A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie
Well now pride's gone out the window, cross the rooftops, runaway.
 

Anthony Homme

29 lat • radca prawny
garish parrot free bird proud peacock

Powściągliwy.
Powściągliwy w swoich czynach, emocjach, w ubraniu, w zachowaniu, w słowach. Dosyć majętny, jednak noszący się elegancko i bez przesady. Niekrzyczący o uwagę, chociaż tej nigdy mu nie brakowało, gdyż sam zapewnia sobie wystarczająco dużo zarówno rozmowy, towarzystwa, jak i zainteresowania. Za niedługo, jak tak dalej pójdzie, zacznie przeprowadzać fotosyntezę, chociażby po to, żeby uniezależnić się od pieniędzy. Mimo swojej ogólnej samodzielności - nie boi się przyjmować pomocy ani tym bardziej jej oferować, choć w jego przypadku wygląda to raczej chłodno i szorstko.
Kulturalny i zorganizowany do bólu: uśmiecha się wtedy, kiedy trzeba, oddycha w miarowym tempie, zaś kroki stawia według dawno wyznaczonej ich liczby, mającej obrazować także daną odległość. Przeprasza uprzejmie za najmniejsze potrącenie. Prasuje samodzielnie koszule. Jednorazowe maszynki do golenia faktycznie wyrzuca po jednym użyciu, nie tyle ze względu na rozrzutność, co lubość w zachowaniu porządku. Zachowuje bilans żywieniowy oraz biega codziennie rano w lesie, każdego dnia zwiększając dystans o odpowiednią jednostkę drogi.
Nie wyjdzie z domu w nieczystym ubraniu, nierozczesanych włosach lub nieogolony. Zresztą, zarost na jego twarzy wygląda dosyć kiepsko - różne drobne znamiona i piegi nie komponują się dobrze ani z brodą, ani tym bardziej - z wąsami. Nie przepada za koszulami ze względu na ich sztywność, dlatego kiedy tylko może, ubiera luźniejsze wdzianka, jak t-shirty czy bluzy, czasem marynarki. Za to nigdy nie można go zobaczyć w swetrze, gdyż uważa je za dobre dla niechlujnych panów po czterdziestce.
Lekko spiczasty, na szczęście prosty nos marszczy czasem w akcie zniesmaczenia. Mocno zarysowanie brwi przy tym ściąga delikatnie nad oczami, a i tak wąskie usta zaciska jeszcze bardziej. Nie mówi jednak nic - nie do tego przecież został stworzony.

52 komentarze:

  1. [ chodź na jakiś wątek, co? :D ]
    Giorgiana

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, przybiegam do Ciebie z gotowym pomysłem. To nie problem, co? W sumie wychodzi na to, że Twoja postać spadła mojej z nieba. Sprawa wygląda tak, że Shannon potrzebuje paru rad, ponieważ William usiłuje odebrać jej prawa rodzicielskie do małej Chloe, a ona kompletnie nie wie, co powinna w tej sytuacji zrobić. Myślę, że kobieta mogłaby umówić się na spotkanie z Anthonym, by podpytać go o to, jak to wszystko miałoby wyglądać i dowiedzieć czy istnieją szanse, by sąd zezwolił jej na widywanie się z dzieckiem bez obecności Willa. Reed wie, że zawaliła na całej linii, więc nie będzie starać się walczyć z Paquettem. Nie wiem, co prawda, co nam z tego wyjdzie, ale myślę, że nie będziemy mieć problemów, by w razie czegoś jakoś to dalej pociągnąć. ;)]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Rok starszy i można by było nad czymś pokombinować konkretniejszym ;p Co prawda z moją panią G. nie da się nie mieć wątku, więc i tu musi być. Facet prawie idealny (byłby gdyby miał 30) i być może utemperowałby Kate chociaż trochę :) Zapraszam do siebie :) ]
    K.Grey

    OdpowiedzUsuń
  4. [Witam cieplutko! Lubię pana.]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Wiem :C Można zacząć od czegoś zwykłego. Na przykład będzie biegał rano po tym lesie i nagle zobaczy coś czego nie powinno tam być, a mianowicie namiot. Gi nienawidzi ścian, męczy się w nich i czuje jak w klatce, dlatego po prostu postanowiła zrobić sobie od niej przerwę i rozbiła mały obóz. Mógłby pomyśleć, że to kłusownicy, a że akurat nie byłoby sezonu na polowania, to może postanowiłby zabawić się w bohaterów fauny leśnej. W ogóle ja to ich widzę jako ludzi, którzy skaczą ciągle sobie do gardeł, a w głębi siebie czują sympatię do tej drugiej osoby. Nie wiem czemu :C]
    Giorgiana

    OdpowiedzUsuń
  6. [Tajemniczy pan :3 Ładnie został opisany. Witam na blogu i życzę miłej zabawy. Zaproponowałabym wątek, ale po przeczytaniu karty nie mam zielonego pojęcia, jak można byłoby skrzyżować drogi naszych postaci :<]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dobre :D Mógłby ją podpuścić lekko, że np. nie umie zrobić czegoś więcej niż tylko zwykłe, jasne pieczywo. Mógłby też na początku trochę się po czepiać, że coś z nimi nie tak. Pomysł mi się podoba ^^ Jak wyjdzie, to się zobaczy. Zacząć czy Ty masz może ochotę? Czy jeszcze poczekać? :3]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  8. [Piegowate jest piękne! Bardzo piękne!
    Kombinujemy, jak najbardziej. Mnie przyszło do głowy tylko tyle, że można ich spotkać gdzieś poza miasteczkiem - kiedy on będzie biegał, a ona spacerowała. Może ją staranować, uratować przed łosiem, bohatersko donieść do domu, bo skręciła sobie kostkę - cokolwiek. Chyba, że masz coś lepszego, to chętnie!]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  9. [Damy radę, najwyżej pomogę Ci z tego jakoś wybrnąć, a jak się nie uda, to opiszemy to jakoś ogólnikowo i po problemie.
    W porządku. I tak będę zadowolona z tego, co dostanę. A więc czekam!]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  10. [O, to brzmi świetnie, bardzo mnie się podoba. Tylko że teraz Beth już by raczej z tego zrezygnowała - jej relacje z ojcem się pokomplikowały jeszcze bardziej i uległa mu, co do swojej przyszłości i studiów, więc pewnie próbowałaby się odciąć od muzyki.]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ojeeeja, musisz mi wybaczyć. Bo ja zacznę, ale dopiero po meczu. :C]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dziś - przed północą - pewnie mi się nie uda, ale zaraz po meczu się za to zabiorę. :D]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  13. Beth miała ledwie dziewiętnaście lat, a już nie mogła się połapać we własnym życiu. To nie tak, że była młoda, niezdecydowana, chciała niemożliwego, czy cokolwiek innego, co określało większość jej rówieśników. Ona doskonale wiedziała, czego chce, jednak, tak się składało, że właśnie tego nie chciał dla niej ojciec. A z nim ciężko było dyskutować. Próbowała, oczywiście, że tak. Może łatwiej by jej było, gdyby miała wsparcie, ale Tim ją odtrącił, ze względu na jej ojca właśnie, a ona przestała widzieć sens w walce o swoje. Zaczęła zastanawiać się, czy może jej tata nie ma racji. W końcu, musiała to przed sobą przyznać, co do chłopaka się nie pomylił. Ostrzegał ją, że będzie z jego powodu cierpiała - i miał rację. Inna sprawa, że on sam był tego przyczyną. Właśnie dlatego Beth nie miała najmniejszej ochoty nikogo oglądać. Zapragnęła wyjechać z Mount Cartier, a to mógł umożliwić jej ojciec, jeśli tylko zgodziłaby się spełniać jego wolę. Więc się zgodziła.
    Tima unikała, muzykę zepchnęła na dalszy plan. Prawdę mówiąc, całkowicie ją porzuciła. Pianino stało w kącie salonu i się kurzyło od dłuższego czas, nie śpiewała od dobrych kilku tygodniu, nuty wylądowały pod łóżkiem. Anthony'emu za pomoc podziękowała przez telefon, przez co miała okropne wyrzuty sumienia. W końcu tyle dla niej zrobił. Woził ją tyle kilometrów tylko po to, by mogła się rozwijać. Nie oczekiwał niczego w zamian, krył ją przed ojcem i braćmi, wspierał w trudniejszych chwilach. A ona zachowała się jak gówniara, którą w gruncie rzeczy była. Ale zdawała sobie sprawę, że jeśli zdecyduje się na rozmowę z nim, zmięknie. Nie mogła na to pozwolić.
    Unikanie go nie było takie trudne, jako że Beth rzadko opuszczała swoje własne cztery ściany, przynajmniej w ostatnim czasie. Problemem był tylko fakt, że Anthony nie odpuścił, dobijając się do drzwi i narażając się na gniew starszych braci dziewczyny, którym zdecydowanie nie podobał się fakt, że ich siostrę nachodzi dziesięć lat starszy mężczyzna.
    I chyba tylko z tego powodu w końcu zdecydowała się z nim porozmawiać. Nie mogła pozwolić, by mu jeszcze buzię obili.
    Była sama, kiedy zjawił się po raz kolejny, po dłuższym czasie. Przez chwilę myślała już, że odpuścił.
    Otworzyła drzwi, patrząc na niego skruszonym wzrokiem.
    - Przepraszam. - wydukała bez zbędnych wstępów, zagryzając niepewnie wargę.

    [Wybacz, słabo, ale wciąż ekscytuję się meczem. :D]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  14. Beth inwestowała w siebie. A raczej to jej ojciec w nią inwestował. Po prostu w nieco innym kierunku, niż by sobie tego życzyła, jednak czy miała prawo narzekać? Tyle dzieciaków w jej wieku marzyło o studiach medycznych, o jakichkolwiek studiach, których nie mogło podjąć z różnych względów. A ona dostawała to jak na tacy. To nie tak, że kompletnie tego nie lubiła. Lubiła naukę, ten świat zawsze ją fascynował, ale raczej w formie ciekawostki, jednak to muzyce chciała poświęcić życie. Tylko muzyka sprawiała, że czuła się spełniona, szczęśliwa i w pełni usatysfakcjonowana.
    Nie twierdziła, że odcina się od niej na zawsze, jednak trochę się w tym wszystkim zagubiła. Zbyt wiele skomplikowało się w jej życiu w jednym momencie, załamała ręce i nie miała pojęcia, co dalej. Nie była z tego dumna. Prawdopodobnie dlatego unikała Anthony'ego. Było jej zwyczajnie wstyd, że odpuściła, bo on, będąc zupełnie obcym człowiekiem, wydawał się mieć więcej determinacji w dążeniu do czegoś, co powinno być jej celem. A nie czerpał z tego przecież żadnych korzyści.
    Ledwie zdołała powstrzymać żałosny jęk, który chciała z siebie wydać, słysząc jego słowa. Czuła się tak mała i beznadziejna.
    Zamiast tego pokręciła tylko głową, z trudem zdobywając się na to, by patrzeć mu w oczy.
    - Nie mogę. - powiedziała cicho, zaciskając palce na drzwiach, o której się opierała. - I już nie będę mogła. Czekają mnie pracowite wakacje, a we wrześniu wyjeżdżam na studia. Nie mam czasu. - oznajmiła, w duchu przyznając, że brzmi to wyjątkowo okropnie. Jeszcze kilka tygodni temu mogła rzucić wszystko, cokolwiek robiła, kiedy tylko Anthony pojawiał się pod jej domem, gotów zawieźć ją na zajęcia, była przecież bliska tego, by postawić na swoim, by się usamodzielnić. Co, tak właściwie, się zmieniło? Chyba się wystraszyła. Po ludzku, po prostu się bała. Im bardziej czegoś chciała, tym bardziej to się oddalało. Bała się chcieć, bała się starać.

    [Nie, to pozytywna ekscytacja. <3]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  15. [Skromnie mi to wyszło ^^' Ale mam nadzieję, że ujdzie :>]

    Camille spędzała w piekarni pół dnia, z czego większość to było pieczenie, a dopiero potem proces handlowy. Gdzieś pomiędzy mieściły się jeszcze krótkie rozmowy i odpowiadanie na pytania, które dotyczy stanu zdrowia jej ojca. Zabawne, że wszyscy myśleli, że Robert jest już całkowicie niedołężny. On po prostu nie miał jak już wykonywać swojej pracy, a potrzebował jakiś środków do życia. Stąd wzięła się tu jego córka.
    Nie znała zdania na temat jej osoby, które mogło krążyć po Mount Cartier. Nie miała za dużo czasu, pracując w piekarni. Głównie dlatego, że nawet jeśli jej praca kończyła się około dwunastej, kiedy zapotrzebowanie na świeży chleb znacznie malało, potrzebowała dłuższej chwili na regenerację. Obolałe ramiona i krótki sen nie sprzyjały chęci integrowania się. Kontakt z ludźmi miała bardzo słaby, ograniczał się jedynie do tego w piekarni i gdy sama musiała zrobić zakupy. Nie kojarzyła wszystkich, którzy przyhcodzili. Czasami była na to zbyt rozkojarzona przez zmęczenie.

    Słysząc głośny dzowneczek wiszący nad drzwiami, zerwała się odruchowo z krzesła przy stole piekarskim i podciągnęła rękawy jasnoniebieskiej koszuli, które zsunęły się przez nieuwagę. Wychodząc z zaplecza, zaczesała niesforne kosmyki włosów, uciekających z niestarannego koka i spojrzała na gościa.
    - Dzień dobry - odparła przyjaźnie, ze spokojem. - Coś podać? Bułki na razie się skończyły, ale świeże będą za... - przerwała na moment, patrząc na zegarek na ręku. - Za dziesięć minut. Ewentualnie mogę jeszcze zaoferować chleb - skończyła, opierając ręce na biodrach zakrytych białym fartuchem.
    Dzisiaj wyjątkowo nie wyglądała jak sto nieszczęść, które wpadły do mąki i wytarzały się w resztkach surowego ciasta. Tylko ciemne, lekko opuchnięte powieki zdradzały odrobinę samopoczucie Camille. Ale ona sama wydzielała ze swojego wnętrza jakąś delikatnie płynącą, pozytywną energię, które nie pozwalała nikomu przypuszczać, że kobieta jest niezadowolona.

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  16. [Tak mi przyjemnie, że aż zaraz się rozpłynę od nadmiaru pochwał, a tak na serio bardzo dziękuję. Czy Laura w pełni mi wyjdzie, czy też nie moim zdaniem okaże się w wątkach, bo często mam wrażenie, że niestety rozjeżdżam się między treścią karty a fabułą z drugim autorem, że nie wszystko trzyma się kupy, to moje małe przekleństwo. Co do Anthony'ego, mam niejaki sentyment i upodobanie do absolutnie poukładanych, zdystansowanych postaci i bardzo chciałabym coś z tobą naskrobać.
    Laura na każdym etapie edukacji, czyli aż do liceum była szykanowana przez rówieśników, bo w tak małej mieścinie nic się nie ukryje, a chociaż nie lubimy obcych, dziwaków również nie darzymy wielką sympatią. Mogli chodzić razem do jakiejś szkoły, w końcu dzieli ich tylko rok różnicy, Anthony mógł być jednym z chłopców, na których Ona zupełnie nieskrępowanie gapiła się na każdej przerwie, a w ukryciu rzucała miłosne uroki. Ktoś mógłby nakryć ją na gorącym uczynku i doprowadzić do prześmiewczej konfrontacji między naszymi postaciami - Laura najpewniej uciekłaby z płaczem do domu, reakcję Tony'ego oczywiście pozostawiam tobie. Bo chociaż Barlow w tamtym czasie w pełni wierzyła w magię, akceptację środowiska stawiała na tak samo wysoko całkowicie świadoma, że tych dwóch rzeczy nie da się w żaden sposób ze sobą pogodzić, dlatego siedziała okrakiem (wciąż to robi) na barykadzie, nie wybierając żadnej ze stron.
    To chyba koniec, jeśli chodzi o moje jakże błyskotliwe pomysły na powiązanie. Myślisz, że da się coś z tego zrobić? Jakieś inne pomysły?]

    Laura Barlow.

    OdpowiedzUsuń
  17. [To jest dobre, nawet bardzo dobre. Laura spędza w lesie mnóstwo czasu na tych swoich rytuałach, zbieraniu zielska również, no i na zwykłych spacerach. Czy mogę mimo wszystko słodko uśmiechnąć się do ciebie przez monitor komputera i poprosić o zaczęcie, w jakimkolwiek terminie? Byłabym megawdzięczna.]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
  18. [dziękuję bardzobardzo, nie śpiesz się, ja mam serial do pooglądania. :D]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
  19. Zrobiło jej się niesamowicie przykro. Anthony miał rację, miał prawo nie mieć już ochoty z nią rozmawiać i w ogóle na nią patrzeć. Sama była na siebie wściekła, a cóż dopiero on, który tak jej pomagał, nie otrzymując nic w zamian. Nie dość, że nigdy mu nie podziękowała, to jeszcze kończyła to w taki sposób. Poczuła przez chwilę obrzydzenie do samej siebie za to, że w ogóle przemknęło jej przez myśl unikanie go, zostawienie tego bez żadnego wyjaśnienia. Owszem, może i jej powody były idiotyczne, ale kto jak kto, Anthony miał prawo usłyszeć cokolwiek.
    Beth naprawdę powinna się nad sobą zastanowić, bo zachowywała się już poniżej wszelkiej krytyki.
    Widziała, że się zdenerwował, obserwowała jego ściągnięte usta i napięte mięśnie twarzy. Gdyby miała być szczera, wolałaby, by coś z siebie wyrzucił. Że jest głupia, niepoważna, nierozsądna, cokolwiek. Może to dałoby jej do myślenia. Taka cisza, chłodna uprzejmość była najgorsza.
    A może to pogrążyłoby ją kompletnie. Sama już nie wiedziała.
    - Poczekaj... - powiedziała, kiedy chciał już wycofać się od drzwi jej domu. Zabrzmiało to może trochę desperacko, odrobinę rozpaczliwie, jakby co najmniej opuszczał ją długoletni ukochany, ale Beth naprawdę nie chciała tak tego zostawić. Nie mogła spalić za sobą wszystkich mostów, nawet jeśli miała już do Mount Cartier na stałe nie wrócić. - Potrzebuję... kogoś do rozmowy. - dodała cicho, wychylając się odrobinę w jego stronę. - Dostaję już do głowy. Możemy porozmawiać? - Posłała mu proszące, pełne nadziei spojrzenie, choć nie byłaby zaskoczona, ani nie miałaby prawa być zła, gdyby posłał ją po prostu do diabła. - Nie tutaj. Możemy się przejść?

    [Bardzo pięknie. Uwielbiam Anthony'ego.]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  20. [Bardzo, ale to bardzo mocno dziękuję Ci za zaczęcie, lecz usuwam Shannon, a na jej miejsce robię kogoś innego (jeśli mnie do tego czasu nie zabijesz). Zapiszę sobie Twój odpis - obiecuję, że nie pójdzie na marne! Jak tylko stworzę drugą postać, dołożę wszelkich starań, by wymyślić coś bardzo podobnego, żeby nie wyszło, że niepotrzebnie zaczynałaś. Przepraszam, nie bij. :<]

    Shannon

    OdpowiedzUsuń
  21. Uniosła brwi. Nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Ludzie, którzy tutaj przychodzili chcieli po prostu chleb albo bułki. Nie miała wielu klientów, którzy zadeklarowali, że chcieliby coś ponad zwykłe, pszenne pieczywo. Przez moment zastanawiała się, czy przypadkiem ten mężczyzna nie należał do tej mniejszości, ale potem stwierdziła, że to nie możliwe. Na pewno by go w tego kojarzyła chociażby z imienia.
    Spojrzała za siebie na drewniany regał, na którego półkach leżały talerze przykryte kolorowymi chustami. Była jedna osoba, która przychodziła tutaj po razowe bułki ze słonecznikiem i sezamem i istniała szansa, że nie wzięła wszystkiego.
    - Mam dwie bułki. Niestety nie są już takie świeże, bo piekły się jako jedne z pierwszych - odparła, gdy odchyliła jedną z chust. - Chce pan zobaczyć? - spytała, biorąc talerz i położyła go na ladzie. - Nie są na zakwasie. Nikt tutaj czegoś takiego nie kupuje - dodała jeszcze z delikatnym uśmiechem. Chyba nawet nikomu nie przyszłoby do głowy, że coś takiego jest i można to kupić w takiej piekarni. Camille jednak umiała robić podobne wypieki, tylko nie miała po co.
    Rzeczywiście była małą gadułą. Mówiła jednak spokojnie, przynajmniej się starała. Nie mogła nic na to poradzić. W piekarni była trochę samotna, pracowała przecież tylko ona, a lubiła odrobinę zamieszania. Przywykła do pracy w kuchniach, gdzie zawsze coś się działo, gdzie czasami trzeba było trochę improwizować. Lecz przede wszystkim mogła zawsze coś do kogoś powiedzieć.
    Umiała piec różne rzeczy. Żytnie, pszenne pieczywo to nie był wielki problem, jeśli już miała odpowiednie środowisko do pracy. Problem był raczej taki, że nie zawsze była na wszystko gotowa, jak można zauważyć. Piekła to, co ludzie kupowali i chcieli, a nie byli specjalnie wymagający. Tylko wszystkiego trzeba było dużo, zważywszy na fakt, że była to jedyna piekarnia w Mount Cartier. To się nazywała odpowiedzialność!

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  22. Od dłuższego czasu miała nieodparte wrażenie, że stanowiła książkowy przykład na to, jak rozdwojenie jaźni może stać się fundamentem egzystencji oraz sposobem na codzienne życie. Świadomość, że przeczy samej sobie w każdym ruchu i na jednym wydechu wypowiada przeciwstawne słowa nagle zaczęła uwierać w bok i dawać do myślenia. Kiedyś się tym nie przejmowała - rankiem przygotowywała ziołową maść na skaleczenia, by za godzinę z niemą furią o nieznanym pochodzeniu wyrzucać do pojemnika na śmieci kamienne amulety. Jeszcze wcześniej w ogóle się nie buntowała, pełna wiary w pogańską magię i ciche ceremoniały. A teraz? W miarę upływu lat samodzielnie zaszywała sobie powieki, coraz gęściej i dokładniej, by potem błądzić po omacku w mozaice poglądów, sposobów myślenia i systemów wartości. Coraz bardziej zagubiona, przestraszona i ślepa.
    A teraz szła, parła jednostajnym krokiem naprzód, po kolana w krzakach, zgniłych liściach i pokrzywach, próbując uchronić zawartość wiklinowego koszyka przez wysypaniem lub zniszczeniem. Drobnymi, ostrymi przekleństwami w duchu próbowała przekonać samą siebie, że nie ma żadnego sensu ani pożytku w zbieraniu ziół i zapełnianiu kolejnej półki w kuchni domowymi lekarstwami, których nikt nie potrzebował i nie chciał. Cała sytuacja pulsowała między wewnętrznym dramatem a czarną groteską rozgrywaną na jednego aktora w jakże urokliwej scenerii. Gdyby nie stłumione postękiwanie i inne, niezidentyfikowane dźwięki, zapewne wciąż by ze sobą walczyła. Potrząsnęła głową dla chwilowego oczyszczenia umysłu i wytężyła słuch, starając się zlokalizować źródło dźwięków.
    Niedźwiadek nie mógł mieć więcej niż parę miesięcy, ale nigdy nie była dobra w określaniu wieku zwierząt - była to jedna z rzeczy, której babcia nie zdążyła nauczyć Laury. Pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to karminowa skorupa krwi na tylnej łapie połączona z błyskiem metalu i brak matki malucha. Zwierzę musiało być uwięzione od dawna, skoro nie próbowało walczyć z sidłami, a powoli opadało z sił. Ludzie myśleli, że akurat ona, sobowtór drobnej, bladej dziewczynki w wianku z polnych kwiatów z minerałem na szyi będzie wiedziałaby, co zrobić w takiej sytuacji. Pozory. Gdy niepewnym krokiem pokonała ostatnie metry dzielące ją ze zwierzęciem i lekko drżąc, ni to z zimna, ni to ze strachu pochyliła się nad sidłami, runo leśne gdzieś z boku ostrzegawczo zaszeleściło. Szybkim ruchem z niemym przerażeniem na twarzy odwróciła głowę, spodziewając się drugiego niedźwiedzia, myśliwego - każdego prócz Anthony'ego Homme'a, a na jego widok odkręciła głowę w jeszcze szybszym tempie, oblana nagłym rumieńcem, zbyt pamiętliwa. Spojrzała na unieruchomionego niedźwiadka, cofnęła się o krok i pokręciła głową w wyrazie zupełnej niewiedzy. Jeśli dawna, przeklinana wiedza miała przynieść pomoc w podbramkowej sytuacji, to ta chwila właśnie nadeszła.

    [Dziękuję jeszcze raz za zaczęcie i miej do mnie cierpliwość - dawno nie pisałam, muszę się trochę rozgrzać, zanim poskładam w wątkach wszystko do kupy. D:]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A właśnie, masz preferencje, jeśli chodzi o długość odpisów? Bo ja mam tendencję do wydłużania odpowiedzi, nie wiem, czy spotyka się to z twoją aprobatą.]

      Usuń
  23. [Anthony niech się lepiej cieszy, że nigdzie w pobliżu nie było matki małego niedźwiadka, bo miałby wtedy jak nic bohaterski problem. Ale masz rację - wątpię żeby jeszcze kiedyś zdarzył się niedźwiadek, bo kto jest na tyle odważny żeby je ratować^^.
    Powinnam zacząć czy niee?]

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Czy on pochodzi z Mount Cartier? Nie widzę żadnych oznak, że jest inaczej, ale chyba jestem ślepa.
    Jeśli stąd, to można zrobić coś takiego, że za czasów liceum przyjaźnili się, ona wtedy jednak skupiała się tylko i wyłącznie na Danielu, którego znała od zawsze i to z nim miała nadzieje wiązać przyszłość. Może kiedyś coś do niej czuł? Nie potrafił znieść jej widoku u boku innego? Nie wiem, ciężko mi to określić. W każdym bądź razie ona wyjechała, by teraz po prawie dziesięciu latach powrócić, całkowicie sama. Nierozumiana przez rodziców, sąsiadów, znajomych, włócząca się ciągle po mieście by czymś się zająć. Może więc widziałby w tym wszystkim jakąś szansę? Bo czemu nie? Zawsze się świetnie dogadywali, czuli się swobodnie w swoim towarzystwie, czy coś...Nie wiem, naprawdę :C]
    Natalie Carter

    OdpowiedzUsuń
  25. [Też nie planuję zbierać, hm... ^^
    Niech ci jednak będzie, ale to już o normalnej porze dnia, bo wstawanie o 7 nie zachęca do dalszego pisania. Więc jutro coś podrzucę ;)]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Tutaj nie chodziło o dotknięcie w sensie dotyku ^^]

    OdpowiedzUsuń
  27. Beth uwielbiała muzykę. Żyła muzyką, odkąd pamiętała, muzyka była obecna w każdym momencie jej życia, głównie za sprawą mamy, dla której była równie ważna. Nie marzyła może o oszałamiającej, światowej karierze, zapewne równie spełniona czułaby się, mogąc edukować się w tym kierunku, a później edukować innych. Była po prostu prawdziwą pasjonatką. Szkoda, że nikt tego nie dostrzegał. Nikt, oprócz Anthony'ego.
    Czuła do niego nie tylko wdzięczność, ale i sympatię. Dużo sympatii. Potrafił ją rozbawić. Obojętnie jak przygnębiona wcześniej nie bywała, kiedy wsiadała do jego samochodu, czuła się lepiej. Nie tylko dlatego, że woził ją na lekcje muzyki. Oczywiście, nie patrzyła na niego tak, jak kobieta patrzy na mężczyznę, ale akurat wiek nic tu nie miał do rzeczy. Oprócz tych przedstawicieli płci przeciwnej, z którymi mieszkała pod jednym dachem, w życiu Beth od zawsze był tylko Tim. Całkiem naturalnie więc, nie rozglądała się nigdy za nikim innym.
    Odetchnęła wewnętrznie, kiedy jednak nie posłał jej na drzewo. Rozejrzała się nieco, jakby sprawdzając, czy przypadkiem któryś z jej braci nie wraca; chyba zaczynała mieć obsesję. Posłała Anthony'emu pełne wdzięczności spojrzenie, założyła buty i szybko wyszła z domu, opatulając się tylko grubym swetrem, bo lipiec w Mount Cartier do gorących nie należał. Zamknęła drzwi i, może trochę mężczyznę popędzając, opuścili szybko jej ogród, kierując się w stronę pobliskiego lasu.
    - Zagubiłam się. - przyznała szczerze po dłuższej chwili milczenia. Szli spokojnie jedną z udeptanych ścieżek, Beth patrzyła pod nogi, choć raczej nie dlatego, że bała się upadku. - Bo widzisz... To tak było od zawsze. No, prawie. Od śmierci mamy. Ojciec uważa, że lepiej wie, co jest dla mnie dobre, a ja... Długo nie potrafiłam mu się sprzeciwić. On i moi bracia uważają chyba, że mam siano w głowie i dam się wykorzystać pierwszemu lepszemu. Chcą dla mnie lepszej przyszłości, a muzyka mi jej nie zapewni. I takie tam. - Westchnęła cicho, rozglądając się po lesie, rzucając Anthony'emu tylko przelotne spojrzenia. - Próbowałam, naprawdę, w miarę swoich możliwości... Jestem słaba, pod tym względem mają rację, ale starałam się. I wyszło jeszcze gorzej. - Zagryzła wargę, spuszczając głowę.

    [Monolog Beth. Mnie się Anthony bardzo podoba, lubię tego typu facetów. A reszta nie wie co traci. W sumie, Beth powodzenia na blogu też nie ma zbyt wielkiego.]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Wydaje mi się, że na siłę by musiał z niej cokolwiek wyciągać. Nie lubi mówić o swoich przewinieniach, upadkach, których najzwyczajniej się wstydzi. Bo miała być kimś wielkim, a ostatecznie skończyła na dnie. I właściwie też zapewne unika ludzi, z którymi niegdyś miała wspaniały kontakt, bo wie, że właśnie oni będą ją osądzać. Ale sam zamysł na relacje nie jest zły, a jeśli chcemy się uprzeć na jakieś romantyczne wzloty, to w rzekę zawsze można wejść pierwszy raz.
    Możemy założyć, że totalnie pijana Natalie będzie szwędała się w nocy po mieście, robiła wszystko żeby nie wrócić do domu i nie słuchać tego jak bardzo zawiodła matkę. Może natknie się na niego? Może postanowi przygarnąć ją pod swoje skrzydła? Może ona nagle uzna, że on jest przecież tak słodki i dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Ech, po tej godzinie nie myślę.]
    Natalie

    OdpowiedzUsuń
  29. Wychodziła z nieco egoistycznego i w większości przypadków mylnego założenia, że jeśli nie zna właściwych mechanizmów działania, pozbawiona szóstego zmysłu postępowania w niecodziennych sytuacjach, lepiej, by nie reagowała. Miała powody, by uważać, że przynosi więcej szkody niż pożytku samą swoją obecnością, skrywane tuż pod skórą i gotowe do aktywacji w chwilach takich jak ta. Gdyby nie on, zapewne zostawiłaby niedźwiadka na bardziej bolesną niż powolną śmierć, przekonana, że pogłębi tylko cierpienie zwierzęcia bez względu na własne działanie.
    Kiwnęła głową, nie odrywając wzroku od futrzanego więźnia z przezorności przed nieodpowiednią reakcją na obecność Tony'ego. Była wyjątkowo wrażliwą na zmianę otoczenia bombą o małym zasięgu i nieprzewidywalnym działaniu, poruszona przez inne ciało w jakikolwiek sposób wybuchała, zwykła mówić i robić ostatnie, czego się po niej spodziewało. Wyobraźnia nabierała siły wobec niemalże nieznajomego, z którym łączyło Laurę tylko jedno, wyjątkowo nieprzyjemne wspomnienie - wciskała w uszy nastoletni śmiech, stawiała przed oczami szydercze uśmiechy, a na skórze rysowała gorące języki zawstydzenia. Żałosne. On zapewne już tego nie pamiętał, a ona niemal drżała pod wpływem dawnych emocji.
    Mrugała coraz szybciej, zaciskała i rozluźniała pięści niejako wściekła na siebie, że głowę zajmują błahostki, a tuż obok umiera zwierzę. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie wiedziała, co ma w tym momencie zrobić.
    - Tylko powiedz mi jak.
    Lustrowała wzrokiem każdy skrawek futra niedźwiadka, uparcie unikając jego wzroku. Bomba, która za wszelką cenę nie chce wybuchać.

    [A ja właśnie mam paskudny zwyczaj wodolejstwa, postaram się spiąć i nie serwować masła maślanego.
    O to się nie musisz martwić, na pewno tobą nie pogardzę. :D Niespotykane i/lub patologiczne postacie + kwiecisty styl to cała ja, taka już ma natura. Niewielu chyba można spotkać dziwaków mojego pokroju.]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
  30. Zazdrościła ludziom, którzy byli w stanie narysować w pewnym momencie życia wielką czarną krechę dzielącą egzystencję na przed i po, po czym wyzbyć się pierwszej części i ruszyć dalej, bez uwierających wspomnień czy dawnych przyjaciół. Umiejętność ta była o tyle użyteczna, o ile jej zdaniem wrodzona i Laura jak najbardziej została jej pozbawiona. Świadomość szalą przechyloną w stronę przekleństwa, uniemożliwiającą wygodne życie z pamięcią tego, co przyjemne i absolutne niezbędne do przetrwania. Nie, ona nawet w takiej sytuacji, naśladując ruchy Homme'a, naciągając drut do granic własnych możliwości nie mogła odpędzić się od myśli gdzieś z tyłu głowy, że wtedy, te cholerne dziesięć lat temu powinna szczerze i całkowicie wstydzić się za siebie. Zgrzyt metalu boleśnie wwiercał się w uszy, jednocześnie zagłuszając dywagacje ku niemej uciesze Laury, a mimowolne przyglądanie się skupieniu Anthony'ego tylko odpychało je na dno podświadomości, więc uwięziony niedźwiadek i spotkanie Anthony'ego znosiły się nawzajem i zapewniały chociaż chwilową równowagę. Paręnaście mrugnięć i wszystkie nitki zostały przerwane, drażniący odgłos piłowania ustał, a na jego miejsce wkroczyły głuche jęki zwierzęcia zmieszane z jego przyśpieszonym, ciężkim oddechem.
    Stwierdziła, że najwyższy czas przejąć inicjatywę i odciążyć chłopaka, który już na pierwszy rzut oka wyglądał na zgrzanego i zmęczonego. Zanim niedźwiadek zdążył zachłysnąć się wolnością i nagłym przypływem sił witalnych, co mimo wszystko mogło mieć miejsce, wprawnymi, lecz zbyt szybkimi ruchami wyplątała łapę z ostrych pozostałości drutu. Zdawała się jednak nie zauważać podłużnych nacięć na wewnętrznej stronie dłoni ani krwi zwierzaka pokrywającej skórę, powoli mieszającej się z jej własną. Pragnęła po prostu jak najszybciej zdusić dopiero co rodzące się wyrzuty sumienia, że tak niewiele w tej sytuacji zrobiła.
    - Możemy zawieść go do weterynarza moim samochodem. Mieszkam niedaleko.
    Nie było żadnych szans na wcześniejsze powiadomienie placówki o niespodziewanym pacjencie, nawet, gdyby mieli przy sobie komórki. Nie z zasięgiem skupionym wokół ścisłego centrum miasteczka. Laura zgubiła zresztą komórkę jakieś trzy miesiące temu i ani myślała o jej poszukiwaniu - świadomość, że nie posiada urządzenia była o wiele łatwiejsza do zniesienia niż ta, że jedynymi wpisanymi numerami są alarmowe, że nie ma nikogo, z kim mogłaby po prostu porozmawiać. Przygryzła wargę w nagłym półuśmiechu, lustrując niedźwiadka od góry do dołu, nagle rozbawiona perspektywą wspólnego taskania futrzanego cielska do domku na uboczu.

    [Hahaha, nie to miałam na myśli! Z reguły nie rzucam ludzi, chyba, że są jacyś średnio mili albo wątek zmierza naprawdę donikąd. Wtedy zresztą staram się ich uprzejmie informować. :D]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
  31. - To nic takiego. - odpowiedziała równie automatycznie jak karabin maszynowy wyrzuca z siebie kule, nie zaszczycając swoich dłoni choćby jednym spojrzeniem. Dopóki nie bolało lub bolało, ale receptory czuciowe nie miały zamysłu powiadamiania o tym szarych komórek, nie zamierzała poświęcać choćby myśli na szkody własne. Miała dosyć... osobliwe podejście do stanu zdrowia ciała i ducha swojej osoby. Kiwnęła tylko głową w odpowiedzi na drugie zdanie, by potem w milczeniu przyglądać się poczynaniom Anthony'ego. Można rzec, że otrzeźwiała, wytrząsnęła z powierzchni ciała sprzeczne emocje w stosunku do jego obecności i w końcu zaczęła zachowywać się, jak przystało na pospolitego obywatela, którym nigdy nie będzie i nie była. Metafora tykającej bomby na tą chwilę przestała obowiązywać.
    Zareagowała na jego prośbę natychmiastowo i pewnie, jakby oswoiła się nie tylko z bliskością Homme'a, ale też rannym zwierzęciem. Nieco opornie, ale tylko ze względu na słabość fizyczną przekręciła niedźwiadka na plecy, złapała pod pachami i uniosła tułów na tyle, by chłopak mógł go złapać we właściwy sposób, nieco zaskoczona nagłym naporem na mięśnie, ciężarem, którego normalnie nie doświadczała. Cóż, Tony wyglądał na nieco... wątłego, ale problem przeniesienia zwierzaka do domu Laury w pełni przerzucała na niego. Gdy tylko udało się podnieść zwierzaka, wymieniła z chłopakiem porozumiewawcze spojrzenie i bez słowa ruszyła do przodu, przez zbyt wybujałe runo leśne i ostre krzaki, uważnym wzrokiem poszukując wśród drzew i kamieni charakterystyczne punkty, które miały zaprowadzić ich do mieszkania. Wydostanie się z lasu wydawało się niepomiernie długim procesem, a może to Laura zawsze miała wrażenie, że w naturalnym środowisku czas płynie inaczej. Nie dało się jednak nie usłyszeć westchnienia ulgi ani nie dostrzec delikatnego uśmiechu tryumfu na jej twarzy, bo ani razu nie zgubiła drogi, co jak najbardziej mogło się zdarzyć.
    Domem nazywać zwykła drewnianą chatkę stojącą dosłownie paręnaście metrów dalej od wyraźnie zarysowanej granicy lasu, z gankiem i niewielkim ogrodem w przestrzeni między sosnową ścianą budynku a pierwszymi drzewami. Nie oszczędzono ani centymetra belek i kłód - w każdej względnie płaskiej powierzchni wyryto misterne wzory, znaki i słowa, niektóre w językach rozumianych tylko przez wybranych. Nawet okna nie zostały pozostawione w klasycznym kształcie - witraże z miniaturowych szkiełek we wszelkich odcieniach kolorów tęczy w pozornym tylko nieładzie. Stary pick-up o zdartej, miętowej farbie nie tylko zdawał się wpisywać w cały obrazek, ale też wydawał się być idealnym autem w sytuacji przewożenia dzikiego zwierzęcia.
    - Tył jest otwarty, możesz wpakować tam delikwenta, a ja pójdę po kluczyki.

    [Nie zamierzam wyprowadzać cię z tego myślenia! :D
    Okej, ty tak samo wołaj, jak coś nie będzie ci pasować.]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
  32. Zmarszczyła lekko brwi. Zaleciało jej tu nutką pewnego indywidualizmu i wyrachowania. Miała z nimi do czynienia we Francji w postaci wyrafinowanej klienteli, która nazbyt często życzyła sobie modyfikacji dań opisanych w kartach. Tu ktoś na diecie, tu jakieś uczulenie lub inne, mniej czy bardziej poważne wymogi, dające podstawę takim życzeniom.
    - Na chwilę obecną, nie - powiedziała z profesjonalnym chłodem, zmieniając swoje nastawienie. Nie chciała być nie miła ani arogancka, po prostu tak się nauczyła. Odczekała chwilę, wpatrując się spokojnie w mężczyznę, nim powiedziała coś dalej.
    Kwestią gustu było, kto jaki chleb woli. Mount Cartier większością decydowało, że chce drożdżowe, pszenne pieczywo. Kilka wyjątków w postaci ciemnego, razowego, ale również na drożdżach. Robienia chleba na zakwasie, to trochę więcej pracy i czasu i nie było sensu go piec, jeśli nikt tego nie kupował. Strata czasu i składników.
    - Dzisiaj też nie ma szans na takie wyroby. Ciasto nie zdążyłoby wyrosnąć - stwierdziła krótko. - Zapakować? - wskazała ruchem głowy na bułki, które wzięła wcześniej.
    Kwestią pana Homme było w tym momencie, zadecydować. Jeśli nie zadeklaruje się, że przyjdzie jutro po pieczywo na zakwasie, Camille na pewno go nie zrobi. Musiałabym zabrać się za nie już dziś wieczorem, by w cieple piekarni, w prostokątnych formach odpowiednio urosło. Nasz klient, nasz pan, ale bez odrobiny pazura nie będzie szacunku. Tego uczyła się zupełnie na początku. Że to ona rządzi w kuchni (w tym przypadku była to piekarnia) i jeśli wie, że jest w czymś dobra, nie powinna łatwo ustępować.

    [Nie szkodzi, nic na siłę ;> Postarałam się dopasować jakoś długość.]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  33. - Okej. - mruknęła pod nosem, nieco zrażona komentarzem niczym pięciolatka, której zwróciło się uwagę na ubrudzoną sukienkę, przy czym tak cicho, że chłopak mógł w ogóle tego nie dosłyszeć. Pchnęła drzwi domu nie udając nawet, że na co dzień zamyka je na kluczyk, przekonana o bezpieczeństwie domku na uboczu przez równie wątpliwymi włamywaczami. Nie w Mount Cartier. Ruszyła prosto do kuchni, przy okazji łapiąc w prawą dłoń kluczyki leżące na kominku. Jeśli Anthony naciskał na parę sekund skóry pod wodą, zamierzała wykonać prośbę choćby i dla świętego spokoju. Jednostajny stukot lodowatego strumienia o dno zlewu mieszał się z sykami bólu, wyraźne grymasy twarzy jednoznacznie wskazywały, że nie uważała ingerencji w dłonie za dobry pomysł, bo bolało i ten argument jej wystarczał. Laura stwierdziła jednak, że nie ma co się sprzeczać z Homme'm o wady i zalety opłukiwania ran. Gdy strzepnęła krople w powietrze z braku materiału do wytarcia, zauważyła, że metaliczna, karminowa maź dosięgnęła też rękawów grubej koszuli w kratę, więc czym prędzej ją ściągnęła i rzuciła na podłogę. Czarna koszulka na oparciu krzesła już na pierwszy rzut oka wydawała się za cienka, ale nie miała wyboru i nie chciała, żeby Tony na nią czekał. Upolowała jeszcze bluzę na wieszaku przy drzwiach i wybiegła z domu.
    Mieli szczęście, że data na kalendarzu wskazywała lipiec, a nie grudzień, inaczej mogliby w ogóle nie dotrzeć do celu. Aż za dobrze znała wąskie, nieodśnieżone dróżki prowadzące z mieszkania do centrum miasteczka, na których spędzała czasem i godziny, próbując wydostać się z klatki lodu i śniegu, sama. Nie grzeszyła cierpliwością, więc może i dobrze, że postronni nie mieli możliwości usłyszeć możliwości lingwistycznych Laury, jeśli o przekleństwa chodzi. Dzisiaj jednak już po dwunastu minutach, w czasie których zamieniła parę uprzejmych słów z towarzyszem, zaparkowała przed domem weterynarza, w którym parter został przerobiony na niewielką przychodnię. Bez zastanowienia wysiadła z samochodu, zatrzasnęła drzwi i podeszła do tyłu samochodu.
    - Potrzebujesz pomocy? - spytała zupełnie asekuracyjnie i znowuż przez nieco wymuszoną grzeczność, jakby nie umiała złapać z Tony'm wspólnego języka.

    [Jeśli chodzi o weterynarza, to przyznaję, że wymyślałam, bo nie mam pojęcia, czy przyjmuje gdzieś u siebie w domu czy jak. .___.]

    Laura.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Takie głupoty żem naplotła?!]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  35. [Hejhej, odpisywać Ci?]

    Kiedyś Shannon, a teraz Kayla

    OdpowiedzUsuń
  36. [Jutro coś dostaniesz, obiecuję - słowo harcerza!]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  37. [Od razu powinnam Ci się przyznać, że byłam beznadziejną harcerką... Okej, to teraz lojalnie uprzedzam, że jednak dziś nie dam rady odpisać, więc zrobię to jutro. Tym razem naprawdę. Nie ma, że boli - odpiszę i już!]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  38. Ethan Patel nie był jej problem, bo problem można rozwiązać w każdej chwili. Ethan Patel był jej koszmarem, prawdziwą zmorą i za nic w świecie nie szło się go pozbyć. Ani wcześniej, ani po trzech długich miesiącach użerania się z jego butą. O tym, że mężczyzna był… nie ukrywajmy, psychiczny i nieobliczalny, Kayla przekonała się bardzo szybko.
    Wszystko zaczęło się od niewinnego żartu, głupiego i dziecinnego dowcipu. Okej, właściwie to randki w ciemno. Kayla myślała, że czeka ją przyjemny, pełen plotek i babskich zwierzeń wieczór ze swoją najlepszą przyjaciółką w jakimś pubie w Churchill. Zaskakująco prędko okazało się, że rzeczywistość miała się zgoła inaczej, bo to nie Caitlin czekała na Kaylę na jednym z tych wysokich stołków przy barze, a jakiś, bądź co bądź, całkiem przyzwoicie wyglądający facet. Ciemnooki szatyn, biała koszula i duszący zapach drogich perfum - typowy miastowy. Nie trzeba było długo czekać, by blondynka domyśliła się, w co została wpakowana i komu się za to oberwie. Choć na samym początku miała ogromną ochotę odnaleźć Caitlin i wytargać ją za rude kudły, tak po chwili przypomniała sobie, że ma przecież dwadzieścia sześć lat, więc wypadałoby zachowywać się tak, jak na ten wiek przystało. Pamiętała, że podeszła do Ethana dość niepewnym krokiem, przedstawiła się z imienia oraz nazwiska i uprzejmie przeprosiła za koleżankę, która najwyraźniej minęła się z powołaniem, kiedy postanowiła, że zostanie nauczycielką, a nie zawodową swatką. Chciała wrócić do Mount Cartier pierwszym lepszym busem, więc czym prędzej podziękowała mężczyźnie za bezcelową fatygę i już, już ruszała do wyjścia, kiedy wtem Ethan poprosił ją, by została. A ona co? Po chwili wahania dała się namówić. Była młoda, wolna, towarzyska, więc dlaczego miałaby się nie zgodzić? Dlaczego miałaby nie skorzystać z szansy na miły wieczór w równie miłym towarzystwie? Przecież jeszcze wtedy nie wiedziała, że to “miłe towarzystwo” okaże się początkiem jej wszystkich kłopotów i że Patel bardzo szybko pokaże swoje zniechęcające oblicze. W mgnieniu oka z kulturalnego dżentelmena zamienił się w nachalnego bałwana, który za kilka kolorowych drinków oczekuje od kobiety czegoś więcej niż numer jej telefonu.
    Był namolny, nieprzewidywalny, walnięty, a momentami nawet agresywny. Choć bardzo szybko przestał wydzwaniać, to jednak wcale się nie poddał. Przyjeżdżał do Kayli prawie codziennie, odprowadzał ją z pracy do domu i prosił o kolejne wspólne wyjścia. Kiedy za każdym razem spotykał się z odmową, wściekał się i krzyczał na pół miasteczka. Za nic w świecie nie chciał odpuścić, więc prędko znalazł inny sposób na zbliżenie się do Walkerówny. Nie dość, że wypytywał o nią jej znajomych, to jeszcze zaprzyjaźnił się z jej ojcem. Nic dziwnego więc, że kiedy któregoś wieczora wróciła do domu, szczęka opadła jej z wrażenia, bo zastała w nim nikogo innego, a popijającego piwo ze starym Walkerem Ethana. Zamurowało ją. To właśnie wtedy postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i raz na zawsze rozprawić się z cholernym Patelem. Nie chciała mówić niczego swojemu tacie, bo było jej po prostu głupio - bez zastanowienia skontaktowała się z Anthonym i umówiła z nim na spotkanie. Liczyła, że mężczyzna pomoże wywalczyć jej zakaz zbliżania się.
    Nie znała Homme’a. Owszem, kojarzyła go i rozpoznawała, ale prócz kilku zdań, które zdążyła wymienić z nim na poczcie, nie miała okazji przekonać się jak dobrym - lub kiepskim - jest rozmówcą. Przed jego drzwiami zjawiła się punktualnie o dziewiątej. Zadzwoniła, zapukała i cofnęła się o krok, czekając, aż ktoś jej otworzy. W międzyczasie poprawiła trzymaną w jednej dłoni tackę z dwoma kubkami kawy na wynos z zajazdu i wzięła głęboki wdech. Miała szczerą nadzieję, że Anthony będzie w stanie jej pomóc. Bo jeśli nie on, to kto?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drzwi otworzyły się na oścież w tym samym momencie, w którym jej oczom ukazał się nie do końca przytomny Homme. Kayla nie szufladkowała ludzi i nie przypinała im konkretnych etykietek, lecz mimo wszystko nie spodziewała się zastać bruneta w takim stanie. Lekko zmieszana przymknęła rozdziawione usta i mimowolnie zatrzepotała rzęsami. Po krótkiej chwili zdobyła się na wyrozumiały uśmiech i uniosła papierową tacę nieco wyżej.
      - Porannej kawy, panie Homme? - zapytała rozbawiona, spoglądając na niego spod uniesionych brwi.

      [To ostatnio raz, kiedy musiałaś tyle czekać. I mam nadzieję, że pasuje Ci coś takiego.]

      Kayla

      Usuń
  39. [Dziękuję bardzo, bardzo! Mam nadzieję okazać się autorką wszechstronną, która podoła właśnie prowadzeniu postaci, nie będącej sukowatą suką.
    A Twój Pan mi się spodobał. Radca prawny, hoho, ma dużo wspólnego ze mną (radcą jeszcze nie jestem, ale jeszcze to słowo klucz, ha!). Wątek koniecznie.]

    Norah

    OdpowiedzUsuń
  40. [Odpiszę jutro! Szykuj się! <3]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  41. [Oh, dobry. Wybaczam na pewno, nic się takiego nie stało ^^ I czy wolisz kontynuować stary wątek czy zacząć nowy - Twoja wola ;)]

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  42. Zaskoczona Beth zatrzymała się, kiedy zrobił to Anthony, choć sama miała ochotę uciekać dalej od domu. Najlepiej do lasu, gdzie miała pewność, że nie natknie się na ojca, ani braci. Słowem się jednak nie zająknęła, spuściła wzrok na swoje buty, niczym mała dziewczynka, która poważnie nabroiła i zdaje sobie z tego sprawę. Oczywiście, że Anthony miał rację, we wszystkim, co mówił i co myślał, bo tego mogła się domyślać. Beth wszystko to wiedziała, była jednak zbyt tchórzliwa i za mało zaradna, by to mogło się udać.
    Zagryzła wargę. Od lat walczyła z tym, kompletnie zdradzającym ją w każdej sytuacji, nawykiem. Znów zapadła cisza, kiedy próbowała zebrać myśli, by przekazać mu wszystko jak najjaśniej. Nie oczekiwała już pomocy, ale naprawdę chciała, by zrozumiał, choć częściowo. Okropnie czuła się sama ze sobą, kiedy patrzył na nią w ten sposób, kiedy mówił do niej tym tonem.
    - Tima znam od zawsze, wychowaliśmy się razem. Wszystko wyszło jakoś... naturalnie. - Wzruszyła ramionami, odwracając wzrok i wbijając go w najbliższe drzewo. Ręce wsadziła w kieszenie swetra, nie wiedząc, co z nimi zrobić, bo wciąż skubała nerwowo paznokcie. - Ale, oczywiście, ojcu nie podoba się życie, jakie prowadzi, uważa, że zmarnuje mi życie... A Tim twierdzi, że za bardzo go szanuje, by robić coś wbrew jego woli. - urwała, we własnej głowie stwierdzając, że brzmi to niedorzecznie. - Chce, żebyśmy byli przyjaciółmi, ale ja tak nie potrafię. A on tego nie rozumie. - dodała z żalem, choć żal mogła mieć tylko do samej siebie. W końcu odważyła się spojrzeć na Anthony'ego. Niewiele jednak mogła wyczytać z jego twarzy. - Jeśli chciałabym edukować się muzycznie, musiałabym się sama utrzymywać, musiałabym sama zapłacić za te studia, bo ojciec by się, pod tym względem, nie ugiął. A tego tak strasznie się boję. - dodała niemal szeptem. - Boję się, że nie dam sobie rady, pracując i studiując... I wszystko zawalę. Boję się, że stracę rodzinę. Boję się opuścić to miejsce. Nie wiem nawet jak się za to zabrać. - Westchnęła cicho.
    Była tchórzem. Największym na świecie.

    [<3 Wróciłam! Tęskniłam za piegusem. <3]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  43. Jedyna styczność sądem, jaką miała, to tylko podczas sprawy rozwodowej. Nie licząc tego drobnego epizodu w jej życiu, nie wiedziała, jak dokładnie wyglądają procesy. Nie interesowała się tym, zwyczajnie nie pasowało to do jej branży. Dlatego nie wiedziała, skąd mógł wziąć się sposób bycia nowego klienta. Przyjęła, że po prostu taki jest i nic nie może z tym zrobić, więc drogą rozsądku lepiej przystosować się do sytuacji.
    - Ale pan nie - wzruszyła ramionami, uznając, że owijanie w bawełnę nie ma najmniejszego sensu. Mógł być pewien, że aż taką desperatką nie jest. Jeśli nie było w jego stylu tworzyć nieco przyjaźniejsze stosunki z ludźmi, przychodziło tu naprawdę dużo osób, z którymi Cam mogła takie relacje nawiązać. Tym samym wszyscy byliby zadowoleni.
    Nie musiał się obawiać o swój żołądek. Używała tylko naturalnych produktów, bez żadnych ulepszaczy. Nawet jeśli była w zwykłej piekarni, a nie ekskluzywnej restauracji, dbała o najlepszą jakość. To był priorytet.
    Skinęła nieznacznie głową, wkładając bułki do papierowej torby. Następnie wzięła pieniądze, chowając je do skrzyneczki pod ladą.
    - Do zobaczenia - powiedziała spokojnie, nieco bezbarwnie, jakby było jej to całkowicie obojętne. Cóż, nie była może specjalnie stanowcza i do pewnego momentu pozwalała innym na trochę więcej, ale nie robiła tego, bo była głupia. Raczej odrobinę naiwna. Mogła spełnić jedną, czy dwie zachcianki z czystej życzliwości i ewentualnej myśli, że ktoś to doceni. Prędzej czy później.
    Gdy był już w drzwiach, ocknęła się na moment, przerywając planowanie swojego dnia, po tym, jak już zamknie piekarnie. Na pewno wybierze się do Churchill po zakwas...
    - Jak się pan nazywa?

    Camille

    OdpowiedzUsuń
  44. Beth spłonęła rumieńcem, zdając sobie sprawę z faktu, że trochę za bardzo rozwiązał jej się język. Zawsze bała się obarczać innych ludzi swoimi rozterkami, a teraz zasypała biednego Anthony'ego tyloma informacjami, że nie zdziwiłaby się, gdyby stamtąd w tamtej chwili uciekł. Relacja z Timem, której, swoją drogą, miała coraz bardziej dość, wpływała jednak znacznie na nastawienie Mills do całej sytuacji. Zawsze miała w Timie oparcie, a w momencie, w którym najbardziej go potrzebowała – odsuwał się od niej. Przestawała widzieć jakąkolwiek przyszłość dla ich znajomości.
    - Nie, nie ma zamiaru. - odparła krótko, wzruszając ramionami i odrobinę się odsuwając. Posłała mężczyźnie przepraszające spojrzenie, po czym wbiła wzrok w czubki swoich butów. - Tu nie chodzi o odległość. - Pokręciła głową, odgarniając włosy z twarzy i nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Sama miała coraz większą ochotę uciekać. - Jeśli im się postawię, ojciec się wścieknie. Boję się tego, jak może zareagować. A gdyby, nie daj Boże, nie powiodło mi się, gdybym miała prosić go o pomoc... To się nie sprawdzi. Za nic. - Kręciła głową, sama nie wiedząc po co i dlaczego. - Doceniam twoją pomoc, naprawdę. - powiedziała nagle, podchodząc do niego i spoglądając mu w oczy. - Jestem ci ogromnie wdzięczna i przepraszam, że sprawiłam ci kłopot, że to poszło na marne... Ale ja nie mogę. - mruknęła bezradnie i odsunęła się. - Boję się. Przepraszam. - dodała cichutko i odwróciła się, chcąc jak najszybciej wrócić do domu.

    [Jesteś panem swego losu! Brawo, brawo. Nie to co Beth, ciapa.]

    Beth

    OdpowiedzUsuń
  45. [Karta mi się podoba, postać mi się podoba. Tylko pomysłu jeszcze nie mam ;) Ale taki schludny pan, to musi często do fryzjera pewnie chodzić...]

    Liverpool

    OdpowiedzUsuń
  46. To nie tak, że bawił ją jego nieco niechlujny wygląd. Szczerze powiedziawszy, to właśnie on zaważył na tym, że Kayla poczuła się w jego towarzystwie odrobinę pewniej, postanowiwszy się przy nim rozluźnić. Utwierdzona w przekonaniu, że przecież każdy ma prawo do niedyspozycji, zrozumiała, iż prawnik to też człowiek i że nie należy się go obawiać. Dzięki delikatnie podpuchniętym oczom oraz skołtunionym włosom, Homme, jak na zawołanie, stał się w jej oczach bardziej ludzki.
    Korzystając z jego zaproszenia, skinęła głową i weszła do środka. Bez słowa udała się we wskazanym przez mężczyznę kierunku i jak gdyby nigdy nic zajęła wybrane przez niego miejsce. Czekając, aż Anthony zrobi to samo, wykorzystała chwilę jego nieuwagi i rozglądając się po pokoju, doszła do wniosku, że pomieszczenie wydaje się być całkiem przyjemne (choć jak dla niej nieco zbyt surowe). Bądź co bądź, Kayla była zwolenniczką bardziej domowych i przytulnych wnętrz - niewielkich pokoików, włochatych dywanów, wiecznie rozpalonych kominków i rodzinnych zdjęć w kolorowych ramkach. To w takim wystroju wydawało jej się, że jest bezpieczna.
    Czując na sobie jego wyczekujące spojrzenie, oderwała oczy od jasnej, prostej firanki i zerknęła na niego spode łba. Po rozmowie telefonicznej, którą odbyli kilka dni temu, liczyła, że do tego czasu Anthony wpadł już na jakiś pomysł, który w końcu pozwoli jej uwolnić się od tego durnia Patela. Była pewna, że Ethan miał poważny problem z psychiką.
    - Jeśli potrzebuje pan skorzystać z łazienki, to proszę się nie krępować. - Nie miała pojęcia, jak powinna się do niego zwracać. Anthony, panie Homme? - Ja zaczekam, żaden problem - zapewniła go szczerze, a potem uśmiechnęła się ciepło. Nie powiedziała tego dlatego, bo przeszkadzał jej jego wygląd, a dlatego, że podejrzewała, iż mu samemu lepiej by się pracowało, jeśli doprowadziłby się do jako-takiego porządku. To, że w tej chwili mógł czuć się z deka niezręcznie, Kayla wywnioskowała po tym, że za każdym razem, kiedy widywała go na poczcie, mężczyzna prezentował się raczej schludniej. Nic więc dziwnego, że obecny Anthony Homme był dla niej niecodziennością. Oczywiście, zawsze mogła się co do tego mylić: przecież praktycznie go nie znała. - To jak? - zagaiła znienacka, uniosła brwi i od tak położyła sobie dłoń na dekolcie. - Bo jeśli chodzi o mnie, to ja naprawdę nigdzie się nie śpieszę. Kilkanaście minut nie zrobi mi żadnej różnicy.

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  47. Ale Kayla za nic w świecie nie chciała go obrazić! Wręcz przeciwnie - kobieta automatycznie zapałała do niego dodatkową dawką zaufania. Nie lubiła urzędników i jakoś nigdy nie darzyła ich szczególną sympatią, więc nieprzygotowanie Anthony'ego zadziałało wyłącznie na jego korzyść. Walker zobaczyła w nim człowieka, co machinalnie sprawiło, że przestała się krępować.
    - Oczywiście, ma pan rację, przepraszam - odpowiedziała łagodnie, a potem skinęła głową. - Tak, miejscowe służby nie zrobiły niczego, co mogłoby mi w jakiś sposób pomóc, a choć nigdy nie trzymałam w dłoniach kodeksu karnego, to jednak wydaje mi się, że pogwałcenie cudzej prywatności i namolne prześladowanie jest przestępstwem.
    Żyła tu już dwadzieścia sześć lat i jeszcze nigdy, naprawdę nigdy, nie spotkała się z tak oficjalnym mieszkańcem Mount Cartier. Cóż, w sumie nie powinna była mu się dziwić - Homme wykonywał swoją pracę. Ona na poczcie również starała się zachować choćby namiastkę profesjonalizmu, lecz przez wrodzoną swobodę, nie mogła zrezygnować z pogodnego zagadywania innych. Lubiła rozmawiać i nie wiedziała powodu, dla którego miałaby ograniczać się do chłodnego "dzień dobry" i "czym mogę służyć?".
    - Ale jakie bez podstawy? - zdziwiła się. - Przecież mówiłam panu, że ten człowiek jest niezrównoważony psychicznie. - Psychol! Miała czekać, aż rzuci się na nią z nożem? Absurd! - Z całym szacunkiem dla pańskiej osoby, ale czy kiedy spotyka pana odmowa ze strony kobiety, zamienia się pan w bezczelnego i nadpobudliwego goryla? Ethan Patel zagraża nie tylko mnie, ale również osobom w moim otoczeniu i wystarczy na niego spojrzeć, by wiedzieć, że coś z nim jest mocno nie w porządku - wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, zmarszczyła brwi i odwracając głowę, westchnęła ciężko. To oczywiste, że była zła. Jej policzki poczerwieniały lekko, a oddech odrobinę przyspieszył. Bała się. - Nie wiem - zaczęła na nowo, po czym wzruszyła ramionami i spojrzała na niego jakoś dziwnie niepewnie. - Naprawdę nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym powiedzieć, by przekonać pana, że ten mężczyzna jest niebezpieczny.

    [Mogłabyś odezwać się do mnie na maila (metabolic.cycle@gmail.com)? Bo chciałabym ugadać z Tobą dalszą część wątku, a tak byłoby chyba sprawniej.]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń
  48. [Urocze porównanie, nie ma co :) Sama buldożka nie mam, ale trochę mi się marzy, także zobaczymy jak to będzie w przyszłości. Co zaś się tyczy wątku - co powiesz na to, by ubarwić życie Anthony'ego właśnie za pomocą świnki? Norah mogłaby wychodzić z Vladem na poranne spacery do lasu i spotykać na nich Anthony'ego podczas codziennych przebieżek. Od czasu do czasu mogliby ze sobą rozmawiać i stąd by się kojarzyli. Przechodząc do konkretów - ktoregoś razu Norah odpięłaby smycz swojej kluseczce i na jej nieszczęście coś wyskoczyłoby z krzaków, tym samym strasząc Vlada. Pies uciekłby dziewczynie i kiedy później spotkałaby Anthony'ego zwerbowałaby go do poszukiwań. Co Ty na to? Jeśli pomysł Ci się nie podoba, pisz śmiało, postaram się wymyślić coś innego.]

    Norah

    OdpowiedzUsuń
  49. Nie wiedziała, co robić. Kiedy Anthony powiedział, że bez jakichkolwiek konkretnych dowodów jej szanse na odseparowanie się od Ethana są praktycznie zerowe, Kayla zmartwiła się jeszcze bardziej. A więc jak miała się go pozbyć?
    - Czyli mam czekać, tak? - zapytała odrobinę zawiedziona, a potem zerknęła gdzieś w bok i westchnęła pod nosem. - Cudownie…
    Istniało coś, o czym mogła mu powiedzieć, ale nie zrobiła tego przez wzgląd na osobę, która również była w to poniekąd zamieszana. Jej problemy należały tylko do niej i Walker nie chciała wplątywać w nie nikogo innego. Poza tym, Kayla nie miała pojęcia, czy to, co zamierzała mu teraz przekazać przyniesie jej jakieś korzyści. Szczerze powiedziawszy, blondynka nie znała się na prawie - była tylko prostą mieszkanką Mount Cartier i jak większość tutejszej ludności wiodła bardzo spokojne oraz szczęśliwe życie - więc wydawało jej się, że zdradzając się z czymś takim, przysporzy sobie i Mike’owi tylko samych kłopotów.
    Mike był jej kuzynem, z którym dogadywała się lepiej niż ze swoimi przyjaciółkami. Był starszy od niej o rok i od dziecka traktował ją jak swoją młodszą siostrę: opiekował się nią, kiedy tego potrzebowała i dokuczał jej, gdy miał na to ochotę. Niemniej jednak, po skończonej szkole Mike wyjechał na studia, więc siłą rzeczy nie miał czasu, by widywać się ze swoją kuzynką tak często jak kiedyś. Ich ostatnie spotkanie odbyło się zaledwie miesiąc temu i, niestety, nie należało do najprzyjemniejszych. Wszystko przez Ethana Patela, który niespodziewanie podszedł do Kayli, kiedy ta stała przed księgarnią w Churchill, czekając na Mike’a i po raz setny zaczął nakłaniać ją na spotkanie. Narzucał się, próbował ją za sobą pociągnąć i wtedy ze sklepu wyszedł jej kuzyn: młody mężczyzna kulturalnie nakazał mu dać dziewczynie spokój, a wtedy Ethan rzucił się na niego z pięściami. Tak po prostu, bez najmniejszego powodu. Bójka nie trwała długo i choć dla Kayli wyglądała naprawdę przerażająco, nie skończyła się tragicznie. Mimo wszystko, żadne z nich nie zgłosiło niczego na policję, a Walker nigdy więcej nie chciała wracać do tego wspomnieniami. Właśnie dlatego kobieta nie była pewna, czy powinna podzielić się tym z siedzącym naprzeciwko niej Anthonym - bo czy pobicie nie było przestępstwem?
    Była lekko podenerwowana, na co wskazywał fakt, że co chwila przygryzała wargę, rozglądała się po pomieszczeniu i bawiła się własnymi palcami. Targana wieloma sprzecznościami wstała, rzuciła mężczyźnie pośpieszne spojrzenie i od tak podeszła do okna. Homme był jej radcą prawnym - musiała mu powiedzieć, koniec kropka.
    - Jakiś miesiąc temu między mną, Ethanem i jeszcze jedną osobą doszło do pewnego nieprzyjemnego incydentu - zaczęła niechętnie, uważając na to, aby starannie dobrać każde słowo. Czuła się dość niepewnie, więc by dodać sobie odrobiny otuchy, objęła się dłońmi wokół talii. Nie wiedziała czemu, ale było jej głupio. - Rzecz w tym, że… - urwała, zastanawiając się nad tym, jak powinna mu to wszystko przekazać. Kiedy zebrała się w sobie i otworzyła usta, by powiedzieć na ten temat trochę więcej, zobaczyła coś, co automatycznie wstrząsnęło każdym jej wewnętrznym organem. To Ethan Patel stał przed budynkiem, w którym obecnie przebywała i najwyraźniej szukał czegoś w bagażniku jakiegoś ciemnego auta. Kayla przełknęła ślinę, zachłysnęła się powietrzem i zacisnęła swoje drobne, blade palce na własnych bokach. Nagle zrobiło jej się strasznie niedobrze, a gdy tylko uświadomiła sobie, że Ethan wyciąga z ogromnego, czarnego worka jakiś gruby sznur, nie miała już żadnych wątpliwości, że przyszedł właśnie po nią. Mężczyzna zamknął bagażnik, a przez jej plecy przeszedł zimny, nieprzyjemny dreszcz. - O Boże… - szepnęła cichutko i nie marnując więcej czasu, zerwała się z miejsca, by gwałtownymi szarpnięciami naciągnąć zasłony i z przerażeniem na twarzy przylgnąć łopatkami do ściany obok. - On tu jest. - odparła śmiertelnie poważnie, wlepiając w Anthony’ego to swoje pełne przerażenia, ale i jakiejś dziwnej nadziei spojrzenie. - Przyszedł mnie zabić.

    [Wybacz opóźnienie.]

    Kayla

    OdpowiedzUsuń