzie najlepiej.
    — Chyba jednak również i pana problem. Jest pan w to zaangażowany, czy chciałby pan tego, czy też nie… — powiedziała, zerkając na mężczyznę z ukosa. Nie był to jego problem w takim rozumieniu, jak w jej przypadku. Lecz był w to zaangażowany. Max wciągnął go do tego kłamstwa, choć ten zupełnie nic nie wiedział. A przynajmniej miała nadzieję, że to co jej teraz mówił jej prawdą.
    — Właśnie, Max. O co tutaj chodzi? — zapytała, patrząc na brata dość ostro. Chłopiec skulił się jeszcze bardziej, a potem nieśmiało zaczął zerkać w kierunku siostry i Ferrana. Milczał przez dłuższą chwilę, jakby szukał odpowiednich słów. Zauważyła w nim pewne podobieństwo do siebie samej. Kiedy chciała coś wyjaśnić, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wielu informacji, robiła to samo.
    — No bo… — zaczął w końcu. Odstawił pusty już kubek po herbacie na stolik i nieco odważniej na nich spojrzał. — No bo, byś nie pozwoliła mi tutaj przychodzić. A Ferran wcale nie jest taki zły. To, że mieszka w lesie nie znaczy, że jest zły. Nauczył mnie wielu fajnych rzeczy, które kiedyś robiłem z… — zaciął się, bo najwyraźniej powiedział o kilka słów za dużo. — Od bardzo dawna do niego przychodzę. I ty nie znasz ludzi w miasteczku. A ja znam. I nie chciałem, abyś mi zabroniła tutaj przychodzić — powiedział w końcu. Mattie na chwilę zamknęła oczy, bo chyba jednak nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
    — Dlaczego sądzisz, że bym ci nie pozwoliła?
    — Cały czas marudzisz, że w lesie są niebezpieczne zwierzęta, że coś mi się może stać. I mam nie rozmawiać z obcymi. A dla ciebie sporo osób jest tutaj obca.
    — A nie przyszło ci do głowy, że nim wydałabym jakąkolwiek decyzję, to chciałabym poznać twojego… znajomego?
    — Przyszło. Ale nie chciałem, abyś go poznawała — powiedział cicho i przeniósł wzrok na Ferrana. — Mattie wcale nie jest wredna. Tylko jest strasznie marudna. I strasznie marudzi. I powiedziałem, że jest wredna, abyś mnie stąd nie wyganiał.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  147. Prawdopodobnie, gdyby Mina wiedziała o reputacji, jaką cieszy się mężczyzna, nie patrzyłaby tak spokojnie na jego odchodzącą postacią. Prawdopodobnie wyleciałaby z lasu jak oparzona, może obyłoby się bez krzyków, pisków i machania rękami w panice na wszystkie strony, ale... Tak, w oka mgnieniu by się znalazła gdzie indziej. Ruda unikała kontaktu z osobami... ogólnie unikała z innymi kontaktu, ale przede wszystkim omijała szerokim łukiem tych, którzy mogli stanowić zagrożenie. Swoją drogą, że dla niej zagrożenie stanowić mógł każdy.
    Obróciła się na pięcie, patrząc chwilę za mężczyzną. Gdy jednak jego plecy zaczęły znikać wśród drzew, poprawiła aparat zawieszony na szyi i szybkim krokiem ruszyła za nim. Sama mogłaby się tu zgubić. Nie żeby już do tego nie doszło, ale może gdyby po prostu cofnęła się po swoich śladach, jeszcze odnalazłaby drogę powrotną do miasteczka. Po prostu nie zrobiłaby zdjęć. Ale gdyby dalej kluczyła w lesie, nie wiadomo, gdzie mogłoby się to skończyć. Koniec końców więc, była wdzięczna za to niespodziewane spotkanie.
    Jesli już wychodziła z wynajmowanego pokoiku w Mount Cartier, to jednak nie spacerowała po ulicach miasteczka. Tak na prawdę nie wydawało jej się, by jej obecność zarejestrowało dużo osób. Przebywała więcej na obrzeżach miasteczka, w lasach - nie zagłębiając się jednak na dzikie tereny za bardzo; na bocznych drogach, albo na brzegu jeziora. Potrzebowała samotności i tylko siebie samej, by poczuć się swobodnie i spokojnie. Nie sądziła też, by w ogóle jej przyjazd był jakąś sensacją, choć powoli zaczynała zauważać, że tu nawet niewiarygodne słońce zaraz po deszczu budzi ożywienie. Dziwne miejsce. Może nie doceniała jeszcze tego klimatu, nie rozumiała zatem mieszkańców. A wystarczyło tylko wysunąć głowę zza drzwi i nadstawić uszu, wtedy nawet bez wychodzenia na zewnątrz dowiedziałaby się kto gdzie mieszka i jaki jest. Może by dowiedziała się też czegoś o sobie samej?
    Dogoniła mężczyznę po kilku minutach, ale nie dorównała mu kroku. Trzymając się kilka kroków z tyłu, nie szukała kontaktu i nie inicjowała rozmowy. Podniosła znów aparat do twarzy, wyłapując ujęcia ptaków siedzących na gałęziach, czy po prostu zabawy światła wpadającego między drzewami. Nie wydawało jej się też, by jej przewodnik potrzebował rozmowy, więc najwidoczniej trafił swój na swego. Dobrze.
    [nie chciałam kierować Twoją postacią, ale w razie czego, gdyby spodobał ci się jeszcze ten mały fragment poniżej, to śmiało rozwijaj akcję do awantury, ataku drapieżnika, czy spotkania kłusownika, czy co tam chcesz! ;D ]
    Bardzo odpowiadała jej ta sytuacja. Mogła pracować, jak zamierzała i chciała i miała też jednocześnie gwarancję, że dotrze na miejsce docelowe. Przy okazji miała spokój. Nieczęsto spotykała takie towarzystwo, przed którym się nie spinała w rozmowie, nie musiała szukać wymówek dla odejścia, ty bardziej teraz była mile zaskoczona takim zbiegiem okoliczności.
    Dostrzegając spłoszone ptaki, wylatujące z krzaków kilkanaście metrów dalej, chwyciła w palce obiektyw, łapiąc ostrość. Spontaniczne ujęcia wydawały się często tymi najlepszymi, ale bez odpowiedniej ostrości mogła je sobie wsadzić... I już miała docisnąć odpowiedni przycisk, gdy niespodziewanie wpadła na plecy nieznajomego. Nie zarejestrowała tego, ze zwolnił, tym bardziej nie zwróciła uwagi na to, że się zatrzymał. Uderzyła się w nos i wargi aparatem i zaciskając zęby w bólu, zmierzyła gniewnie tył głowy mężczyzny. Zrobiła krok w tył i wychyliła się zza jego pleców. Już byli na miejscu? To tak blisko?

    OdpowiedzUsuń
  148. Tilly całkowicie się wyciszyła, zajmując się przygotowaniem wspomnianej wody z ziołami. Odszukała wzrokiem najładniejsze listki mięty i melisy doniczkowej, podchodząc do zlewu, aby opłukać je w wodzie. W tym samym momencie zbliżył się tam Ferran. Oparła się dłonią na blacie, spoglądając na jego twarz, kiedy przemywał dłonie. Spoglądała na niego nawet dłużej niż planowała, bo nie zauważyła od razu kiedy zwolnił jej kran. Szybko jednak powracając do swojego zajęcia, przepłukała zioła, dzbanek napełniła zimną wodą i doprawiając całość cytryną odstawiła szkło na stolik obudowanej werandy.
    Zatrzymała się w miejscu słysząc o zmianie zdania mężczyzny w sprawie wina.
    - To nie szkodzi. Będziesz wiedział jak się delektować, kiedy już zaczniesz.
