A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Wilk z Wall Street

Mount Cartier Wall Street
Jordan "Wilk" Wallace 35 lat bukmacher wlaściciel zajazdu przyjezdny

Sukinsynem i kanciarzem nie można się urodzić. Nim trzeba nauczyć się być. To nigdy nie jest tak, że ktoś chce zostać nim w przyszłości. W dziecięcych marzeniach chłopcy pragną kariery astronauty, strażaka, prawnika, czy piłkarza. On pochodził z Wielkiej Brytanii, dlatego zawsze marzył o tym, żeby kierować czerwonym autobusem. Ale został zawodowym kłamcą. Nie żeby to planował. Po prostu tak wyszło. Był mistrzem blefu i negocjacji, naturalnym liderem. Mógł zostać odnoszącym sukcesy szefem przełomowego biznesu i kosić miliony ludzi z milionów, a wolał zostać bukmacherem, kosząc miliony z miliarderów.
Był światowym człowiekiem, nosił garnitury od Hugo Bossa. Zgodnie z ogólnie przyjętą normą, był też sam. On i szklaneczka bourbona na dobranoc, na popicie kolejnego sukcesu. Nie żeby nie spał nigdy z żadną kobietą. Znał je, a wręcz wiele z nich, a jako człowiek miastowy - wielkomiastowy nawet, był z nimi całkiem nieźle oswojony. I jak większość ludzi światowych, odnoszących sukcesy, nie miał problemu z rozpoczęciem związku. Problemy zaczynały się tam, gdzie trzeba go było utrzymać.
W Mount Cartier zjawił się przypadkiem. Odziedziczył w spadku zajazd po kimś, kogo nawet dobrze nie pamiętał. "Annie", bo tak zwała się niedawno zmarła, urocza, starsza pani, była ponoć jego daleką krewną i nie miała żadnej bliższej rodziny. A jako, że on, wychowany przez wuja, nigdy nie poznał rodziców, o niej też wiele nie słyszał. Podróżował przez Londyn do Nowego Jorku na Wall Street, ale kanadyjskie miasteczko, z którego pochodziła jego matka, nie było mu po drodze.
Przyjechał sprzedać nieruchomość, miał opchnąć ją za grube pieniądze, ale okazało się, że tutaj nikt takich nie posiada. Planował wyjechać, tygodnie temu, ale pierwszego dnia Ronald Byers, w barze BnB, oblał piwem koszulę od Armaniego. Trzeba było ją ratować. Następnego, sufit w kuchni Annie zwalił mu się na głowę. Musiał go naprawić. Zatrudnił ludzi, którzy mieli się tym zająć. Wśród nich, żona Connora zgubiła psa, a on przypadkiem go znalazł nad jeziorem Roedeark. W ostatnią środę znalazł też pięć innych powodów, żeby jeszcze przez chwilę tu pobyć.
I cały czas znajduje nowe.


21 komentarzy:

  1. [Nie noo, bierzemy go z Sophie! Chcemy też powiązanie, jak szaleć to szalec. No i witaj z tym wilkiem ;)]
    Sophia

    OdpowiedzUsuń
  2. [jak najbardziej odpowiada mi taką opcja :D dawno nie miałam takiego spontanicznego wątku i powiązania :D]
    Sophia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Czeeeeść! Co prawda mamy już wątek, ale nie umiem przejść koło niego obojętnie, po prostu się nie da. <3 Ma perfekcyjną buźkę, a kartę świetnie napisałaś. :D
    Życzę Ci samych owocnych wątków i oby Jordan został w MC jak najdłużej. <3]

    Vanillie

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Z miejsca poczułam do niego sympatie, choć wcale nie wydaje się byc przyjaznym typem. ;D Bardzo zgrabnie napisana karta, a jako, że zasłoniłam i widzę dobry punkt zaczepienia (co z tego, że nie umiem w męsko-męskie, sił trzeba próbować we wszystkim;) to pomyślałam, że można coś wspólnymi siłami napisać, o ile z Twojej strony pojawi się chęć. ;) Chris od niedawna jest w MC, zatrzymał się dokładniej w zajeździe u Annie, więc mógłby pomagać przy drobnych pomocach, do słuchania się nadaje i gustują w tym samym alkoholu. ;) Ale decyzje zostawie już Tobie!:) ]

    Christian Hemingway

    OdpowiedzUsuń
  5. Holender... Genialna postać!
    Jak się jeszcze da, to zaklepuję go wraz z Ritą Roy :')

    OdpowiedzUsuń
  6. [no dobra, jakby tacy faceci żyli na prawdę, to nawet Andrew by ich nie pobił w cwaniactwie i uwodzeniu babeczek xDD gdyby on też żył na prawdę :P
    fajosko Ci wyszedł :D na dniach spróbuję nam coś zacząć, a jakże, co byś po urlopie wskoczyła płynnie w wątki i nie narzekała na nudę :) a poza tym- jeeeeej, jak ja dawno nie czytałam u Ciebie panów :D mam nadzieję, że chłopak się przyjmie i zostanie na dłużej ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [No okej, bo powiedzmy sobie szczerze: argumenty siły są be i w ogóle trzymajmy się od nich na dużą odległość. A jak się nie da... to trudno, coś się wymyśli.
    W każdym razie: rozumiemy z Dianą system wynajdywania nowych powodów, by zostać w tym, zapomnianym przez Boga, miasteczku. Ma to swoje plusy.
    Poszukajmy dodatkowych, a co tam. :) ]

    Diana Lam

    OdpowiedzUsuń
  8. Mount Cartier wydawało się sennym miasteczkiem, gdzie praktycznie nic się nie działo. Życie tutaj toczyło się własnym, powolnym torem. Ludzie dzień w dzień chwytali się tych samych zajęć, które kontynuowali od długich lat. Późnymi popołudniami wracali do domów, w których zamykali się, oddając codziennym obowiązkom. Sophia również zaliczała się do tych osób, które rano wstawały, szły do pracy, spędzały tam osiem godzin, by następnie wrócić do domu, odgrzać jedzenie, późnym wieczorem pójść na spacer z psami.
    Czasami jednak, nagle okazywało się, że dzień nie ma zamiaru należeć do tych nudnych. Było już grubo po godzinie siedemnastej, kiedy Olivia zamknęła drzwi gabinetu weterynaryjnego za ostatnim pacjentem. Swoją asystentkę już dawno puściła do domu, mówiąc, że sama sobie poradzi. Musiała jeszcze spisać nazwy leków, które jej się kończą, bo nie mogła pozwolić na to, aby cokolwiek się skończyło. Sophia Ashoona należała do skrupulatnych ludzi, którzy zawsze musieli mieć wszystko zapięte na ostatni guzik.
    I kiedy to tak sprawdzała szafę z lekami, usłyszała głośne stukanie w szybę. Odwróciła się w stronę okna, widząc młodego Matta Blowsona, który pocierał i dmuchał w zmarznięte dłonie. Dzisiejszy dzień należał do zimnych i nieprzyjemnych, a jedyne, czego się pragnęło z całego serca, to ciepła herbata i ogień z kominka. Otworzyła drzwi młodzieńcowi, wpuszczając go do środka.
    -Cześć, Sophie. Sprawa jest, musisz jechać do Zajazdu Annie, mają tam mały problem z szopami- powiedział, pociągając nosem. Widać było, że chyba zaczyna go rozkładać choroba.
    Ashoona uśmiechnęła się, kiwając głową. Szopy były zbyt ciekawskimi zwierzętami, które ostatnimi czasy zaczęły częściej pchać się w domostwa ludzi, wiedzione tym, że zawsze można tam coś znaleźć do jedzenia. W tym miesiącu to było trzecie wezwanie do pomocy przy tych zwierzętach.
    -Pomożesz mi, Matt? Muszę wziąć pułapki i transportery, by móc je złapać i potem przetransportować w odpowiednie dla nich miejsce. Coraz częściej zaglądają do miasta- powiedziała, nakładając na ramiona ciepłą kurtkę, a szyję owijając grubym, wełnianym szalikiem. Dowiedziała się, że w Zajeździe u Annie prawdopodobnie zadomowiła się cała rodzinka, gdzieś około czterech sztuk. Nie dawały nowemu właścicielowi spokoju od kilku dni. Wsadzając klatki do samochodu terenowego, zaproponowała młodzieńcowi, że podrzuci go do domu, bo i tak miała po drodze.
    Kilkanaście minut później była już pod Zajazdem. Wyszła z samochodu, kierując się w stronę wejścia,po chwili wchodząc do środka.
    -Halo? Dzień dobry, jest tu ktoś?- zawołała, rozglądając się po wnętrzu.
    -Ja w sprawie szopów!- dodała głośno, rozwiązując szalik. W zajeździe było ciepło, a ona powoli odczuwała, że ma na sobie zbyt dużą ilość ciepłych ubrań. Rozpięła kurtkę, robiąc kilka kroków do przodu. Chyba nowy właściciel Zajazdu u Annie wziął się ostro do roboty, by doprowadzić budynek do porządku. Słyszała od miejscowych, że to daleki krewny zmarłej niedawno Annie, który jedynie przyjechał sprzedać zajazd za grube pieniądze. Chyba się jednak trochę przeliczył. Tutaj nikt nie dysponował dużą gotówką.
    Sophia Ashoona

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak go porwę to nie puszczę :D
    Tyle że jestem dosyć słaba w zaczynaniu, więc albo Wilk będzie musiał poczekać, albo sam dopadnie Ritę.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Hej! Widzę, że ten pan wcale nie potrzebuje, by życzyć mu powodzenia. Coś mi się wydaje, że prędzej czy później przestanie łapać się przypadkowych powodów do pozostania w miasteczku, a zamiast nich znajdzie sobie jeden, ale za to konkretny, który przytrzyma go w miejscu na dłużej. ;) Zatem życzę Ci już tylko weny i wytrwałości! Nie zjedz nam tu tylko zbyt wielu niewinnych owieczek... ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten dzień miał być jak każda inna sobota zimowej pory w mieścince. Sol miała w planach upiec kilka biszkoptów na zapas, by móc w nadchodzącym tygodniu rozpieszczac podniebienia mieszkańców Mount Cartier słodkimi ciachami. Mimo buntu i okresu sprzeciwu wobec kontynuowania rodzinnego biznesu, od kiedy wróciła do domu po wielomiesięcznych podróżach przez świat, musiała przyznać, że na prawdę lubi to, co robi. Nigdy nie czuła wielkiego powołania do wypieków i Kraina Czarów po prostu sobie była tak naturalną częścią jej domu, jak poddasze, na które obecnie dziewczyna nie zaglądała, albo jak trochę zaniedbana weranda przy głownym wejściu od ulicy. Sol nie przywiązywała się do mysli, że zostanie cukiernikiem, a w tym momencie nie widziała siebie nigdzie indziej.
    Chatka w jakiej obecnie mieszkała sama samiutka nieco straszyła wszędobylską ciszą. To nie pasowało ani do rudej, ani tym bardziej to samej chałupki, w której od zawsze panowały rozmowy i śmiechy. I z tym pogodzić się nie potrafiła, jednak nie zmieniła nawet ułożenia mebli w urządzeniu domu, jakby oczekiwała, że niebawem wszystko zmieni się na lepsze. Pochowała ojca dwa lata temu, ale z mamą nie miała zamiaru się żegnac, choć prognozy nie był najlepsze, a kobieta tkwiła w śpiączce bez nadziei na wybudzenie. Ale przecież żyła i tej myśli Sol się trzymała.
    Poddasze chatki wydawało z siebie od kilku już tygodni niepokojące odgłosy. Trzaski i szmeranie sprawiały, że Sol źle sypiała i była nieco roztargniona. Nie potrafiła się zdecydować, by samej wejść na górę, nawet z piętra chatki nie korzystała zbyt ostatnio, a na fachowca od remontów - te były na prawde konieczne, nie było jej stać. Tego dnia więc, gdy biszkopty od rana wzywały, miała nieco powolne ruchy i wydawałą się myślami być gdzie indziej. Nic więc dziwnego, że to pieczenie skończyło się nieszczęśliwie, bo po ósmej rano po mieścince rozległ się wrzask rudowłosej.
    Huk jaki rozległ się w górnej kondygnacji jej domu sprawił, że nie tylko wypuściła z rąk blachy z świeżo upieczonymi ciastami i wszystko rozbryzło się po kuchennej podłodze, ale o mało co nie dostała ataku serca. Tygodnie udawania że nic się nie dzieje i odkładania remontu na czas przyszły skończyły się wiekszym nieszczęściem, niż sądziła. W takiej sytuacji musiała sprawdzić, co tak ją straszy, a gdy wdrapałą się po schodkach na piętro, po raz kolejny miała wrażenie, ze serce jej staje. Kilka obluzowanych dachówek w dachu dawniej, teraz okazało się być zarwanym stropem i cała konstrukcja wpadła do środka, więc zamiast poddasza już z piętra miała wspaniały widok na czyste i cudownie przejrzyste niebo. Z zapartym tchem stała tak przy schodach i nie trwało to długo, bo zaraz z jej piersi wydarł się szloch rozpaczy w najczystszej formie.
    Nie musiała być specem, by wiedzieć, że jest źle. Ubrała się więc pospiesznie w ocieplane kozaki po same kolano , grubą kurtkę i biegiem popędziła do przyjaciela. Nie zastała go oczywiście, a nie miała sił na przeszukiwania okolicy, by usłyszeć, że nie moze u niego przenocować, za to powinna natychmiast sprowadzić ekipę remontową. Wiedziała to wszystko i gdyby na moment przystanęła i w skupieniu przeanalizowała sytuację, nie panikując na zapas, doszłaby prędzej niż później do wniosków, że nalezy sobie przede wszystkim zabezpieczyć cukiernię i zapewnić dotychczasowe miejsce do życia.
    Szczęście w nieszczęściu, że w Mount Cartier z wszystkimi urokami i brakiem udogodnień, a także postępu, znajdował się zajazd. Na ten moment byłot o jak gwiazdka z nieba. Nie było jeszcze ósmej rano, gdy Sol dotarła do sporego domu, który wydawał się na pewno bezpieczny i solidny i cała zalana łzami, wyjąc niczym syrena alarmowa wparowała do środka, wdzięczna że drzwi są zawsze otwarte. Miała już wrażenie, że cała jej buzia zamarzła od tych łez i przypomina człowieka z kostką lodu na miejscu głowy.
    [tadaaaam! <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Daj znać jak już będziesz po urlopie to pomyślimy nad czymś. :D]

    Christian Hemingway

    OdpowiedzUsuń
  13. [Dziękuję za miłe słowa <3 Cieszę się, że tak to wszystko mi dobrze wyszło, bo szczerze mówiąc obawiałam się efektu końcowego i samego przyjęcia przez autorów. W najgorszym momencie po publikacji, czyli jakieś 0.00012 sek po kliknięciu "Opublikuj" byłam bliska kasacji i ucieczki xD
    Twoje karta też jest super :D bardzo fajnie się czytało, a końcówka jest dla mnie naprawdę mistrzowska, taka klimatyczna i aż chce się podrzucać Wilkowi kolejne powody, by jednak nie wyjeżdżał :)
    Skoro mówisz, że powinna go znać to tak zapewne jest :D Nie wiem tylko w jak wielkim stopniu się znają; czy jest to coś świeżego, bo się poznali gdy przyszła wynając pokój, czy może już coś kiedyś wcześniej, jeszcze w mieście? Skoro jest fanem wyścigów to być może słyszał o tragicznym wypadku na torze 12 lat temu, czy coś i stąd ją kojarzy? Chociaż 12 lat temu to mógł nawet nie wiedzieć o istnieniu takich torów i w ogóle dżokejów xD
    Co do "kasty bogatszych" to w sumie kwestia dyskusyjna, bo Cait niby należała do rodziny, której się dobrze powodzi, ale odcięła się od nich i jej największe bogactwo stanowi w tej chwili pies... xD
    Pomysł z przejażdżką jest super i bardzo mi pasuje, Cait się pewnie będzie z początku wzbraniać bo przecież fajniej siedzi się pod kołdrą w formie ludzkiego burrito niż gdzieś się włóczy i to jeszcze z ludźmi (jakkolwiek to nie brzmi)

    Więc w sumie tylko powiedz mi jak widzisz tę znajomość, czy coś starszego, czy świeżynka i można zaczynać :P]

    ~Cait

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Och, nie śmiem nawet temu zaprzeczyć, bynajmniej nie z grzeczności, bo masz absolutną słuszność - same owce potrafią być równie drapieżne! Co więcej, jestem przekonana, że w Mount Cartier kryje się przynajmniej kilka takich właśnie wygłodniałych bestii w owczej skórze, na które Twój wilk powinien uważać... ;) ]

    Juno Walter

    OdpowiedzUsuń
  15. [To dobrze, że Wilkowi dali anielską cierpliwość, bo niestety będzie musiał poczekać aż do weekendu na Panią Myśliwy ;-;

    Rita Roy

    OdpowiedzUsuń
  16. Pojawienie się nowego właściciela zajazdu wystarczyło, by w miasteczku pojawił się szum plotek i ciekawskie spojrzenia częściej niż zwykle wyglądające zza firanek kuchennych okien. Sol tym razem nie zwrociła na to uwagi, zupełnie jej to umknęło, zwłaszcza że została nieco przygnieciona własnymi problemami. Nie tylko nieco, ale i dosłownie. Waliła jej się chata, dach zupełnie się zapadł i została uszkodzona okiennica na poddaszu, która osunęła się i nawet powstawała jakaś dziura w ścianie... nie było budowlańcem i nie umiała nawet odpowiednio wyliczyć z adekwatnym nazewnictwem szkód, jakie pojawiły się na piętrze domku. Ale wiedziała jedno – jest bardzo, bardzo źle. Nie mogła dalej u siebie mieszkać i choć miała w miasteczku przyjaciół, nie była pewna, czy u któregokolwiek mogłaby się zatrzymać. W końcu niespodziewany lokator z problemami, to jeden wielki kłopot.
    Gdy drzwi wreszcie się otworzyły, na widok nieznajomego i na dodatek w tak podłym nastroju, zmarszczyła brwi. No dobrze.... wychodziło na to, że to właśnie jego wypatrują sąsiadki w oknach, choć to pewnie nieco ucichnie za kilka tygodni jak w przypadku doktora Carnegie. Sol jednak zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego ten człowiek tak niegrzecznie się do niej zwraca. N ją wręcz zbywa i przepędza, jakby ten interes to nie był jego... no interes właśnie.
    -Już jest jutro – zauważyła cicho i w obliczu takiej postawy straciła resztki pewności siebie i pewności podjetej decyzji, jaka zagoniła ją pod te drzwi. - Ale dosłownie wali się i pali mój dom, dlatego przychodzę tutaj. Chcę wynająć pokój – oznajmiła prosto z mostu, zdobywając się na dodatek na całkiem rzeczowy ton. Rzecz dziwna naprawdę, że nie uciekła, ale w gruncie rzeczy to dobra rzecz.
    co ja pisze... xD

    OdpowiedzUsuń
  17. [ UUUUUU, baaaardzo chętnie! Przydałby się jakiś ciekawy pomysł, bo ja jestem otwarta na wszystko! ;)]

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  18. Człowiek zawsze za czymś tęskni. Za ulubioną bluzką, którą ostatnio przypaliło się papierosem, za słońcem zimową porą, za ukochanym psem, który przeskoczył już na drugą stronę tęczy. Za mamą, za tatą, za siostrą lub bratem.
    Za smakiem pomarańczy poza sezonem i za kawą, kiedy w szafce pustki.
    Laura pierwszy raz w życiu nie tęskniła. Nie tęskniła za nikim i za niczym. O firmie-matce już praktycznie zapomniała. Zapomniała o mężu-brutalu, który przy okazji okazał się złodziejem. Miała twarde postanowienie, że za nim nigdy nie zatęskni. Za rodzicami przestała tęsknić już dawno. Po kilku dniach spędzonych w tej mieścinie, Toronto zdawało się być siedzibą samego Szatana.
    Czy było jej lepiej?
    Tak.
    Zdecydowanie.
    Rudowłosa wstawała z czystą głową, patrząc na swoją zdezelowaną, nieumeblowaną chatkę, która bardziej przypominała melinę bezdomnych, niż nowy dom byłej Pani Dyrektor. Na podłodze leżała na wpół rozpakowana walizka, przy lekko zatęchłym materacu leżała ulubiona powieść Palahniuka, a na stoliku, który chwiał się przy każdym, nawet najmniejszym ruchu paneli stał kubek z niedopitą kawą.
    I to wszystko nagle stało się dobre. Laura pierwszy raz w życiu czuła, że nie potrzebuje samochodu, drogich ubrań i kosmetyczki raz w miesiącu. Wystarczył jej (byle jaki) dach nad głową i święty spokój w miejscu, gdzie kompletnie nikt jej nie znał.
    Kiedy wybiła magiczna godzina 19.00, rudowłosa żwawym krokiem podążyła do jedynego miejsca rozrywki w Mount Cartier. Bo przebiciu się przez wielkie zaspy śnieżne czuła się tak, jakby dopiero przebiegła maraton. Na blade policzki wypełzł czerwony rumieniec, a z rzęs lekko opadały niewielkie płatki śniegu.
    Belcourt przywitała się nieśmiało z barmanem i zajęła jeden z wielu wolnych, drewnianych stolików. Zamówiła grzane piwo i odgarnęła z policzków mokre kosmyki.
    Mógłby się teraz kończyć świat, mógłby wybuchnąć pożar. Przed nią mógłby stanąć nawet jakiś Brad Pitt i prosić ją o rękę, a ona i tak nie byłaby tym faktem zaskoczona tak bardzo, jak w momencie, kiedy obróciła głowę i dostrzegła znajomy, męski profil. Za bardzo znajomy. W jednym momencie, całe jej dotychczasowe życie mignęło jej przed oczami.
    Nie po to uciekała!
    - Dostałeś awans i Twoje machlojki obejmują również śledzenie ludzi?- Mruknęła z dezaprobatą, kiedy znajomy zbliżył się do baru.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  19. [Po pierwsze, to chcę przeprosić za długi okres oczekiwania na odpowiedź, ale miałam życiowy tor przeszkód :D
    Pisząc o szukaniu plusów w miasteczku, nie miałam co prawda na myśli nic konkretnego, ale Diana cierpi na brak relacji międzyludzkich, więc pragniemy wszystkiego. Tym bardziej, że - z założenia, tak sobie pomyślałam - przy kimś, kto nie spędził w miasteczku całego życia i kto, siłą rzeczy, nie może mieć porównania do tego, jak Diana zachowywała się jeszcze kilka miesięcy temu, nie będzie zadawał niewygodnych pytań.
    Namotajmy po prostu.
    Chodź wypchnąć samochód Diany z zaspy, a potem się zobaczy ^^]

    Diana

    OdpowiedzUsuń
  20. Rita nie potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości, która ją otaczała - jeszcze kilka tygodni temu opowiadała z whisky w ręce mrożące krew w żyłach historie o tym, co rzekomo napotykała w lesie, a teraz praktycznie całymi dniami łaziła po najbliższej okolicy bez celu z drżącymi z zimna rękami wetkniętymi niedbale w kieszenie swoich zbyt luźnych i poszarpanych spodni. W dalszym ciągu nie mogła pojąć, czemu od pewnego czasu nie wpuszczano jej do miejscowego baru, a znajome twarze nie chciały uraczyć jej kilkoma kroplami niskiej jakości alkoholu, chociażby głupiego grzańca. Na domiar złego zabrano jej także na czas nieokreślony pozwolenie na wykonywanie zawodu myśliwego i posługiwanie się bronią palną. Zaczynała czuć, że w miasteczku nadchodzą pewne zmiany, które mimo tego, że nie zmienią zbyt wiele i nie zajdą za daleko, to na pewno będą miały tyle długie ręce, żeby ją nimi złapać i zabrać jej ciepłą posadę. W tym momencie mogła tylko domyślać się, od kogo zależał jej los i dla kogo powinna udawać miłą, co tak naprawdę dawało jej niewiele, zważywszy na to, że każdy kogo tylko mijała na ulicy, wydawał jej się w jakiś sposób podejrzany.
    Z cichym westchnięciem kopnęła kamyk leżący na pokrytym śniegiem chodniku, w dłoniach obracała teczką z papierami, które jak się domyślała, dotyczyły z całą pewnością niej samej, a jeszcze bardziej była pewna tego, że to dokumenty potrzebne do zwolnienia jej. Ale czy jej pracodawcy byliby na tyle bezduszni, żeby kazać jej doręczyć coś, co mogłoby zaważyć o jej przyszłości? Nie była pewna odpowiedzi. Wiedziała tylko, że musiała dostarczyć białą teczkę wprost do rąk niejakiego Jacoba Trembleya - człowieka, który niedawno przeniósł się do Mount Cartier i w niezwykle szybkim czasie stał się przełożonym jej przełożonych, a ze względu na to, że nadal poszukiwał odpowiedniego dla siebie lokum, zamieszkiwał jeden z pokoi w Zajeździe "U Annie".
    Przystanęła w połowie schodków, żeby wziąć głębszy oddech. Za chwilę miała zmierzyć się oko w oko z kimś, kto za dzień być może dwa, powie jej, że musi szukać innej pracy i pewnie wpisze do jej akt, że czasami przychodziła pijana do pracy, piła lub dopiero trzeźwiała.
    Nerwy zżerały ją od środka. Nie czekając już dłużej, po prostu ruszyła w górę i weszła do ciepłego holu. Odłożyła papierową teczkę na ladę, za którą nie było żywej duszy. Nie była jedną z tych osób, które po chwili zaczęłyby wzywać obsługę, a zresztą w ogóle jej się nie śpieszyło, więc zupełnie ignorując fakt istnienia działającego dzwoneczka, który zawiadamiał o przybyciu gościa, oparła się na blacie i zajęła się odczytywaniem najróżniejszych papierów dotyczących zajazdu.

    Rita Roy

    [Chyba właśnie w tym momencie powinien zza rogu wyskoczyć Wilk, najlepiej jeszcze półnagi i dosiadający jednorożca, który uderzyłby po wyciągniętych do dokumentów łapkach Rity :P A! Przepraszamy zresztą wraz z Panią Myśliwy za te wyjątkowo długie dwa tygodnie bez odpisu i za tą słabą jakość tego czegoś powyżej]

    OdpowiedzUsuń