Termin rozpoczęcia: 25.02 (19:40)
Termin zakończenia: Nieznany
Lokalizacja: Lokal w Squamish
Godzina na fabule: Wieczór
Status: Zamknięte
Zjazd absolwentów. To wydarzenie już od dawna krążyło po głowach byłych studentów miejscowej szkoły. Jednak nigdy nie znalazło się dość czasu by ktoś to zorganizował. Teraz, trzydziestopięcioletni ludzie postanowili w końcu odnowić stare kontakty i sprawdzić jak się powodzi dawnym przyjaciołom.
Sesja ma miejsce w Squamish, jednak wątek rozpoczyna się od wyjazdu z Mount Cartier. Biorą w niej udział: Belinda Howland, Peter Wilson, Theodor Black.
Belinda czasem załowała. Żałowała, że całe swoje życie dążyła do rzeczy które tak naprawdę były nieosiągalne, że wyszła za meżczyzne, którego nigdy tak naprawdę nie kochała i skupiała się tylko na życiu, które mogłoby być warte uwagi i szanowane, kompletnie zapominając o zabawię. No chyba, że piła za dużo wina i knuła z koleżankami jakby tu znowu komuś uprzykrzyć życie. I tak naprawdę sama nie wiedziała czy chce jechać na ten zlot, oglądać miliony twarzy, które zapewne już teraz nie bały się tego co Howland może powiedzieć bo przecież oni wszyscy już dawno skończyli liceum, a Bells jakoś dziwnie lubiła trwać przy tym co było kiedyś.
OdpowiedzUsuńNie dość, że samochód jej się zepsuł to musiała tam jechać z dwójką obiboków, którzy ostatnimi czasy tylko i wyłącznie ją denerwowali, ale ona jakoś tak nie lubiła sobie bez nich trwać w tym zbyt cichym miasteczku.
Zgodziła się nawet na jeżdżącą piekarnię mimo, ze trzęsło nią w tym różowym czymś niesamowicie. Oparła głowę o siedzenie i spojrzała na Petera, który udawał, że skupia się na drodze.
- Czuję się jakbym nurkowała w basenie pełnym precelków! Stanę przed tymi dziwnymi ludźmi pachnąc niczym jakimś rogalik i to będzie twoja wina jeżeli dziwnie się spojrzą. - Mruknęła do niego, ale nawet się zaśmiała. Bo Belinda potrafiła być ludzkim stworzeniem, a co! - Może staniemy i kupimy jakieś wino, proszę!
[ Przepraszam razy sto, ale umieram na ból głowy i zaraz zasnę :(]
[Ja również przepraszam ):]
OdpowiedzUsuńPeter już dosyć długo czekał na ten zlot. Czasy szkolne wspominał zdecydowanie lepiej niż te z dzieciństwa. Palenie z przyjaciółmi papierosów w lesie, granie w klasy na podwórku chłopaka którego imienia już nie pamięta, jeżdżenie w dziesięć osób samochodem przeznaczonym dla czterech. To mu się podobało najbardziej. Nie był zbyt mądrym uczniem to też nauczyciele niezbyt za nim przepadali.
Myślał o tym, że zaraz spotka tyle swoich kolegów i od razu morda mu się sama cieszyła. Nie przejmował się, że jako jeden z niewielu został w Mount Cartier i dorobił się tylko własnego vana (w dodatku różowego). Doskonale wiedział, że tamci ludzie są teraz albo prawnikami, sportowcami, albo bogatymi przedsiębiorcami. Nie obchodziło go to zbytnio, bo dzisiejsza noc miała być niezapomniana.
- Wyobraź sobie co by było jakby to Theo zawoził nas swoim samochodem z pracy. Wtedy pachniałabyś umarlakami, więc jak na mój gust precle są lepsze.- Peeta wykonał kilka manewrów i stanął pod jednym sklepem w miasteczku.- Zaraz wracam z tym całym winem- wszedł szybko do sklepu i kupił wino, które wiedział, że będzie Belindzie smakować. Wsiadł z powrotem do auta i podał zakupy kobiecie.- Mam nadzieję, że będzie ci smakować bo nie mam zamiaru się wracać po drugie wino- w końcu różowy van podjechał pod miejsce zamieszkania Theo. Peeta włączył drażniącą słuch muzyczkę z megafonów i zaczął trąbić.
Od jakiegoś czasu Theodor żył tylko myślą o nadchodzącym zjeździe absolwentów. Co prawda miał mieć on miejsce w Squamish, a nie w Mount Cartier, jednak uważał, że i tak będzie wyjątkowo. W końcu uda mu się ujrzeć tyle znajomych twarzy. Będzie także mógł ocenić, kto jak się zmienił. Zapewne wszystkich nieco zdziwi praca, którą wykonuje. W końcu wyjechał z miasteczka, żeby zostać zawodowym hokeistą, lecz jak widać na jego przykładzie, nie wszystkie plany i marzenia były możliwe do zrealizowania.
OdpowiedzUsuńStał przed lutrem, wpatrując się z rezygnacją w swoje odbicie. Ubrał się dosyć elegancko; bluzka w kratę, ciemne spodnie, nowe buty. Nawet jako tako udało mu się ładnie ułożyć włosy. Mimo tego, czuł, że będzie się marnie prezentował przy tych wszystkich ludziach. No, ale trudno. Nie powinien martwić się takimi rzeczami.
Kiedy usłyszał trąbienie samochodu przed domem, wszystkie troski odeszły w siną dal, a on z szerokim uśmiechem zbiegł po schodach w swoim niewielkim domku. Zgarnął jeszcze kurtkę z wieszaka i zamknął drzwi na klucz.
- Dzień dobry, wycieczko - przywitał się, wchodząc do różowego vana, który rzecz jasna był sto razy lepszym środkiem transportu niż karawan. Jednak jakie wywołaliby zdziwienie, gdyby przyjechali czarnym wozem z pracy Black'a! - Obstawiam, że po tym głośnym nawoływaniu sąsiadka nie będzie zbyt zadowolona - spojrzał sugestywnie na Petera, a później wskazał głową zaciekawioną starszą kobietę, stojącą w oknie. Gdy zobaczyła, że na nią patrzą, zasłoniła gniewnie zasłonkę. - No cóż... - Theo wzruszył ramionami i oparł się o siedzenie. - To co, ruszamy? - był wyjątkowo entuzjastyczny i już się nie mógł doczekać podróży.
Theo