A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Przeszłość nie chce, żeby ją zmieniać. Przeszłość jest nieustępliwa.



Nadine Ross
25 lat - urodzona w Churchill - przyjezdna z Ottawy - Zajazd u Annie
„Człowiek podobno składa się z czterech warstw. Bywa, że z trzech, w zależności od tego, w co wierzy. Standardowo jednak istotę ludzką budują na równi rozum, dusza, serce oraz ciało i stąd lubujemy się w twierdzeniu, że jesteśmy bytem zaprawdę złożonym lub - jak kto woli - nadzwyczajnie skomplikowanym. Prawdę powiedziawszy nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Kiedyś odnosiłam wrażenie, że ludzie po prostu lubią komplikować sobie życie. Teraz widzę, że to nie kwestia wyboru, a nieodłączna część naszej natury. Widzę, że nic już nie jest proste, bowiem nie jesteśmy już dziećmi. Nasza świadomość rozwinęła swoje listki i teraz dumnie pnie je ku górze. Coś, co kiedyś było czarne i białe, dziś jest także szare, jakby tego było mało: w kilkudziesięciu odcieniach. Od świeżej bieli, przez popiel, po głęboką czerń, a i czerń może być wronia lub krucza, lśniąca lub matowa, smolista lub węglowa. Biel natomiast może przybrać odcień mleka lub kości słoniowej, być jasna jak nieskazitelnie czysta kartka papieru i ciemna jak śnieg skąpany w mroku. Nie wystarczy powiedzieć tak lub nie, bo za wszystkim kryje się jakieś ale, stąd wywodzi się rodzina słów pośrednich takich jak być może, nie wiemprawdopodobnie i nie do końca. Nie ma jasno wytyczonej granicy między dobrem i złem, bo każde dobro może w efekcie wyrządzić zło i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wychodzi na to, że jesteśmy skomplikowani, jednak świat i rządzące nim prawa biją nas w tym na głowę. Nic zatem dziwnego, że idzie się w tym wszystkim pogubić. Mama mówiła mi czasem, że życie staje się o wiele prostsze, jeśli idąc jego ścieżkami zawczasu wybierzemy wartości, które będą nas prowadzić; lecz i to nie koniec. Wartości trzeba przecież egzekwować, a do tego potrzebujemy odpowiednich narzędzi. W tym miejscu należy cofnąć się do fundamentów naszej egzystencji, do serca i rozumu, do ciała i ducha. Możesz zdecydować, że przez drogę życia poprowadzi Cię rozum, aczkolwiek im dalej w las, tym więcej drzew, nawet jeśli wydaje Ci się, że z czasem powinno ich ubywać. Rozum zawsze będzie stawał na drodze podrygom serca, a serce niezmiennie będzie podważać jego argumenty. Ciało rzadko godzi się z duchem i duch nie zawsze ulega ciału. Kompletny chaos rodzi się jednak dopiero wtedy, gdy konflikt obejmie nie jedną, a obydwie pary. Nie ma nic gorszego niż dylemat serca i rozumu, w który wtrącą się ciało i duch. Wtedy już w ogóle nic nie wiadomo. Pewne jest tylko jedno - wszyscy umrzemy, do tego mi jednak dalej niż bliżej, choć kto wie?”
Przyznaję, zgubiłam się. I nie wiem, co zrobić, aby się odnaleźć. 
Nie wiem nawet, czy chcę. Czy w ogóle potrafię.

      Bliscy                 Dodatkowo      
                                                           odautorsko                                                          

17 komentarzy:

  1. Jak dobrze pójdzie to może będę pierwsza do chwalenia! Ale kto wie, z moimi komentarzami to bywa tak, że zanim dotrę do końca to mnie ktoś wyprzedza. W każdym razie chciałam Ci pogratulować zgrabnej, umiejętnie spisanej karty. Ma przyjemny, egzystencjalno-filozoficzny klimat, a do tego mam wrażenie, że jest bardzo przejrzysta i klarownie opisana. Co prawda niewiele dowiadujemy się z niej o postaci, czyta się raczej między wierszami, żeby coś wychwycić, ale i to ma swój plus: im mniej wiemy, tym więcej możemy odkryć na fabule. I takich oto olśnień fabularnych Ci życzę. Dużo wątków, jeszcze więcej weny i mnóstwa przyjemności z pisania!

    Scott, Andrew & Timothy

    OdpowiedzUsuń
  2. [Choć nie wiele wiem o Nadine, to muszę przyznać, że kartę czytało się przyjemnie, bo zgrabnie ją napisałaś. Lubię takie filozoficzne teksty. Zakładam, że przyjazd kobiety do Mount Cartier ma ukryte dno i to w postaci faceta, toteż trzymam kciuki, by wszystko ułożyło się tak, jak należy. Bawcie się dobrze i jak najdłużej – mnóstwa wątków oraz weny! :)]

    Ferran, Cesar & Tilia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Urocza babeczka :D Życzę Ci udanej zabawy, dużo weny, a przede wszystkim wytrwałości oraz owocnych wątków! :)]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej! Zacznę od tego, że mam nieodparte wrażenie, że już się skądś znamy. Kojarzę Twój nick i troszkę styl pisania.
    Co do samej karty, to bardzo mi się podoba. Tak jak i postać Nadine, o której swoją drogą za wiele nie wiemy.
    Zauważyłam kilka podobieństw między naszymi paniami. Dodatkowo w pewien sposób łączy je postać Jacka. Proponuję, o ile masz chęć rzecz jasna, wątek, na który póki co brak mi sensownego pomysłu. Ale myślę, że wspólnymi siłami uda nam się coś wykombinować :) ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  5. [Napisz do mnie na hangouts czy gg, to coś ustalimy :D
    44148056, lifenotfair2@gmail.com]

    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
  6. [Mi się bardziej kojarzy Amsterdam, niż BHS... Ale może to nieco mylne wrażenie :)
    napisz do mnie na maila: czarny.jezdziec69@gmail.com :) ]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurczę. Moje serducho boli, ale muszę odmówić ze względów zdroworozsądkowych. Jestem aktualnie w trakcie pisania magisterki i mam chyba najcięższy semestr na studiach teraz, więc ograniczam się w wątkach, których i tak mam już dużo za dużo. Ale nic straconego! Nigdzie się stąd nie wybieram (zresztą głupio, żeby Admin zniknął xD), więc jeśli nie teraz to na pewno kiedyś możemy się wziąć za wspólny wątek :). Tylko zapuść u Nas korzenie i nie uciekaj! :D

    Andrew & spółka

    OdpowiedzUsuń
  8. [Nie wiem który to już raz zachwycam się Twoją kartą <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć. Witam serdecznie na blogu. Dużo weny oraz czasu i samych wspaniałych wątków.
    Pani bardzo ciekawa wyszła, karta przyjemnie napisana a zdjęcie jest piękne :)
    Nie wiem jak u ciebie z pomysłami i chęciami, jeśli miałabyś ochotę to zapraszam do siebie :)]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  10. [Jaka ona jest piękna. *.* Czeeeść, witaj na blogu i życzę powodzenia z postacią oraz długiego pobytu, który mam nadzieję będzie owocował w same przyjemne dla oka wątki. :) Jeśli pojawi się chęć zapraszam do mojej marudy. ;) ]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  11. Dni w Mount Cartier mijały mu wyjątkowo spokojnie i monotonnie. Właściwie nie różniły się od siebie znacząco. Wstawał wcześnie rano, bo nie chciał zmieniać swoich przyzwyczajeń i porządku dnia. Jeszcze przed wschodem słońca, który w miasteczku następował nieco później, zakładał dres, sportowe buty i wychodził z domu a potem biegł przed siebie, pokonując kolejne metry. Lubił ten rodzaj spędzania czasu i w żadnym wypadku nie chciał dopuścić do tego, by jego kondycja fizyczna zmalała choć w małym stopniu. Odkąd dostał posadę ratownika górskiego, popołudnia spędzał na małym posterunku w górach. Sprowadzał z mniej uczęszczanych szlaków turystów, zaskoczonych nagłą zmianą pogody lub zbłąkanych. Zwykle zapuszczali się na długie wędrówki z drugiej strony gór, gdzie znajdowały się kompleksy narciarskie. Skuszeni pięknymi widokami zapominali często o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Czas na posterunku umilała mu Holly, która zajmowała posadę ratownika medycznego. Jej pomoc bywała nieoceniona podczas niektórych akcji i razem tworzyli całkiem nieźle prosperujący duet. Mieli też swoje zmiany, dzięki czemu nie musieli stale przesiadywać w oddalonym o dwa kilometry od wioski posterunku. Poza tym oboje zawsze musieli być pod wezwaniem, i kiedy dzwonił ich pager musieli rzucić wszystko i stawić się w pracy.
    Zaaklimatyzował się w miasteczku, ale nie mógł powiedzieć, że podoba mu się sytuacja w której się obecnie znalazł. Nawet jeśli nie wyglądał na człowieka, któremu jakiś czas temu zawalił się cały świat, gdzieś w środku wciąż nosił swój żal. Stale towarzyszyła mu myśl o tym, że przegrał swoje życie i nigdy już nie uda mu się pobierać wszystkich kawałków w całość. Mieszkańcy miasteczka także patrzyli na niego nieprzychylnym wzrokiem, szeptali po kątach niestworzone historie, które niekiedy sięgały do rangi absurdu, ale były doskonałym tematem na długie i chłodne wieczory i popołudnia.
    Starał się nie pokazywać w centrum miasteczka, jeśli naprawdę nie musiał tego robić. Odkąd dziadek znalazł się w szpitalu, nie dbał nawet o to, by cokolwiek sobie ugotować. Czasami jadł obiady w miejscowej knajpce, czasami po pracy wpadał do Zajazdu u Anne (patrz to już pomysł na wątek). A potem wracał do domu i każdego wieczoru walczył z tym, żeby całkiem nie złamać się nad szklanką whisky.
    Zapowiedzi huraganu sprawdziły się jak zwykle. Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, robiło się coraz zimniej. Jack przed zejściem z posterunku zabezpieczał wszystko dokładnie, bo wichura miała potrwać przynajmniej do rana. Zejście z gór także zajęło mu trochę więcej czasu niż zwykle. Na miejscu również zabezpieczył wszystko przed wiatrem. Zamknął dokładnie bramę, furtkę, wprowadził samochód do garażu. Wpuścił do domu psa. Wieczorem, kiedy w końcu miał chwilę czasu wyjął z lodówki zimną whisky, i wlał sobie trunek do szklanki. Nie robił tego wyjątkowo często, to pozwalało mu się rozluźnić po całym dniu pracy, zwłaszcza wtedy, kiedy sprowadzał kogoś z gór.
    Zanim w domu rozległo się pukanie do drzwi, zauważył przez okno otwartą furtkę. Zdziwił go ten widok, bo był pewien, że dobrze ją zamkną.
    -Chyba się starzeję. – mrukną do siebie. Kiedy mijał swojego psa, pogłaskał go po głowie. Nie zakładał nawet kurtki, bo miał zamiar wyskoczyć tylko na chwilę na zewnątrz i zamknąć furtkę. Dokładnie w chwili w której położył dłoń na klamce, rozległo się donośne pukanie do drzwi. Otworzył je więc i przez chwilę zabrakło mu chyba tchu. Nie wierzył własnym oczom. Nadine była osobą, której odwiedzin spodziewał się najmniej. To to mało powiedziane, że nie rozstali się w przyjaznej atmosferze. Krzyki i łzy były wprost proporcjonalne do uczucia, jakie ich łączyło. A raczej do uczucia jakim Jack ją darzył, bo po tym co zrobiła zaczął szczerze wątpić w jej intencje i uczucia.
    -Nadine… - powiedział tylko przytrzymując mocniej drzwi, kiedy podmuch wiatru chciał je z hukiem zatrzasnąć.
