"- Może jednak pojedziesz ze mną? W Vancouver na pewno znajdziesz lepszą pracę. Chcesz do końca życia piec ciastka i dekorować torty w jakiejś mieścince? Spróbuj wykorzystać talent gdzie indziej. Proszę cię Logan.
- Barbara... Nie chce. Tu się wychowaliśmy, tu pochowaliśmy rodziców, tu mamy dom oraz znajomych. Aż tak ci źle?
- Nie źle, tylko... Mam ambitniejsze plany. Przecież wiesz, że chcę zostać projektantką. Sądzisz, że rozwinę się tutaj? Oprócz ciebie nic mnie nie trzyma w Mount Cartier. Nie chcę cię opuszczać bracie, ale nie dajesz mi żadnego wyboru.
- Ty mi też nie, ale nie będę cię zatrzymywał. W końcu to twoje życie. Przynajmniej dobrze, że wiesz co chcesz robić głuptasie. Odwiozę cię na lotnisko.
- Dobrze... Ale i tak myślę, że zmienisz zdanie.
- Uważaj tam na siebie i obiecaj, że będziesz dzwonić.
- Obiecuje. Otwórz w końcu tę cukiernię uparty ośle..."
Maj, 2007 r.
Nie zakupił lokalu, nie wynajął ludzi i nie ma sieci dostawców. Niewielki dom rodzinny, niedaleko centrum Mount Cartier, przekształcił w lokum pełne ciepłego, przyjemnego zapachu cukru i czekolady. Wchodząc tam czułeś się jak w niebie, otoczony niesamowitymi cudami: puchową pianką, ananasowym ciastem, truskawkowo-bezowym tortem, pucharkami z galaretką i mnogością różnokolorowych ciasteczek. Mogłeś usiąść na chwilkę, porozmawiać przy filiżance herbaty i świeżo zrobionym serniku, zapominając o problemach kryjących się za szklanymi drzwiami cukierni. Coś jednak musi być w tej nazwie - "Heavenly Desserts".
Maleńki
interes prowadził mężczyzna, którego prędzej posądziłoby się o granie w
zespole aniżeli babranie w mące. Długie, spięte przy pracy włosy,
jasnoniebieskie oczy oraz kolczyki "idealnie" pasowały do
słonecznikowego fartucha, różowej posypki na torty i wiecznie umazanej
czekoladą twarzy. Tak samo jak niski, zachrypnięty odrobinę, ciepły
głos. Logan nie uważał, że wyróżniał się spośród mieszkańców Mount
Cartier. Ciężko to robić, gdy zna się wszystkich od dzieciństwa, nie
licząc szybko znikających przyjezdnych.
Życie powoli toczyło się do przodu, a interes się kręcił. Nie sposób zliczyć dni, które wypełnione były różnymi przygodami czy wydarzeń w których Logan brał udział. Do dziś pamięta siniaki po pamiętnym meczu hokeja, wywalającego się na niego Roya, śliczną Betty, no i oczywiście tego podrywacza Marka.
Nic jednak nie trwa wiecznie, a i Loganowi zaczynało czegoś brakować w życiu. Owszem, pokochał Mount Cartier i swoją małą cukiernię, ale... To co kochał musiał rozwijać. Nie chciał stać w miejscu w cukiernictwie, choć i tak w większości był samoukiem. Chciał tworzyć i chciał uczyć się od najlepszych.
Jeden telefon, ucieszona siostra i szybka decyzja o wyjeździe. Słowa Barbary się spełniły. Wszystko zrobił na prędko, by nie zdążył się rozmyślić. Zamierzał zapisać się do szkoły cukierniczej w Vancouver. Spakował bagaże i z rozrzewnieniem patrzył na swój rodzinny dom, stojąc z torbą na chodniku.
Drzwi "Heavenly Desserts" zamknęły się ostatecznie.
Życie powoli toczyło się do przodu, a interes się kręcił. Nie sposób zliczyć dni, które wypełnione były różnymi przygodami czy wydarzeń w których Logan brał udział. Do dziś pamięta siniaki po pamiętnym meczu hokeja, wywalającego się na niego Roya, śliczną Betty, no i oczywiście tego podrywacza Marka.
Nic jednak nie trwa wiecznie, a i Loganowi zaczynało czegoś brakować w życiu. Owszem, pokochał Mount Cartier i swoją małą cukiernię, ale... To co kochał musiał rozwijać. Nie chciał stać w miejscu w cukiernictwie, choć i tak w większości był samoukiem. Chciał tworzyć i chciał uczyć się od najlepszych.
Jeden telefon, ucieszona siostra i szybka decyzja o wyjeździe. Słowa Barbary się spełniły. Wszystko zrobił na prędko, by nie zdążył się rozmyślić. Zamierzał zapisać się do szkoły cukierniczej w Vancouver. Spakował bagaże i z rozrzewnieniem patrzył na swój rodzinny dom, stojąc z torbą na chodniku.
Drzwi "Heavenly Desserts" zamknęły się ostatecznie.
Czy jednak na zawsze?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz