A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie
sie
10
2016

so i'll hide at the bottom and i'll rest for a while

Hope Winter

23 lata łyżwiarka figurowa pokój w zajezdni

Na łyżwach niemal się urodziła i na lodzie czuje się pewniej niż poza nim. W wieku szesnastu lat została okrzyknięta nadzieją (nomen omen) kanadyjskiego łyżwiarstwa i tym oczekiwaniom sprostała na kilku największych imprezach sportowych. Kariery kończyć nie zamierzała, wciąż uważała, że wiele jeszcze przed nią, nie dokuczały jej stawy, udawało jej się też unikać poważniejszych kontuzji. Marzyła, że będzie jeździć jeszcze dobrych parę lat, aż w końcu zdecyduje się zmienić ścieżkę swojej kariery - może poświęciłaby się rewiom, może trenowaniu najmłodszych. Brała pod uwagę wiele możliwość, jednak żadna z nich nie zakładała, że będzie musiała całkowicie zrezygnować ze sportu.
Nie połamała się na nartach, nie miała spektakularnego wypadku podczas zawodów, nie padła ofiarą zazdrosnej rywalki, nie rozbiła się samochodem po pijaku czy heroicznie próbując uniknąć potrącenia niewinnego łosia. Któregoś dnia straciła przytomność podczas porannego joggingu, a kiedy obudziła się w szpitalu, okazało się, że częstsze ostatnimi czasy zadyszki wcale nie oznaczają, że ma słabszą kondycję, a duszności to nie nawrót dziecięcej astmy.
Nie było już łyżew, tylko nowe leki. Skończyły się treningi, kiedy przyszedł czas zabiegu. Marzenia o kolejnej olimpiadzie zastąpiło marzenie o braku konieczności przeszczepu serca, przynajmniej w najbliższych latach. Vancouver zaczęło ją przygnębiać, nie miała ochoty patrzeć na trenującego partnera, miała już dosyć współczujących spojrzeń rodziny i znajomych. Przypomniała sobie o miejscu, w którym spędzała ferie i święta jako dziecko, jeszcze zanim umarł mieszkający tam dziadek. Spakowała trochę ubrań, lekarstwa i wsiadła w autobus do Mount Cartier. Ruszyła w drogę w poszukiwaniu spokoju ducha, mając nadzieję, że z czasem miną apatia i czarne myśli, a radość uda jej się odnaleźć w czymś innym.

Witam ciepło! Na gifach urocza Alicia Vikander, w tytule śpiewa Lou Doillon. Przyjmijcie miło moją Nadzieję, to dobre stworzenie.

7 komentarzy:

  1. [Rzeczywiście ma słodką buźkę :)) Tak samo jak i imię oraz zawód, który wykonuje (a raczej wykonywała). Hope wydaje się być drobna, krucha, trochę nawet udręczona i nieszczęsna. Tak jakby została pozbawiona pancerza, który ją chronił przez wiele lat. Szkoda mi jej, bo utracone marzenia to coś naprawdę okropnego i ciężkiego do zniesienia. Mam nadzieję, że w MC odnajdzie swoje szczęście oraz spokój ducha.]

    Paris

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ostatnio zaglądam tutaj tak bardzo z doskoku, że ledwie co zauważam nowości jakie się u nas podziały!
    Przyznam szczerze, że łyżwiarki takiej z krwi i kości to jeszcze nie mieliśmy, a sezon na zamarznięte chodniki i jezioro już całkiem niedługo u nas. ;D Dla Hope pewnie nie będzie to najprzyjemniejszy widok, ale przynajmniej będzie mogła się pośmiać z niezgrabności reszty turystów podczas gdy ona i rodowici mieszkańcy będą asekuracyjnie chodzić po zaśnieżonych poboczach! Fajnie, że Hope przyjechała do Mount Cartier, na pewno wiele osób musi ją znać skoro wpadała na święta i ferie. Może nawet sama Candover ją kojarzy jeśli miała okazję zaopiekować się kiedyś młodszą koleżanką, gdy któryś z jej głupich braci rzucił śnieżką nie w tę stronę, co powinien. Uroki dzieciństwa, ah.
    Witaj w naszych skromnych i właściwie to wyciszonych progach, ale bez obaw. My tu żyjemy przeciwnie do syndromu niedźwiedziego snu — w lato się lenimy, a jak spadają pierwsze śniegi to dostajemy nowej energii do walki z wilkami! Wtedy jest dopiero super! :D]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. O zajeździe „U Annie” można było powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że był miejscem nudnym. Owszem, niewiele się w nim przez lata zmieniło — Hafza bywał w nim już prawie dwudziesty rok (z czego piąty tam pracował) i wszystkie trofea myśliwskie, wiszące na ścianach, znał już na pamięć. Nawet wiedział, kto upolował tego łosia, któremu wypadło jedno oko (ale za to nie miał pojęcia, którą dekadę drzwi wejściowych pilnowało wyliniałe futro niedźwiedzia brunatnego, przywiezione z północy kraju). Wydawało mu się za to, że pamiętał każdy obiad, zjedzony tutaj z wujem Johnem.
      Wujek był starym kawalerem — Haf nie wiedział, czy z wyboru, czy po prostu tak wyszło, nigdy zresztą nie ośmielił się pytać, bo mieli między sobą umowę: głupich pytań nie zadajemy. I nie kłapiemy bez potrzeby mordą (z tym akurat Haf miał zawsze problem). Wracając do wujka — John Waverly był samowystarczalnym starym kawalerem. Umiał zacerować skarpetkę, używając do tego nie tylko igły i nitki, ale także przepalonej żarówki, potrafił przyszyć sobie guzik do flanelowej koszuli, profesjonalnie zawiązać krawat na kilka sposobów, naprawić cieknący kran, zwyzywać skrzypiącą deskę tak, że magicznie przestawała skrzypieć i, co może w pewien sposób kręciło się w genach Hafzy, gotował jak zawodowiec.
      Mount Cartier i stare przyzwyczajenia ograniczały go oczywiście do kilku dań, które znał na pamięć i do których nie potrzeba było wyszukanych składników, ale obiad zawsze stał na stole, oprócz tych dni, kiedy wujek miał wyjątkowo dobry humor, obchodził rocznicę jakiegoś tylko sobie znanego wydarzenia albo Haf miał urodziny. Wtedy wujek pozwalał sobie na szaloną rozrzutność i jedli obiad w zajeździe, choć nie o jedzenie tu chodziło, tylko o ludzi, których tu spotykali i to, jak siadali do stołu wczesnym popołudniem, a wychodzili, kiedy kelnerka przekręcała wiszącą na drzwiach tabliczkę z „otwarte” na „zamknięte”.
      Kiedy Haf zaczął pracować w zajeździe, wujek pojawiał się w nim częściej. Był wtedy już na emeryturze, która po tylu latach spędzonych na pełnym morzu na pokładzie rybackiego kutra oznaczała dla niego tyle, co nudę i tęsknotę za wypłynięciem z portu choćby jeszcze jeden ostatni raz. Traktowano go jak gościa honorowego zajazdu — godzinami mógł przesiadywać przy swoim ulubionym stoliku, czytać gazetę, prosić o nielimitowane dolewki czarnej kawy i opowiadać swoim starym, lekko już drżącym głosem o swoich mniej lub bardziej prawdziwych przygodach każdemu, kto akurat chciał posłuchać. Raz wymyślił nawet, że złowił tak wieloryba.
      Wujek zmarł osiem miesięcy temu. Jeszcze cztery i będzie rok. Haf wciąż czasem słyszał od ludzi z miasteczka, że ciężko było w to uwierzyć. John Waverly wydawał się nieodłączną częścią Mount Cartier i zajazdu. A jednak.

      Usuń
    2. Ale o czym to była mowa? Ach, o tym, że zajazd niewiele się przez te wszystkie lata zmienił. Za to zmieniali się ludzie, którzy go odwiedzali. Bywało tu dużo miejscowych, ale, rzecz jasna, to przyjezdni stanowili największą atrakcję — przynajmniej dla Hafa, który był już znany z tego, że zdarzało mu się zapomnieć, że jego miejsce było w kuchni. Nic jednak nie mógł poradzić, że ciekawy świata był od zawsze, co pozornie mogło się kłócić z faktem, że Nowy Jork przeżuł go, wypluł i sponiewierał przy pierwszej i ostatniej próbie oswojenia, a w Vancouver na studiach wytrzymał ledwo rok, dla niego świat to było Mount Cartier. Las Quicame, Jezioro Roedeark, Góry Cartiera. Może coś było w tym, że przeciwieństwa się przyciągały, bo nie trzeba było przecież wyjątkowej spostrzegawczości, żeby zauważyć, że Haf potomkiem Indian nie był i wyglądał jak wyglądał, bo mamusia szaloną dwudziestką była, może to dlatego tylko w tej małej mieścinie potrafił się odnaleźć. Może. Za rzadko o tym myślał, żeby wiedzieć.
      Uwielbiał przyjezdnych — zawsze go czymś zaskakiwali, zawsze mieli coś ciekawego do powiedzenia, a nawet jeśli na początku opowiadali niechętnie, to zawsze też znajdował sposób, żeby coś z nich wyciągnąć. Oprócz daru do gotowania, miał chyba jeszcze dar do ludzi. Pewnie dlatego, że nie miał nic przeciwko słuchaniu ich narzekania. Ludzie często wstydzili się narzekać, a to przecież oczyszczało jak nic innego.
      Tym razem już od tygodnia — tak, to chyba były tydzień, odkąd przyjechała — przyglądał się tej młodej kobiecie (może dziewczynie, miał dziwne wrażenie, że wyglądała na trochę starszą, niż w rzeczywistości była), która jadała to samo na śniadanie, to samo na obiad i to samo na kolację. Często wychodziła z zajazdu i wracała po kilku godzinach, a wieczorów nie spędzała w wynajmowanym pokoju, tylko schodziła do jadalni, siadała na wysokim krześle przy barze, obowiązkowo z książką w ręku, i zamawiała herbatę albo kawę. Próbował zgadywać, skąd mogła się tu wziąć i co ją sprowadzało, ale poza tym, że mogła być gwiazdą filmową (z tą urodą) na urlopie od sławy.
      Dziś lokal opustoszał wyjątkowo szybko, ale Haf zrzucił winę na ostrzeżenia o miśkach polarnych, które plątały się podobno po nocach w okolicach miasteczka. Sam z reguły wracał do domu po zmroku i żadnego jeszcze nie widział, światła w zajeździe świeciły się prawie tak samo jak w barze i żaden futrzak jeszcze w szybę nie pukał. Jadalnia była już praktycznie pusta, przy ladzie na wysokim krzesełku siedziała oczywiście gwiazda filmowa na urlopie, a Haf wytarł brudne ręce w fartuch, który kiedyś podobno był biały i, wyglądając zjawisko jak zawsze, kiedy biegał jak pociosany po kuchni przez cały dzień, wyszedł na salę, kierując się w stronę ekspresu do kawy, którą pił zawsze taką samą — czarną jak jego dusza. Albo coś w tym stylu.
      — Tydzień już panią obserwuję — odezwał się, kiedy ekspres skończył swoje zawodzenie, obowiązkowo towarzyszące każdej filiżance kawy, którą kiedykolwiek zaparzył — i tydzień się zastanawiam, jak pani to robi, że ja się tłukę garami, a pani w spokoju książkę czyta. Oczywiście starałem się tłuc trochę mniej, odkąd pani przyjechała, ale coś mi nie wyszło — powiedział, wspominając dzisiejszą katastrofę kulinarną, kiedy izolacja w postaci naprędce porwanych ścierek znowu zawiodła i świeżo wyjęte z pieca naczynie żaroodporne, razem z zawartością, z hukiem wylądowało na podłodze. Gwiazda nie mogła tego nie słyszeć. — Hafza jestem, najlepszy kucharz w mieście, miło poznać — przedstawił się, odstawiając swoją filiżankę z kawą na ladę, o którą już wcześniej zdążył się nonszalancko oprzeć. — Spokojnie, zaczepiam wszystkich przyjezdnych, chyba już pani z resztą zauważyła, że takich jak pani traktujemy tutaj jak swego rodzaju… Atrakcję — dodał, kiedy, czemu trudno się było zresztą dziwić, gwiazda filmowa spojrzała na niego, jakby zachowywał się w sposób co najmniej ją zaskakujący.

      Usuń
  4. [Mi coś się wydaje, że nasze panie są dobrym materiałem na przyjaciółki. Hejka! Urocze gify i smutna historia, czyli mój ulubiony zestaw bo co by nie powiedzieć, smutne historie to te najlepsze. Życzę mnóstwa weny, niekończących się wątków i przede wszystkim zdrowia dla Hope! I zapraszamy oczywiście do Isski :3]

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń
  5. [No właśnie nie. Gdyby tak było to o wątek nie byłoby trudno. Wynajmują mały domek zupełnie na uboczu, ale... W sumie po prostu nasze panie mogłyby się natknąć kiedyś na siebie, a Issa od razu by rozpoznała, że Hope nie jest miejscową, w związku z czym zwyczajnie by się na nią rzuciła, upatrując w niej kogoś kto osłodzi jej pobyt w MC i idealnie zrozumie :D]

    Clarissa

    OdpowiedzUsuń