    -Wejdź, proszę. – dodał umożliwiając jej przejście. Zmarzła, co zdradzały mocno zaróżowione policzki.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Nadine, śliczne imię, kojarzy mi się z arabkami, sama nie wiem czemu - pewnie przez to brzmienie. Karta porusza bardzo ciekawy temat, egzystencjalny. Chociaż tak naprawdę niczego nie dowiedziałam się o Twojej pani, duże brawa za treść merytoryczną.
    Mam nadzieję, że zabawisz z nami na dłużej i stworzycie razem piękną historię.]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  13. Minęła go w drzwiach wyraźnie zmarznięta i weszła do środka a on w tym czasie próbował zebrać myśli. Jej wizyta wytrąciła go z równowagi, choć nie dawał tego po sobie poznać. Przede wszystkim Nadine była ostatnią osobą, jakiej się spodziewał. Nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś się spotkają a tym bardziej, że przyjedzie do niego tutaj, do Mount Cartier. Był przekonany, że kobieta nie chce mieć z nim nic wspólnego, co jasno dała mu do zrozumienia podczas ich ostatniego spotkania a nagle stanęła w drzwiach jego domu i zupełnie jak huragan, który szalał na zewnątrz, znów wywróciła cały jego świat do góry nogami. Jack miał do niej żal, choć nie dawał tego po sobie poznać. Nie mógł zrozumieć czym zasłużył sobie na to, jak go potraktowała ale jednocześnie nie chciał pokazać jak bardzo go to boli. Zamieniał swój smutek w złość, bo tak było łatwiej. Tak jak wtedy, kiedy zobaczył ich po raz pierwszy razem w objęciach. Porywczy charakter wziął nad nim górę. Stracił nad sobą panowanie i Bóg jeden wie jak skończyłby nowy wybranej panny Ross, gdyby Jack w porę się nie opamiętał. Całe zło świata spadło wtedy na niego, stracił ukochaną, stracił swoją pracę i wrócił na stare śmieci. Stał się jednym z tych przegranych, którzy nie zasłużyli na szczęśliwe zakończenie.
    Nie wiedział jaki jest cel jej wizyty. Była zbyt nieprzewidywalna. Jakaś część mężczyzny pragnęła tylko tego, by wziąć ją w ramiona, pocałować i nigdy już nie opuścić zupełnie tak, jakby to miało rozwiązać wszystkie problemy tego świata, ale Jack nie przyznałby się do tych myśli nawet sam przed sobą. Tak bardzo brakowało mu jej obecności, dotyku i całonocnych rozmów a jednocześnie chciał by po prostu zniknęła jego życia i nigdy więcej się w nim nie pojawiła. Chciał wiedzieć, czy nadal spotyka się z Rick’iem, ale jednocześnie nigdy by o to nie zapytał. Był zbyt dumny by jeszcze bardziej się poniżać. Teraz musiał zachować resztki godności.
    Zamknął za nią drzwi i poprowadził do salonu. W kominku palił się ogień ogrzewając całe pomieszczenie. Ta chwila milczenia wydawała się trwać w nieskończoność. Kiedy w końcu przerwała ciszę spojrzał na nią przenikliwie słuchając co ma do powiedzenia i zaraz zatęsknił za tą ciszą sprzed kilku chwil. W tej chwili rozwiała wszystkie jego i tak nikłe nadzieje. Czuł ten ból niemal fizycznie - jakby po raz kolejny wyrywała mu serce i w tej samej chwili znów poczuł się cholernie przegrany.
    -Zmarzłaś. – powiedział tylko podnosząc z sofy złożony w kostkę koc, którym okrył jej ramiona. Ani razu jednak nie spojrzał przy tym w jej oczy.
    -Napijesz się czegoś?- zapytał siląc się na naturalny ton głosu, co całkiem nieźle mu wyszło, biorąc pod uwagę emocje, które nim w tej chwili targały. Sam podniósł ze stolika szklankę z nalaną wcześniej zimną whisky i wychylił ją jednym haustem, tak jakby to miało w czymkolwiek mu teraz pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  14. W tej chwili chyba lepiej byłoby dla niego gdyby Nadine po prostu milczała, bo choć cisza była mocno krępująca, to jej słowa odbijały się głośnym echem po pomieszczeniu i jeszcze głośniejszym w jego głowie. Nigdy jeszcze nie czuł w sobie tylu sprzecznych emocji. Nikt wcześniej nie zranił go równie mocno. Właściwie kiedyś nie podejrzewał nawet, że jest to możliwe. Był jak skała, niewzruszony, silny i wytrwały. Do tej pory sądził, że nic nie może go złamać i bardzo się co do tego pomylił.
    Nie wiedział jakich użyć słów, bo wszystkie wydawały się nieadekwatne do sytuacji. Sam też nie wiedział, jak na to wszystko zareagować, bo toczył ze sobą wewnętrzną wojnę. Z jednej strony wciąż ją kochał, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Z drugiej jednak odczuwał strony wielką złość i gdyby tylko mógł, rozniósł by cały ten domek w drobny mak. Był wściekły dlatego, że w jedną noc zniszczyła całe pięć lat ich związku, że była zdolna do tego by wbić mu z premedytacją nóż w plecy. Wyznając mu miłość przez telefon, sypiała z innym mężczyzną. Wracał do domu przekonany o tym, że na niego czeka, że będzie mógł wziąć ją w ramiona, ale w ramionach miał ją już ktoś inny.
    Na stoliku postawił dodatkową szklankę a potem napełnił obie brunatnym trunkiem o intensywnym zapachu. Nie pił często, choć w Mount Cartier spożycie wieczorem małej porcji alkoholu było wręcz wskazane. Dział w końcu rozgrzewająco i rozluźniająco. A Jack zdecydowanie potrzebował teraz rozluźnienia.
    -Zamierzałaś mi powiedzieć…- prychnął pod nosem i pokręcił głową, bo czy istniał odpowiedni sposób na to, by dowiedzieć się o zdradzie? Czy bolałoby mniej gdyby powiedziała mu o tym przez telefon? Napisała list? Powiedziała osobiście w cztery oczy? Nie. Bo zawsze miałaby mu do przekazania tę samą, okropną wiadomość. Słuchał dalej jej słów, ale ani razu na nią nie spojrzał. Stał przy oknie, swój wzrok kierując na zewnątrz. Gałęzie drzew mocno wyginały się na wietrze i skrobały o szybę. Grzmoty stawały się coraz głośniejsze a ich echo przeciągle roznosiło się po okolicy. Deszcz bębnił w okna i parapety.
    -Nie rozumiem tylko jednego.- odezwał się w końcu i tym razem spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Milczał przez chwilę zbierając myśli a potem podszedł bliżej niej. To o czym mówiła brzmiało jak tanie usprawiedliwienie. Jeśli tak bardzo się pomyliła, jeśli miłość nie była dla niej wystarczająca, dlaczego wciąż trwała przy jego boku? Zastanawiał się czasami, czy była to jedyna zdrada jakiej się dopuściła podczas jego nieobecności. Czy podczas jego wyjazdów nie umilała sobie czasu z innymi facetami a ten ostatni okazał się po prostu pechowym.
    -Dlaczego zgodziłaś się zostać moją żoną Nadine?– zapytał w końcu. To pytanie, które nurtowało go chyba w tym wszystkim najbardziej. Nie potrafił tego zrozumieć. Dlatego też czuł się tak bardzo oszukany. Wracał z myślą o tym, że wezmą ślub a ona…
    -Dlaczego powiedziałaś ‘tak’ skoro już wtedy wiedziałaś, że nie chcesz takiego życia? – dodał już spokojniej podchodząc do niej tak blisko, by nie mogła uniknąć jego wzroku.

    OdpowiedzUsuń
  15. Los bywał przewrotny. Nadine odeszła od niego głównie dlatego, że za bardzo poświęcał się pracy. Splot wydarzeń sprawił, że przez ich rozstanie, a raczej jego reakcję na zdradę dziewczyny, został zawieszony w wykonywaniu czynności służbowych na czas nieokreślony. Źle trafił bo jej nowy wybranek miał daleko idące znajomości i to co normalnie uszłoby mu pewnie płazem, miało poważne konsekwencje. W gruncie rzeczy spełniło się jej życzenie. Jack nie wyjeżdżał już na misje zagraniczne, nie ryzykował życia w imię ojczyzny i stał się przeciętnym obywatelem. Tylko ona nie mogła się tym wymarzonym stanem rzeczy nacieszyć.
    -Kochałaś.- kiwnął głową dając znak, że wszystko jest już dla niego jasne. Nie musiała mówić niczego więcej. Zastanawiał się tylko nad tym, jak można w ciągu kilku dni czy tygodni przestać kogoś kochać, przelać uczucia na inną osobę. Co takiego było w nim, czego nie miał Jack? Czym tak bardzo ją do siebie przyciągnął, że zapomniała o nim? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie a im częściej o tym myślał tym większą złość odczuwał.
    Teraz patrzył na nią i był tak blisko, że czuł dobrze zapach jej perfum. Patrzył w jej oczy i miał nieodpartą chęć na to, by ją pocałować, przytulić i nie wypuścić już więcej z objęć. Wymknęła mu się z życia po angielsku, tylnymi drzwiami, bez pożegnania i miała ku temu swoje powody. A teraz ma swoje powody by wymazać go ze swojego życia i oddzielić grubą kreską zamknięty już rozdział ich związku. Wstał bo nie mógł dłużej znieść jej wzroku. Był zły na siebie, bo czuł się w dużej mierze winny sytuacji w jakiej się znalazł. Złość pozwalała mu też poradzić sobie jakoś z uczuciem przegrania, które stale mu towarzyszyło. Nie chciał tego pierścionka, nie chciał jej tutaj widzieć i rozmawiać z nią w taki sposób, w jaki teraz rozmawiali. Chciał być z nią blisko, albo wcale. Czuł się wewnętrznie rozdarty i nie pomagała mu świadomość, że zamieć przybiera na sile i prawdopodobnie będą na siebie skazani do rana. Kiedyś taka perspektywa byłaby więcej niż zadowalająca, ale teraz wszystko się zmieniło.
    -Skutecznie się na mnie odegrałaś za to, że Cię zawiodłem. - chciał jej powiedzieć, że gdyby wiedział jak to wszystko się potoczy, nigdy nie wyjechałby z kraju i jej nie zostawił. Poczucie zdrady jednak skutecznie mu to wszystko teraz utrudniało. Tak samo jak jej szorstki i chłodny głos, który ewidentnie świadczył o tym, że Nadine układa sobie życie po swojemu i przyjechała tu tylko po to, by załatwić stare sprawy, oddać mu pierścionek i zapomnieć o nim tak szybko, jak to możliwe. Chciał, by tak nie było, ale nie mógł nic na to poradzić.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nadine, pomimo tego, że była zdenerwowana, patrzyła na niego chłodno i zachowywała zimną krew. Ton jej głosu był ostry i szorstki zupełnie tak, jakby byli dla siebie wrogami. Jasno dawała mu do zrozumienia to, ze nic już do niego nie czuje, że ta zmiana wyszła jej na lepsze. Jack, w przeciwieństwie do niej, nie był jednak tak dobry w zapominaniu. W nim wciąż tliło się uczucie które skutecznie uniemożliwiało jakikolwiek krok do przodu. Nie sądził by mógł się z kimś związać, bo żadna kobieta nie była w stanie mu jej zastąpić. Czy jednak aż tak bardzo go nienawidziła, że nawet teraz robiła wszystko aby bardziej go zranić? Równie dobrze mogła odesłać choler*ny pierścionek pocztą. Nie musiała tu przyjeżdżać i wbijać mu kolejnego sztyletu w serce, bo rany po poprzednim były jeszcze całkiem świeże.
    Jack, wiedział o tym, że nie był idealnym partnerem dla Nadine, niestety zbyt późno zdał sobie z tego sprawę. Nie potrafił uszeregować właściwie piramidy swoich wartości. Na zmianę stawiał na piedestale pracę i ją. Długo pracował na swoją pozycję zawodową i nie potrafił tak łatwo z tego zrezygnować. Z drugiej strony chciał się już ustatkować, chciał mieć rodzinę, dzieci – z Nadine. Dlatego właśnie uklęknął przed nią tamtego dnia z pierścionkiem zaręczynowym. I myślał wtedy, że nic im już nie przeszkodzi, że kiedy wróci będą mogli się pobrać, kupić dom z ogrodem i wspólnie stawiać czoła wszystkim troskom. Nieświadomie jednak sam przyczynił się do jej odejścia. Ułatwił Richardowi zbliżenie się do kobiety bo był naiwnie przekonany, że Nana go kocha, że jest i czeka, że może jej ufać. Zawiódł się jednak potwornie i kiedy zobaczył ich razem nie opanował swoich nerwów i emocji, choć zwykle nie miał z tym problemu. Nadine była wtedy wyraźnie przerażona i dopiero po dłuższej chwili udało jej się go przywołać do porządku.
    Na chwilę wstrzymał oddech czując jak krew buzuje mu w żyłach. Jej słowa dotknęły go bardzo głęboko i trafiły w najczulszy punkt. Na jego obecną sytuację złożyło się wiele czynników. Między innymi było to następstwo jego ostatniej akcji w Afganistanie, podczas której w wyniku splotu wydarzeń i wielu pomyłek, zbombardowali niewłaściwy dom, w którym zginęło ośmioro cywilów, w tym sześcioro dzieci. Ta sytuacja do dziś go prześladuje. Prawdą jest, że Jack działał na rozkaz i to nie była jego decyzja. Mimo to miał wyrzuty sumienia, bo wtedy nie był pewien, czy mierzą właściwie. Nie był pewien na sto procent i nic z tym nie zrobił. Ten jeden raz nie zareagował tylko wykonał choler*ny rozkaz, który zrujnował mu całą wojskową karierę. Kiedy został zatrzymany i usłyszał zarzuty wiedział już, że nie wróci na misję. Sprawa musiała zostać zatuszowana, winni ukarani. Otrzymał wyrok w zawieszeniu ale nie został wydalony ze służby. Dopiero po awanturze i napaści na Richarda został zawieszony na czas nieokreślony.
    -Co Ty możesz wiedzieć o tym wiedzieć? Nie masz pojęcia o tym co tam się wtedy działo. – powiedział ostro, wyraźnie zdenerwowany. Zaraz jednak wziął głębszy oddech próbując się nieco uspokoić.
    -Gdybyśmy wiedzieli… - zaczął i urwał bo uznał, że kobieta wydała już swój osąd w tej sprawie.
    -Nie jesteśmy mordercami, Nadine.- Jack był żołnierzem a żołnierze nie działają sami, nie decydują o sobie. Oni wypełniają polecenia i rozkazy. Wypełniają decyzje swoich zwierzchników i nie ma tam miejsca na osobiste przemyślenia.
    -Wiedziałabyś o tym, ale wolałaś zadowalać Richarda w naszym łóżku. – powiedział donośniej niż powinien, ale zachowanie zimnej krwi nie przychodzilo mu teraz łatwo.
    -Piep*rzyłaś się z nim mają pierścionek zaręczynowy na palcu. – dodał i pokręcił głową z niedowierzaniem. Tak, to właśnie bolało go najbardziej. Bolało go to, ze ją dotykał i całował tak, jak robił do Jack.

    OdpowiedzUsuń
  17. Higgins nie do końca rozumiał to, dlaczego się u niego zjawiła. Pierścionek mogła mu przecież odesłać. Nie musiałaby go widzieć, znosić jego obecności, nie zszargałby jej nerwów. Ona jednak zjawiła się tu, w Mount Cartier, w miejscu do którego on sam nigdy nie zdążył jej zabrać pomimo tego, że ich związek był zaawansowany. Przez te wszystkie lata nie poznała jego rodziny, nie zobaczyła miejsca w którym się wychował i dorastał, z którego tak bardzo chciał uciec i do którego powrót był dla niego teraz udręką, czego na pewno była świadoma. Ta myśl wcale nie pomagała mu zachować zimnej krwi. Czuł się przegrany a ona mogła czytać z niego jak z otwartej księgi. Nie mógł przed nią ukryć tego, jak bardzo jest mu źle, choć bardzo się starał. Utracił grunt pod nogami i balansował nad przepaścią. W każdej chwili mógł się stoczyć, bo nie miał dla kogo walczyć. Tylko cudem nadal utrzymywał się na powierzchni a Nadine w tej chwili próbowała dodatkowo mu dopiec.
    Jack doskonale wiedział o tym, że nie był najlepszym partnerem. Dopiero teraz dostrzegał błędy, które popełniał, ale było już za późno na to, by je naprawić. Nadine układała sobie życie a on nie był już częścią jej układanki. Więcej… został już dawno zastąpiony. Nawet gdyby tak się nie stało sam nie wiedział, czy potrafiliby jeszcze żyć razem i zapomnieć o tym co się stało. Byłby to zapewne wielki test ich charakterów i uczuć.
    -Kiedyś Ci to nie przeszkadzało.- zauważył a potem ugryzł się w język. Kiedy kupił dla nich mieszkanie czy zabierał ją na wakacje nigdy nie narzekała na sposób, w jaki zarobił pieniądze. Nigdy nawet nie poruszali tego tematu. Nie rozmawiali o tym, że Jack potrafi odebrać komuś życie, że nie raz już to zrobił. Miał na swoim koncie więcej ofiar, niż seryjni mordercy odsiadujący wyroki w więzieniach stanowych. Czym więc się od nich różnił? Tym, że działał w imię prawa i pokoju…
    -Daruj sobie. – mruknął tylko w odpowiedzi na jej słowa. Jeśli zamierzała mu teraz sugerować, że kiedyś ułoży sobie życie z kobietą lepszą niż ona, to naprawdę niczego dobrego nie wnosiło. Nie sądził, by ktokolwiek mógł zająć jej miejsce tak samo jak nie sądził, by ktokolwiek mógł zbliżyć się do niego aż tak. Teraz właściwie niczego sobą nie reprezentował. Był nikim.
    -Naszemu też nie wróżył dobrze? - spojrzał na nią z wyrzutem.
    -Rick na pewno stanie na wysokości zadania i wybierze lepszy.- mruknął kiedy wychodziła na korytarz. Gdyby mógł roztrzaskałby teraz w drobny mak wszystko, co znajdowało się w zasięgu jego rąk. Był zły ale bardziej doskwierało mu uczucie bezsilności. Nie wiedział już, czy wciąż kocha Nadine, czy kocha jej wspomnienie. Bolała go jej obecność i jej brak. Czuł się kompletnie rozbity. Burzowe chmury na dobre zagościły nad Mount Cartier co rusz przypominały o swojej obecności głośnym grzmotem. Błyskawice rozświetlały niebo, wiatr głośno huczał a deszcz bębnił w szyby. Stał tak przez chwilę a potem mimo wszystko poszedł za nią. Zastał ją gotową do wyjścia. Otworzyła drzwi na zewnątrz, co przy takim wietrze wcale nie było łatwe, a kiedy to zrobiła, zimny podmuch wpadł do mieszkania. Kiedy otworzyła drzwi szerzej wiatr pchnął je z całej siły, klamka wysunęła się z jej dłoni a drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, otwierając się na oścież. Jack podszedł bliżej i zdecydowanym ruchem znów je zamknął.
    -Zostań.- powiedział cicho stojąc blisko niej.
    -Nie zachowuj się jak dziecko. Tam nie jest bezpiecznie.- dodał tylko.

    OdpowiedzUsuń