    Wnikliwym wzrokiem odnotowała koniec jego krojenia, dlatego zanim jeszcze odłożył nóż, zdążyła wyciągnąć z lodówki opakowany produkt. Kiedy podniósł wzrok, szukając u niej wskazówek do dalszego zajęcia, kładła właśnie mozarelle obok jego dloni. Cofając swoją rękę posłała mu wdzięczny uśmiech. Nie odsuwając się od niego za daleko, rozłożyła obok siebie składniki na dressing na kanapki. Stali ramię w ramię obok siebie, każde zajmując się swoim zajęciem. Milczala. Bardzo dobrze czuła się w jego towarzystwie nawet w tej ciszy. Słychać było tylko dźwięk noża przesuwajacego sie po desce i szuranie łyżeczki po dnie owalnego naczynia, w którym przygotowywala sos kanapkowy.
    - Ren, co najbardziej lubisz w Mount Cartier? - spytała nagle, kiedy skończyła aktualną część przygotowywan kolacji. Na moment przed tym, jak umyla roszponke, rozkladajac ją na moment temu zagrzanych w tosterze kromkach.
    - Ja lubię tą nieulozona dzikosc, jakiej nie spotyka sie w miescie. Dźwięki natury i jej naturalnosc... i bardzo jasne gwiazdy noca. Wolno puszczone zwierzęta. Spokój... rodzinną atmosferę i te małe rodzinne zaklady i ciasto czekoladowe, które zawsze kupuję i nigdy nie jem, bo nie jadam słodyczy, a które zawsze schodzi, bo zawsze znajdzie się ktoś żeby mnie odwiedzić z niezapowiedziana wizyta.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  149. Układała na podpieczonych i uścielonych roszponką kromkach naprzemiennie pomidora i mozarellę. Całość oblewając dressingiem, udekorowała jeszcze dla ozdoby kiełkami z rzodkiewki, chwilę potem wszystkie kanapki układając na jednym podłużnym talerzyku. Razem mogło być ich z tuzin połówek chleba ściętych na skos, chociaż sama nie zjadłaby ich więcej niż dwie. Gotowanie ją relaksowało. Widać to było po wygładzonych rysach jej twarzy i luźnym geście dłoni, jaką co jakiś czas odgarniała zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
    Kiedy w końcu skończyła, obróciła się przodem do mężczyzny w jednej dłoni trzymając naczynie, drugą przetarła policzek, łaskoczący ją od przed chwilą smagającego ją tam kosmyka włosów.
    — Zawsze wydawało mi się, że lubię ciszę i samotność — przyznała się dość ostrożnie, bo być może nie były to słowa, jakimi mógłby się pochwalić ktoś, kto pracował z ludźmi — Dopóki nie odkryłam, że w istocie, człowiek wcale nie jest stworzony do trwania w samotności. Naturalnie lgnie do innych ludzi, a zbawienna samotność… naprawdę jest niszcząca — ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, jakby było ono co najmniej czymś nieprzyzwoitym – brzydkim i niepasującym do spływania z kobiecych, wrażliwych ust.
    Zaraz później, pozwoliła sobie oddać mu talerz kanapek, samej łapiąc butelkę wina i wyciągając dwa kieliszki. Nie zdążyła udać się w kierunku werandy i stolika, kiedy mężczyzna spytał ją o jej zamiary, co do zamieszkania w Mount Cartier. Nie zastanawiała się nad tym. Dlatego teraz przystanęła, ciężar opierając na zdrowej nodze, w zamyśleniu spoglądając za okno, na piękną panoramę, tuż za drugą stroną szła. Niedaleko za tymi drzewami, niecały kilometr, znajdowało się jezioro Roedeark. Znała już bardzo dobrze wszystkich swoich pacjentów i ich historie. Z każdym dniem, poznawała więcej ludzi. Nawet jeśli nie bezpośrednio, to obserwowała ich, na mieście, jaki prowadzą, mniej więcej stabilny, powtarzający się tryb życia. Codziennie o jednej porze dnia, dokarmiała błąkające się pod jej oknami koty. Nie było jej tu źle. Kiedy akurat nie była sama w domu i nie rozmyślała o straconym życiu i mężu… była nawet zadowolona z takiego życia.
    — Teraz… nie wiem — odezwała się, patrząc właśnie na jednego z przybłęd, siorpiącego z ustawionej na parapecie miski z mlekiem — nie planowałam tu przyjeżdżać, nie planowałam też zostawać na dłużej… nie wiem co jeszcze przyjdzie mi nie planować w Mount Cartier — wróciła do niego spojrzeniem, jej własne wypełniło się jakimś mglistym, przelotnym wyrazem, kiedy zadała mu pytanie — Myślisz, że powinnam wyjechać?
    Drgnęła w miejscu, poprawiając ułożenie sztywniejącej w bezruchu kostki. Tym samym zwróciła ciało całkowicie na wprost niego.
    — Nie chciałbyś się zestarzeć w Mount Cartier?
    Gdzieś zabrzmiało w tym romantyczne wybrzmienie, nawet jeśli Tilly, nie do końca już, pozostawała rzeczywiście romantyczką, widać było jeszcze zaleciałości, jeszcze sprzed ślubu i porzucenia jej przez męża.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  150. [Można powiedzieć, że miała bardzo stresujące pierwsze trzy dekady życia i stąd te papierosy - musi wypalić z siebie wszystkie toksyczne relacje. Ale jest dobrze i jej spokój i szczęście nie są udawane. :)
    Dziękuję za powitanie!]

    Rachel Bonny

    OdpowiedzUsuń
  151. — Nie zrozumiał mnie pan — powiedziała szybko, puszczając mimo uszu uwagę o problemach wychowawczych. Jakby sama o tym nie wiedziała… Problem polegał na tym, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I to sprawiło, że zabolało ją to jeszcze bardziej. Nie potrafiła dotrzeć do Maxa. A kiedy już jej się wydawało, że wszystko jest okej, to nagle chłopiec robił coś, co to wszystko skreślało.
    Jego znajomość z Ferranem, niezbyt jej się podobała. Mężczyzna był sporo starszy od niej (brała pod uwagę wygląd, bo niekoniecznie potrafiła sobie przypomnieć, przypadkiem skądś go już nie zna), a co dopiero od ośmioletniego chłopca! Gdyby Max otwarcie powiedział jej w czym rzecz, to na pewno kręciłaby nosem. Jednak starałaby się jakoś to rozwiązać. Może najpierw sama umówiłaby się z mężczyzną, aby go poznać i zobaczyć jakim jest człowiekiem? Zapewne tak by zrobiła. Jednak Max nawet nie dał jej szansy, aby mogła się wykazać. Od razu założył najgorsze.
    Nie sądziła, że jest tak postrzegana przez brata. Nawet nie sądziła, że komukolwiek kłamał na jej temat. Chciała być dość lajtowa, a jednocześnie nie pozwalać mu na za dużo. Ale… nie miała praktyki wychowawczej. Ponadto nie była związana z Maxem. Mieli tych samych rodziców, jednak nie widziała go przez bardzo wiele lat! Ostatnim razem, jak miał zaledwie roczek. A potem zobaczyła go, jako siedmioletniego, wystraszonego i smutnego chłopca, który notorycznie pytał kiedy wróci mama?
    W takich chwilach czuła, jakby ten cały wysiłek i wszystko co włożyła do tej pory, było niepotrzebne. Sądziła, że Max już więcej tak nie zrobi. Albo jego kłamstwo nie będzie, aż tak wielkie i tak masakryczne w skutkach.
    — Chodziło mi o to, że jest pan w to zaangażowany fizycznie. Max przesiaduje u pana. Wciągnął pana w to kłamstwo, czy się to panu podoba, czy nie. Teraz jesteśmy u pana. Może nie jest pan bezpośrednio odpowiedzialny za to wielkie kłamstwo i nieporozumienie. Ale to kłamstwo dotyczy pana. I o to mi chodziło — wyjaśniła, a przynajmniej starała się wyjaśnić. I nie miała zielonego pojęcia, jak jej to wyszło. Nie była zbyt dobra w tłumaczeniu swoich, momentami naprawdę zawiłych, myśli.
    — Jesteś na mnie bardzo zły? — zapytał Max i przeniósł spojrzenie na Ferrana. — I pewnie nie będę mógł już do ciebie przychodzić? Nawet jeśli Mattie by się zgodziła? — mruknął cicho, opuszczając głowę.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  152. Mathilde nie chciała wyjeżdżać z Mount Cartier. Kilka tygodni temu jeszcze była pewna, że czeka aż któregoś dnia miłość jej życia przekroczy próg mieszkania i oznajmi: „Kochanie, wróciłem”, jak w tym groteskowym filmie, bądź serialu, o którym mogła tylko słyszeć, bo większość życia miała zbyt wiele zajęć by śledzić nowinki telewizyjne. Nic takiego jednak nie miało zaistnieć. Tilly nie traciła nadziei. Nie potrafiłaby sobie wybaczyć gdyby nie czekała aż wybaczy innym, albo po prostu… nie da szansy im wyjaśnić, dlaczego ją opuścili. Wtedy nie musiałaby niczego wybaczać. Trwała w gotowości na ten dzień. Jednak teraz, kiedy Ferran poruszył tą kwestię, zastanowiła się nad tym. Czy rzeczywiście powinna stawiać tą decyzję na los.
    Dochodząc do stolika wraz z winem i kieliszkami, ustawiła je na drewnianym blacie. Nie wyprostowała pleców. Gęsty warkocz opadł z jej ramienia, na policzek, smagając jej delikatną skórę i łaskocząc ją pojedynczymi, wystającymi włoskami – musiałaby niedługo podciąć włosy. Tilly w tym czasie zaczesała wolnym, nieobecnym ruchem włosy, całkiem instynktownie za ucho i objęła jedną wolną ręką drugie ramię. Druga dłoń spoczywała na szyjce wina, kiedy spuściła wzrok, wypuszczając z wolna powietrze z płuc.
    — Lubię to miejsce — odezwała się, zaciskając palce na zgięciu prawej ręki — lubię je bardziej niż swoje rodzime miasto, niż Churchill. Nie jestem tylko pewna, czy powinnam tu mieszkać. W domu, który nie jest mój…
    Chwilę milczała, jeszcze moment zaciskając palce na skórze, aż pojawiło się lekkie zaróżowienie na skórze. Podnosząc wzrok do Ferrana, dopiero wtedy znalazła tak naprawdę rozwiązanie. Pozostawiając butelkę na stole, cofnęła dłoń, prostując się, a już chwilę później znalazła się przed mężczyzną. Zadzierając głowę wysoko, jej oczy, z przymglonych i smętnych, nabrały nowej barwy. Tliła się w nich iskierka nadziei.
    — Pomożesz mi przepisać wynajem na mnie… albo… — jej zawahanie trwało krótki odcinek sekundy — kupić ten dom?
    Chociaż nie mieszkała tu długo, jednego mogła być pewna.
    — Ja chciałabym się tu zestarzeć z wyboru.
    Razem z nim. Dobrze, że tego nie dodała. Miała na myśli jego, ale też Finlay. Właściciela cukierni, który robił najlepsze ciasta na świecie, zbłąkane kocięta, które ją odwiedzały, swoich pacjentów i wiele ciepłych, bezimiennych twarzy, których tożsamość chciała poznać.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  153. [Cześć! Mam nadzieję, że to coś nie jest z kimś zgoła nieprzyjemnym. Dzięki za te morskie powitania i przyznasz chyba, że zawód Josepha jest wręcz idealny dla takiego przyjezdnego do Mount Cartier. ;D]

    Joseph Stitt

    OdpowiedzUsuń
  154. Gniewnie ściągnięte brwi i zaciśnięte usta, nawet bez palca przysunietego do warg były wystarczającym wyrazem, by zatrzymać ją od mówienia. Zresztą już od pierwszego spojrzenia na tę dziewczynę widać było, że nie nalezy do gadatliwych. Przynajmniej już nie, bo kilka lat temu była swoim przeciwieństwem niemal w każdym calu.
    Spojrzała w kierunku, w którym wskazywał mężczyzna i musiała zmrużyć oczy, by dostrzec sylwetkę między dzrewami. Kolejna kurtka w szarości i brązach. Mimo podobieństwa w doborze ubioru, trudno było się nie domyślić, że stojący obok niej i tamten nie są kolegami. Mina aż przełknęła ślinę, czując jak rosnie suchość w gardle na to wyzwanie. Czy ona miała sfotografować jakiegoś uciekiniera? Czy właśnie dostała zadanie daleko przekraczające kwalifikacje zawodowe fotografa przyrody?
    - Ale.. - chciała zapytać po co, dlaczego i w ogóle o co w tym chodzi. Gdy jednak spojrzała za towarzyszem-nieznajomym, ten już gdzieś się oddalał. I znów została sama, choć tym razem wcale nie czuła się spokojna.
    Mogłaby się obrazić, że ją zostawił. Mogłaby właściwie wcale za nim nie iść, wtedy sama by była zagubiona z własnej winy. Przynajmniej nie spotkałaby jej taka... przygoda. A tak... stała się częścią jakiejś gonitwy, czy cokolwiek to było. Nie rozumiała tego, ale nie było sensu doszukiwać się czegokolwiek w tym, w czym nie brała udziału. Mimo niepewności i zmieszaniu jednak przysunęła aparat do twarzy i podkręcając ostrość, zwiększając zbliżenie, próbowała ująć jak najwyraźniej człowieka spomiędzy drzew.
    Szła do przodu, w kierunku który wskazał jej przewodnik i jednocześnie fotografowała. Wydawało jej się, że zdołała ująć kilka dobrych momentów, gdzie jego twarz widać na prawdę wyraźnie i ostro. Ale nie była jakimś zawodowcem i specem, by móc to ocenić przed wywołaniem, więc dla pewności naciskała przycisk i łapała ostrość z zbliżeniem z każdym krokiem.
    Może pomyliła kierunek i nieco zboczyła z trasy do sadzonek. Albo to ta obca osoba obrała inną drogę, bo wydawało jej się, że przyspieszyła i ona i on. I że idą coraz bliżej siebie.
    [bardzo przepraszam za to coś powyżej... starałam się, ale na moment straciłam w sobie ponuraka, jakim jest Mina ;/ ]

    OdpowiedzUsuń
  155. Wzrok skierowała za mężczyzna w stronę wnętrza domu, do którego mogła zajrzeć przez drewniane okiennice na obudowaną werandę. Ułożyła dłoń na karku, zdajaz sobie sprawę, ze prawne kwestie jakie poruszał Ferran, były ciężkie do osiągnięcia bez udziału "właściciela". Do kogo w zasadzie należy dom? Tilly? Kim dla Ciebie teraz, po prawie już pół roku jest ten mężczyzna? Siadła na krześle może nie do końca przytloczona tym pytaniem, ale zdecydowanie na nie nieprzygotowana. Uśmiechnęła się lagodnie, powtarzając więc kolejne prawne zapisy.
    - To mój mąż - powiedziała wprost, szukając w Renie trochę więcej zrozumienia. To była tylko pół-prawda. Chciałaby opowiedzieć mu tą całą, kompletną prawdę, bo polowiczna nie miala dla Mathilde zadnej wartości, ale nie była pewna czy Ferran chcialby tego sluchac. Kontrolujac jego podejscie do tej kwestii, spróbowała wyłapać jego spojrzenie. Cokolwiek w tych jasnych oczach co pomoże jej zrozumieć, czy chciałby dowiedzieć się więcej.
    - Nie do końca wiem... - zaczęła skupiona na swoich rozważaniach -... czy mogę Ci o tym mówić... Ren?
    Odetchnela przymykając oczy.
    - To powinno być dość ciężkie do wykonania, skontaktować się z nim, wiesz?
    Nie wiedział, ale to nie było głupie pytanie. Tylko jedno z tych, na które nie oczekiwało się odpowiedzi, a zrozumienia.
    - To jeden z tych nieroWiazywalnych na pusty żołądek problemów.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  156. Tęczówki jej oczu zalśniły smutkiem. Mimo to usmiechala się pokrzepiająco. Dla siebie bądź dla niego. Jedno i drugie przyniosłoby jej ten sam rodzaj ulgi. Chociaż oczy błysnęły teraz wyraźnie i zaszły jej mgłą, nie chciała wcale tracić pozytywnej aury. Oparła się ręką na stoliku, skubiąc palcami krawędź blatu i opuściła na chwilę spojrzenie z jego oczu. Było w nich za dużo tego ciepła, które tylko ona zdawała się dostrzegać, a które teraz sprawiało, ze rozklejała się jeszcze bardziej niż na samo wspomnienie zniknięcia jej małżonka. Niedługo potem z jej oczu pociekły łzy, spływające z gładkiej skóry policzków na usta, z nich skapywały na drewno, powoli ciemniejące od deszczu matyldowych rozterek. Nie chciała płakać. Oczy same zachodziły wodą. Nawet kiedy uniosła podbródek wyżej, dużo ponad palce swojej dłoni. Jasne oczy spoczęły wraz ze swoją uwagą za oknem. Ciemność już całkowicie spowiła nieboskłon, a nikłe światło padające przez okna werandy nie odkrywały tajemnic jej pochmurnej twarzy. Zacieniony profil zamienił się drobnym błyskiem tylko na moment. Poświata wychodzącego księżyca odbiła się w jej łzach i zgasla kiedy dziewczyna zawiesiła wzrok na dalszym punkcie głęboko w czerni za szkłem.
    - Obiecałam mu, że nie będę tęsknić kiedy mnie opuści. Złamałam obietnicę. Tęsknię. Czasami wydaje mi się, ze naprawdę umarł. To boli wtedy mniej, ale skoro żyje... jak wiele zła musiałam mu wyrządzić skoro nie chce do mnie wrócić?
    Nie chciała go tym obarczać, ale nie potrafiła opowiadać o nim inaczej, niż tylko tak, w całości, jak to zapamietala. Złapała się też na tym, że było jej szkoda atmosfery spokoju i rozluźnienia, którą przed chwilą czuła za sprawą towarzystwa Ferrana. Teraz musiała odebrać tematem ich rozmowy cały dotychczasowy nastrój. Popsuć go.
    - Przepraszam - rzuciła niegłośno.
    - To znaczy...
    Odpowiadając na jego pytanie...
    - Nie pożegnał się ze mną i nie zostawił mi do siebie żadnego kontaktu. Zniknął z dnia na dzień. Z mojej przyczyny, daleko ode mnie. Tak myślę... To dlatego ciężko będzie mi go znaleźć.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  157. Wpatrywała się w twarz mężczyzny przez chwilę. Moment później wstała z miejsca i zniknęła we wnętrzu domu. Zdawałoby się, se może poruszyła ją rozmowa. Szczeholnie, że jej oczy zdradzały wszystko. Ból, tęsknotę, stratę, poczucie samotności i wyodrębnienia. Zaraz jednak wróciła z dwoma lampkami szkła do wina. Postawiła je obok butelki, podając mężczyźnie windowy otwieracz. Jej wzrok w tym czasie padł na przestrzeń za oknem werandy.
    - Gdyby zechciał wrócić, szukałby mnie w tym domu, prawda?
    Ludziła się, bo czy naprawdę chciał wrócić? Miał na to juz prawie pół roku i nie skorzystał z takiej opcji. Tilly nej do końca była naiwna. Wiedziała co to znaczy, oszukiwala sie tylko, ze był lepszym człowiekiem. Lepiej go zapamietala. Ich wspólnie spędzony czas i jego osobę samą w sobie.
    - Inny dom... Będzie zupełnie pusty. Ten ma kilka wspomnień. Czy dla tych wspomnień nie warto dalej tu mieszkać?
    Siadła na krześle, czując pulsujacy ból w kostce i poslała Ferranowi jedno spojrzenie, trochę smutne, ale głównie pokrzepiające.
    - Byłeś kiedś zakochany, Ren?
    Nie wiedziała czy rozumiał, ale jeśli kochał naprawdę.... Może tak samo jak ona miałby nielogiczną nadzieję, że ta miłość kiedyś do niego wróci.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  158. Tilly skupila na chwile wzrok na swoich dloniach, zastanawiajac sie nad poruszona kwestia. Chociaz temat ten z poczatku tchnal w niej emocje, obecność Ferrana w jakis niewiadomy dla niej sposob uspokajala jej mysli. Jego pretensjonalne podejscie do zycia i ludzi, kolidowalo z jej zbytnia wiare w nich, przez co latwiej bylo znalezc zdrowy balans. Przez chwilę, w podobny do siebie sposob, pograzyla sie w swoich myslach. Jej twarz nie wyrazala jednak skupienia, takiego jak zawsze. Jej twarz wydawala sie mniej napieta. Piers dziewczecia uniosla sie w koncu w glebikim oddechu, a później z wolna opadla, kiedy z ulga wypuscila powietrze z ust.
    - Masz racje... To nie ma znaczenia gdzie będę mieszkać. Dla niego. Jesli bedzie chcial mnie znalezc, nie powinien przestawac tylko dlatego, ze mnie tu nie bedzie. Ale ma znaczenie dla mnie. Te wspomnienia... Powinny przynosic spokoj. Nie bol. Za... Nowe poczatki?
    Pytala, tylko dlatego, ze dawno juz tak ciezkich decyzji nie musiala podejmować sama. Mattheo podejmowal je za nia. Skoro jednak nie bylo go juz z nia, powinna z powrotem przejac kontrolę nad swoim zyciem. Ta decyzja jednak nadawała ja obawą, że zapomniała juz, jak to jest żyć ze swoimi własnymi wyborami. Upijajac kilka lykow wina, przelykala wraz z nim smak nieznanej i strasznej, poniekad, przyszłości, jaka miała ją czekać.
    - Nie będę pytać jaka była kobieta, którą pokochales... - Zaczela z wyczuciem, wpatrujac sie w teczowki oczu mężczyzny. Wolną dłoń opierała w tym czasie na stoliku. Smukle palce drgaly lekko, na moment przed tym jak cofnela rękę na swoje kolano. Wtedy mogła kontynuować wypowiedz.
    - Jej juz dłużej nie ma. Inaczej bylibyście razem. Ale Ren... Wiesz jaka będzie następna kobieta, którą pokochasz?
    Ona nie wiedziała. Nie próbowała mu udowadniać, że mogłoby być inaczej. Nie chciała mu niczego wmawiać. Jej słowa przybrały bardziej formę nadziei i życzenia. Życzenia, które miała nadzieję, ze się spelni. Tylko dlatego, ze Ferran zaslugiwal na szczęście. A coś w jego surowosci z jaką wypowiadał się o uczuciach, wskazywało na to, że ktoś lub jakieś wydarzenie, odebrało mu to szczescie. Bliskość drugiej osoby, wsparcie, radość i miłość. Wierzyła jednak, se potrafiłby znów kochać, gdyby miał kogo.
    - Będzie o ciebie dbała. Nie pozwoli ci myśleć o sobie źle. Sprawi, że odkryjesz w sobie coś czego inni, a może nawet ty sam w sobie nie widzisz. Wydobędzie z ciebie największe dobro. Uspokoi cie. Będzie wiedziała kiedy cię przytulić kiedy będziesz twierdził, a bedziesz na pewno, ze tego nie porrzebujesz. Bedzie potrafila stwierdzic, kiedy lepiej nie obejmować cię naprawdę i dać ci twoją przestrzen. Słowem sprawi, że poczujesz się lepiej, a przede wszystkim... że zaczniesz znów wierzyć w miłość.
    Nie spuszczala z jego oczu swoich własnych, w jej dało się dojrzeć ciepło, współgrające z łagodnym tonem, lekko chwiejnym. To dlatego, że słowa były szczere. Niewypowiedziane bezrefleksyjnie, a prosto z serca, dlatego, jeśli nie poruszylaby tym wlasnych emocji, jak mogłaby probowac poruszyć jego?
