Zaniemówił na widok głowy ojca roztrzaskanej o ostry kamień, nie wyjąkał ani słowa na pogrzebie matki, która zmarła kilka lat później nie wyraziwszy zgodny na amputację zakażonej do kości nogi, jeśli można być samotnym w zaściankowym miasteczku, on właśnie jest, choć przecież stanowi niemal stały element wystroju w BnB. Mieszkańcy Mount Cartier nazywają go Zaklinaczem Koni, mniej czule mówią, że zgnuśniał i postradał zmysły od nadmiernego kontaktu z nimi, że pieprzy chłopca stajennego, a ściany domu wykleja wycinkami wyrazów z książek czy gazet.
Simon nie zaprzecza. Zasadniczo wyraża niewiele, długopis i sfatygowany notes zawsze w pogotowiu to tylko pozory, butne mógłbym, gdybym chciał, ale przecież nie chcę. Bo po co, to zbędne, rutyna chroniąca go przed obłędem zapewnia więcej, niż potrzebuje bez użycia słów. Uniesienie otwartej dłoni na wódkę, zamkniętej po piwo w barze, wskazanie na półkę z papierosami dla czerwonych Marlboro, zaprezentowanie tylu smukłych palców, ilu paczek pożąda, zdawkowe pokręcenie, skinięcie głową czy grzmotnięcie kupowanym towarem o ladę sklepu lub wypożyczaną książką o blat stolika w bibliotece, nawet w pokera bądź brydża zagra bez udziału zbutwiałego języka. To więcej niż mógłby chcieć, dosadniej niż chciałby wyrazić. Często niegrzecznie i niestosownie, ale jest mu wybaczone, bo zadziwiające zdolności, jakie bezgłośnie przejawia w temacie pracy z kłopotliwymi końmi ściągają do Mount Cartier klientelę nawet z sąsiednich stanów, nierzadko w sporym stopniu nakręcając turystykę mieściny.
Simon nie zaprzecza. Zasadniczo wyraża niewiele, długopis i sfatygowany notes zawsze w pogotowiu to tylko pozory, butne mógłbym, gdybym chciał, ale przecież nie chcę. Bo po co, to zbędne, rutyna chroniąca go przed obłędem zapewnia więcej, niż potrzebuje bez użycia słów. Uniesienie otwartej dłoni na wódkę, zamkniętej po piwo w barze, wskazanie na półkę z papierosami dla czerwonych Marlboro, zaprezentowanie tylu smukłych palców, ilu paczek pożąda, zdawkowe pokręcenie, skinięcie głową czy grzmotnięcie kupowanym towarem o ladę sklepu lub wypożyczaną książką o blat stolika w bibliotece, nawet w pokera bądź brydża zagra bez udziału zbutwiałego języka. To więcej niż mógłby chcieć, dosadniej niż chciałby wyrazić. Często niegrzecznie i niestosownie, ale jest mu wybaczone, bo zadziwiające zdolności, jakie bezgłośnie przejawia w temacie pracy z kłopotliwymi końmi ściągają do Mount Cartier klientelę nawet z sąsiednich stanów, nierzadko w sporym stopniu nakręcając turystykę mieściny.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz