A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie
Leah Mackenzie
14 V 1994, MOUNT CARTIER ▫ RED RIDING HOOD ▫ DOMOWY ZAKŁAD PIEKARSKI
APACZ    ▫    CHINOOK    ▫    SHEBA    ▫    NYX    ▫    FROSTY    ▫    MAYA   ▫    FOXY

W niewielkim Mount Cartier nie ma chyba osoby, która nie znałaby Leah, mimo, że na pierwszy rzut oka jej postać w żaden sposób nie zaskarbia sobie uwagi. Ot, chciało by się rzec: młoda, niebrzydka, przeciętnej figury i wzrostu, ubrana w równie pozbawioną charakteru odzież: zazwyczaj stosunkowo luźny jeans, pod który zawsze wciśnie coś ciepłego i gruby, wełniany sweter z powyciąganymi rękawami. Jej cera nie zna słowa makijaż, panna Mackenzie bardzo troszczy się za to o swoje drobne dłonie i usta, w ciągu dnia potrafiąc nawet czterokrotnie smarować je różanym balsamem Ethel (którego recepturę starowinka przysięgła zabrać ze sobą do grobu). Co jest w niej zatem tak wyjątkowego?
Zacząć należałoby chyba od jej osobowości, od lat topiącej serca nawet najbardziej zatwardziałych mieszkańców miasteczka. Kiedy się uśmiecha, omiata duszę bezwarunkowym ciepłem, kiedy dotyka, przynosi ukojenie, kiedy się śmieje, przegania troski dnia codziennego. Mawia się, że jeszcze nikt nie widział jej smutnej, aczkolwiek jest to tylko plotka. Leah miewa niższe nastroje, jak każdy człowiek, jednak zawsze znajdzie sobie coś, jakiś drobiazg, dzięki któremu jej spojrzenie znów rozjaśnia naturalny blask.
Mawia się też, że jej konie pójdą dla niej w najgorszą zawieruchę i dotrą na miejsce nawet, jeśli widoczność jest bardzo mała, a warunki bardzo surowe - w tym nie ma ani krzty kłamstwa. Zarówno Apacz, jak i Chinook zawsze stają na wysokości zadania, kiedy zawodzi każdy inny środek transportu, stąd też utarło się, że w czas zamieci, czy też innych nagłych przypadków, ludzie zwracają się do niej o pomoc - Kapturek nigdy jej bowiem nie odmawia, nikomu. Nie ma znaczenia, czy trzeba odebrać listy, prowiant, czy jak najszybciej popędzić z rannym lub chorym do Churchil - co po raz pierwszy zdarzyło jej się w wieku 14 lat: w śnieżną, ciemną noc powoziła do szpitala kobietę z niemowlęciem, cierpiącym na gorączką tak wysoką, że nie dało się jej zbić w żaden tradycyjny sposób. Nic dziwnego, że matka była zdesperowana - bo kto o zdrowych zmysłach powierzyłby życie dziecka innemu dziecku?
Na co dzień jednak wypieka z babcią wszelkiego rodzaju pieczywo, co może nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że jest na tyle uprzejma, by dostarczać je pod same drzwi, zawsze ciepłe i chrupiące. Co więcej, robi to w szczególny sposób: wierzchem, okryta czerwoną peleryną z kapturem, stąd też wziął się jej niecodzienny przydomek. I pomyśleć, że kiedyś narzuciła ją w biegu, nieszczególnie patrząc na to, co chwyta w dłonie! Od tamtej pory, przynajmniej raz w tygodniu dowozi chleb i bułeczki tylko w niej, zarówno ku uciesze dzieci, jak i przyjezdnych. 

30 komentarzy:

  1. [O masz ci los... Taka iskierka z Twoich rąk to rzadki widok. Aż mnie ciekawi, co z niej wyrośnie – w wątkach, zaiste. Z tym zwierzyńcem na pewno jej się nie nudzi, ale przynajmniej nie czuje się osamotniona. A w ogóle, to charakter bardzo pasuje do tej niewiasty na fotografii, i naprawdę urocza z niej panienka. Człowiek mimowolnie ramiona rozkłada, żeby ją wyściskać! Powodzonka z drugą duszyczką! :)]

    Cesar Calderon

    OdpowiedzUsuń
  2. [Trochę mi się nie zgadza nick z kartą, bo ona jest za zwyczajna , żeby mogła być Twoją. Z tego co mnie pamięć nie myli, to nigdy nie widziałam jeszcze w Twoim wykonaniu takiego promyczka, co to jest szczęśliwy tylko dlatego, że się obudził. Nawet czytałam trochę ze strachem tę kartę, zastanawiając się kiedy zrzucisz na nią jakąś bombę... i wcale nie jest mi lżej, że jej nie było, bo to znaczy, że skrzywdzisz ją kiedyś w wątkach. Ah, ale obym się myliła i cały zwierzyniec zdołał obronić ją przed każdym nieszczęściem! ;)
    Baw się dobrze z nią.]

    Vivian Amondhall

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jak tu dla niej nie przepaść - koniec, koty, psy, a na dodatek tak pocieszna duszyczka <3 Fajnie, że dołączyłyście do MC i jesteście jak my wszyscy dumni z bycia kanadyjskimi wieśniakami kochającymi koegzystowanie z dziką przyrodą <3 Zaprosiłabym chętnie do wątku, bo potrzebuję rozruszać postać, ale nie wiem czy Leah chciałaby mieć cokolwiek wspólnego z takimi dinozaurem jak Tom ;D]

    TOM PRESTON

    OdpowiedzUsuń
  4. [W takim razie - bardzo dziękuję, doceniam swoisty komplement ;) Powiązanie jak najbardziej musi być, jak można by nie chcieć z takim słoneczkiem! Nie pierwszego zdrowia dziadkowie Lucasa na pewno z wielkim uśmiechem witają dziewczynę u progu swoich drzwi w przepysznym pieczywem. Nie mam mowy, by się nie znali. Pytanie, czy coś Ci się już uwidziało co do wątku?]

    Lucas Hancock

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzisiejszy dzień był spokojny. Z wyjątkiem drobnej pomocy przy wyciąganiu samochodu z zaspy, niewiele miał dziś do roboty. Mount Cartier potrafiło mieć sporo problemów przy zimach tak charakterystycznych dla regionu.. mieszkańcy natomiast niechętnie prosili o pomoc, dopiero wtedy gdy robiło się naprawdę fatalnie - sięgali po telefon i wzywali straż. Tym samym – Lucas miał dziś względnie wolny dzień.
    Babcia próbowała go zaciągnąć do dziergania szalika, ale sprytnie wymknął się do garażu gdzie skrył się również dziadek. Wszystkim brakowało Isabel, wszyscy nosili w sobie ból po jej stracie. Ale Babcia Margaret.. czuła się wyjątkowo samotna. Córka nie chciała jej znać, wnuczka nie żyła. Komu miała przekazać swój sekretny splot? Komu ofiarować zeszyt z przepisami...? Choćby chciał, Lucas nie mógł zastąpić kobiet, które nosiła w sercu babcia.
    Rozmyślał o tym nad kubkiem gorącej kawy, wyglądając przez okno domowego warsztatu. To wtedy mignęła mu czerwona plama przed oczami, która sprawiła, że kilkukrotnie zamrugał. Czyżby właśnie..? Uśmiech wpełzł mu na twarz. Chyba właśnie widział czerwonego kapturka. Skoro w domu była babcia, to czy właśnie przypadła mu rola złego wilka? Dotąd, niewiele czasu spędzał przed południem w domu, tym samym nie do końca znał wszystkich gości, którzy pojawiali się u progu ich drzwi. Niegrzecznie było by się nie przywitać, ruszył więc za gościem, który zniknął już wewnątrz domu. Czy znali się wcześniej? O tym miał się za moment przekonać.

    [srsly, przepraszam za to powyżej, ale stwierdziłam, że lepiej ruszyć jakkolwiek byle by przełamać pierwsze lody. Hej ho, przygodo]

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  6. Amanda biegała tego dnia jak poparzona, już nawet John kiwał głową, gdy czytając gazetę, kobieta przesunęła jego fotel niemalże na drugi koniec pokoju, by zmyć dokładnie drewnianą podłogę. Jeżeli chodzi o porządek, to Amanda nie dopuszczała, by blaty poniewierał kurz, a naczynia w zlewie sięgały ponad kran – u Calderonów zawsze było czysto, i to bezapelacyjnie zasługa tutejszej pani domu, która poza bieganiem ze szczotką, przygotowywała wyśmienite konfitury i nalewki znane każdemu obywatelowi Mount Cartier. Wszak, Cesar nigdy nie narzekał na jej uwagi, dotyczące składania po sobie ubrań, wieszania tych mokrych przy kominku, czy nie wchodzenia na dywan z buciorami pełnymi śniegu, jednak nie ukrywał, że poczuł ulgę, kiedy wyniósł się na swoje. Do jego chatki Amanda jeszcze nie dotarła i prawdopodobnie nie dotrze, skoro Ces zaprzysiągł, że będzie pilnował wszystkich zasad, które matka wklepywała mu za dzieciaka. Choć łez wzruszenia Amandy nie zapomni po kres świata – zawsze potrafiła cieszyć się z najmniejszej drobnostki, ale w tych dniach, kiedy jej synowie wyraźnie dorośleli, rozpierała ją nie tylko duma, ale i niebywale duże szczęście. Tylko jedynym problemem jest jej oczekiwanie na wnuki od strony Cesara, mimo że do statusu ojca znacznie bliżej Vincentowi, niżeli jemu. Ale Calderon macha już tylko ręką, gdy jego uszu dociera dźwięk matczynych wywodów, bo istnieje tylko jeden sposób, by uciszyć psioczenie Amandy – potomek. Miał więc nadzieję, że Vincent szybko się z tym uwinie. No, i ze ślubem, jako że ten temat był także poruszany przy każdej możliwej okazji, mimo że Cesar od dawien dawna wegetuje bez bratniej duszy.
    Zapach smażonej siei kanadyjskiej wypełnił rodzinny dom Cesara po same brzegi. To John od zawsze zajmował się przygotowywaniem potraw rybnych, i Amanda nawet nie śmiała mu przy tym przeszkadzać – były wyśmienite, z idealnie dobraną ilością przypraw, których smak dobrze komponował się z warzywną dekoracją. Ale poza rybą, na stole nie mogło zabraknąć Tourtière, którym szczególnie chwaliła się Amanda, jako że potrawę przywiozła prosto z Quebec, a robiła ją na niemalże każdą okazję. Czy to przyjazd Vincenta, czy wspólny wieczór w gronie przyjaciół, czy zwykła kolacja ze zwieńczeniem udanego rejsu jej chłopców. Tak więc i tym razem stół mienił się kolorem różnych potraw, nie zapominając o sałatkach i mięsie z dziczyzny, które kobieta wcisnęła gdzieś pomiędzy kompot z jagód, a aroniową nalewkę.
    Cesar pojawił się na pół godziny przed planowanym rozpoczęciem przyjęcia. Nim wygodnie rozsiadł się na kanapie w oczekiwaniu na zaproszonych, zdążył porąbać drewno na szczapy i przynieść zapas pieńków do kominka, obok którego je ułożył. Tego wieczoru pogoda dopisywała, bowiem śnieg nie sypał z nieba tak uporczywie, jak kilka dni temu, toteż dróżka do Calderonów była na tyle przejezdna, by nie ugrząźć w zaspie po sam pas. Ale, nawet jeśli doszedłby kolejny metr śniegu, Cesar nie sądził, że Ethel nie dałaby rady się przez niego przebić. Staruszka miała w sobie mnóstwo energii, a w porównaniu do miastowych starców, wyglądała na dziesięć lat mniej niż obecnie posiada. Za każdym razem, gdy odwiedzał Ethel i Leah miał wrażenie, że gdyby starsza kobieta miała więcej rąk, ze wszystkim poradziłaby sobie sama.
    Kiedy pukanie rozbiegło się echem po ścianach drewnianej chatki, John odłożył gazetę, spoglądając z rozbawionym wyrazem twarzy na Amandę, która wyleciała z kuchni jeszcze w fartuchu. Nie trzeba było się domyślać, że kobieta potrzebuje dosłownie minuty, by zrzucić z siebie robocze ubranie, dlatego Cesar zapewnił ją, że otworzy i przywita gości, nim ta założy na siebie wełniany kardigan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam także odruchowo strzepnął niewidzialne opiłki drewna z szarego swetra i ruszywszy do drzwi, zapiął dwa ostatnie guziki. Zapewne, jak w domu zrobi się tłoczniej, a nader wszystko dojdzie nalewka, zrezygnuje z ciepłego odzienia, pozostając tylko w ciemnej koszulce, ale na razie dostosowywał się do wymogów Amandy, która jeszcze wczoraj przypominała im o przyzwoitym wyglądzie.
      Drzwi lekko zaskrzypiały, gdy Cesar pociągnął je w swoim kierunku, a mroźne powietrze ekspresowo dostało się do środka.
      — Dzień dobry, pani Mackenzie, cześć Leah — uśmiechnąwszy się sympatycznie, wskazał ręką wnętrze domu, by obie kobiety mogły się jak najszybciej rozgościć. Amanda – tym razem w kardiganie – przybiegła szybko, po czym uścisnęła przyjaciółki wesoło, zaś John – jak na mężczyznę przystało – złożył na dłoniach kobiet lekki pocałunek.
      — Wyglądacie pięknie! — Zachwycona pani Calderon przyjrzała się szczególnie Leah, której sukienka najwyraźniej wpadła kobiecie w oko. Zaś na ustach Johna wymalował się bystry uśmieszek, który zdążył już porozumiewawczo posłać do Ethel – domyślał się, że kreacja została dobrana nie bez przyczyny, jednak z panią Mackenzie znali się już naprawdę długo, by kojarzyć to i owo w swoich zachowaniach. Niczym rodzina. — Usiądźcie kochani — poprosiła Amanda, wskazując miejsca przy stole, gdy John zdążył zabrać od Leah i Ethel odzież wierzchnią.
      Cesar w ciszy zajął jedno z miejsc, zastanawiając się, kto zje te wszystkie smakołyki. Przecież to wyżerka dla stada lwów.

      [Mam dla Ciebie odpis, o xD]

      Cesar Calderon

      Usuń
  7. [Cóż to za urocza panna! Żałuję, że zdjęcie się nie wyświetla bo chociaż z opisu jakoś już sobie ją wyobraziłam, to mimo wszystko ciekawość mnie zżera.
    Przybywam z opóźnieniem, ponieważ się urlopowałam, ale teraz wracam w pełni sił i werwy (taką przynajmniej mam nadzieję).
    Poza tym zaintrygował mnie ten różany balsam bo uwielbiam takie rzeczy i aż nabrałam ochoty na kolejne kosmetyczne eksperymenty, a że jestem w środku sesji, to wstydź się! :D
    W każdym razie, już nie przedłużając, życzę Ci dużo, dużo weny, wątków i wspaniałych przeżyć w MC. Baw się z nami dobrze i jeśli tylko masz ochotę, to zapraszam do Isski.

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  8. [Heeej <3 Przybywam po raz kolejny z dużym opóźnieniem, ale Fassy w moich łapkach to w zasadzie standard. Mam do faceta słabość, choć lepiej mi się na niego patrzy niż ogląda na ekranie. I dziękuję za tyle przemiłych słów, pędzę do Ciebie na maila, bo również mam ochotę na dobry wątek, a wiem, że możemy taki napisać <3]

    TOM PRESTON

    OdpowiedzUsuń
  9. Mount Cartier było jego domem od kiedy sięgał pamięcią; urodził się w tym miejscu, dorastał pod okiem ciotki Penny i tutaj pozostał, mimo możliwości wyjazdu do dużego miasta, w którym mógłby założyć firmę o większym zasięgu niźli meble wystawiane na sprzedaż w Churchill przy okazji sobotnich targów. Tom nigdy nie przejawiał pragnienia podbijania świata za wszelką cenę; żył spokojnie tak jak go nauczono, cenił pracę ponad siły i bliskość natury, cenił to bardziej niż kontakty z tutejszymi mieszkańcami. O Penelope, jedynej bliskiej mu osobie z rodziny, można było powiedzieć wiele, ale on bronił zażarcie jej honoru bowiem była dla niego nie tylko przyszywaną matką, oddaną powierniczką sekretów czy koniec końców zagubioną dziewczyną potrzebującą opieki. Miał wobec niej dług, którego nie będzie w stanie spłacić do końca życia. Zanim jego rodzice lekkomyślnie powzięli decyzję o wyjeździe, Penny była zwykłą krawcową, do której zwracali się mieszkańcy miasteczka ilekroć potrzeba było wszyć komuś zamek czy przygotować kreacje na ważniejsze wydarzenie. Miejscowi przypięli jej łatkę uroczej kokietki, bo nie było osoby, z którą odmówiłaby sobie flirtów, ale nikt nie spodziewał się, że pewnego dnia lekkoduszna młoda dziewczyna zostanie obarczona dwójką ledwo co odchowanych brzdąców. Miała pomoc ze strony swoich rodziców, niemniej obowiązki jakie na nią spadły były niczym w porównaniu z drobną pomocą jaką sporadycznie otrzymywała. Być może dlatego, że nie radziła sobie z ogromną odpowiedzialnością, Tom od maleńkiego stał się świadkiem wielu kochanków przewijających się przez ich dom; trudno nawet opisać konkretnymi słowami jak wielką nienawiścią darzył owych mężczyzn, bo i większość z nich była zwykłymi łajdakami nie raz próbującymi podnieść na nich rękę. Może dlatego będąc nastolatkiem sprawiał wrażenie tykającej bomby z opóźnionym samozapłonem; bardzo łatwo było go sprowokować do bójki, a konsekwencje jego działań bywały niestety najmniej przyjemne dla bliskich mu osób.
    Jaymes był jego kompletnym przeciwieństwem i wszyscy znający ich od maleńkiego, mogli z całym przekonaniem powiedzieć, że ci dwaj bracia różnią się jak przysłowiowa woda i ogień. Tam gdzie Jaymes podbijał damskie serca swoim specyficznym humorem oraz pozornym urokiem wrażliwego romantyka, tam Tom uchodził za tajemniczego milczka wypadającego dość blado przy wygadanym chłopaku. Czasami zazdrościł młodszemu bratu powodzenia w nawiązywaniu kontaktów; on pozostawał na uboczu, choć nie cierpiał z tego powodu, a jedynie prowokował plotki wśród mieszkańców. Przywykł do tego, że nazywano go starym kawalerem zanim dobił trzydziestego roku życia; w Mount Cartier plotki rozchodziły się równie szybko, co katar. Wystarczyło kichnięcie by dosłownie wszyscy wiedzieli, że zanosi się na chorobę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak małżonki, czy nawet dziewczyny pretendującej do tego miana, musiał wzbudzać niepokój, choć na dobrą sprawę, nie był niczym zwykłym. Kiedy usłyszał, że najnowszą ofiarą miejscowego romantyka jest nie kto inny jak panna Mackenzie, zacisnął mocno wargi mając ochotę przetrzepać skórę bratu. O ile jego wypady do Churchill i łamanie tam serc naiwnym pannom było czymś, co zupełnie mu nie przeszkadzało, o tyle problemy w miasteczku to co innego. Z doświadczenia wiedział, że nie trudno ulec dziwnemu urokowi Jaymesa, nie trudno nabrać się na jego piękne słowa, a cierpliwość z jaką uwodził nawet najtwardsze kobiety, była naprawdę godna podziwu. Choć planował nie mieszać się w miłosne potyczki, mając po raz kolejny nadzieję, że mężczyzna wreszcie zbierze, co zasiał i dojrzeje, mimowolnie stał się uczestnikiem niecnego planu dziewczyny, która zwyczajnie go przejrzała, a co lepsze - wcale nie zamierzała puścić mu tego płazem. Jakiś tydzień przed akcją walentynkową zorganizowaną przez burmistrza Connolly, Toma odwiedził pierwszy od długiego czasu gość.
      — Cześć, Leah — rzucił pociągając łyk obrzydliwie gorzkiej, czarnej kawy. Nie potrafił sobie przypomnieć czy kiedykolwiek wcześniej mieli okazję wymienić ze sobą cokolwiek poza krótkim powitaniem. Spojrzał na nią znad kubka, domyślając się dlaczego go odwiedziła. — Jaymesa u mnie nie ma. Nie wiem gdzie jest, pożyczyłem mu wczoraj samochód więc pewnie pojechał do Churchill — dodał w ramach wyjaśnień, wzruszając przy tym ramionami. Już dawno przestał się zastanawiać jakimi ścieżkami podąża jego brat.

      TOM

      Usuń
  10. Jaymes dostał dokładnie to na co sobie zasłużył próbując uwieść Leah, która jak się okazało, nie zamierzała być przypadkową ofiarą jego Nie miał nic przeciwko odgrywaniu roli pozornie nieświadomej niczego walentynki, bo widok zaskoczenia wymalowany jego twarzy był czymś czego z pewnością nie zapomni przez długi czas. Gdyby miał trochę oleju w głowie, zdawałby sobie sprawę z tego, że Thomas zwyczajnie udawał; różnica wieku między nim, a Leah, różnica życiowych doświadczeń i sama istota jego charakteru, skutecznie eliminowały go z grona zainteresowań dziewczyny. A jednak kiedy go dotknęła, drgnął zaskoczony; jego ręce z pewnością nie należały do gładkich i zadbanych — był w końcu stolarzem z powołania, nie uznawał rękawiczek podczas pracy chcąc wyraźnie czuć pod opuszkami palców drewno. Chociaż wiedział, że był to jedynie element gry, okazało się to w pewien irracjonalny sposób... przyjemne.
    — Następnym razem zastanowi się zanim zrobi coś głupiego... Choć w jego przypadku to chyba pobożne życzenie — stwierdził wciąż uśmiechając się olśniewająco; bardziej niż wcześniej chciał wreszcie opuścić Dom Kultury. Chyba jeszcze nigdy nie marzył o znalezieniu się w swoich własnych czterech kątach, a butelka gold tequili mogła być wspaniałym dodatkiem do gotowania. Kiedy tylko opuścili pomieszczenie wciąż czując na plecach spojrzenia osób do niedawna obserwujących licytację, spojrzał na Leah zastanawiając się jak ubrać w słowa myśli żeby jej nie przestraszyć. Nie wątpił w końcu, że nie była osobą włóczącą się po czyiś domach wieczorami, niemniej z jego strony nie musiała się niczego obawiać. — W Mount Cartier nie ma restauracji ani chociażby kawiarni. O ile nie chcesz iść do baru, mogę cię zaprosić do siebie. Zjemy kolację, a potem odprowadzę cię do domu — nawet jeśli miała odmówić, wypadało wysunąć taką propozycję. Przy okazji, może zechce się dowiedzieć dlaczego wrzucił do koszyka takie, a nie inne rzeczy. — I tak będą o nas plotkować — mruknął wzruszając ramiona; oboje nie mieli zbyt wiele do stracenia, przynajmniej z daleka od wścibskich oczu mogli się pośmiać z miny Jaymesa.

    wolny jak ptak TOM

    OdpowiedzUsuń
  11. Leah niby taka nweinna, niby niepozorna, ale licytować to umie... i to w jakim stylu. Tak miażdżącego zwycięstwa njeszcze nikt nie widział! No więc za styl, za grację oraz za udane prowokacje należy jej się ikonka piknikowa. Niech Ci przypomina o tej Mistrzyni Negocjacji. I oby interes z bułeczkami nadal się kręcił. Tylko teraz pilnuj jeszcze JEJ bułeczek, bo kto wie, co Tom po "pijanemu" będzie robił :P.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Wybacz, że dopiero teraz, ale stwierdziłam, że od razu zacznę ten wątek, więc już bez zbędnego gadania... Niech się dzieje! :)]

    Nie wiedział jakim cudem odkryła jego wielką słabość do ciast. Zapewne nie było to wcale takie ciężkie i kilka razy podczas miasteczkowych wydarzeń dostrzegła tęskny wzrok Theodora sunący w kierunku tac z tymi słodkimi przysmakami. Nie miał jednak zamiaru narzekać z powodu takiego rozwoju sytuacji, ponieważ dzięki temu mógł ubić korzystnego dla siebie samego (oby dla dziewczyny także) targu. On pomagał jej w niektórych pracach przy domu, które wymagały męskiej ręki, a w zamian dostawał kilka kawałków tego, co Leah akurat upiekła. Żyć nie umierać, nagle świat stawał się piękniejszy, a żołądek o wiele szczęśliwszy!
    Kończył właśnie rąbanie kolejnej porcji drewna. Co prawda prognozy pogody zapowiadały magiczne ocieplenia w tym tygodniu, ale Theodor średnio im wierzył. Szczególnie, kiedy robił sobie przerwy i patrzył w niebo, zaś przed jego oczami przewijały się śnieżne chmury. Tak, zdecydowanie z północy nadchodziła nad Mount Cartier śnieżyca. Nawet jeśli biały puch nie spadnie tego wieczoru, to nastąpi to jutro, dlatego lepiej, żeby dziewczyna miała przygotowane drewno do rozpalenia w kominku, tak w razie czego. Nikt nie miał ochoty wychodzić z ciepłego domku, gdy temperatury drastycznie spadały, a opady uderzały prosto w twarz.
    — Gotowe — oznajmił Leah, gdy skończył układać część drwa obok kominka. Wreszcie zdjął rękawice robocze, ponieważ po tym jak sąsiadka nawrzeszczała na niego ostatnim razem, kiedy wbił sobie w palca drzazgę, postanowił zadbać o własne bezpieczeństwo. Oczywiście chodziło o słuch, ponieważ wrzasków tej starej baby nie dało się znieść przez dłużej niż dwie minuty. Kto by pomyślał, niby taka słaba, a jednak w jej głosie nadal tkwiła moc. W takich momentach cieszył się, że nie podpadał jej, gdy była te dwadzieścia czy trzydzieści lat młodsza.
    — Pięknie pachnie — rzucił w momencie, w którym do jego nozdrzy dotarł zapach z piekarnika. Panna Mackenzie miała talent i doskonale trafiała w gust smakowy Theodora. A na pewno radziła sobie lepiej z pieczeniem niż ten oto mężczyzna, któremu rzadko kiedy wychodziło coś nieskalane znakiem spalenizny. I choć od kilku lat próbował posiąść tę jakże trudną sztukę, którą było gotowanie, nadal mu nie wychodziło, a wszelkie jego starania kończyły się odcinaniem sporych, zwęglonych kawałków i cieszeniem się z tych ocalałych. Jak widać nie każdy mógł być mistrzem kuchni. — Pani Morris prosiła, żebyś ją odwiedziła. Nie wiem czego ta kobieta może od Ciebie chcieć, ale już współczuję — uśmiechnął się do niej szeroko i zajął swoje – a przynajmniej takie było w jego myślach – krzesło. — Ostatnim razem, kiedy stwierdziła, że koniecznie muszę do niej przyjść, pokazywała mi jakieś stare znaczki — nie żeby Theo miał w tym czasie coś lepszego do roboty, jednak spędzenie wolnego czasu z wiekową sąsiadką nie należało do szczytu jego marzeń. Czuł się wręcz przygnębiony taką sytuacją, ponieważ właśnie w takich chwilach jego samotność była najbardziej odczuwalna. Inni siedzieli ze swoją drugą połówką czy też gromadką małych dzieciaków przy buchającym ciepłem kominku, a on popijał herbatkę ze staruszką i podziwiał znaczki. Jeszcze jakby stanowiła jego towarzystwo tylko od czasu do czasu, ale nie co drugi dzień... Chyba powinien coś zrobić ze swoim życiem.

    [Mam nadzieję, że może być :)]
    Theodor Black

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć!
    Jaymes ogólnie ma z ludźmi na pieńku, niestety. Nie żeby jego bracia nigdy nie mieli, jednak jest w tym wszystkim chyba nieco bardziej, hmm, dupkowaty od nich ;)
    Leah Harry'ego z pewnością nie zna; była malutkim dzieckiem, gdy wyjechał, a wrócił dopiero teraz, więc możliwe, że nawet nie wiedziałaby o jego istnieniu ;) Dodatkowo, stara się on być w miarę możliwości samowystarczalny, raczej nie byłby za tym, by mu cokolwiek dowozić do warsztatu. Już prędzej sam by po pieczywo przyszedł, szykując sobie rano jedzenie do pracy ;)
    Obecnie znikam na jakiś czas, a nie przychodzi mi żaden sensowny pomysł na wątek do głowy. Pozostaje więc mi tylko podziękować za powitanie i również pożyczyć Ci dobrej zabawy. Ale jakby co, pisz.]

    Harry Preston

    OdpowiedzUsuń
  14. [Promyczku, nie było mnie trochę... czy nadal chcesz kontynuować wątek? :<]

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  15. [...] bolą mnie stawy…[...]
    Czyżby chęć przywitania się z sąsiadami wmanewrowała go w spotkanie dwóch staruszek? Nie, żeby miał coś przeciwko osobom starszym, ale ilekroć ktoś odwiedzał Babcię - kończyło się to rozważaniem nad tym jaka panna jest dla niego odpowiednia. Bywało to zabawne, ale Lucas jak to on - nie rzadko czuł się zwyczajnie zakłopotany.
    -Dziecko, wydziergałam Ci przecież rękawiczki, dlaczego ich nie nosisz? - pytająco - oskarżycielskie pytanie wyprowadziło go z błędu. To na pewno nie rówieśniczka jego Babci. Nie rugała by jej jak nastolatki... Uff, ulżyło mu gdy słysząc to odstawiał buty otrzepane ówcześnie ze śniegu. Uśmiech pojawił się na jego twarzy i jakoś śmielej pokonał drogę z korytarza do salonu. Do tej pory nieczęsto miał okazję być w domu. Teoretycznie wszyscy się tu znali - ale nie miał zbyt wielu okazji porozmawiać z ludźmi, którzy nie potrzebowali interwencji strażaka. Albo cały dzień pomagał, albo odsypiał. Dzisiejszy dzień był w pewnym sensie wyjątkowy - miał wolne i był wyspany - a to połączenie zdarza się naprawdę, naprawdę rzadko. Tym mocniej się zdziwił, gdy w salonie swoich dziadków zobaczył młodą dziwnie znajomą kobietę.
    -Ach, Lucas, bohaterze! Pamiętasz małą Leah? -Czy pamiętał? Nawet jeżeli nie, to słysząc jej imię właśnie sobie przypomniał. Wspomnienia wypełniły jego myśli, a dłoń zacisnęła się w pięść. Nie miał złych doświadczeń z kobietą siedzącą w fotelu. Nie o to chodziło. Otóż Leah.. była niegdyś dobrą koleżanką małej Isabel. -Siadaj chłopcze, nie stój tak w progu. - słowa Pani Hancock dolatywały jego uszu, ale choć słyszał, nie słuchał.
    -Niewątpliwie pamiętam małą Leah, babciu. -wydostało się szeptem z jego ust. Odkaszlnął - Dzień dobry Leah, nie będę wam przeszkadzał. Pójdę.. pójdę zrobić kawę. - Powiedział w końcu, ale bardziej do siebie, niżeli do kobiet siedzących w salonie. Chciał wyjść, bo choć poruszał się na granicy wspomnień cały czas -Mount Cartier było bowiem miejscem ich tragedii- to nie miał zbyt częstej styczności z bliskimi znajomymi jego małej siostrzyczki. Nogi same poniosły go do kuchni, a ręce wstawiły wodę na ogień. Oddychaj Lucas, to tylko zwykła dziewczyna a nie zły smok.
    Czy ich znajomość miała skończyć się jak bajka czy koszmar?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zapominalski i nieprzystosowany do życia
      -Lucas

      Usuń
  16. Naprawdę wiszę Ci wątek? A jak kiedyś pisałam na SB, czy komuś wiszę to nikt się nie odezwał xD. Okej! W takim razie jak stworzysz Rosjankę to się do Ciebie zgłoszę. Do napisania, misiaku! :)

    Tim

    OdpowiedzUsuń
  17. [Zazdroszczę Leah tych wszystkich zwierzątek, naprawdę! I bardzo chętnie skuszę się na jakiś wątek. Myślisz, że mamy szansę na stworzenie bardziej konkretnego powiązania?]

    Colin

    OdpowiedzUsuń
  18. [Oto jestem!]

    Twój przyszły partner-na-całe-życie, Levi

    OdpowiedzUsuń
  19. Cześć. c: Widziałam na czacie, że szukasz przyjaciółki-tudzież-innej-kobiety dla którejś ze swoich postaci (stworzonych lub nie), dlatego uderzam pod jedną z kart w celu zostawienia maila, by dowiedzieć się czegoś więcej!
    szaramarionetka@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  20. [O, witam ponownie! Czeeeść, dziękuję za powitanie i miłe słowa. Cóż, Leo jest trudny, jest skomplikowany i jest przystojny – moja ulubiona mieszanka i chociaż jednocześnie bardzo wymagająca: to do odważnych świat należy. : D Cóż, w razie czego – wiesz, gdzie mnie szukać (Howletta zresztą też, bo ten pewnie swoim pracownikom robi z dup jesienie średniowiecza). Dzięki, wzajemnie! ;]

    mroczny LEO HOWLETT & urocza RONIA TRAVERS

    OdpowiedzUsuń
  21. Hej, hej, mini spóźnione, ale ikonka z naszymi uroczymi domkami już trafiła pod Twoją kartę! Gratulujemy wytrwania z Leah i z nami (to przede wszystkim) przez ponad trzy miesiące i życzymy kolejnych trzech, sześciu czy nawet dwunastu miesięcy, w trakcie których nasz miejscowy Czerwony Kapturek będzie dokarmiał wszystkich leniwych, którym nie chce się iść po bułki do jej domu ;D

    OdpowiedzUsuń
  22. [Cześć ! Bardzo sympatyczna duszyczka z tej Twojej Leah. Ich znajomość na pewno byłaby nie w smak mieszkańcom miasteczka, bo mają o nim złe zdanie i na pewno zdążyli ją już przed nim ostrzec :)
    Myślę, że dziadek mógł się bardzo źle poczuć, a Jack w śnieżną zawieruchę pędziłby po lekarza do miasteczka. W przychodni mógłby spotkać Leah, która zaoferowałaby pomoc i podrzuciła lekarza do ich chatki na uboczu.
    Co do znajomości, jest między nimi spora różnica wieku, więc myślę, że mogliby znać się pobieżnie, jak większość ludzi w miasteczku.

    Co o tym myślisz? :)

    Jack Higgins

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jakoś ominąłem tą panią - pewnie przez ten urlop.
    Leah jest cudowna, naprawdę czytając opis przychodzą na myśl księżniczki Disneya... Z resztą i patrząc na wizerunek też. Pisze sie na jakiś wątek, jak tylko panna Mackenzie wróci z urlopu :D.]

    Eric

    Ps: dziękuje za wychwycenie błędu, tak mam jak za szybko piszę :D

    OdpowiedzUsuń
  24. Niebo miało ołowiany kolor a okolica zatonęła w szarawej mgle. Skrzypiący pod ciężarem Burów śnieg był jedynym dźwiękiem przerywającym głuchą ciszę. Mróz wciąż dawał się we znaki choć na kalendarzu dawno już zawitała wiosna. W Mount Cartier zwykle chłód i nawet latem temperatura rzadko przekraczała próg 20 stopni. Z jednej strony było to dość przygnębiające, ale chłód na dworze nie przekładał się w chłód w sercach mieszkańców. Kanadyjczycy potrafili odnaleźć tu spokój ducha i radość. Stan, w którym odczuwali prawdziwe szczęście. Miejscowy odpowiednik duńskiego hygge.
    Jack lubił tę mieścinę i nie chciał wyrwać się stąd za wszelką cenę, ale Mount Cartier nie dawało zbyt wielu możliwości zatrudnienia czy rozwoju. Co sprytniejsi, radzili sobie z deficytem miejsc pracy zajmując się robótkami ręcznymi w domowym zaciszu. Do tego trzeba jednak było mieć talent a takowego młody Higgins niestety po swoich przodkach nie odziedziczył. Imał się różnych zajęć, by trochę sobie dorobić. Chętnie pomagał mieszkańcom miasteczka, towarzyszył ojcu na polowaniach i nie bał się prawdziwej pracy. Aktywny tryb życia pozwolił mu wypracować dobrą kondycję fizyczną. Bystrości umysłu Bóg mu nie poskąpił, miał smykałkę do matematyki i fizyki, ale nie wiedział co z nią zrobić. Decyzję o wstąpieniu do wojska podjął zupełnie niespodziewanie. Pewnego tak samo szarego i zimnego dnia jak ten. Poczuł dziwny impuls który pchnął go w nieznane i być może byłby kolejną osobą, która uciekła przed monotonią Mount Cartier gdyby nie pechowy splot wydarzeń, który zrujnował mu plany i kilka lat ciężkiej pracy.
    Odetchnął zimnym powietrzem i pchnął mocno oblodzoną furtkę. Skrzypnęła donośnie i obiecał sobie, że następnego dnia czymś ją nasmaruje. Tupnął kilka razy pozwalając, aby śnieg z butów opadł na wycieraczkę przed domem i wszedł do środka. Rozebrał się w przedsionku i podszedł do kominka, gdzie tliły się ostatnie iskry. Przyłożył dłonie bliżej, próbując wyłapać jeszcze trochę ciepła a potem zabrał się za ponowne rozpalanie ognia. W domu panowała przejmująca cisza. Zbyt cicha na taką porę dnia. Podniósł się z kolan i rozejrzał wokół.
    -Dziadku? – powiedział donośnym głosem zaglądając przez uchylone drzwi do sypialni pana Higginsa. Mężczyzna siedział na podłodze oparty o łóżko. Twarz miał wykrzywioną w bólu.
    -Co się dzieje? Coś Cię boli? – natychmiast podbiegł do staruszka. Złapał go pod ręce i wciągnął na łóżko. Dotknął dłonią rozpalonego czoła. Oddech staruszka był płytki i nierównomierny. W ułamku sekundy położył na jego czole chłodny okład a potem wciągnął na stopy buty, złapał pierwszą lepszą kurtkę z wieszaka i wybiegł z domu. Od miasteczka dzieliło go nieco ponad piętnaście minut drogi pieszo. Biegiem pokonał ją w znacznie krótszym czasie. Policzki poczerwieniały mu od chłodu. Nie wziął ze sobą rękawic i jego palce zaczęły powoli sztywnieć od mrozu. Kiedy wbiegł do przychodni przydomowej jedynego w miasteczku lekarza przedostatni pacjent opuszczał właśnie gabinet. W poczekalni siedziała tylko młoda dziewczyna, którą znał, ale nie zażyle.
    -Musisz mi pomóc, dziadek ledwo żyje.- powiedział darując sobie wszelkie uprzejmości. Sytuacja wymagała szybkiej reakcji.


    Jack Higgins

    OdpowiedzUsuń
  25. [Cześć, dziękuję za tak miłe powitanie. Muszę powiedzieć, że obie Twoje panie są naprawdę przyjemnymi postaciami, a treść kart jedynie zachęca do wątkowania. Z ogromną chęcią napiszę coś z którąś z Twoich pań (najchętniej porwałabym obie na wątek, ale na ten moment nie chcę brać za dużo wątków, ponieważ chwilowo jest u mnie dość gorąco, a nie chcę nikogo zaniedbywać!). Bardziej skłaniałabym się chyba właśnie do Leah - uwielbiam to imię! - chociaż Nancy również jest przyjemna. W każdym razie, ja jestem na tak i tutaj mam pytanie: potrzebujesz jakiegoś konkretnego powiązania? Szukasz czegoś konkretnego w wątku czy mogę swobodnie puścić wodze wyobraźni? :)]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  26. [Joseph co prawda ratownikiem nie jest, ale z wodą wiele ma do czynienia, więc może uda się coś zaradzić na to tonięcie. Nie wiem, czy to ma jakiekolwiek znaczenie, ale Leah jest jego rówieśniczką, a pod kartą nie wisi informacja o limicie wątków, dlatego też przywędrowałam tutaj.
    Joseph do Mount Cartier zawitał niedawno – może nawet któregoś czerwcowego dnia 2017 roku, więc trochę wyprzedzam czas, ale przecież wątki i tak się w nim rozciągają. W związku z tym jego byciem przyjezdnym właściwie powinno się rozpocząć od zera, od początku znajomości, co pewnie nie każdego ucieszy. Jeśli i Ty tego nie lubisz, możemy założyć, że zdążyli już na siebie wpaść, przedstawić się, zamienić ileś tam słów, ale z wiadomych powodów raczej nie będzie to zaawansowana znajomość. Nie wiem, jak wolisz – i tak będzie trzeba przejść do pomyślenia nad jakąś konkretną sytuacją wątkową. ;D]

    Joseph Stitt

    OdpowiedzUsuń