    - Zaufaj mi - dodała ciszej, bo naprawdę wierzyła, że kiedyś coś tak pięknego i realnego go dotknie i ze nie jest to tylko pusta mrzonka romantyczki, która nie chciała tracić wiary w miłość.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  159. Nie wierzyła mu. Każdy czlowiek podswiadomie szukal milosci i czul sie leoiej kiedy ja znajdowal. Jesli Ferran jej nie pragnal to albo nje chcial dla siebie szczęścia i przez to nie docenial osoby jaką byl, albo naprawdę uwierzyl w to, ze może tego nie potrzebowac. Jaki by nie byl powod, dla Tilly bylo to marnowanie osobistosci jaka byl. Dla niej, ale tez dla swiata. Jeszcze tego nie wiedzial, ale tymi deoma zdaniami podpisal cyrograf. Tylko ten cyrograf nie dityczyl umowy z diablem, czy innym demonem. Go podpisal z piekna anielicaz ktora zdecydowala sie naprawic jego zycie, jego szczescie i jego rozumienie potrzeb. Nie dlatego, ze uwazala, ze wie lepiej od niego, tylko naprawde miala nadzieje, ze go w ten sposob zrozumie i dowie sie, czy moze on sam mogl sie co do siebie mylic.
    Usmiechnela sie na jego slowa, a nawet zasmiala krotko, zanim roztkliwila sie nad dwoma slowami.
    - Ufam ci.
    Kazdy moglby podważyć jej slowa. W koncu ta dwojka znala sie bardzo krotko, ale wystarczylo spojrzec w pelne przekonania i ufnosci oczy Tilly, zeby uznac, ze nie klamala. To wyznanie w przerazajaco prostolinijny sposob bylo prawdziwe.
    - Zrobilam ci kolacje... - zauwazyla po momencie - a chwile pozniej zajelam Twoją uwagę czymś innym, ale zrobilbys mi naprawdę ogromną przyjemność gdybym wiedziala, ze nie polozysz sie spac głodny.
    Jesli o spaniu mowa... Tilly nie posiadala dwoch sypialni jak Ferran. Nie mialaby jak w jednej z nich go ugoscic, a nie wypadalo przyjmowac gościa na kanapie, dlatego zaproponowala:
    - A pozbiej pościele Ci nową pościel w sypialni.
    Ze wszystkim dzieliła się z nim, se swoimi planami, aby zapewnić go, ze i on może miec wszystko pod kontrolą. Liczyła się z jego opinią.
    W międzyczasie mogla tez nacieszyć wzrok jego osobą i upic kilka kolejnych lykow wina, juz w milczeniu.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  160. Zamoczyla usta w winie, smakujac je powoli, bo tez czas ich nie naglil. Odłożyła lampkę na stolik, dopiero kiedy Ferran sięgnął po kanapkę. Aby mu w tym towarzyszyć, wzięła w dłoń jedną z nich, unosząc ledwie dostrzegalnie kącik ust kiedy pochwalił smak kanapek. Sam też brał udział w ich szykowaniu, więc zawdzieczali je sobie nawzajem. Nie musiała się odzywać, więc trwała w nastającej ciszy. Kiedy akurat nie trzymała w ręku wina, zajadała się kanapką. Pytanie Ferrana padło dla niej dość nagle, może dlatego, ze nke spodziewała się takiego usłyszeć. Jego przenocowanie wydawalo jej się tak naturalne, że nie znała tak od razu odpowiedzi na to pytanie. Zamoczyla jeszcze raz usta w winie i odkladajac kieliszek na bok, spojrzala za okno.
    - Jest juz ciemno, a ty mialbys do przejścia prawie cały las, żeby dotrzeć do siebie do domu. Wolałabym żebyś nie musiał.
    Wrocia spojrzeniem do jego oczu, pod wpływem jego słów, czując jak zasiał w niej wątpliwość.
    - Musisz?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  161. Szła dalej, trochę wystraszona, trochę zmieszana. Nie chciała stanąć w miejscu, bo nic by to nie zmieniło. Rozglądając się wokół, nie potrafiła spomiędzy drzew wyłapać tej drugiej, bardziej znajomej sylwetki. Może tamten po prostu zniknął, poszedł sobie i ją wystawił? Albo tak na prawdę to jakaś zmowa i ci dwaj znają się bardzo dobrze i teraz sobie pogrywają? tylko jaki to miało cel? I czy ona stała się częścią jakiejś zabawy? Przecież znalazła się w tym miejscu przypadkiem i chyba także przypadkiem spotkała leśniczego...
    Mina potrząsneła głową i zacisnęła palce na aparacie, pstrykając już bardzo wyraźne zdjęcia. Z odległości w jakiej się znalazła do kłusownika, mogła spokojnie uchwycić jego twarz i nawet nie trzeba było podkręcać opcji zoom na maksa. Nie mogła pozwolić sobie na to, by jej głowa zaczęła podsuwać straszne scenariusze, dziwne i niewyobrażalne obrazy. Przecież ludzie nie są źli. Bywają, ale nie są.
    Nie była ubrana w kolory, które pomogłyby jej się schować. Jak dotąd jednak nie wydawało jej się, by została dostrzeżona. Zresztą prawdopodobnie widowni tamten człowiek się nie spodziewał, w związku z czym nawet nie szukał świadków dla swoich działań. Mina nie mogła pojąć, co tamten robi, no i w czym tkwi problem.
    W pewnym momencie źle nastąpiła stopą na ziemię. Tak mocno skupiła się na zdjęciach i na uchwyceniu twarzy nieznajomego, że przestała uważać na to, jak i gdzie idzie. Coś pękło pod butem kobiety, noga wykręciła się pod dziwnym kątem, aż jęknęła, uginając się na jedno kolano. Podparła się dłonią o mech, opuszczając aparat i gdy podniosła głowę, kłusownik patrzył w jej stronę. Dopiero teraz ją przyuważył?
    Zamarła na sekundę. Mógł albo do niej podbiec, albo zawrócić. Nie wiedziała tylko z kim ma do czynienia. I nie wiedziała gdzie się podział tamten drugi.

    [kilka dni nieobecności i nie wiem, co robić ;/ przepraszam, chyba zgubiłam ten wątek :( ]

    OdpowiedzUsuń
  162. [nooo trochę zgubiłam sens wątku :( przyznaję, a sama kombinowałam heh :/
    można by uznać, że sfotografowali kłusownika, a leśniczy nawet go złapał i zatargał na policję, czy coś i spotkaliby się na posterunku, gdzie Mina przekazuje zdjęcia ]

    OdpowiedzUsuń
  163. Tilly dolewajac sobie po trosze wina, nie zauważyła, ze zdążyła go juz wypic wystarczająco duzo, jak na swoją slabą głowę. Po lekkim zakołowaniu, wyczuła, że to jej limit. Sięgnęła po niedokonczoną kromkę, decydując się zajeść lekkie alkoholowe upojenie. Łagodne rumieńce występujące na jej twarz, nadały jasnej cerze zdrowego koloru. Jasne oczy odciągały uwagę od jasnych dowodów jej zawirowania. Tym wzrokiem szukała jego spojrzenia i wyłapywała je, pochlaniajac mu obecnie większość swojej uwagi.
    - Ale... mogę dać świeża pościel?
    Jej reakcja była przezabawna. Z tego niezrozumienia, nieświadomie upiła kilka kolejnych łyków wytrawnego trunku, pozostawiajacym charakterystyczny smak na ustach. Tych, które zaraz uchyliła w wewnętrznej rozterce. Najchętniej przyjęłaby go tak samo gościnnie jak on ją, chociaż nie miała takich warunków. Przystając więc na prośbę Ferrana, mogła ulokować go w salonie, ale czy to nie byłoby skazaniem go na dyskomfort?
    - Pozwolisz sobie w takim razie rozscielic pościel na lewej stronie łóżka? To odrobina miejsca - dodała trochę pokracznie, bo nie wiedziała jak rozwiązać tą prośbę. Tam było chociaż wygodnie.
    - Takie miejsce wystarczy?
    Miała nadzieję, bo kanapa w salonie nie byłaby dobrą opcją dla gości. Mathilde w całym swoim niepojęciu zdawała się przez chwilę wpaść w pełen szczerej, aczkolwiek niegroźnej obawy, że Renowi mogłoby być gdzieś nie dość komfortowo, dlatego przezornie dodała:
    - Ja naprawdę nie korzystam z tej strony łóżka.
    Tak jakby jej nje dowierzał, że tam czeka go dogodny sen, chociaż przecież nie zdołał jeszcze, przynajmniej na razie, wnieść żadnych sprzeciwów. Postawa Mathilde zresztą wskazywała na nadmierne przejęcie tą kwestią nawet i bez jego negatywnych opinii. Dlatego teraz patrzyła na niego pełna nadziei na aprobatę tego pomysłu, ponieważ lepszych warunków, pomimo chęci nie byłaby w stanie mu zapewnić.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  164. — Prawą? — zdziwienie Tilly było tak autentyczne, że wyraźnie było widać brak zastanowienia nad tą kwestią. W żadnym scenariuszu nie wzięła takiej ewentualności pod uwagę. Założyła może całkiem instynktownie, że każdy, podobnie jak ona, niewiele porusza się we śnie. Mathilde była spokojna. Nawet spokojniejsza niż za dnia. Dlatego dopiero teraz zrozumiała pewną problematyczność zaproponowanego rozwiązania. W zastanowieniu przejechała dłonią po włosach, bawiąc się przez moment końcówką warkocza. Spróbowała podejść do kwestii z właściwą słusznemu spostrzeżeniu mężczyzny logiką.
    —Sądzę, że jeśli jest jak mówisz… nie powinno Cię to obudzić. W najgorszym wypadku mógłbyś nabić sobie siniaka o mój łokieć.
    Przechylając z fachową oceną głowę na bok, musiała jednak sprostować tą kwestię.
    — Ale nie wyglądasz na kogoś, kto łatwo nabija sobie siniaki.
    Typowa Mathilde. Nie pomyślała o konsekwencjach dla siebie. W jej założeniach nie było miejsca na jej siniaki, jej dyskomfort. O ile on miał spać wygodnie, ona również wspominałaby tak spędzoną noc za dobrze przespaną. Nawet jeśli wszelkie oznaki ciała i zmęczenia przeczyłyby jej pokrętnemu rozumowaniu.
    — Będę Ci przeszkadzać? — spytała z obawą, że rzeczywiście tego nie przemyślała. Nie zakładała żadnych nieprzyzwoitości, jej umysł nawet przez moment nie zboczył na te tory. W momencie, w którym zasugerował łamanie granic, nie od razu zrozumiała jakich. Byli dorosłymi ludźmi. Chyba potrafili podejść do tej kwestii tak samo dojrzale.
    — W takim razie pozwalam Ci się nieświadomie dotknąć wszędzie tam, gdzie przypadek o tym zdecyduje. Czy to są granice, których będziesz w stanie się trzymać?
    Powinien. Chyba, że zdarzało mu się jeszcze lunatykować. Z tym problemem Mathilde na pewno też próbowałaby się zmierzyć, chociaż na razie jeszcze nie miałaby na niego pomysłu.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  165. Mattie nie chciała się z nikim kłócić. Nie miała na to siły, a tym bardziej ochoty. O wiele bardziej wolałaby załatwić to wszystko pokojowo. Jednak nie wszystko dało się tak załatwiać. A Mattie bardzo często dawała się ponieść negatywnym emocjom. Teraz było tak samo. Być może gdyby zachowała zimną krew i podeszła do tego spokojnie, to nie wyniknęłoby z tego takie nieporozumienie. Nie miała zamiaru wprost obrażać mężczyzny, ani sugerować, że zrobił coś, czego nie zrobił. Jednak chcąc nie chcąc był wmieszany w kłamstwo Maxa. Chłopiec okłamywał ją odmładzając mężczyznę o kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat. To nie brzmiało zbyt pozytywnie. I już wiedziała, że Max oberwie za to, jak tylko wrócą do domu. I tam jeszcze raz go przemagluje i o wszystko dokładnie wypyta. Bo na pewno tak tego nie zostawi. Bo mimo, że niby wszystko wiedziała. To jednak… i tak nie wiedziała. A nie lubiła takiej niewiedzy. Tym bardziej, że teraz to ona była odpowiedzialna za chłopca. Nawet jeśli miała ochotę go udusić i powiesić za uszy, to wciąż był jej bratem. I wciąż musiała go pilnować, opiekować się nim i wychowywać.
    — Więc nie ma pan nic przeciwko, żeby Max tutaj przychodził? — zapytała, chcąc mieć pewność. Uśmiechnęła się niepewnie w kierunku mężczyzny. Nieco się zdziwiła, że ot tak dalej będzie pozwalał Maxowi tutaj przychodzić. Co prawda wymagał jej zgody, no ale jednak.
    — Mattie, pozwolisz mi tutaj przychodzić? — zapytał chłopiec, na co dziewczyna lekko wywróciła oczami. Uśmiechnęła się pod nosem.
    — Porozmawiamy o tym w domu. Max, musisz zrozumieć, że nie możesz przesiadywać u obcych ludzi i zawracać im głowę. Inni też mają swoje życie i swoje sprawy na głowie — powiedziała dość spokojnie. Max wpatrywał się w nich przez chwilę, a potem pokiwał lekko głową.
    — Jeszcze raz pana przepraszam, za całą tę szopkę — zaczęła. — I jeśli pan rzeczywiście nie ma nic przeciwko, gdyby Max tutaj przychodził, to… może ustalimy jakieś pewne reguły? Co prawda Max opowiadał mi, że Ferran to jego kolega, jednak z jego tatą robili całkiem fajne rzeczy. I podejrzewam, że te rzeczy, to robił z tobą. Chodzi mi na przykład o podlewanie roślinek i rąbanie drzewek. To znaczy z panem — poprawiła się. Na koniec uśmiechnęła się niepewnie. Ta rozmowa była co najmniej dziwna i czuła się nieco niepewnie. Jednak musieli dojść do jakiegoś kompromisu i ustalić… cokolwiek.
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  166. Tilly i jej pokretny swiat, w ktorych szukala sobie niegroznych problemów do rozwiązania to był osobny temat do rozmowy. Bardzo dobrze radziła sobie w przerzuceniu zmartwień z siebie na innych, dlatego teraz wydawała się bardzo mocno usatysfakcjonowana znalezieniem rozwiązania kwestii spania. Uśmiechnęła się ciepło. Blyszczały jej nawet oczy. Lekko zarumieniona twarz, od spozytego alkoholu, z kolei dodawała jej większej beztroski i mniejszego poczucia melancholii na jej twarzy.
    W podziekowaniu za dojście do porozumienia i jego wyrozumialosc miala mu nawet dolac wina, ale jak tylko wstala, zakrecilo jej sie w glowie i siadla z powrotem.
    - Ojej - stwierdzila calkiem spokojnie jak na kogos, kogo calkowicie zamroczylo.
    - Dziekuje. Dobrze się gotuje w dobrym towarzystwie.
    Ale nawet w dobrym towarzystwie wino trafia do glowy. Oparla podbrodek na rece, przykladajac druga dlon do rozgrzanego policzka usmiechajac sie troche nieporadnie, bo dawno juz nie wypila tak duzo, jak na siebie.
    - Będziesz mial cos przeciwko jesli jeszcze chwilę tu posiedzimy?
    Zaczesala wlosy za ucho, czujac sie w sumie nagle senna. Zasypiala latwo, w kazdych warunkach. Jedynie budzila sie często w nocy. Dlatego wmusila w siebie wstanie z miejsca, zbierajac talerz i kieliszki z butelka wina trochę bardziej powolnie niz zwykle, niepewnie z uwagi na lekkie zakolowanie w glowie.
    - Ale juz pozno...
    Ton glosu wskazywal jakby czula sie odpowiedzialna za zastaną przez nich porę. W tej odpowiedzialności nie mogła jednak walczyć ze swoim zmęczeniem długo. Dlatego odłożyła talerz na bok, żeby ziewnąć w dłoń.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  167. Tilly była już na tyle senna, że kiedy Ferran odebrał od niej szkło, od rszu zebrało ją na ziewnięcie. Nie miała więc nawet czasu na protesty. Podążyła przodem z tym, co zostało jej na rękach, a co nie narobiłoby wielkich szkód przy upadku. Obserwowała Ferrana, jak mył naczynia. Sama przysiadła przy stole, opierając twarz na przedramionach. Trochę z zafascynowaniem dziecka, a trochę z przebijającą się dojrzaloscia doświadczonej kobiety, wpatrywała się w jego plecy. Wstała wręcz instynktownie, kiedy odwrócił się w jej kierunku, uśmiechnęła się też intuicyjnie.
    Nie potrzebowali juz więcej słów, dlatego podążyła do sypialni, otwierając drzwi, o które oparła się plecami, przepuszczajac przodem mężczyznę.
    - Jesteś ciepłolubny czy raczej zimnolubny?
    Pytała chociaż nie była pewna czy znajdzie w szafach coś więcej niż ciepłe koce i świeża poszwę. Postanowiła to sprawdzic, zaglądając na półki. Wyciągając z nich odpowiednią poszwę. Zabierając się jednak za opatulanie nią grubszego koca, dopiero wtedy poczuła ciąg dalszy zakolowania w głowie. wydała z siebie zduszony okrzyk i Zatoczyla się w tył i gdyby nie Ferran, na którego wpadła, mogłoby to się źle skończyć zupełnie inaczej. Tymczasem jedynie zaplątała się w fałdy materiału, stłumionym głosem rzucając z zakłopotaniem.
    - Nic Ci nie jest?
    Bo co prawda ciężka nie była, ale zdeptać go mogła stosunkowo boleśnie.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  168. Walka z kocem i poszwą nie miała dla niej prawdziwego sensu. Podeszła do sprawy polubownie, jak do wszystkiego. Próbując z wolna wyswobodzić się z fałdów materiału, mogła w nim tonąć jeszcze długo, gdyby nie pomoc Ferrana. Wydostając się na świeże powietrze, uchyliła wargi, instynktownie łapiąc oddech. Ręce lekko oparte na ramionach mężczyzny znajdowały w nich większe oparcie. Nie cofnęła ich, dając się pochłonąć jego osobie, w takim stopniu, że nie odrywała oczu od jego błękitnoszarych teńczówek.
    - Nigdy nie zrobię Ci krzywdy, Ren - obiecała mu, a przynajmniej tak brzmiały te słowa, którymi najzwyczajniej Tilly chciała przekazać mu swoją dobrą wolę.
    - Lubię Twoje Iskierki... Drobne, ledwie dostrzegalne i Twój uśmiech - zwierzyła się również siadając na miejscu na materacu łóżka. Prawdopodobnie to samo mogłaby mu powiedzieć na trzeźwo, tylko może słowa dobralaby w bardziej poetycki sposób. Te były proste, bezpośrednie. Tak samo szczere jak zawsze, ale mniej zawiłe.
    Kładąc się na łóżku, myślała jeszcze nad innymi kwestiami, którymi chciała się z nim podzielić, ale zanim uporał się z pościelą, Mathilde zdążyła usunąć, skulona w mniejszą kulkę w nogach łóżka.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  169. Jak to człowiek zaspany, który nie chciał się wybudzać ze swojego półsnu, nie uchylała powiek. Głos Ferrana docierał do niej z oddali, tak ochoczo trzymała się swojej sennej jaźni. Mimo to, grzeczność w Tilly była tak samo wyraźna jak jej chęć zatrzymania się w swoim śnie, dlatego chociaż ryzykowała wybudzeniem się, rzuciła niegłośno i trochę niewyraźnie.
    - Tak? Przepraszam.
    Tych słów, ani swojego dalszego zachowania prawdopodobnie miała jutro nie pamiętać. Dobrze jednak, że nawet w podświadomości Mathilde chciała współpracować. Dlatego nie całkiem zignorowała sugestię Rena. W chęci zrozumienia jego uwag i zareagowania na nie, uniosła ręce w górę, chwytając mężczyznę za szyję, tak aby z łatwością mógł ją ułożyć na odpowiedniej stronie łóżka i kiedy już miała pewność, ze dołożyła wszelkich starań żeby spełnić wolę swojego gościa, oddała się znów w objęcia Morfeusza i Ferrana jednocześnie, bo nie robiło jej to tak naprawdę większej różnicy. W obu czuła się tak samo bezpieczna.
    - Dobranoc - te słowa wymamrotała już całkiem sennie.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  170. [Niestety, w przypadku Diany bycie Greczynką, czy też pół-Greczynką, ogranicza się jedynie do genów. Czy kogoś tutaj znajdzie, nie wiem, zobaczymy, jak się tutaj przyjmie, trzymam kciuki. :D Tobie rzeźby nie sprezentuje, ale może któraś z Twoich postaci jakieś rękodzieło dostanie, hm? ;D]

    Diana

    OdpowiedzUsuń
  171. Spokój Tilly trwał stosunkowo długo. Dopóki jej krew nie oczyściła się z krwi, leżała nieruchomo, przytulona do poduszki. Kiedy jednak alkohol zaczął opuszczać jej organizm, pierwszy ból powoli przebijał się do jej snu. Z początku objawiając się w nim, jako nieprzyjemny nocny koszmar. Aż w końcu ból wstrząsnął jej ciałem. Powieki uchyliła z lekkim drgnieniem mięśni, instynktownie zaciskając palce na kocu. Wzrok w pierwszej kolejności padł na poszwie. Leżąc na jednym boku, wyciągnęła rękę w przód, powoli przyzwyczajając wzrok do ciemności, a kiedy smukłe palce natknęły się na lekko wychłodzoną od nocnego powietrza skórę, przez ulotną chwilę, serce stanęło jej w piersi, aby zaraz zabić szybciej i kiedy palce przemknęły lekko po fakturze jego skóry, przez ramię i klatkę piersiową, a dziewczyna objęła mężczyznę z czułością i oddaniem, momentalnie zapominając wszystkie krzywdy, jakie on jej wyrządził, dopiero zaciągając się z utęsknieniem jego zapachem... oprzytomniała. Rozpoznając obcą woń szamponu do włosów i przedzierający się przez szorstkie, grube włosy zapach lasu, zidentyfikowała przed sobą Ferrana. Smukłe palce, oparte na jego piersi, wyczuwały pod opuszkami palców wydatne mięśnie i mocne bicie serca i Mathilde zamarła... Bo uczucie temu towarzyszące było tak samo przerażające, jak i przyjemne. Momentalny gorąc oblewający ciało wywołał w niej poczucie winy i złość, a Mathilde nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz była zła i kiedy złość ta wylewała się gęstymi łzami, skapując na pościel i plecy mężczyzny, w których schroniła twarz, bojąc się skonfrontować z rzeczywistością i choćby nawet samą myślą, że Ferran mógł się teraz obudzić. Paradoksalnie im bardziej starała się temu zapobiec, zaciskała palce na jego torsie, oddychając ciężko przez wargi na jego łopatki, owiewając je gorącym powietrzem z ust.
    Mięśnie miała spięte i nie wiedziała, czy myśl, że nie budziła się obok Mattheo, wywoływała w niej większy zawód, czy podniecenie, że zamiast niego był to Ren.
    Ocierając twarz w desperackiej próbie ukrycia wyzwolonego, wewnętrznego rozdarcia, otarła się nieporadnie nosem o szyję mężczyzny, obawiając się, że cokolwiek by teraz nie robiła, stwarzała tą sytuację jeszcze bardziej niestosowną i wywołującą coraz większy lęk. Mimo, że już teraz serce drżało jej w niepewności, pogubieniu i wstydzie.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  172. Palce męskiej dłoni zaciskające się na jej własnej, nie zakleszczały jej w ciasnym uścisku, a mimo to, chociaż nie była pewna prawidłowości tego dotyku, nie potrafiła cofnąć ręki. Zgięła knykcie, opuszkami palców mimowolnie ocierając się o jego skórę. Chciała mu przypomnieć o dzielących ich połowach, ale to przecież ona zaburzyła ten porządek. Leżeli po jego stronie, a ona – początkowo – naprawdę nie przekroczyła tej granicy świadomie. Raz jednak przedostając się przez umowną barierę, nie wiedziała już jak wrócić na swoje miejsce. Slysząc ostrzegawczy szelest, na moment przed tym, jak mężczyzna zwrócił się twarzą w jej kierunku, drgnęła, instynktownie schylając głowę w dół, ale zanim zdążyła zanurzyć twarz w rozmierzwionym między nimi kocu, jej wzrok napotkał jego spojrzenie. Krzyżując go z nim, nie było już odwrotu. Uchyliła wargi, zaczerpując przez nie więcej powietrza i nie miała pewności co odpowiedzieć, ani co zrobić. Z nawyku, cofnęła twarz w tył, w swoich myślach odnajdując powody, dla których powinna to zrobić, kiedy wierzchem kciuka otarł jej policzek z łez. Zaraz jednak przymknęła powieki, czując pewną niesprawiedliwość spowodowaną faktem, że chociaż chciała przyjąć ten akt pocieszenia, przyczyny moralne ją blokowały. Jej rozdarcie nabierało zupełnie innego wymiaru, kiedy myśli Tilly zaczęły poszukiwać marginesów przyzwoitości tej sytuacji i lojalności wobec mężczyzny, który przecież sam zdecydował się ją porzucić. Kłócąc się pomiędzy swoją uczciwością, a poczuciem, że przecież nie posuwała się do niczego złego, chociaż otwarła usta żeby coś powiedzieć, słowa ugrzęzły jej w gardle. Dlatego tylko spoglądała, wzburzonymi, niebieskimi tęczówkami oczu w jego, odbijające słabo blask księżyca.
    Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, albo co odpowiedzieć.
    — Dlaczego tak mówisz?
    W końcu wykrztusiła z siebie pytanie, poszukujące u niego pomocy, z dużym zawahaniem dobierając słowa i gesty. Nie drgnęła ani w przód, ani w tył, utrzymując między nimi ten niewielki dystans, w którym mogła mówić szeptem, zresztą nie potrafiąc się przebić teraz żadnym pewnym, głośnym zdaniem, nawet przez tą ciszę.
    — To nie tak — dodała ze smutkiem, nie dlatego, że lubiła ten rodzaj żalu. Pielęgnowała radość, wychwalała szczęście, szukała go, razem ze swoim miejscem w świecie i swoim celem. Jej płacz był tylko drogą do odnalezienia go. Gdzieś, czasem, jak teraz, gubiła się, ale chciała znaleźć tą ciepłą iskierkę, którą goniła całe życie. Po prostu nie potrafiła jej chwycić, ale próbowała. Nie przestawała próbować. Dlatego teraz, przez chwilę ulegając wrażeniu, że mogłaby poczuć ciepło echa takiej iskierki, oparła czoło na ramieniu mężczyzny, przymykając oczy.
    — Nie jestem piękna — westchnęła cicho z rezygnacją, ulegając swojej słabości, by świadomie i wyrodnie wyprzeć z głowy na chwilę pamięć o Mattheo, przez moment pragnąc jedynie poczuć ciepło drugiego człowieka. Bezpieczeństwo. To, które dawał jej maż, dawno ją opuściło. Chociaż jej niemoc napawała ją wrażeniem zdradzania swoich ideałów, trzymała się blisko Rena. Nie potrafiła zrozumieć, jak coś, co dawało jej tyle dobra i epizodycznej ulgi, mogło być jednocześnie tak bardzo złe i nieprawidłowe, w świetle obietnicy, jaką kiedyś składała mężowi.
    — Przepraszam, Ren. Przepraszam. Nie umiem. Wybaczysz mi? Staram się. Tak bardzo się staram. Już bardzo długo. Naprawdę. Będzie lepiej. Obiecuję. To tylko… chwilowe.
    Chciała go objąć, żeby poczuć się lepiej i nie chciała go obejmować, żeby nie czuć się źle. Chciała go odepchnąć i nie chciała, żeby się odsuwał. Chciała, żeby ją pocieszył i nie chciała, żeby to robił. Tyle kontrastów. Bo to, co mogło ukoić jej ból, sprawiało, że rana, którą nosiła w sercu, mogła zacząć sączyć się większym cierpieniem. Musiałaby przyznać, że przez chwilę chciała myśleć o sobie i nie chciała o Mattheo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie chcę robić nic złego. Tylko już nie wiem co jest złe. Czy to, że nie chcę już za nim płakać... to złe? Jestem zmęczona...
      Naprawdę była. Swoim dysonansem wewnętrznym i decydowaniem pomiędzy swoim, a jego dobro. Kiedy jej dobro zaczęło się kłócić z dobrem Mattheo?
      Nie wiedziała... straciła rachubę.

      Tilly

      Usuń
  173. Ciało Mathilde drgnęło, kiedy opuszki palców Ferrana smagnęły skórę na jej szyi, podczas zakładania włosów za jej ramię. Odetchnęła z ciężkością, wolną dłonią przytrzymując włosy na ramieniu. Palce, wplecione pomiędzy długie pasma, zatrzymała na swoim karku, nie ryzykując przesuwania ich na ramię, gdzie ostatni raz poczuła smagnięcie jego dłoni. Łzy ściekające jej z oczu, spływały z jej policzków na jego skórę. Ciszy nocnej nie przerywał jej szloch. Nie łkała. Po prostu poddała się na chwilę swojej słabości, zaciskając powieki, aby cisnące się do oczu słone krople, zatrzymać od dalszej wędrówki na jego odsłonięte ramię.
    Wzrokiem uciekła w bok, kiedy podniósł jej podbródek, próbując wyłapać jej spojrzenie. Nie chciała zrzucać na niego odpowiedzialności za oglądanie jej w tym stanie. Pociągnęła nosem, obiema dłońmi przecierając mokre policzki. Kręciła trochę przecząco głową, nie uważając by to piękno, o którym mówił, było tak niepokalane. Widziała jego skazy. Swoje skazy. I chociaż to było miłe, co mówił, w jakiś sposób, czuła, że nieświadomie musiał zostać oszukany przez pozory. Nie chciała go tak bezwstydnie oszukiwać. Wzrokiem powracając do jego twarzy, przemknęła po jej obrysie. Drżące jeszcze spojrzenie, chwile utkwione na jego tęczówkach, w końcu poddało się jego zapewnieniom. Trochę ufnie, a trochę ze zrezygnowaniem. Zaraz potem kobieta, uwolnionymi dłońmi otoczyła twarz leśniczego, zbierając w sobie siły, aby unieść się w gorę i złożyć miękki pocałunek na jego czole.
    — Dziękuję. To mile.
    Nawet jeśli nie potrafiła się tym zgodzić, w jakiś sposób, jego zdanie mogło być pocieszające. Wracając jednak z szelestem na swoje miejsce, ulokowała w mężczyźnie mokre spojrzenie, nieco już zaczerwienionych oczu.
    — Nie chcę cię zawieść, Ferran.
    Pogładziła opuszką kciuka kącik jego uniesionych ust i przechyliła głowę na bok, próbując powtórzyć ten gest. Wargi, słabo, rozciągnęły się w niewyraźnym uśmiechu, którym chciała zrzucić z jego barków odpowiedzialność, jaką go obarczyła. Zapewnić go o swoim lepszym samopoczuciu, chociaż wcale nie była pewna, co dokładnie odczuwała w tym momencie. Samotność? Apatię? Żal? Tęsknotę? Pocieszenie? Wdzięczność?
    Patrząc w jego oczy, przez chwilę nawet uwierzyła, że był to spokój, ale kiedy tylko zdała sobie sprawę, że więzi go pomiędzy swoimi dłońmi, a on już dawno zdążył cofnąć dłoń z jej podbródka, wycofała się, próbując zaniechać dalszego łamania ich umowy w kwestii wyznaczonych połów łóżka. Jej strona była chłodna, przeraźliwie pusta i pozbawiona pociechy. Dlatego, odważyła się sięgnąć jeszcze na jego – prawą. Nieśmiało otaczając mniejszą dłonią jego - większą, męską – wplotła swoje palce w jego, kontrolnie sprawdzając jego reakcję, choć jej dłoń drżała – niepewna jego niewypowiedzianej odpowiedzi.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń