A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

...

Charles Davis

27 fryzjer FC: Matt Bell

Pierwszym, co nasuwa się na myśl, gdy wymawia się nazwisko Davis (zaraz obok tej aktorki, oczywiście), jest widok żółto otynkowanego domu, z niebieskimi okiennicami i równie niebieskim dachem. Oj, co to był za dom. Każdy przechodzień codziennie musiał przystanąć na chwilę, by porządnie się temu przypatrzeć, bo w końcu nie często widziało się takie cudeńka architektury, zwłaszcza tutaj w Mount Cartier. Mieszkańcy doskonale znali rodzinę Davis'ów. Trudno było nie zwrócić na nich uwagi, gdyż zarówno Claire jak i Joshua byli ludźmi nadzwyczaj specyficznymi. O ile mówi się, że gdzieś na świecie na pewno istnieje czyjąś druga połówka, tak ta dwójka nie musiała się szukać zbyt długo. Znali się bowiem od dziecka. Od zawsze mówiło się, że skończą razem, bo zarówno w dzieciństwie jak i w okresie dojrzewania byli nierozłączni. Łączyła ich szczególna więź i zdawało się, że porozumiewają się telepatycznie, gdyż bez słów doskonale wiedzieli, co czuje i myśli ta druga osoba.
Zarówno Claire jak i Joshua byli ludźmi, którzy wyprzedzali małomiasteczkowe myślenie. Byli to ludzie tolerancyjni, zagorzali pacyfiści i buntownicy swoich czasów. Mówili, że miłość jest jedna i nieważne, kogo się kocha, gdyż najważniejsze jest, by w ogóle kochać. Oj siali oni zgorszenie i powszechną dyskusję na różne tematy. Ludzie się jednak przyzwyczaili i zaczęli tolerować Davisów w tym ich swoim nieszkodliwym sposobie bycia.
Chłopak urodził się dość późno, bo jego rodzice byli już dużo po trzydziestce. Dorastał w atmosferze miłości i spokoju, nawet wtedy, gdy jego rodzice kłócili się o wszystko. Uczył się dobrze, snuł swoje własne marzenia i wyrażał siebie w każdy możliwy sposób, zgodnie z zasadą, że nieważne co ludzie mówią, gdyż życie ma się tylko jedno i nikt nie powinien żyć za Ciebie. Słyszał to zawsze, gdy tylko uskarżał się na jakiekolwiek nieprzyjemności w szkole, na mieście czy we własnym ogródku. Z biegiem czasu jednak Mount Cartier zaczęło go przytłaczać. Czuł, że jest ono zbyt małe, jak dla niego. Miał marzenia o wielkim mieście, w którym mógłby zostać tym, kim tylko by chciał. Nic więc dziwnego, że opuścił miasteczko, gdy tylko okazało się, że został przyjęty do prestiżowej szkoły artystycznej. Wyjechał na wiele lat, z myślą, że nigdy już nie wróci do swojej rodzinnej miejscowości. Niestety los lubi płatać figle.
Minęło osiem lat, odkąd po raz ostatni przekroczył próg swojego domu. Jeden telefon sprawił, że z dnia na dzień stał się sierotą i osobą, która sprawowała legalną opiekę nad swoim sześcioletnim bratem, dla którego stał się ojcem i matką na raz. Jego plany na życie zwaliły się niczym domek z kart, a kariera malarska stanęła pod znakiem zapytania. Nie zastanawiał się długo, by wrócić do Mount Cartier i zabrać stamtąd swojego brata. 
Obecnie siedzi w Mount Cartier już kilka miesięcy, odkładając decyzję o powrocie do Nowego Yorku coraz dalej w przyszłość. Nie wie, co go tutaj trzyma, ale czuje że duża jego część chce zostać w miejscu, w którym się wychował, zagłuszając tą cząstkę, która w młodości tak rozpaczliwie chciała się stąd wynieść. Z żalem zastał swój dom zmieniony, przypominający resztę typowych, okolicznych i nudnych domostw. Nie wiedział, dlaczego tak się stało, ale od razu zaczął swój remont, by przywrócić miejscu dawny wygląd, ku niezadowoleniu mieszkańców.


Zapraszam do pisania. Charlie jest bardzo przyjemny i nie gryzie, chociaż bywa uszczypliwy i sarkastyczny. Jako fryzjer zna wiele plotek, kilka nawet sam wymyślił. Karta jest taka sobie, a charakter wyjdzie w wątkach. Mogę obiecać, że Davis jest bardziej złożoną postacią, niż jest to przedstawione w KP.


21 komentarzy:

  1. [Witam ciepło w tej krainie lodu zwaną Mount Cartier. Gdzieś coś przeczytałam, że karta taka sobie – wychodzi na to, że czytałam coś zupełnie innego... A tak na poważnie, to jeszcze się nie zdarzyło, abym czytała Twoje karty z wypisanym bólem na twarzy, bo w mojej ocenie są bardzo lekkie i ciekawe. Zresztą, fajnie przedstawiłeś historię Charlesa i wierzę, że ktoś szczególnie doceni jego sztukę wraz z talentem, i że będzie bogatym malarzem w tej dziurze na północy Kanady. Zastanawia mnie jedno – dlaczego fryzjer. Ale dobra, co ja będę tu pisać od rzeczy – wybierz sobie kogoś ode mnie i myślimy nad konkretami.]

    Ferran & Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  2. [To faktycznie jest bardziej złożony, niż myślałam. Ale to dobrze.
    A Fearran czysty jak łza, jeśli mowa o powiązaniach, a mniej czysty, jeśli chodzi o psychikę, bo zmaga się z zespołem stresu pourazowego i czasami traci kontrolę nad samym sobą. Niemniej, jakoś tam żyje w tej kanadyjskiej dziczy. Jak świta Ci jakiś pomysł, to pisz :D]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  3. [Proponuję połączyć siły i napisać wątek, co Ty na to? Na Indy się nie udało, a tym razem nożyczki mogłyby pójść w ruch :D]

    Scarlett Swan

    OdpowiedzUsuń
  4. [Myślę, że panowie mogli się znać z czasów dzieciństwa. Wprawdzie, jest między nimi 8 lat różnicy, ale jeśli mowa o znajomości „przez płot”, to ta różnica nie robi problemu (tak mi się wydaje). Ferran jeszcze za nim wyruszył w świat, mógł pilnować młodszego Charlesa, kiedy rodzice byli zajęci; mogli się wspólnie bawić, skakać po drzewach, łazić po lesie i takie tam. Później, jako że oboje wyjechali, kontakt znacząco osłabł. Teraz obaj znów są w tej dziurze, więc kontakt może się odnowić. I właściwie to malowanie chaty może być ich pierwszym spotkaniem po latach. A jeśli nie, to może skoro Charles potrafi się obsługiwać nożyczkami, Ferran mógłby często prosić chłopaka o ujarzmianie chaosu na głowie, bo po brzytwę to facet nie sięgał od lat. I mógłby wpaść na strzyżenie, a akurat ujrzałby Charlesa paradującego z puszką żółtej, czy też niebieskiej farby i pokusiłby się o pomoc.]

    Ferran Kayser

    OdpowiedzUsuń
  5. [Fryzjer! Nie wiem, jak silne powołanie obecnie czuje (nie wiem, czy w ogóle, skoro pierwotnie fryzjerem chyba być nie chciał), ale Finn wpadła kiedyś pod kosiarkę i od tamtej pory nic nie zrobiła z włosami. Nie daj się zwieść zdjęciu, włosy ma okropne. ;D
    Nie wiem, czy Charles chciałby z nami wątek, ale Finn ładnie prosi.]

    Finlay Watson

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Byłam pewna, że zostawiałam tutaj komentarz, więc przyszłam sprawdzić i proszę - nie ma :/
    Miałabym chęć na jakieś "wkurzające" powiązanie, co myślisz? :D Ciotka Melody mogłaby się strzyc u Charlesa, a któregoś dnia przyszłaby z bratanic, nie mogąc patrzeć na jej końcówki... Ale Mel nie byłaby zbyt przekonana. Czy coś. Bo myślę, że taki ciut "irytujący" kontakt byłby całkiem ciekawy :)]

    Melody Wild

    OdpowiedzUsuń
  7. [ No to świetnie! :D to teraz tylko pytanie, kto zaczyna ;> ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  8. [Z Tobą to zawsze i wszędzie :D Chodź, wymyślmy coś ciekawego, niech się dzieje i będzie może zabawnie, może tragicznie, może nawet zaszalejmy i niech będzie normalnie xD (wiem, że powtórzenia, ale tak miało być :D)]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Okej, jak już jestem na fali zaczynań, to mogę i kolejne zaczęcie zrobić XD Poogarniam się powoli ze wszystkim i za niedługo poleci zaczęcie :3 ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  10. [Jak bardzo bliska relacja ciebie interesuje? Bo aż jestem ciekawy i szczerze powiedziawszy przyznam, że pewnie i Martinowi przydałby się ktoś bliski :)
    Sam jakoś nie mam szczególnego pomysłu]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Tak się jeszcze zastanawiam... W zasadzie, to mogliby się właśnie na początku nie lubić, a potem doszłoby do jakiejś sytuacji, która by ich do siebie zbliżyła może? Chodzi mi o to, że kiedy Melody by się dowiedziała, że Charles chciał być w szkole artystycznej, to coś by ją ruszyło, bo sama była w takiej szkole przez rok, ale musiała uciekać... I tak znalazła się tutaj. Taki trochę słodko-gorzki kontakt by się wywiązał, bo jednocześnie wróciłyby bolące wspomnienia, a z drugiej strony może by jej to pomogło, ponieważ wiedziałaby, że poniekąd Davis ją rozumie. Wtedy mogłaby się wytworzyć między nimi jakaś głębsza relacja. Czy to by ci odpowiadało? :)
    A wątek zaraz zacznę :D ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  12. Mówi się, że kiedy kobieta zmienia fryzurę, zmienia też swoje życie. Ile było w tym prawdy? Cóż, nawet w każdej plotce kryje się jej ziarenko, więc kto wie.
    Ciotka Melody, o imieniu Annie, na pewno z takiego założenia wychodziła. Miała dosłownie bzika na punkcie swoich włosów… W zasadzie całego wyglądu. Zawsze chciała być dobrze ubrana, pomalowana, oczywiście z nienagannym ułożeniem półdługich pukli. Rzadko kiedy nosiła je związane w kok czy kucyk - wolała zdecydowanie prezentować blond czuprynę w stanie “delikatnego powiewu”, jak zwykła mawiać. Miała trzydzieści siedem lat, choć z figury i twarzy wyglądała zdecydowanie młodziej. Mało kto dawał kobiecie nawet trzydziestkę!
    Melody zaś była jej przeciwnością w tym temacie. Co prawda nie była zaniedbana, wręcz przeciwnie! Zawsze ładnie dobierała elementy stroju, czesała się też  nienagannie, ale bardziej robiła to ze względu na rodziców. Brunetce wystarczyłaby jakaś wstążka… Parę ruchów i fryzura byłaby gotowa. Prawie się też nie malowała, bo do tej pory  nie miała na to czasu, a akurat geny sprawiły tyle, że cerę miała bardzo dobrą. Ciemna oprawa oczu, wyraźne kości policzkowe i delikatnie podkreślone malinową szminką usta robiły całą robotę. Siostra bladoskórej zawsze zazdrościła jej wyglądu. Starsza panienka Wild miała zupełnie inne priorytety w życiu, niż stylizacja.
    Potrafiła jednak dostrzec wszelkie strukturalne niezgodności. Może było to spowodowane tym, że w środowisku artystycznym nauczono ją, aby zwracała uwagę nawet na najmniejsze drobiazgi. Czy to była jakaś część pedantyzmu? Chyba miała takie małe skrzywienie, że wszystko musiało być równe. Tylko malując obrazy nie panowała aż tak nad kształtami.
    Więc pewnego razu, pod ogromną presją ciotki, zgodziła się wyjść z nią do fryzjera. Annie, kierowana życiową mądrością, jakim było wspomniane powiedzenie, chciała sprawić, by życie bratanicy jakoś się odmieniło… Stwierdziła, iż najlepszym sposobem będzie zmiana wizerunku.
    Na nic stały się jej prośby i groźby, ponieważ Melody ani myślała ruszać swoich kosmyków. Co więcej, od samego wejścia czuła jakąś niechęć do fryzjera. Zmierzyła go spojrzeniem, odburknęła tylko coś ciotce, a potem usiadła na krześle, czytając pierwszą lepszą gazetę leżącą na stoliku obok. Literatura była tak nudna - ile można czytać o włosach?! - że w pewnym momencie już tylko udawała, że wdrąża się w kolejne elementy treści nawiązujące do rozdwajających się końcówek. Nagle tę czynność przerwała blondynka.
    No i jak? - Spytała z zachwytem, jak zwykle. Nigdy nie mogła złego słowa powiedzieć na Charlesa, zawsze wychodziła od niego stuprocentowo zadowolona. Uśmiechnięta od ucha do ucha obracała najpierw samą głową, potem całą sobą, by Mel miała jak najlepszy obraz wykonanej pracy i jej efektów.
    Dziewczyna przekrzywiła się z lewej strony, potem z prawej. Zmarszczyła czoło i wydęła usta, po chwili machnęła ręką.
    Krzywo - mruknęła. Ciotkę zamurowało.
    ...co?
    No krzywo. Wyszło nierówno - dodała, wzruszając ramionami, całkowicie beznamiętnym tonem. Annie przełknęła z trudem ślinę. Oparła się o krzesło, patrząc w lustro.
    Charles… Czy jest krzywo? - Spytała z przerażeniem, wbijając w chłopaka wzrok zbitego kota ze Shreka. A Melody tylko przewróciła oczami.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  13. [O takie coś ci chodzi :) Mnie pasuje, szczerze powiedziawszy to kiedyś nawet coś mnie natchnęło żeby napisać coś takiego. Jednak tak średnio miałem z kim.
    Mam tylko takie pytanie odnośnie wątku. Czy robimy tak, że nasi panowie ukrywają (czy też raczej próbują ukrywać) to że łączy ich coś więcej i czy robimy tak, że Charles wie o tym że Martin przyjechał do Mount Cartier za kimś konkretnym. Czy może myśli, że Tarkowsky jest tutaj żeby podreperować wenę oraz odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku?
    No i od czego konkretnie zaczynamy?]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  14. Coś mu dzisiaj wyjątkowo nie szło. Nie mógł się skupić na niczym konkretnym, myślał, że pisanie pomoże mu. W przeciągu godziny zapisał może trzy słowa na krzyż. Oczywiście, może to tylko mu się wydawało, że coś napisał; nie wykluczał tego. Był nieco rozdrażniony, jego myśli krążyły wokół wszystkiego a zarazem niczego konkretnego. Ot tak po prostu był rozkojarzony.
    A to wszystko przez pewną osobę, którą zauważył na ulicy w Churchill. Chciał się nawet zatrzymać, wyjść z samochodu i porozmawiać. Ale jak zwykle brakło mu odwagi do tego wszystkiego. Nawet nieco się dziwił że był w stanie wrócić tutaj do Mount Cartier w jednym kawałku, że jakoś zachował trzeźwość myślenia podczas jazdy samochodem.
    Wstał od laptopa, który od razu wyłączył. Spojrzał jeszcze na chwilę na czarny ekran, by po chwili zamknąć urządzenie i schować je do torby leżącej na krześle obok. Przeszedł kilka kroków do kuchni. Wyciągnął z szafki szklankę, z którą przeszedł do barku, który był w salonie. Musiał się czegoś napić. Miał nadzieję, że alkohol pomoże mu jakoś uporządkować myśli. Miał jednak gdzieś tą świadomość, że tak mogło nie być. Wiedział też że zbyt często ucieka w alkohol, ale nie starał się z tym nic robić. Ot po prostu zostawił to i nie ingerował w to ile wypija. Nie liczył, głównie ze względu na to, że mógłby się przerazić liczbami jakie uzyskał.
    Usiadł na sofie, upił łyk whisky i zamyślił się. Zupełnie automatycznie popijał alkohol wpatrując się wciąż w jeden punkt. Nawet nie zorientował się kiedy dokładnie osuszył szklankę. Westchnął cicho, musiał się wziąć w garść i jakoś to uporządkować; ogarnąć. Musiał nawet też z kimś porozmawiać. W tej mieścinie właściwie była tylko jedna osoba, której się zwierzył. Może nie ze wszystkiego, ale z większości.
    Nie wspominał Charlesowi o tym, ze wypadek samochodowy jaki miał to była tak właściwie próba samobójcza…chociaż sam wypadek był zdecydowanie bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać przeciętnemu zjadaczowi chleba.
    Wybrał numer do Charliego. Powiedział, czy też raczej poprosił, żeby do niego przyszedł. Chciał z kimś porozmawiać. Dodał też, żeby nie bawił się w pukanie do drzwi i inne dzwonki, tylko żeby normalnie wszedł bo drzwi nie są zamknięte na klucz ani nic z tych rzeczy. Niech po prostu tutaj przyjdzie i chociaż trochę z nim pobędzie. Może niech napije się z nim trochę whisky, albo wódki, do której Martin miał słabość, co było często wypominane przez E. Ale co miał Tarkowsky na to poradzić? W końcu słowiańskie pochodzenie zobowiązuje.
    Nalał sobie jeszcze trochę whisky i wypił to wszystko na raz. Zakręcił butelkę, schował ją do barku, szklankę położył na stole, a sam na chwilę położył się na sofie. Przymknął oczy, jakby to miało nieco odświeżyć myślenie i podziałać kojąco na jego nerwy.

    Martin

    [Mam nadzieje, że jest okej z tym rozpoczęciem.]

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Spoko, rozumiem :) Sama mam w tygodniu nawał. A co myślisz o moim pomyśle? (pisałam o nim przed ostatnim odpisem :) ]

    Bez pasji życie jest zdecydowanie puste. Nic więc dziwnego, że jeśli zasiądzie już ona głęboko w sercu, to człowiek bierze do siebie wszystkie informacje o sobie i swojej twórczości. Co prawda niektórzy niezbyt się przejmowali zdaniem innych, ale większość jednak miała je na uwadze.
    Tak samo było z Melody. Kiedy była w szkole artystycznej niemal drżała przed każdą oceną profesorów, modląc się, by docenili jej postęp, staranność, no i oczywiście talent. Była dobra w tym, co robiła - fotografia, malarstwo… Ale najbardziej kochała grę na harfie. Nie znała zbyt wielu osób, które podzielały takie samo zainteresowanie, nie licząc oczywiście kilku koleżanek z uczelni. Potem… Wszystko się zmieniło.
    Wywróciła oczami. To zdecydowanie nie był dzień Melody.
    Ja uważam, że jest krzywo - ciągnęła swoją rację, nie przejmując się przerażeniem ciotki, która niemalże już dostawała palpitacji. Musiała wyglądać idealnie! Bo jak nie teraz, to kiedy znajdzie sobie męża?
    Swoją drogą, panna Wild tego nie rozumiała. Czemu ktoś na siłę chciał spełnić wytworzoną przed laty w głowie historię? Niestety los nie był łaskawy i w pewnym momencie trzeba było się otrząsnąć i pójść inną ścieżką. Sama o tym doskonale wiedziała… Mimo, iż to wcale łatwe nie było.
    Annie zmarszczyła brwi i spojrzała uważniej na bratanicę, potem na Charlesa. Pokręciła głową i machnęła ręką.
    Wierzę, że Charles to zrobił dobrze - mruknęła, lecz w środku miała minimalne wątpliwości. Ostatni bardzo przejmowała się tym, co mówi Melody. A nawet zdecydowanie za bardzo.
    Brunetka przeklęła pod nosem i wstała, podchodząc do fryzjera. Zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu, na koniec uśmiechając się zaczepnie.
    W takim razie po co ja tu w ogóle stoję? Przecież mogłam zostać w domu, skoro mnie nie słuchasz! - Warknęła do ciotki.
    Jezu, Mel, co cię dziś opętało? - Zdziwiona kobieta zrobiła wielkie oczy, zasłaniając usta dłonią. - A przyszłaś po to, żeby w końcu zrobić coś z twoimi włosami. Wyglądasz jak wypłoch!
    Jakaś pani czekająca w kolejce aż zaczęła chichotać. Zaś dwudziestolatce wcale do śmiechu nie było. Zacisnęła palce na rękawach niebieskiego swetra, spuszczając głowę.
    Może ostatni czas za bardzo ją przytłoczył? Właściwie, dlaczego była aż tak niemiła?
    Przewróciła oczami i przygryzła dolną wargę, czując, jak zaczyna ją od środka roznosić.
    Pytanie, czy ten oto Pan będzie chciał jeszcze w ogóle ci POMÓC - Annie zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo, wstając z krzesła. Uśmiechnęła się w akcie podzięki do chłopaka, ciągnąc za rękę brunetkę. - To jak, Charles? Wybaczysz nam? Chyba osa ją dziś ugryzła…
    A ciebie szczupak, nie powiem gdzie - syknęła, robiąc następnie usta w dzióbek.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  16. [ W zasadzie to nie myślałam o niczym aż tak konkretnym, może to być przyjaźń, romans, jakaś inna więź, po prostu żeby łączyło ich coś więcej :D ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  17. Nawet sam nie do końca wiedział kiedy zasnął, ot po prostu leżał i czekał aż Charles się zjawi w jego domu. Nie obawiał się żadnego włamywacza, jakoś tutaj w tej mieścinie nie miało to prawa bytu, pewnie on sam nie zorientowałby się, że ktoś go okradł, to dowiedziałby się od sąsiadów. Było to z jednej strony dobre, z drugiej niekoniecznie. Ciężko było cokolwiek utrzymać w tajemnicy, ale jakoś mimo wszystko kilka rzeczy było takich, o których prawie nikt nie wiedział. Kilka rzeczy pozostawało w sferze szerokich domysłów.
    Po jakimś czasie poczuł jak ktoś go szturcha. Powoli otworzył oczy, widząc Davisa uśmiechnął się delikatnie w jego kierunku. Cieszył się, ze jednak przyszedł no i że zdecydował się go obudzić.
    — Cześć – odpowiedział siadając. Odebrał od Charlesa herbatę i napił się nieco. Musiał przyznać, że to trochę go rozbudziło. Nie wiedział, czy teraz po tym krótkim śnie czuje się lepiej, czy może popełnił błąd zasypiając. Może mógł jakoś się czymś zająć. W końcu mógł jakąś książkę poczytać, albo coś w tym stylu. – Tu wyglądasz za to zdecydowanie lepiej niż ja – uśmiechnął się i delikatnie pogładził swoją dłonią jego policzek. Powoli wstał, odłożył herbatę na stół i spojrzał na Charlesa.
    — Chyba masz rację. Za chwilę przyjdę to porozmawiamy na spokojnie – powiedział po czym schodkami poszedł na górę.
    Nie zamierzał bawić się w jakieś długie kąpiele, wystarczył mu w tej chwili tylko i wyłącznie szybki prysznic. Nie musiał być jakiś zimny, wystarczył średni. Gorąca woda nie była w tej chwili najbardziej wskazana, po gorącym prysznicu jeszcze bardziej będzie chciał spać.
    Szybko się umył, ogarnął, wysuszył trochę włosy, przebrał się w świeże ubrania i zszedł do salonu. Boso przeszedł po drewnianej podłodze. Spojrzał na barek, napiłby się…chociaż może później za chwilę. Będzie jeszcze trochę czasu, poza tym z Charliem to najlepiej byłoby wypić wino i porozmawiać, może nawet pożartować.
    Przeszedł do kuchni, gdzie zastał mężczyznę. Powoli po cichu podszedł do niego, delikatnie dotknął jego biodra. Przytulił się do jego pleców. Tarkowsky pocałował go w szyję.
    — Cieszę się, że przyszedłeś – powiedział cicho jakby w obawie, że ktoś poza Charlesem to usłyszy. Chociaż naprawdę nie było żadnego powodu do obaw. Byli przecież sami w mieszkaniu Martina. – Co dobrego gotujesz? – zapytał patrząc na garnki.
    Ten prysznic nieco rozbudził Martina, ale jednak czuł się ciągle dziwnie, był strasznie rozkojarzony, pewnie w takim stanie to nawet nie zbliżałby się do lodówki w obawie o to, że spali dom. Wtedy to byłoby ciężko bo pewnie wróciłby do siebie, do swojego domu, ileś tam kilometrów od Mount Cartier.
    — Stęskniłem się za tobą – powiedział powoli wodząc dłońmi po jego ciele. Co było dobre, Charles w żadnym stopniu nie przypominał E. Więc nie mógł sobie zarzucić tego, że spotyka się z nim tylko dlatego, że jest podobny do kogoś kogo „stracił”. – Co słychać u ciebie? Jak w pracy? – zapytał. Chciał się nieco dowiedzieć od dzisiejszym dniu Charliego. Za chwilę powie dlaczego prosił żeby przyszedł do niego. Może on coś Martinowi doradzi?
    Chociaż Tarkowsky przypuszczał, że prawdopodobnie tym wyznaniem spowoduje jakąś…nieprzyjemność pomiędzy nimi. Przypuszczał, że może sprawić mężczyźnie niejaką przykrość, ale chyba musiał z kimś po prostu porozmawiać. A tylko Davies wiedział o nim wystarczająco dużo.

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  18. Uśmiechnął się na samą myśl o spaghetti. Miał dosyć sporą słabość do włoskich dań. Oczywiście nie pogardził też kuchnią polską oraz rosyjską. Ogólnie w dużej mierze kuchnia europejska dosyć łatwo mu przez gardło przechodziła. Znalazły się owszem jakieś takie potrawy, których nie zjadłby…były też takie na które po prostu nie mógł patrzeć a jego żołądek na sam widok, czy też na samą nazwę potrawy robił salta, a jego zawartość chciała opuścić wnętrze Martina. Bywały takie momenty, oczywiście nic na to nie mógł poradzić. Chyba każdy człowiek tak miał w niektórych przypadkach.
    — Spaghetti lubię. Poza tym…raczej nie należę do osób zbyt wybrednych w kwestii jedzenia – powiedział zupełnie poważnie. - Poza tym co zrobisz, to zjem. Jeszcze mnie swoja kuchnią nie otrułeś, więc nie mam się czego obawiać – zaśmiał się cicho.
    Powoli odsunął się od Charlesa. Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się trochę dalej od kuchenki. Mimo wszystko nie chciał przeszkadzać Daviesowi podczas przygotowywania jedzenia. Chociaż Martin powątpiewał, aby tym całym przytuleniem się przeszkadzał w jakikolwiek sposób. Może po prostu chciał widzieć reakcję mężczyzny? Tak, to było wysoce prawdopodobne.
    — Masz rację. Nie chcę wypytywać o twoją pracę – przyznał nieco niechętnie. Czasami były takie momenty, że należało się komuś z czegoś zwierzyć. Nie należało tłamsić w sobie niektórych rzeczy. To było po prostu złe, sam Tarkowsky o tym wiedział z doświadczenia. – Chciałem porozmawiać…poradzić się. Wiesz jaka jest sprawa. Wiesz, że przyjechałem za kimś. Byłem dzisiaj w Churchill, widziałem go, chciałem podejść, porozmawiać, zapytać. Ale jak zwykle stchórzyłem – zawiesił głowę. Czuł się dziwnie z tym co powiedział. To było na swój sposób dziwne. Reżyser, scenarzysta, który tworzy głównych bohaterów takich, którzy nie owijają w bawełnę i walczą do końca. Takich, może nie idealnych, ale jednak tak diametralnie różniących się od autora.
    Chyba jednak każdy autor idealizował swoje postaci. Martin pewnie też posiadał taka tendencję, jednak nie robił tak jak większość autorów. Nie przemycał cząstek swojego życiorysu do życiorysu głównego bohatera. Tarkowsky dawał cząstki siebie postaciom drugoplanowym. Jednak nie w każdym filmie.
    — Chciałem po prostu ci o tym powiedzieć. Bo chyba sam nie wiem co o tym wszystkim mogę myśleć. Co mogę zrobić z tym fantem – westchnął cicho. Nawet średnio spostrzegawczy człowiek był w stanie dostrzec, że Martin nie czuje się z tym wszystkim najlepiej. Być może ta cała sytuacja go zaczęła przerastać? W końcu było to możliwe.
    Pojechał za nim na takie zadupie. Przez jakiś czas czekał i obserwował go z oddali. Po prostu chciał dać mu czas, zanim zdecyduje się rozmawiać. A może to on sam potrzebował tego czasu? Może on chciał tylko poczekać i odwlec to w nieskończoność? Chociaż czy gdyby tak chciał, to czy przyjeżdżałby tutaj? A może miał jakąś złudną nadzieje, że sama obecność mu wystarczy. Że raz na jakiś czas zobaczy go przechodzącego chodnikiem? Albo siedzącego w kawiarni, albo bibliotece?
    — Chciałbyś może wina? Albo czegoś mocniejszego? – zapytał po chwili milczenia. Nie wiedział jak Charlie, ale on z wielką chęcią by się czegoś napił.

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiedział, że tymi słowami najprawdopodobniej zranił Charlesa, ale musiał o tym powiedzieć. Musiał komuś się wygadać… Nawet dosyć często zastanawiał się, czy może nie powinien zapomnieć o E i być może wrócić do „tego prawdziwego życia”. Jednak nie potrafił, paradoksalnie wolał być tutaj na tym zadupiu świata, niż wrócić do siebie. Poza tym, bardzo lubił Charlesa. Czuł się dobrze w jego towarzystwie.
    — Wiem – przytaknął. Dobrze o tym wiedział, widział że kiedyś będą musieli porozmawiać o tym wszystkim. Gdzieś tam miał nadzieję, że może do siebie wrócą, ale teraz nie był tego tak pewny. Obawiał się powrotu do niego. Może najlepiej byłoby zacząć życie od nowa? Z kimś innym?
    Wino byłoby idealne. Taka jedna lampka na niejakie rozluźnienie. Nic się nie powinno stać, a przecież lampka wina do obiadu byłaby wręcz pożądana.
    Nalał więc trochę wina do kieliszków. Czerwone półwytrawne świetnie się komponowało. Położył dwa kieliszki na blacie kuchennym, uśmiechnął się delikatnie do Charliego.
    — Wiesz co? Trochę myślałem nad kilkoma sprawami – zaczął ostrożnie. – Może wybralibyśmy się gdzieś na weekend? Tylko ty i ja? – przybliżył się nieznacznie. Podświadomie chciał jakoś udobruchać mężczyznę. Wiedział, że swoimi wcześniejszymi słowami zepsuł mu humor. – Co ty na to? Wziąłbyś wolne kilka dni, twojego brata „podrzuciłbyś” sąsiadom na chwilę… Chyba, że nie chciałbyś tego robić, to zabralibyśmy go ze sobą. Co ty na to? – spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Miał nadzieję, że zgodzi się na taki wyjazd, w tej chwili to nie było ważne dla niego dokąd, ważne że mógłby się wyrwać z Charliem na kilka dni. Poza tym w pewnym sensie kochał go. Kochał go, ale miał tendencję do wypierania się tego, bo w końcu miał niejakie wrażenie, że zdradza E. Ale czy on miał jakąś pewność, że E go wcześniej nie zdradzał?
    No i pozostaje też jeszcze jedna kwestia. Mógł przyjąć że E zerwał z nim. Więc z czystym sumieniem mógł się spotykać z Charlesem.
    — Kilka dni urlopu. Pojedziemy gdzie tylko będziesz chciał. Nowy York? Toronto? Los Angeles? Montreal? A może chciałbyś gdzieś indziej? Londyn? Moskwa? Albo Paryż? – uśmiechnął się i pocałował mężczyznę w usta. Miał niejaką nadzieję, że propozycja wycieczki udobrucha niech Daviesa. Wątpił aby szybko zapomniał o tej dzisiejszej rozmowie, ale może nie będzie teraz na niej tak skoncentrowany? O ile wcześniej skoncentrował się na niej, bo przecież istniała możliwość, że szybko o tym zapomniał, prawda?

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  20. [Charlie, złotko, przypomnij mi kto miał wymyślać, a kto zaczynać. Musisz mnie w tym względzie oświecić, gdyż nie pamiętam czy to ustalaliśmy.]

    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  21. To nie było jakoś tak, że uwielbiał, czy nawet po prostu lubił mówić o swoim byłym. Chociaż niektórzy mogli to tak odbierać. Martin jakoś naprawdę nie przepadał za rozmawianiem o nim, czasami kiedy sytuacja go do tego wszystkiego zmuszała, to wtedy owszem mówił. Niby starał się zapomnieć…ale nie potrafił więc porzucił te „marzenia” o zapominaniu i wypieraniu ze swojej świadomości istnienia swojego byłego. Po prostu nie potrafił pogrzebać tylu wspólnych lat, które spędzili razem. Może ból, który towarzyszył mu podczas czytania listu, powinien mu przypominać w jaki sposób „się rozstali”, chociaż wedle reżysera było to tylko i wyłącznie rozstanie jednostronne.
    — Naprawdę? – zapytał i uśmiechnął się szczerze. – No ty popatrz…a ja dopiero co sprzedałem namiot i śpiwór, a taki fajny miałem…dwuosobowy – pocałował go lekko w policzek. Chyba musiał się z tym pogodzić, że pomiędzy nim a E już nic nie będzie.
    — Gdzie jeszcze nie byłem? – zastanowił się. Niby był w wielu miejscach, ale też chciał wybrać się jeszcze gdzieś indziej. Może Argentyna, albo Brazylia? W końcu to tylko druga półkula ziemska. Bilety kupią w Churchill, przesiądą się w Toronto, albo Ottawie na przykład i polecą do takiego Buenos Aires, albo Rio de Janeiro. – Co byś powiedział na taką Argentynę i Buenos Aires? Albo Brazylię i Rio de Janeiro? No ewentualnie jeszcze mamy możliwość bliżej i do Miami polecimy – uśmiechnął się delikatnie. W Miami był, dosłownie na chwilę. Nie zdążył nacieszyć się plażą oraz ciepłem.
    Uśmiechnął się pod nosem słysząc polecenie. Czuł się trochę jak mały dzieciak, który nigdy nie chciał jeść. Ale może było w tym wszystkim ziarno prawdy? Przecież to zawsze jego były pilnował go aby jadł, czasami były takie dni, kiedy nic innego nie robił tylko siedział przed komputerem i pisał scenariusz. Wtedy to przerywał pisaninę tylko po to aby pójść zrobić sobie herbatę, ewentualnie po to aby skorzystać z łazienki. Niekiedy było też tak, że po prostu zasypiał przed komputerem i były Martina budził go tylko po to aby coś zjadł na kolację i położył się spać.
    Nie czekał zbyt długo na kolację. Może po pięciu minutach przyszedł Charlie z dwoma talerzami spaghetti. Odebrał swoją porcję i po chwili zaczął jeść uprzednio życząc smacznego. Musiał przyznać, że naprawdę świetnie mu to wszystko wyszło.
    — Masz talent do gotowania – powiedział. Naprawdę smakowało mu, no i jeśli chodziło o kuchnię to nie potrafił kłamać. Owszem danie nie było takie jak z restauracji Gordona Ramseya, ale było bardziej jak zjadliwe. – Może przy jakiejś następnej możliwości ugotujemy coś razem? – zaproponował. – U mnie, albo u ciebie…chyba że nie chcesz żebym przychodził, kiedy jest twój brat – on wszystko rozumiał. Rozumiał też to jeśli Charlie powie, że nie chce żeby jego młodszy brat widział ich razem. Przecież dzieciom niektóre rzeczy ciężko jest wytłumaczyć, no a też może nie chciałby żeby zaraz cała okolica wiedziała…o ile już nie wiedziała jak to z nimi jest. Ale nawet jeśli wiedzieli, to jakoś nie dawali po sobie tego wszystkiego poznać, a to chwalił.

    Martin

    OdpowiedzUsuń