A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Rób to, co w głębi duszy czujesz, że jest dobre – dlatego że i tak zostaniesz skrytykowany, czy to zrobisz, czy nie.


  Eric Vert

28 lat - Stolarz

Nieco rozklekotany, granatowy furgon podjechał pod jeden z drewnianych domów na uboczu miasta. Stary pies, który wylegiwał się na ganku, podniósł tylko leniwie łeb i widząc samochód pana zamerdał ogonem, nie kłopocząc się nawet tym, by podnieść swój włochaty tyłek. Młody mężczyzna wysiadł z auta i mijając swego zwierzęcego przyjaciela, podrapał go za oklapniętym uchem. Spokojnie minął ganek, opierając jedną z dłoni o framugę drzwi, bacznie jej się przyglądając. No tak, znów trzeba będzie lakierować, ale czego się spodziewać po tak srogiej zimie. 
Eric znał ten dom od podszewki, każdą deskę i każdy gwóźdź, sam go zbudował od podstaw. Każdy, kto zna młodego Verta, dobrze zna także starą śpiewkę: „Znajdę żonę, jak skończę budować chałupę” i uśmiech na wiecznie niedogolonej gębie....
Jednak dom wydaje się skończony już od lat, a nadal jest pusty.

Eric jest najmłodszy z trójki rodzeństwa i mimo że ma dwie starsze siostry, to matczyna troska i nadopiekuńczość spoczęła przede wszystkim na ostatnim potomku.  Ojciec Erica może z poczatku sprzeciwiał się metodom wychowawczym żony, zbytnim ugrzecznieniu i pilnowaniu syna, ale po przegraniu wielu batalii zrezygnował z prób "ratowania" dziecka. Jednak chłopak świetnie sam sobie radził i zamiast piec z mamą ciasteczka, uciekał do warsztatu ojca, aby pomóc mu i podziwiać, jak tworzy cuda z drewna. To od niego Eric nauczył się kunsztu, oczywiście wszystko w tajemnicy przed rodzicielką, która by chyba osiwiała, widząc najmłodsze z dzieci z dłutem i szlifierką w dłoniach. 
Taki stan utrzymywał się dość długo. Eric był cichy, spokojny i uległy, aż do śmierci ojca. Chłopak miał szesnaście lat, siostry już dawno wyjechały podbijać kraj, a on został sam z matką. Wiedział, że nie można zamknąć warsztatu ojca i mimo sprzeciwów rodzicielki zaczął tam pracować. Najpierw po lekcjach, potem na cały etat, tworząc mniejsze lub większe meble, wykończenia domów i inne cuda z drewna. 
Wiele razy proponowano mu wyjazd z miasteczka, przeprowadzkę do większej metropolii, ale on twierdzi, że  nie wyobraża sobie żyć gdzie indziej. Tak naprawdę nigdy nie zostawi samej mamy, której odwdzięcza się za opiekę, nie zostawi warsztatu ojca, ani domu na wzgórzu... Ale oczywiście wprost tego nie powie, aby nie wzbudzać w nikim ani litości, czy niepotrzebnego poczucia winny u swojej matki. 

w wielkim skrócie
- w Mount Cartier od urodzenia - warsztat stolarski po ojcu - stoicki spokój - wręcz za spokojny- otwiera się tylko przy bliskich - w pracy perfekcjonista - w życiu nieporadny niczym dzieciak - jak już się odezwie bywa sarkastyczny - wydaje się być chłodny, jednak o tylko pozory - pupil, stary bigle Jaspers - mieszka na obrzezasz miasteczka-
___________________________________
Miało być tak pięknie, a wszyło jak zawsze. Nigdy nie napisze karty tak ciekawie jak mam w głowie, ale obiecuje nadrobić w wątkach.
Na zdjęciu Calvin Harris.
No co więcej, zapraszamy.

29 komentarzy:

  1. (Cześć! W karcie jest kilka błędów (metodom, nie "metodą"), ale poza tym nie wiem czego chcesz od tej karty, bo moim zdaniem czyta się ją całkiem przyjemnie. I jaki znowu nieporadny, skoro sam zbudował dom? :D Życzę dużo weny i wątków, a w razie czego zapraszam do okolicznego promyczka.)

    Leah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam również (i krótko, bo z pracy) w naszych progach. Taki swojski ten Eric, i spokojny, więc w sumie to bardzo na plus. Bawcie się tutaj dobrze, a ja życzę przy okazji mnóstwa wątków dla Was i masy weny dla Ciebie :)]

    Ferran, Tilia & Cesar

    OdpowiedzUsuń
  3. [A owszem, może ją spotkać na odludziu. No i wspaniała praca. Jakby na to nie patrzeć, również jest artystą. :D Również życzę wielu owocnych wątków i oby długiej zabawy na blogu. ]

    Noemi Shepherd

    OdpowiedzUsuń
  4. [Oj tam, nie przesadzaj! I za kogo ty mnie masz, myślisz, że nie stalkowałam Erica już w roboczych? ;) Według mnie karta wyszła ci bardzo dobrze (choć masz tam kilka literówek), a on sam jest niezwykle ciekawą postacią i idealnie wpasowuje się w klimat Mount Cartier <3 Chyba najlepiej byłoby zacząć właśnie od ich pierwszego, ponownego spotkania, a potem zobaczymy, co nam z tego wyniknie. Zacząłbyś nam? Mam sporo do nadrobienia i nie wiem, kiedy mógłbyś się spodziewać ode mnie ewentualnego zaczęcia, bo zawsze je trochę męczę, ale obiecuję się odwdzięczyć! Bardzo ładnie proszę<333]

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć. c: W przyjemny sposób napisana karta, a już zwłaszcza podoba mi się to, że został tutaj dla matki. Dobrej zabawy życzę na blogu i udanych wątków. ;)]

    Christian

    OdpowiedzUsuń
  6. [ W pierwszym zdaniu masz podwójną spację po wyrazie „pod”, w drugim powtarzasz „tylko”, chyba brakuje też przecinka po „i widząc samochód pana” i przed „by”, a także uciekło Ci „ć” w „podnieść”. W przedostatnim zdaniu pierwszego akapitu masz „spokojne”, a zdaje się, że chodziło o „spokojnie”, w ostatnim – „bo tak srogiej zimie”, powinno oczywiście być „po”.

    Każdy kto zna młodego Verta dobrze zna starą śpiewkę "Znajdę żonę, jak skończę budować chałupę" i uśmiech na wiecznie niedogolonej gębie... – może trochę lepiej wyglądałoby to w takiej wersji: Każdy, kto zna młodego Verta, dobrze zna także starą śpiewkę: „Znajdę żonę, jak skończę budować chałupę” i uśmiech na wiecznie niedogolonej gębie.... W moim odczuciu dodanie „także” uprawnia powtórzenie ;D, ale nie wiem, oceń sam.

    Wyrażenie „wydaje się być” to kalka (it seems to be), w języku polskim to „być” jest niepotrzebne, a więc poprawna wersja brzmiałaby (w tym wypadku): „Jednak dom wydaje się skończony już od lat, a nadal jest pusty”.

    W „przed wszystkim” zgubiłeś „e”, a tutaj „która by chyba osiwiał” zmieniłeś płeć matce. Po tej cząstce powinien też znaleźć się przecinek, brakuje go również przed „jak” w „aby pomóc mu i podziwiać jak tworzy cuda z drewna”. W „szlifierka” uciekł ogonek. Po „śmierci ojca” ponownie wkradła się podwójna spacja. ;)

    PRZEPRASZAM za takie przywitanie, zwykle tego nie robię (bo mi się nie chce, hehe), ale tak mi się rzuciło w oczy, że jedna czy dwie osoby wspomniała w komentarzu o literówkach, ale ich nie wymieniła. A karta jest całkiem ładna i przyjemna (jak i sama postać), więc szkoda, żeby takie drobiażdżki ją psuły, zaburzając płynność czytania.
    Cześć! :D ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  7. Gina drgnęła, gdy kątem oka wychwyciła ogromną sylwetkę, która zawsze nad nią górowała, jednocześnie sprawiając, że czuła się bezpiecznie i usłyszała koło siebie znajomy głos, którego nigdy nie mogłaby zapomnieć. Na chwilę przymknęła oczy, przeklinając w duchu wszystkich istniejących bogów za to, że akurat dzisiaj musiała wpaść na Erica w głupim sklepie, ale już po chwili opanowała się, uświadamiając sobie, że musi zachować się tym razem dojrzale, choć to nigdy nie była jej najmocniejsza strona.
    Brwi panny Reed podjechały do góry, a kącik jej ust uniósł się w kpiącym, wszystko wiedzącym uśmiechu, jakby wystarczyło jej jedno spojrzenie na przystojną twarz mężczyzny, by rozszyfrować, co takiego działo się w jego duszy, by bez żadnych problemów odgadnąć kłębiące się w jego umyśle chaotyczne myśli, pytania pozostawione przez nią bez odpowiedzi i pełne żalu wyrzuty. Zapewne ostatnie, czego się po nim spodziewała, to zupełnie normalne przywitanie, jakby wcale nie zniknęła na trzy lata, nie dając żadnego znaku życia. Zastanawiała się, czy w ogóle pamiętał o tej jednej nocy... Ale gdyby miała dla niego jakiekolwiek znaczenie, pewnie nie byłby w stanie do niej podejść na środku sklepu spożywczego i zachować się tak spokojnie, więc już miała swoją odpowiedź.
    — Cześć — odpowiedziała, specjalnie na niego nie patrząc i z udawanym namyśleniem postukała się palcem wskazującym o podbródek, przyglądając się półkom z płatkami. Nie było ich znowu tak wiele, jednak wpatrywała się w nie z takim uporem, jakby faktycznie nie mogła się zdecydować. Czyżby słynna, nieznośna zołza Mount Cartier bała się spojrzeć komuś w oczy? A może po prostu chciała zirytować Verta do granic możliwości, by wzbudzić w nim jakąś gwałtowniejszą reakcję? Z Giną nigdy nic nie wiadomo.
    W końcu zdjęła dwa różne opakowania i odwróciła się w stronę Erica.
    — Jak myślisz? Miodowe kółeczka czy czekoladowe płatki z małymi piankami? — spytała go z udawaną lekkością, nieco mocniej niż to konieczne zaciskając palce na kartonowych pudełkach, choć była to właściwie jedyna oznaka emocji, jakie wzbudziło w niej pojawienie się mężczyzny u jej boku. Wyglądała, jakby nic się nie wydarzyło, a jej relacja z mężczyzną w żaden sposób nie ucierpiała, jakby jeszcze zaledwie wczoraj wygrzewali się przed kominkiem w jej domu, żartując i pijąc korzenne piwo, jakby wciąż byli tymi samymi, nierozłącznymi przyjaciółmi, choć przecież minęło sporo czasu i wiele się wydarzyło. Może Gina rozminęła się z powołaniem? Zamiast robić karierę piosenkarki, powinna była zdecydować się na aktorską ścieżkę, bo Hollywood miała wręcz wypisane na czole, tak dobrze szło jej udawanie, że jej relacja z Ericiem w żaden sposób nie ucierpiała. A to, że za wszelką cenę unikała przechodzenia pod jego domem, nadrabiając sporo kilometrów, gdy musiała iść dookoła, było czystym przypadkiem. Wcale go nie unikała. Wcale a wcale.

    Gina ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Pokiwała lekko głową, wrzucając do wózka dwa opakowania czekoladowych płatków z różowymi piankami.
    — Dobra decyzja — pochwaliła Gina swojego dawnego przyjaciela. Zwłaszcza z rana była nieznośna i potrzebowała dużego zastrzyku cukru, żeby nie warczeć na wszystkich dookoła, a Eric... No cóż, Eric doskonale o tym wiedział. W końcu nie było w miasteczku nikogo, kto lepiej znałby jej codziennie zwyczaje, marzenia i największe słabości; bez zawahania potrafił powiedzieć, jaki jest jej ulubiony kolor, kto jest jej muzyczną inspiracją, jakiej potrawy nie tknie za żadne skarby i dlaczego tak strasznie nienawidzi Betty Farlow od czasów szóstej klasy. Czasami wystarczało jedno jego spojrzenie, by uspokoić zbierającą się w niej furię, innym razem kłócili się za sobą tak zaciekle, że aż trudno było uwierzyć, że miasteczko wciąż stało na swoim miejscu w nienaruszonym stanie. Byli najlepszymi przyjaciółmi, może wręcz bratnimi duszami, a potem... Potem wypili za dużo, wydarzyło się coś, czego żadne z nich nie planowało i następnego dnia Gina spakowała wszystkie swoje manatki, wyjeżdżając z Mount Cartier bez pożegnania. Po prostu rzuciła to wszystko, w trzy godziny podjęła decyzję o przeprowadzce do Los Angeles, upchnęła swoje rzeczy w jednej walizce i kupiła bilet na lotnisko, nie przejmując się tym, że podjęła kolejną wariacką, impulsywną decyzję pod wpływem chwili i własnego kaprysu. Właśnie taka była Gi – rzadko się nad czymś zastanawiała, nie przepraszała, po prostu robiła to, na co akurat miała ochotę i wydawało się, że nigdy nie żałowała. Z wyjątkiem tej jednej nocy. Jej cholernie żałowała... A może jednak nie do końca?
    Zresztą, to nie miało już żadnego znaczenia. Minęło zbyt wiele czasu, by wraz z Ericiem roztrząsali podobne sprawy... Prawda?
    — Idziemy — zakomenderowała Gina, lekko ciągnąc mężczyznę za rękaw jego koszuli i tym samym nakazując mu podążyć za sobą między sklepowymi półkami. — Ale za swoje piwo płacisz sam, jeszcze czego — zrzędziła, wrzucając do wózka przypadkowe rzeczy. Nigdy nie była dobrą kucharką i to prawdopodobnie nigdy się nie zmieni, jednak powoli miała dość odżywiania się paskudnymi zupkami chińskimi i potrzebowała jakiejś odmiany. Może jak ładnie poprosi, Vert ugotuje jej swoje popisowe danie? Problem w tym, że panna Reed nigdy nikogo o nic nie prosiła. — Jeśli masz zamiar mi cokolwiek wypominać, lepiej daj sobie spokój i zamknij jadaczkę. Jakoś nie zauważyłam, żebyś stęskniony czekał pod moimi drzwiami, chcąc się ze mną spotkać. Może to starzy znajomi mają mnie w dupie po tym, jak nie udało mi się w wielkim mieście, co? — prychnęła kobieta oschle, wciąż idąc przed siebie i nawet na niego nie zerkając, by sprawdzić jego reakcję. Pewnie była niesprawiedliwa, próbując zrzucić część winy na niego, lecz było w tym ziarno prawdy.

    Gina ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdyby nie to, że Gina szła do niego odwrócona plecami i kilka kroków z przodu, mężczyzna pewnie z miejsca zarobiłby mocne uderzenie za podobne słowa. Aż sapnęła, czując dziwny ucisk w brzuchu i bliżej nieokreślone, bolesne szarpnięcie w okolicy serca. Nikt nie miał pojęcia, przez co przeszła w Los Angeles, jak nisko w pewnym momencie upadła, a Eric uderzył w czuły punkt swoimi ironicznymi uwagami. W innych okolicznościach pewnie nie pozostałaby mu dłużna, jednak była za bardzo rozstrojona przez jego ponowny widok i nic błyskotliwego nie przychodziło jej do głowy. Po prostu nie miała siły na podobne starcie, zwłaszcza na środku sklepu spożywczego, nawet jeśli z reguły uwielbiała urządzać sceny i zwracać na siebie uwagę.
    Mount Cartier słynęło z plotek, których źródło znajdowało się przy jednym z najbardziej obleganych miejsc przez gospodynie domowe – przy kościele; przed mszą moherowe berety zatrzymywały się na moment, by w ramach swojego jedynego urozmaicenia podzielić się historiami wyssanymi z palca z resztą znudzonych mieszkańców. Gina dobrze wiedziała, że na jej temat krążyło milion opowieści; niektóre nawet ciekawe, inne zupełnie abstrakcyjne i przekoloryzowane. Na szczęście raczej nie zwracała uwagi na podobne informacje przekazywane od ust do ust przez znużone życiem kury domowe poszukujące w tym śpiącym miasteczku odrobiny niewyszukanej rozrywki, choć jako przedmiot tych opowieści zdążyła się dużo dowiedzieć na swój temat. Podobno wcale nie robiła wielkiej kariery w Los Angeles, a wylądowała w więzieniu dla kobiet o zaostrzonym rygorze za przemyt twardych narkotyków przez granicę amerykańsko-kanadyjską, pracę w ratuszu dostała prawdopodobnie dlatego, że rozłożyła przed kimś nogi, choć mimo usilnych prób nie udało jej się dowiedzieć przed kim, bo wyglądało na to, że samego burmistrza Conelly'ego o tak haniebny czyn nie podejrzewano. Wszelkie przytyki i pogłoski traktowała z politowaniem, bowiem naczelne plotkary z Mount Cartier pod względem swojej wyobraźni nie mogły się równać z tabloidami gorączkowo śledzącymi życie gwiazd, mimo to panna Reed czasem czuła nieodpartą pokusę zamówienia całego autobusu wypełnionego egzemplarzami Pięćdziesięciu twarzy Greya, żeby wszystkie te gospodynie znudzone życiem w końcu skupiły się prawdziwej sensacji, której im brakowało, zamiast wtryniać nos w nieswoje sprawy. Najwyraźniej jednak także Eric osłuchał się na jej temat już różnych historii i być może cześciowo miały wpływ na jego zachowanie.
    — Och, to takie miłe z twojej strony, że mimo wszystko uważasz te plotki za nieprawdziwe. W końcu przyjaźnimy się tylko dwadzieścia lat i powinieneś znać mnie lepiej niż miasteczkowe plotkary, ale nie krępuj się, jeśli chcesz mnie zapytać, czy rzeczywiście zaczęłam się puszczać, żeby dostać pracę — syknęła Gina przez zaciśnięte zęby. Złapała za koszyk i szarpnęła, wyrywając mu go z rąk. — Obejdzie się bez twojej pomocy. Niczego od ciebie nie potrzebuję, ty skończony dupku i lepiej nie pokazuj mi się więcej na oczy. O niczym nie masz pojęcia, więc nawet nie próbuj mnie oceniać. — Już miała odejść, ale wyciągnęła jeszcze puszki piwa i odstawiła je na pierwszą lepszą półkę, po czym zerknęła na mężczyznę przez ramię. — I wiesz co, Vert? Pierdol się.
    Po czym wyćwiczonym, filmowym gestem przerzuciła brązowe loki przez ramię, kierując się w stronę kasy.

    Gi

    OdpowiedzUsuń
  10. [Dziękuję ślicznie za miłe słowa :) Na wątek ochota jest zawsze! Wyobraziłam sobie jak Holly z Ericem siedzą na werandzie domu kobiety i przykryci kocami popijają sobie ciepłą herbatkę :D A skoro Eric taki spokojny, może czasem moją pannę uspokajać, ona zaś go czasami może rozruszać, aby trochę poszalał, co ty na to? ;)]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ah, pisanie na telefonie to zło!
    Hmm, albo zamiast pójść do baru, zostaną u Holly, aby dziewczę mogło zająć się swoim pacjentem :D W końcu nie ma nikogo prócz psów, więc dla odmiany chętnie zaopiekuje się jakimś człowiekiem ;) Ewentualnie później mogą się wybrać do paru, jeśli chcesz. Teraz pytanie, kto zaczyna?]

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Oj, nie! Nie chciałam wywoływać takiej reakcji. ;( Nie ma co się zakopywać w norze, te błędy to były zresztą typowe literówki czy inne przeoczenia, drobne błędy interpunkcyjne, a nie kompromitujące ortografy czy błędy gramatyczne. ;D
    A pomysł na wątek bardzo mi się podoba, mam nadzieję, że jakoś tak do końca tygodnia uda mi się rozpocząć. Gdzie by się spotykali na te douczki, skoro chcą to utrzymać w tajemnicy? Chyba domek Sovay byłby okej, bo sama mieszka, zawsze można by wcisnąć wścibskiemu, że Vert, ze względu na dawną znajomość (są w podobnym wieku i wychowywali się w tej samej, małej mieścinie, więc wychodzę z założenia, że w dzieciństwie się znali!), wpada do niej czasem, żeby, nie wiem, drwa narąbać czy coś. ]

    Sovay Biville

    OdpowiedzUsuń
  13. [Ja nie wiem co ci panowie z Mount Cartier mają z tym nieposiadaniem żony, naprawdę. Wszyscy są przystojni i zaradni, a jednak nadal każdy stroni w pewnym stopniu od małżeństwa. No cóż, samotny los naszych biednych pań.
    Eric przypadł mi do gustu - chyba odrobinę przypomina mi ojca Kathryn, ale to dobrze, haha. W takim miasteczku nigdy za mało stolarzy ani dobrych mężczyzn.
    Baw się z nami dobrze!]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  14. Gina powinna była się już do tego przyzwyczaić; w Mount Cartier wszyscy podejrzewali ją tylko o najgorsze i gdy tylko nadarzyła się sposobność, najwyraźniej także Vert postanowił z niej skorzystać, bo obwinić o wszystko najlepszą przyjaciółkę, z którą kiedyś łączyła go bliska więź. Kobieta zaczęła się zastanawiać, co się z nimi stało, bo ten Eric... No cóż, w niczym nie przypominał mężczyzny, którego pamiętała, z którym przeżyła niezliczone przygody, choć mogłoby się wydawać, że w tak niewielkiej miejscowości szybko zabraknie im rozrywek. Między nimi często dochodziło do kłótni, jednak żadna nie wydawała się być równie prawdziwa i przesycona goryczą co ta ostra sprzeczka.
    — Czekaj, czekaj... Że niby ty chciałeś po prostu pogadać i zrozumieć?! Och błagam, już nie udawaj niewiniątka! Jeszcze przed chwilą sam wyraźnie mnie prowokowałeś, rzucając wredne aluzje i ty to niby nazywasz wyciąganiem ręki na zgodę?! A teraz będziesz udawał biednego i pokrzywdzonego, strzelając fochy niczym obrażona księżniczka?! — wrzasnęła Gina, dźgając go palcem wskazującym w szeroką klatkę piersiową i nie przejmując się tym, że właśnie doszło do tego, czego starała się uniknąć; odstawiali scenę na środku spożywczaka i w przeciągu godziny zapewne całe miasteczko będzie znało już wszystkie szczegóły tej głośnej awantury. Przerażona kasjerka starała się jak najszybciej skasować wszystkie produkty, najwyraźniej pragnąc jak najszybciej pozbyć się wściekłej panny Reed, ale ręce trzęsły jej się tak bardzo, że kolejne przedmioty wypadały jej z dłoni. Gina była jednak zbyt zajęta mierzeniem Erica morderczym spojrzeniem, by zauważyć gapiów z zainteresowaniem przysłuchujących się ich złośliwej wymianie zdań.
    — Posłuchaj mnie ty wielka, przerośnięta kupo mięsa! Jeśli masz jakiś problem to powiedz mi to wprost i zacznij się w końcu zachowywać jak mężczyzna! Bo jak na razie to ty uciekasz, to ty chowasz się za głupimi oskarżeniami! Myślisz, że możesz mnie traktować w taki sposób?! No to się grubo pomyliłeś, wielkoludzie!
    Nie powiedziała tylko, że sama teraz przyjęła podobną taktykę. Czyżby nie wiedzieli, jak już ze sobą rozmawiać? Minęło dużo czasu, a wraz z każdym kolejnym miesiącem tęsknota powoli zamieniała się w ból, by ostatecznie przyjąć formę furii. Gina jednak nigdy nie przyznawała się do błędu, nie potrafiła przeprosić, a na atak Erica odpowiedziała tym, w czym była najlepsza, czyli właśnie agresją. Pewnie oboje powinni usiąść i porozmawiać, zwłaszcza o... tamtej nocy, jednak na razie wyglądało na to, że żadne z nich nie ma zamiaru ustępować.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  15. [E tam, wymagający zawód. Jednych trupy odrzucają, inni znowu czują się przy nich komfortowo - i tak właśnie ma Kat, haha. Nie ma tutaj żadnej większej filozofii.]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  16. Gina była rozdarta. Nie wiedziała, czy bardziej chce go uderzyć, czy... ująć jego twarz w dłonie i namiętnie pocałować albo przynajmniej wspiąć się na palce, przytulić się do jego pewnego, znajomego ciała i szeptem zapewnić, że ona również za nim tęskniła, że myślała o nim każdego dnia, zastanawiając się, czy wszystko jest u niego w porządku, jednak nie miała na tyle odwagi, by wrócić choć na chwilę do Mount Cartier i zapukać do jego drzwi, by to sprawdzić. Mogłaby mu wytłumaczyć, dlaczego wyjechała bez słowa, zapewnić go, że wcale nie chciała go skrzywdzić, powiedzieć mu, że wszystko zwaliło jej się na głowę i nie chciała go wciągać w swoje gówno, bo miał już wystarczająco dużo zmartwień ze swoją mamą. Ze wszystkich osób na świecie to właśnie jemu powierzyłaby swoje mroczne tajemnice powoli zżerające ją od środka, opowiedziałaby mu o wszystkim, przeczesując palcami jego miękkie, jedwabiste włosy i ściśle przylegając do jego sylwetki, jakby mógł ją ochronić przed wszystkim, co się wydarzyło... Ale Gina wiedziała, że straciła do tego prawo. Widziała to w chłodnych oczach Erica, w jego napiętych mięśniach, słyszała w jego odpychających, stanowczych słowach. I wbrew pozorom ona także się bała. Kolejnego odrzucenia. Upokorzenia. Nigdy nie rozmawiali o tej nocy, więc tak naprawdę nie wiedziała, co mężczyzna o tym myślał. Skoro ona odeszła pierwsza, Vert nie mógł jej porzucić, a przecież doskonale wiedziała, jak to by się skończyło. Gdyby nie wymknęła się z samego rana z jego łóżka, składając pożegnalny pocałunek na jego czole, zacząłby ją przepraszać, powtarzać, że popełnił cholernie głupi błąd, że powinni o tym jak najszybciej zapomnieć, a potem między nimi i tak zrobiłoby się niezręcznie. Problem w tym, że Gina wcale nie wypiła tak dużo tamtego wieczora. Jedno piwo, maksymalnie dwa, a choć przez wzgląd na swoją drobną sylwetkę miała słabą głowę, to wciąż było za mało alkoholu, by zupełnie straciła kontrolę nad swoimi reakcjami. Chociaż już nie pamiętała, które z nich pierwsze pocałowało to drugie, doskonale wiedziała, co robiła, gdy gorączkowo rozpinała guziki jego koszuli, sunąc dłońmi po jego umięśnionych ramionach i wargami śledząc zarys jego szczęki. Nie mogła zrzucić odpowiedzialności na procenty krążące w jej żyłach, bo w ten sposób okłamywałaby tylko samą siebie. A prawda była taka, że to była najbardziej zajebista noc jej życia i prawdopodobnie już zawsze każdego mężczyznę będzie porównywała do Erica.
    — Proszę tego nie kasować. Wychodzimy — rzuciła Gina do kasjerki, dumnie unosząc podbródek i ignorując wszystkie wścibskie spojrzenia, ruszyła w kierunku drzwi, łapiąc mężczyznę za rękę i ciągnąc go za sobą. To zdecydowanie nie było odpowiednie miejsce na podobną rozmowę. Po wyjściu z supermarketu skręciła za róg, popychając go lekko na ścianę, a sama stanęła naprzeciwko niego, rozglądając się i upewniając, że nikogo nie ma w pobliżu. Wciąż nie było idealnie, lecz wątpiła, by Vert chciał z nią rozmawiać w jej domu.
    — Jesteś na mnie zły, bo wyjechałam, bo się z tobą przespałam czy bo najpierw się z tobą przespałam, a potem wyjechałam? — warknęła Gina, splatając dłonie na klatce piersiowej i nieustępliwie patrząc mu w oczy, choć źle się czuła, nazywając w ten sposób ich wspólną noc. Miała nieustępliwe wrażenie, że wtedy się kochali, a nie uprawiali zwykły seks.
    Każda odpowiedź tak naprawdę oznaczałaby dla nich coś innego, ale w tej chwili się nad tym nie zastanawiała. Nigdy nie sądziła, że kłótnia z kimkolwiek nie będzie jej sprawiała przyjemności, jednak im dłużej na siebie warczeli, tym bardziej zmęczona i niepewna się czuła. Zwłaszcza że o wiele bardziej chciała usłyszeć jego odpowiedzi na inne pytania. Czy pamiętał cokolwiek z ich wspólnej nocy, a może jednak był zbyt pijany? Czy żałował? Czy czasami o niej myślał? Czy... czy znalazł sobie kogoś? Nie potrafiła się jednak zmusić, by wypowiedzieć swoje wątpliwości na głos, bo bała się tego, co Eric mógłby zrobić, zwłaszcza w złości, a ona... A ona straciła do niego wszelkie prawo, gdy tamtego ranka zamknęła za sobą drzwi do jego domu.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  17. Gi czekała na jego słowa, choć wiedziała, że nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć, że powinna była skorzystać z jego propozycji, nawet jeśli miała wyjść przy tym na tchórza, i uciec, wyjść, zapomnieć o tym, że minęli się w sklepie, a łącząca ich więź wydawała się wciąż między nimi istnieć, choć już dawno powinna była się zerwać pod wpływem negatywnych emocji.
    — O czym ty mówisz, Eric? Przecież oboje wiemy, że nigdy byś ze mną nie pojechał. Nawet kiedy razem rozmawialiśmy o przyszłości, o tym, żeby się stąd wyrwać, nigdy nie mówiłeś tego na serio. Nie byłbyś w stanie opuścić Mount Cartier, więc teraz nie próbuj w taki sposób wzbudzać we mnie poczucia winy — syknęła Gina przez mocno zaciśnięte zęby, z trudem nad sobą panując, by nie pokazać mu, jak wiele bólu sprawiały jej jego słowa. Bo być może, gdyby z nim porozmawiała, gdyby nie wymknęła się nad ranem, udając, że do niczego między nimi doszło, że tej nocy wszystko się między nimi nie zmieniło, ich relacja potoczyłaby się zupełnie inaczej. Żadne z nich nie byłoby tak nieszczęśliwe i nie czuło się tak dogłębnie zranione, bo nawet jeśli to z jej winy wszystko się rozpadło, z trudem znosiła rozłąkę, każdej nocy marząc o tym, by poczuć jego silne ramiona obejmujące ją w talii i jego spokojny, równomierny oddech kołyszący ją do snu. Po tylu latach Gina była przyzwyczajona, że zawsze miała go obok siebie, że w każdej chwili mogła się do niego zwrócić i łapała się na tym, że był pierwszą osobą, o której myślała, gdy udało jej się osiągnąć jakikolwiek sukces, bo zawsze dzieliła się z nim każdą, nawet najdrobniejszą myślą. I za każdym razem, gdy podekscytowana wracała do swojego mieszkania w Los Angeles, chcąc opowiedzieć mu o wszystkim, co wydarzyło się tego dnia, by po przekroczeniu progu uświadomić sobie, że w środku nikt na nią nie czekał, czuła się jeszcze bardziej samotna. Jakby cały czas czegoś jej brakowało, jakby ktoś wydarł kawałek jej serca oraz duszy. Gi doskonale wiedziała, gdzie znalazłaby zagubione fragmenty; zostały przy Ericu w mroźnym miasteczku oddalonym setki kilometrów od słonecznej Kalifornii.
    Kobieta kucnęła na ziemi, wsuwając palce we włosy i lekko za nie szarpiąc, jakby poprzez fizyczny ból chciała stłumić ten emocjonalny. Skuliła się w sobie, kołysząc się nieznacznie na piętach. Nigdy nie była dobra w rozmawianiu o swoich uczuciach. Była niczym niestały huragan, przechodziła przez życie bez zastanowienia, zostawiajac za sobą zniszczenia, nad którymi nie próbowała się zastanawiać. Zamiast oglądać się na przeszłość, wolała biec do przodu, żyjąc tylko tu i teraz, jednak Eric... Eric był jej kotwicą. Jednym z niewielu stałych punktów w jej wariackiej rzeczywistości. Gdy go zabrakło, częściowo się pogubiła, ale jak miała mu o tym wszystkim opowiedzieć? Obarczyłaby go tylko dodatkowym ciężarem. Gdyby wiedział, przez co przeszła, gdy jego obok niej nie było...
    — Chciałam do ciebie zadzwonić. Codziennie chciałam usłyszeć twój głos — wychrypiała z trudem przez zaciśnięte gardło. — Ale nie mogłam. Nie mogłam. Bo wtedy bym się złamała. Tak jak bym stała, wskoczyłabym w samolot, żeby tylko do ciebie wrócić. Żebyś mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, ponieważ tobie jedynemu bym w to uwierzyła. Tęskniłam za tobą jak szalona i właśnie dlatego nie mogłam do ciebie zadzwonić. Choćby nie wiem, co się działo, musiałam się z tym zmierzyć sama, bo ty... — Bo ty jesteś dla mnie wszystkim, ale nie odważyła się tego powiedzieć. Właśnie dlatego wyszła wtedy bez słowa pożegnania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego w przeciągu kilku godzin spakowała swoje rzeczy i opuściła Mount Cartier. Ta noc zmieniła dla nich wszystko, oboje to czuli. Eric nigdy nie chciał wyjechać i gdyby poprosił, żeby z nim została, być może porzuciłaby dla niego swoje marzenia o sławie, o karierze piosenkarki, o milionach sprzedanych płyt. Mieszkałaby z nim w tym sennym miasteczku i mimo że byłoby im ze sobą dobrze, Gina umierałaby każdego dnia po trochu. Wzywał ją wielki świat, kusił i mamił, pragnęła szalonej przygody, a nie mogła tego dostać w Mount Cartier. Usychałaby powoli, cierpiąc w milczeniu, z każdym dniem coraz bardziej odsuwając się od Erica i nienawidząc go za to, że zmusił ją do ułożenia sobie życia w zapomnianym przez Boga miasteczku. Musiała się stąd wyrwać, a gdyby rano obudziła się u jego boku, gdyby spojrzał na nią tymi swoimi cudownymi, szarymi oczami i pocałował ją, pieczętując to, co się między nimi wydarzyło, nie byłaby w stanie tego zrobić. Właśnie dlatego odeszła bez słowa, choć każdego dnia cierpiała, wyobrażając sobie, że jakaś inna kobieta go dotyka, że śmieje się z jego beznadziejnych żartów, które do tej pory tylko ona rozumiała, że siedzi z nim w warsztacie, godzinami obserwując, jak Vert pracuje z drewnem, że Eric wyśmiewa się z braku talentów kulinarnych innej dziewczyny, którą potem na rękach niesie do sypialni. Torturowała się podobnymi wizjami podczas bezsennych nocy, chociaż straciła do niego wszelkie prawa.
      — Żałujesz? — spytała cicho, ale nie odważyła się na niego spojrzeć. Cholera, chyba jednak wolała, kiedy na nią krzyczał. Potrafiła poradzić sobie ze złością, umiała wymyślić równie celne riposty, nie martwiąc się tym, że w gniewie jej słowa brzmiały zbyt ostro i mogły kogoś skrzywdzić. To właśnie tego się bała, tego wykończonego, przepełnionego żalem, ale jednocześnie tęsknotą tonu. Nie miała mu w końcu nic do zaoferowania, powinna to jak najszybciej skończyć, znowu odejść, ignorując to, że kiedy złapała go za dłoń, kiedy ich skóra się zetknęła, znowu przeskoczyły między nimi iskry, jakby wszystko znalazło się na swoim miejscu.

      Gina

      Usuń
  18. Gi nie spodziewała się, że mężczyzna do niej podejdzie. Pozwoliła mu złapać się za nadgarstek i posłusznie wstała, gdy delikatnie ją pociągnął. Przez chwilę po prostu na nią patrzył, jakby szukał czegoś w jej twarzy, a potem przytulił ją do siebie i nagle poczuła, jakby wszystkie elementy układanki znowu znalazły się na swoim miejscu, jakby właśnie tego jej brakowało przez ostatnie lata. Westchnęła cicho, gdy poczuła delikatny pocałunek we włosy. Wiedziała, że powinna go odepchnąć. Nie powinna z powrotem wpuszczać go do swojego życia, jakby nic się nie stało. Ale nie miała siły z tym walczyć.
    — Przecież wiem, że nigdy byś się ze mną nie ożenił. Za bardzo lubisz długonogie blondynki, a ja zupełnie nie pasuję do tego wzorca. Rany, już zapomniałam, że taki powierzchowny z ciebie facet — zarzuciła mu Gina z rozbawieniem, starając się ukryć swoją bezbronność za żartami. W towarzystwie innych z reguły to skutkowało, ale wiedziała, że Erica wcale nie tak łatwo będzie jej oszukać. — Poza tym za niedługo chyba nie będziemy mieli wyjścia i będziemy musieli wziąć ten ślub. Pamiętasz naszą umowę? — Kiedy byli jeszcze dziećmi, uzgodnili, że jeśli skończą trzydzieści lat i wciąż nie będą w żadnym związku, wtedy chłopak się z nią ożeni. To była tylko zabawa, jednak Eric za dwa lata miał kończyć trzydziestkę i... No cóż, Gina sama nie wiedziała, co czuła w związku z ich małym zakładem. Nie wiedziała jednak, czy mężczyzna przypadkiem już sobie kogoś nie znalazł. Nie widzieli się przecież przez trzy długie lata, wiele rzeczy mogło się zmienić, a on mógł być na nią wściekły jako zraniony przyjaciel, nie jako... Nie jako ktoś więcej.
    — Nieprawda. Nigdy nie umiałeś zbyt długo się na mnie gniewać — przypomniała mu Gina, jeszcze bardziej się w niego wtulając i ukrywając twarz w zagłębieniu między jego szyją a obojczykiem. Odetchnęła jego znajomym, męskim zapachem, od którego zawsze słodko kręciło jej się w głowie, delektowała się ciepłem jego ciała i jego silnymi ramionami, w których jej drobna sylwetka wydawała się ginąć. Nawet kiedy jego wściekłość była w pełni uzasadniona, Eric szybko zapominał o swojej złości na nią. Jego koledzy często się z tego wyśmiewali, twierdząc, że Gina była jego słabym punktem i zawsze miękł w jej towarzystwie, lecz na całe szczęście ich opinie nigdy nie okazały się być ważniejsze od ich przyjaźni. Byli partnerami w zbrodni. A potem ona to zepsuła. — Chociaż tym razem... Tym razem być może zasłużyłam. Będziesz mógł mi zrobić tą awanturę — zaproponowała Gi, choć te słowa z trudem przeszły jej przez gardło. Nie umiała przyznawać się do błędów, a już tym bardziej nie umiała przepraszać. Choć jeśli kiedykolwiek miałaby to zrobić... Zrobiłaby to tylko dla niego.
    — Wszyscy, Eric — powiedziała cicho Gina, palcami mocno wczepiając się w jego koszulkę, jakby nie chciała, żeby kiedykolwiek wypuszczał ją ze swoich objęć. Jej słowa były częściowo tłumione przez gruby materiał, jednak wiedziała, że mimo to doskonale ją słyszał. — Wszyscy skopali mi tyłek. Nawet nie wiesz... — zamilkła, po czym potrząsnęła lekko głową, jakby nie mogła uwierzyć, że omal się nie złamała i faktycznie nie zdradziła mu swoich brudnych sekretów. W końcu była Giną Reed, która nie potrzebowała niczyjej pomocy i zawsze ze wszystkim radziła sobie sama. Była zbyt dumna, by przyznać się do porażki, nawet gdy została bez grosza przy duszy i przez kilka tygodni była bez dachu nad głową, mieszkając na przedmieściach Los Angeles. Po prostu nie była w stanie wrócić do domu z podkulonym ogonem, przyznając, że zawiodła, lecz w końcu musiała przyjąć do wiadomości fakt, że była spłukana i tylko w Mount Cartier mogła znowu spróbować odbić się od dna, a przynajmniej znowu mieć swój kąt, zamiast walczyć o przetrwanie na ulicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmusiła się do przywołania na twarz zadziornego uśmiechu, tak charakterystycznego dla spontanicznej Reed, jednak nie sięgnął on jej oczu.
      — No co ty, Vert! Przecież dobrze wiesz, że jeśli już to ja dałam tam wszystkim popalić. Nikt nie odważyłby mi się podskoczyć! — prychnęła kobieta, mrużąc nieznacznie oczy, jakby faktycznie była urażona jego sugestią. Ginie nie umknął również fakt, że mężczyzna nie zaprzeczył, kiedy zarzuciła mu, że nigdy nie wyjechałby z nią z miasteczka. Może właśnie dlatego nie mogło im się udać? Bo ona nie mogła tutaj zostać, a on nie mógł opuścić tego miejsca? — Co za niezdecydowany facet! Najpierw urządza mi awanturę, bo wyjechałam, a teraz chce znać każdy szczegół mojego życia w LA — zarzuciła mu kąśliwie kobieta, nieznacznie wyswobadzając się z jego objęć, choć wcale tego nie chciała. Znów było tak, jakby jeszcze przed kilkoma sekundami nie wyglądała na kruchą i delikatną, jakby żadna chwila słabości nie miała miejsca. Znów była upartą złośnicą, która z każdym problemem radziła sobie sama, która nieustannie rzucała wyzwanie światu i uwielbiała robić wszystkim na przekór, tym samym doprowadzając połowę miasteczka do szewskiej pasji. Nawet jeśli Eric wiedział, że to była tylko jej zbroja, trzeba było przyznać, że Gina świetnie radziła sobie ze sprawianiem pozorów.
      — Pomyśl sobie, jakie plotki teraz byśmy wywołali, gdybyśmy wrócili do sklepu, trzymając się za ręce — stwierdziła, szczerząc zęby w figlarnym uśmiechu. — Przyda mi się cukier. A ty chyba naprawdę potrzebujesz tego piwa.

      Gina

      Usuń
  19. [Moim zdaniem wyszło naprawdę pięknie, przyjemnie czytało mi się kartę i jedyne co po przeczytaniu mogę powiedzieć to: chcę więcej. Co oczywiście jest jednoznaczne z moją chęcią na wątek. Z przyjemnością napiszę coś wspólnie z Tobą. Skoro są w tym samym wieku, to tak jak piszesz, koniecznie muszą się znać z przed wyjazdu Declana. Pytanie tylko, czy jakoś im mieszamy i utrudniamy wszystko, czy myślimy nad czymś spokojnym? ;) Dziękuję również za wszystkie mile słowa. Mam nadzieję, że wraz z Declanem damy radę przejść przez wszystkie trudności życia, jakie rzuciłam mu pod nogi :)]

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  20. [Cóż, chyba naprawdę nie mogło być inaczej :D Ale mimo wszystko mam nadzieję, że stan samotności u Martina nie potrwa zbyt długo ;)

    Po przeczytaniu Twojej karty jestem w szoku, ale takim pozytywnym :) Bardzo przyjemnie się to wszystko czyta. Jestem pełen podziwu że Eric został tutaj w MC dla matki, raczej niewiele osób byłoby zdolnych do takiego (bądź co bądź) poświęcenia.
    Tobie również życzę miłej zabawy, oraz tego aby wena zawsze była z Tobą :D]

    Martin

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Proste pomysły czasem są najlepsze ;) A ten jest całkiem fajny i myślę, że może nam się ładnie i ciekawie pisać ;)
    Skoro dałeś pomysł, to ja zacznę :D tylko zjem obiad xd ]

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  22. Uwielbiała sztukę. Kochała wręcz każdy najmniejszy detal powiązany z nią, czy to były dźwięki, fotografie, malowidła, czy jeszcze cała masa innych rzeczy. Te pierwsze trzy jednak najbardziej umiejscowiły się w duszy Melody, sprawiając, że dzięki nim mogła odseparować się od świata, który sprawiał dziewczynie tylko ból. To niesamowite, jak dźwięki potrafiły koić, napawać zmysły tą niekończącą się nadzieją, radością i szczęściem, którego nie potrafiła odnaleźć już w codziennym, szarym, rzeczywistym życiu. Była skazana na błahy los? Naprawdę tego nie chciała. Z całych sił próbowała przeciwstawić się przeznaczeniu, walczyć z morderczymi spojrzeniami spotykanych na ulicach ludzi, głównie w Los Angeles, skąd musiała uciekać. Nie miała pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek tam wróci. Szczerze mówiąc, przestała na to liczyć.
    Czy tęskniła za LA? Tak. W końcu tam byli jej wszyscy przyjaciele, najbliższa rodzina... Ale i to jakoś zacierało się, przestawało mieć znaczenie w obliczu przeszłych wydarzeń, całkowicie zmieniających życie panny Wild na gorsze. Z dnia na dzień, z przyzwoitej, przykładnej, wręcz wzorowej uczennicy szkoły artystycznej, stała się odludkiem zepchniętym w czeluści wyobrażeń bliskich koszmarom. Nie potrafiła już z tym walczyć, w pewnym momencie z siebie zrezygnowała. Jedynym ratunkiem było Mount Cartier.
    Tego dnia, gdy kolejny raz wyrzuty sumienia nawiedziły jej głowę, niewiele myśląc wzięła szkicownik, małe drewniane pudełko z farbami i kilkoma pędzlami, do tego jeszcze jakiś prowiant (który wcisnęła jej ciotka) oraz koc, a potem wyruszyła nad jezioro w górach. Musiała być sama. Ze swoją pasją.
    Nie minęła godzina, jak siedziała już pod wielkim drzewem, na kawałku materiału, opierając o korę notes i malując to, co akurat pojawiało się w jej wyobraźni. Była niesamowicie skupiona - wystawiała koniuszek języka poza usta, przy prawym kąciku, co jakiś czas mrużąc albo otwierając szerzej oczy. Takie zachowanie świadczyło o tym, że Melody nie słyszy, nie widzi i nie czuje niczego poza miłością, jaką była sztuka. Na kartce zaczynały widnieć coraz bardziej kolorowe, ostre, ale przy tym przerażające kleksy, które w jakiś bliżej nieokreślony sposób tworzyły całość. To było zdecydowanie kontrastowe dzieło, pokazujące walkę, jaką Melody toczyła z samą sobą, we wnętrzu. Kiedy nagle zerwał się mocniejszy wietrzyk, zaprzestała na moment, oddychając głęboko, dopiero teraz czując woń dopiero co rodzących się pąków kwiatów. Nawet źdźbła trawy pachniały tak inaczej... Wolnością.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Hej! Dzięki za powstanie. Od razu się jakoś weselej robi :D
    No cóż, Mattie zżerają wyrzuty sumienia, więc możliwe, że dlatego nie potrafi sobie poradzić ze stratą. A Max jej tego wcale nie ułatwia.
    Na wątek chętnie się skuszę. Są w dość podobnym wieku, więc proponuję dość przyjazną relację. Po jej wyjeździe mogliby się ze sobą kontaktować. Eric mógłby być jednym człowiekiem z MC który wiedzialby o jej ucieczce z zakonu. I teraz często ratuje Maxa przed rudą i paskudna wiedźma - siostrą
    Co Ty na to? :)

    P.s.
    Wydaje mi się, że masz literówkę w ostatnim zdaniu w zakładce 'w skrócie'. Chodzi mi o 'obrzeżach' :)]

    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  24. [Spokojnie, bez spiny, ja się nie gniewam :D
    Pomysł byłby okej, z tymże Mattie jest od roku, więc to raczej odpada. Ale! Możemy go nieco przerobić - Mattie wpada na jakże genialny pomysł, aby nieco przemeblować kuchnię i salon. No i Eric, jako dobry sąsiad, by jej w tym pomógł :D]
    Mattie

    OdpowiedzUsuń
  25. Czasami brak tej osoby potrafi przekreślić całe życie… Człowiek nie jest w stanie się podnieść, spojrzeć na wszystko inaczej, bo… Bo czy reszta świata ma sens, skoro jego najważniejszy, najbardziej wartościowy punkt zniknął? Gorzej, gdy dodatkowo, w pewnym stopniu (bo nie daj Boże całkowicie!) uzależniło się od ów istoty. Panna Wild doskonale wiedziała, czym smakuje taka gorycz rozstania… Nie chciała nigdy więcej tego powtarzać.
    Teraz chciała skupić się na sztuce. Tylko to dziewczynie tak naprawdę pozostało.. Miała nuby wsparcie ciotki, lecz, czy to naprawdę dałby radę zagłuszyć trapiące ją wyrzuty sumienia? Jak zapomnieć o nieprzespanych nocach, przelanych łzach, mokrej poduszce… I światłach, zupełnie rozpraszających błyskach, czy trzaskach, które przywoływały horror własnego życia.
    Nic więc dziwnego, że drgnęła. Melody od pewnego czasu miała wyostrzone zmysły słuchu, więc potrafiła wykryć najdrobniejszy szmer w swoim pobliżu. Zastygła trzymając w ręce pędzel przyciśnięty do kartki, przez co farba płynęła powoli po materiale, tworząc długą, czerwoną, prostą smugę. Dziewczyna przełknęła ciężko, zamrugała kilka razy, a gdy się odwróciła nie minęły sekundy, nim rzuciła wszystko i, niczym wystraszona sarna, schowała się za drzewem. Serce waliło dziewczynie jak oszalałe, oczy stały się wielkie. Oddychała z trudem, zaciskając palce dłoni na korze. Lubiła zdejmować buty, gdy malowała - taki miała “odchył” - więc bosymi stopami dotykała nieco wilgotnej trawy. I faktycznie, jeśliby się zastanowić, mogła przypominać jakąś leśną istotę, niekoniecznie zwierzynę.
    Przygryzła dolną wargę i spojrzała w górę. Mogłaby przecież wdrapać się na szczyt drzewa… Tylko po co? Nie wiedziała, dlaczego w pewnych momentach włączało jej się myślenie iście z bajek Disney’a. Przecież nie była Jane, buszującą w dżungli!
    Zamknęła oczy i policzyła do pięciu (bo do dziesięciu by zbyt długo trwało, a ona w takich sytuacjach była zbyt niecierpliwa), po czym bardzo powoli wychyliła się za drzewo, obserwując nieznajomego. Długie, rozpuszczone włosy opadały równolegle do jej twarzy, tworząc pewnego rodzaju kotarę, za którą mogła częściowo, w dalszym ciągu, się ukryć. Mężczyzna dzięki temu miał możliwość dostrzeżenia jedynie błysków pojawiających się w spojrzeniu Melody - ostrych, przeszywających, ale i wystraszonych.
    Kim jesteś? - Spytała, choć robi to z rzadka. Zazwyczaj czeka, aż ktoś jej się przedstawi, sam zrobi krok w jej stronę. Może była zbyt podenerwowana, by dalej milczeć? Albo to ciemnokrwista sukienka dodawała dziewczynie odwagi. Podobno ten kolor jakoś wspierał. I przyciągał.

    Melody

    OdpowiedzUsuń
  26. Gina często ukrywała swoje emocje za maską nieprzewidywalnej, a przy tym złośliwej zołzy, uważając je za swoją słabość, bo nie potrafiła panować nad ekspresją i intensywnością swoich uczuć. Niewiele osób było w stanie ujrzeć pannę Reed w momencie, w którym na wierzch wychodziła jej wrażliwa strona, bezbronna i delikatna, pozbawiona wszelkich mechanizmów obronnych. Była doskonałą aktorką, dlatego nawet gdy dostrzegano w niej artystkę, nikt nie był w stanie przebić się przez fortecę pozorów, jakie wokół siebie wybudowała, dla każdego przybierając inną maskę; mieli ją za zadzierającą nosa divę, którą kochała scena, a zwykli ludzie już niekoniecznie, za rozwydrzoną gwiazdeczkę, która nic nie wie o trudach życia (chociaż Gina przeszła więcej, niż wszyscy ci wypielęgnowani pięknisie z Los Angeles), bo w ten sposób było jej po prostu łatwiej. Chciała, żeby ludzie widzieli ją z jak najgorszej strony, dzięki czemu niewielu fałszywych doradców próbowało się do niej zbliżyć. Tak naprawdę tylko jej ukochany ojczym i właśnie Eric mieli szansę dostrzec za wybudowanym przez nią murem coś więcej. Chociaż jej relacja z Vertem nie zawsze była prosta i przyjemna, tylko on wiedział, jak z nią postępować, tylko on rozumiał spalające ją od wnętrza pragnienia, tylko on potrafił wyczytać z jej oczu skryte myśli, tylko on wiedział, jak ukoić jej gniew i tylko on potrafił go podsycić w sposób, w jaki nikomu innemu się to nie udawało.
    — Nie przesadzaj, na pewno nie było tak źle, choć pewnie moherowe berety musiały sobie znaleźć inną piekielnicę, za której duszę modliły się podczas różańca — zażartowała Gina, a w jej oczach pojawił się przekorny błysk. Musiała szybko nauczyć się ignorować opinie innych na swój temat; jako mała dziewczynka często słyszała, jak kobiety z Mount Cartier zastanawiały się, na kogo wyrośnie, skoro jej matka rozkładała nogi przed każdym, kto mógł pomóc jej w karierze. Te nieznośne babsztyle sprawiały, że często wracała do domu zapłakana, choć wtedy nie rozumiała jeszcze powagi ich oskarżeń. Na całe szczęście szybko uodporniła się na podobne komentarze, a potem sama zaczęła specjalnie robić wszystko, by na jej widok marszczyły nosy z niesmakiem i kręciły głową z dezaprobatą. Najczęstszym towarzyszem jej zabaw był właśnie Eric, bo mimo swojego zdystansowania, jako jedyny z dzieciaków z miasteczka potrafił dotrzymać jej kroku, chociaż było to wyjątkowo ciężkie zadanie. Zgadzał się na wszystkie jej pomysły, nawet te najbardziej postrzelone, był jej partnerem w zbrodni, a także ewentualnym głosem rozsądku. Doskonale się równoważyli. Nic więc dziwnego, że bez swojego najlepszego przyjaciela, swojej bratniej duszy przy boku, Gina kompletnie się pogubiła.
    — Przecież i tak będą o mnie gadać. Równie dobrze mogę sama zdecydować, co takiego będą o mnie mówili — zauważyła, wzruszając ramionami. Złapała jego dłoń, splatając ich palce razem i uśmiechnęła się do niego nieznacznie, starając się zignorować to, jak ich ręce doskonale do siebie pasowały. Zmrużyła z rozbawieniem oczy, gdy potargał jej włosy i wspięła się na palce, by słodko pocałować Erica w policzek... A jej pełne wargi wcale nie stykały się z jego skórą o sekundę dłużej, niż było to konieczne. — Ja też za tobą tęskniłam, wielkoludzie — wyszeptała mu Gina do ucha, dając mu lekkiego pstryczka w nos. — W porządku, w takim razie kupię ci spirytus, skoro nawet wódka nie pomoże. Do wieczora musimy postawić cię na nogi. Kiedy już zrobimy zakupy, koniecznie musimy pójść na lody! — I już. Tak po prostu, jakby trzy ostatnie lata się nie wydarzyły, jakby wcale nie wyjechała bez słowa z miasteczka tuż po tym, jak spędzili ze sobą najcudowniejszą noc ich życia. Nawet jeśli Vert nie ustanie w swoich próbach dowiedzenia się, co się wydarzyło, nawet jeśli te niedopowiedzenia wciąż będą tkwiły między nimi niczym niewidzialna bariera odpychająca ich od siebie, na razie mogli udawać, że wszystko było w porządku.

    Gina

    OdpowiedzUsuń
  27. Mount Cartier było małym miasteczkiem, więc jako ratowniczka nie miała zbyt wiele do roboty. Jeździła na miejsce wypadków w mieście, jak i w górach, do pożarów, zawaleń czy gdziekolwiek indziej gdzie była potrzebna. Niestety takie rzeczy nie zdarzały się zbyt często, więc jej dnie najczęściej wyglądały tak, że zamiast siedzieć w niewielkim domku na obrzeżach miasta i czekać na wezwanie, zostawała w domu i robiła to, co do roboty miała, w każdej chwili gotowa rzucić wszystko i biec ratować ludzkie życie. W końcu co za różnica gdzie była, samochód z medycznym wyposażeniem miała zawsze przy sobie, tak samo jak telefon służbowy, więc była gotowa o każdej porze dnia i nocy.
    Tak samo było tego dnia, zamiast zanudzać się na śmierć w domku, gdzie zapewne rozwiązywałaby krzyżówki, została u siebie i wzięła się za pieczenie cynamonowych ciasteczek, na które od dużego czasu miała ochotę. Obiecała też trochę upiec ich dla sąsiadów, więc od razu zaczęła robić podwójną porcję. Nie była jakąś wspaniałą kucharką, która zrobi wszystkie cuda świata, ale te najprostsze przepisy była w stanie zrobić bez problemu. Różne zupy, ciepłe dania, sałatki, przystawki, desery, oczywiście w granicach rozsądku. Na tyle, aby móc przeżyć na własnej kuchni i czasem poczęstować czymś dobrym gości, których miała dość często. Lubiła towarzystwo, więc często zapraszała znajomych albo sama do kogoś wpadała, najczęściej bez zapowiedzi. Cieszyła się też, gdy bez zapowiedzi wpadał ktoś do niej, więc gdy usłyszała dźwięk dzwonka, wręcz podskoczyła z radością, że ktoś sobie o niej przypomniał.
    Drzwi otworzyła z szerokim uśmiechem na twarzy, ale gdy jej wzrok padł na skaleczoną rękę jednego ze swoich sąsiadów, mina lekko jej zrzedła. W końcu nie wypadało cieszyć się, gdy ktoś przychodził do niej z poważną raną. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to nie zwykłe skaleczenie, a dość głębokie rozcięcie, bowiem szmatka, którą Eric zatamował krwawienie była cała czerwona.
    — Wchodź — powiedziała i nie czekając na jego ruch, niemal wciągnęła go do środka, nie chcąc tracić czasu. Doskonale wiedziała czym zajmuje się mężczyzna, więc nie była zbytnio zdziwiona jego widokiem, pracując z ostrymi maszynami zawsze jest spora szansa, że coś pójdzie nie tak, czasem człowiek się zagapi i tragedia gotowa. — Wypadek przy pracy, co? — mruknęła, choć znała odpowiedź. — Usiądź w kuchni, za sekundę przyjdę — dodała i czym prędzej ruszyła do łazienki, z której wzięła sporych rozmiarów apteczkę. Nie chciała marnować zapasów z samochodu, one mogły być niedługo potrzebne, a w domu też miała wszystko, co było potrzebne. Jak na ratownika medycznego przystało.

    HOLLY

    OdpowiedzUsuń