
Jerome Wierich
Pije mleko wprost z kartonu i często zostawia otwartą lodówkę. Zapomina o płaceniu rachunków, nie wyrzuca śmieci, zbiera kupony promocyjne z gazet i kładzie nogi na stole. Wierzy w wielkanocnego zająca, nie potrafi używać śrubokrętu, lubi czytać ostatnią stronę książki na samym początku. Rozdziela czarne ubrania od kolorowych, robiąc pranie. Zasypia w salonie, głaszcząc kota i słuchając Beethovena. Piecze kruche ciastka. Pamięta o urodzinach brata. Kupuje cukierki na Halloween. Ogląda czarno-białe filmy. Milczy i mówi dużo na przemian. W poniedziałki próbuje topić się w wannie, bo nie potrafi zrobić jajecznicy. Je trzydziestosekundowy ryż z mikrofalówki, czyta przegląd sportowy, mimo że zupełnie nie obchodzi go hokej ani piłka nożna i zamiast prać skarpety, żeby były do pary, nosi dwie inne. Lubi liczyć piegi na cudzych nosach i pieprzyki na plecach. Nauczył się wiązać krawat w wieku lat trzydziestu, ale robi to zbyt rzadko, żeby uznać to za przydatną umiejętność. Przygarnia wszystkie opuszczone zwierzęta i jest właścicielem małe zoo, liczącego trzy psy, starego kocura, papugę i konia. Nic w mieszkaniu nie jest nowe: kanapa pochodzi z wysypiska, a czajnik to pozostałość po poprzednim właścicielu. Wącha kwiaty na łąkach i robi wianki, które później wiesza na cudzych płotach. Mógłby kochać cały świat, gdyby tylko świat dał się kochać. I wierzy w miłość jako istotę boską. Jesienią buduje karmniki, a wczesną wiosną sadzi w ogrodzie pomidory. Wierzy każdemu i nie wmawia kłamstwa, nie wyszukuje podstępów i daje z siebie wszystko, co tylko może. Oddałby własne serce, byleby tylko nie zabrało karmy dla jego zwierząt. Pije wodę źródlaną i nigdy nie zapomina o niedzielnym telefonie do matki. Połowę wypłaty wysyła rodzicom, w piątki po pracy jeździ do miasta i zabiera brata na spacer. Pokazuje mu liście i udaje, że jest jednym z nich. Pokazuje latawce i wie, że jest jednym z nich. Pokazuje motyle i chciałby nimi być, bo mają w sobie zaprogramowaną wolność w formacie pdf. Całuje obce dzieci w rozpalone gorączką czoła. Zdziera sobie gardło na kolejkach górskich i zajada się ze smakiem watą cukrową. Daje siebie i nie żąda w zamian nic, bo wszystko czego potrzebuje ma już od dawna: te trzy psy, kota, papugę i konia. Resztę wypracuje, znajdzie bądź poprosi.
Max Riemelt.
To na dole ma w sobie linki, joł.
[Już go sobie przywłaszczam. Można?]
OdpowiedzUsuńNicholas
[Oficjalnie wyznaję miłość Jerome'owi, dorzucam glinianą ozdóbkę i ciastko. Genialna postać. c:]
OdpowiedzUsuńGreer/Cormoran
[Ojej, on jest taki uroczy, że Gina w swojej spokojniejszym wersji mogłaby trzymać się od niego z daleka, żeby go nie zranić. Ale Gina nie ma spokojniejszej wersji, więc Jerome nie powinien liczyć na taryfę ulgową;) Witam serdecznie, życzę dobrej zabawy i ewentualnie zapraszam do zmierzenia się z niepokorną Gi.]
OdpowiedzUsuńGina
Trochę mi przypomina takie duże dziecko. Pomimo trzydziestki na karku ma w sobie sporo młodzieńczego uroku, a widać to nie tylko na gifach, ale także w opisie postaci. No nie ma co, fajny Ci on wyszedł. Jak chce, może wieszać wianki na płotach każdego mieszkańca, póki nie zrobi się kolorowo w całym Mount Cartier. Witam administracyjnie i prywatnie. Wesołych i długich wątków życzę.
OdpowiedzUsuńJohnsee R. / Timothy W.
Pospiesznie wracali ze spaceru, który został przerwany przez silny deszcz. O ile on sam raczej nie czerpał przyjemności ze smagających jego ciało dużych kropli wody, o tyle jego syn z radością podziwiał mokry świat i przeskakiwał przez mniejsze kałuże. To właśnie Ross zobaczył psa, który bezsilnie usiłował schronić się, choć zdawał się kompletnie nie poruszać przednią łapą.
OdpowiedzUsuńI nie wiedział, czy wziąłby mokre zwierzę ostrożnie na ramiona, gdyby nie ingerencja syna. Może jego znieczulica rozszalała się do tego stopnia, że przestał być już tym dobrym, choć nieco nieodpowiedzialnym dzieciakiem? A może to towarzyszący mu czterolatek miał być jego sumieniem przynajmniej na chwilę, w której wciąż jeszcze był dzieckiem i daleko było mu do młodzieńczego buntu? Nie wiedział, nie potrafił odpowiedzieć. Po prostu intuicyjnie zmienił kierunek swoich kroków i szedł teraz prosto w stronę chyba jedynego gabinetu weterynarza w całej tej miejscowości, która momentami wydawała się być wręcz końcem świata.
Miał zajęte ręce, więc drzwi do poczekalni oraz gabinetu otworzył jego syn. Nie zapukał, bo przecież osiągnięciem było to, że dosięgnął i nacisnął klamkę.
– Przepraszam, ale jest sprawa, która w sumie jest psem – wypowiedział przyjemnie zachrypniętym głosem, kierując swoje słowa do przystojnego weterynarza, który siedział za biurkiem.
Ostrożnie odłożył psa na stół i spojrzał w te ciemne, wdzięczne ślepia. Już wtedy doskonale wiedział, że Ross będzie chciał tego psa, że tym razem nie odpuści. Dlatego wycofał się, odciągając swojego syna za rękę i w reakcji usłyszał tylko przeciągłe ale tato.
– Poczekamy – rzucił, wychodząc z pomieszczenia i kierując swoje kroki do poczekalni.
[Zanim administracja się zorientuje (chronię przed kaktusem!) - w spisie postów zauważyłam, że brakuje ci etykiety KP :D
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to jeden z moich pomysłów na wątek z inną postacią właśnie umarł śmiercią naturalną. W głowie uroiłam sobie, że mamy wrednego weterynarza, a tu taka niespodzianka.]
Solane
[Cieszę się, że Gi się podoba. To jedna z tych niewielu postaci, z których jestem naprawdę dumna i polubiłam tę małą wredotę.
OdpowiedzUsuńMoże ja cię wyratuję z pomysłem! Na razie wszędzie Gina jest przerażającą kobietą, która wszystkich zabija wzrokiem, a przydałby się jakiś moment słabości, żeby chociaż trochę pokazać jej ludzką stronę. Jerome mógłby się wybrać na spacer do lasu, gdy nagle usłyszy rozdzierający ciszę wrzask damy w opałach. Pobiegnie czym prędzej sprawdzić, co się dzieje i zastanie taki oto obrazek: Gina siedzi na drzewie, machając nogami, a pod nią czai się jakiś niebezpieczny zwierz, który może ją zjeść (do wyboru do koloru; węże, niedźwiedzie grizzly, wilkopodobne coś). Przynajmniej z jej punktu widzenia. Zawsze może się okazać, że coś, co wzięła za wilka, to tylko bezpański, zagubiony pies, a ona wpadła w histerię zupełnie bez powodu. Jerome mógłby się zacząć z niej śmiać, a Gi obraziłaby się na niego ze łzami w oczach. Oczywiście Jerome zostałby jej osobistym rycerzem na białym koniu, ale nie może liczyć na wdzięczność, zwłaszcza, że Gi będzie się bała, iż Jerome wszystkim opowie o zdarzeniu i zniszczy jej image twardej dziewczyny. A dalej jakoś się pociągnie. Może być?:)
Drogą wyjaśnienia: najpierw pewien ktoś miał być obecnym mężem, w ostatniej chwili się wycofał, zrobiłam z niego byłego męża i owy autor stwierdził, że zamknęłam mu możliwość dołączenia na bloga. Więc został z powrotem przerobiony na obecnego męża. Takie szaleństwa;)]
Gina
Poprawiłam tę etykietę. Masz szczęście, że Solane bardzo chciała się Ci pomóc, bo żeby nie zniszczyć jej starań, nie wstawię Ci kaktusa. A teraz graj ładnie i nie uciekaj, dobrze? ;)
OdpowiedzUsuńJohnsee R.
[Ojeja, ten gif, nie mogę oderwać od niego wzroku.]
OdpowiedzUsuńLilianne
[Jaki genialny, a gif mnie po prostu zauroczył. Życzę miłego pobytu na blogu ;)]
OdpowiedzUsuńTheo
[Dzień dobry i witam :> Ja mam już pomysł na drobne powiązanie, ale najpierw spytam, czy w ogóle masz ochotę na cokolwiek z moją Cam :3]
OdpowiedzUsuńCamille
[Ahhh młodzieńczy urok!
OdpowiedzUsuńKarta jest bardzo niebanalna. Pokazuje te wszystkie małe przyzwyczajenia Jerome'a co sprawia, że jest nam taki bliższy. Piękna, naprawdę piękna karta!]
Quinn
[Pomyślałam, że skoro Jerome tak bardzo lubi swoje zwierzaki, to na pewno nie pogardziłby wyschniętym pieczywem dla konia :) Mogliby się kiedyś dogadać i tak by wyszło, że od czasu do czasu by mu przynosiła wór tego, co zostało w piekarni. To by był jakiś punkt do zaczepienia.]
OdpowiedzUsuńCamille