A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

"Chciałbym się zatrzymać, jednak nie mogę, bo tu mnie nic nie trzyma"

Alexander Hale

zagubiony 1995 poszukujący


Jeden z wielu stojących przy drodze autostopowiczów. Zagubiony dzieciak z gitarą, wędrujący przez świat w zdartych trampkach. Nie zna przyszłości i nie wiele go ona obchodzi. Żyje chwilą, nie zwracając uwagi na to co stało się wcześniej i później. Jest to po prostu nie ważne. Pomijane. Jak on na drodze, czekając "na okazję".
Może nie wygląda imponująco. Wysoki i chudy, blady szatyn przyciąga wzrok niezwykłością i wytrwałością. Zawsze idzie, szukając swojego celu, a gdy proponuje mu się dłuższy postój, mawia: Odpocznę, gdy znajdę.
Nawet jeśli tam dalej nic nie ma, nawet jeśli tam dalej nikt na niego nie czeka, on i tak będzie szedł, szukając czegoś co go zatrzyma, bo tutaj nic go nie trzyma.
Kiedyś miał konkretne cele, marzenia, jednak wszystko to odeszło. Teraz jest czas na wolność. Wolność słowa, wyboru, handlu, wolność wyznaczana przez prawo. Jeśli można to nazwać wolnością.
Wolność to ryzyko. Będąc wolnymi, wszystko robimy na własną odpowiedzialność, bo konsekwencje dotyczą tylko nas. Nie ma milionów przepisów, kontrolujących nasze ciała, nie ma tysięcy urzędników, normalizujących każdą myśl i postępek. Nie ma procedur na wszystko, nie ma zabezpieczeń przeciwko wszystkiemu. Jesteśmy my, niebo i otaczający nas krajobraz, który wreszcie pozwala nam na samodzielne skręcenie kostki, upicie się lub wpadnięcie do studni. Nie jesteśmy już dziećmi.
Podróżujemy odkąd siedzenie w miejscu staje się nie do wytrzymania. Idziemy dalej, gdy rutynowa codzienność zaczyna przytłaczać. Pakujemy się, gdy mamy już dość ograniczeń.

***
no dobra. gotowe. czytając to popadłam w lekki samozachwyt, bo nareszcie jest taki, jaki miał być.
a jeśli chodzi o twarz tego popieprzonego Irlandczyka to tu klikajcie [link]
chciałam napisać coś dłuższego, ale stwierdziłam, że nie będę się rozpisywać. muszę mieć trochę weny na wątki (^-^)

34 komentarze:

  1. [Jak tak sobie na niego patrzę i czytam tę kartę, to dochodzę do wniosku, że mu, cholera, zazdroszczę. Czasami chciałabym tak po prostu ruszyć przed siebie, niczym się nie przejmując (np. sesją <3) i zapomnieć o całym świecie. Ech...
    Cześć! Witam serdecznie na blogu, życzę dużo weny oraz zapału do pisania i gratuluję stworzenia postaci, która sprawia wrażenie takiej, której nie da się nie lubić. Ten spokój ducha i całkiem prosty plan na życie naprawdę są godne podziwu, tym bardziej jak zestawiam go z moim panem, który z wolnością nie ma właściwie nic wspólnego. ;D Tak więc sobie myślę, że ich spotkanie mogłoby być naprawdę fajne, tym bardziej jakby porównali swoje poglądy na życie i choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby Alexander (brawa za imię!) potrzebował pomocy budowlańca, to przyszło mi do głowy, że to Zahn mógłby odpowiadać za przywiezienie go do Mount Cartier. Mógłby wracać akurat z wypadu po nowy sprzęt do pracy w większym mieście i zgarnąć go z pobocza. Później mogliby któregoś dnia wpaść na siebie w "BnB" i kontynuować rozmowę. Co Ty na to? :)]

    Zahn Reevis

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cóż, widocznie trzeba wyręczyć administrację w witaniu nowych postaci na blogu, a ja to zrobię z dziką wręcz przyjemnością, bo Alexander (cóż za wspaniałe imię!) jest naprawdę ciekawy. Dlatego też: serdeczne dzień dobry od nowej-starej mieszkanki Mount Cartier! Jako zaś, że Hale i Charlotte są w podobnym wieku i chyba są równie zagubieni istniałaby szansa, że by się dogadali. Ona natomiast mając dobre serduszko, najpewniej chętnie pomogłaby przybyszowi, który trafił na to wypizdowie na końcu świata. W zasadzie to całkiem nieźle gotuje. : D Bardzo ładna karta (mimo, że nie lubię angielskich cudzysłowów), chociaż ostatnie akapity dają wrażenie, jakby Alex miał rozdwojenie jaźni, kiedy nagle przechodzi w liczbę mnogą – ma? Byłoby super! No i na koniec ostatnie kwestie formalne: dużo weny, ciekawych wątków i interesujących powiązań. Drobna uwaga – odpisujemy pod kartami postaci, która zaczepia, nie swoją własną. ;]

    CHARLIE EARNSHAW

    OdpowiedzUsuń
  3. [Z poprawek kosmetycznych: w pierwszym akapicie masz angielski cudzysłów, w ostatnim zamiast siedzenie w miejscy chyba powinno być miejscu. ;)
    To co, witam na blogu, życzę wytrwałości w prowadzeniu postaci, dobrej zabawy i samych fajnych wątków. ;)]

    Hafza

    OdpowiedzUsuń
  4. Zahn tak ładnie opisał tę postać, że w sumie niewiele więcej mam do dodania. Faktycznie, postać wydaje się idealna do lubienia. Ma w sobie coś iście przyziemnego, ale również coś nieszablonowego. Pomimo wychodzenia poza schemat ludzkiego zachowania i doznawanej przez niego wolności, wydaje się zamknięty we własnej niemożności wskazania prawidłowej drogi, ba!, chyba nawet przy nie do końca skrystalizowanym kierunku wędrówki. Ciekawie odbiera się postać, która wciąż szuka i do tej pory nie znalazła dla siebie odpowiedniego miejsca. To tak jakby wolność stawiała przed nim więcej murów, niż otwartych furtek, bo przy każdorazowej próbie odnalezienia się trafia w ślepe zaułki. Nie wiem, czy bardziej mnie to martwi, czy intryguje, ale postać z pewnością jest godna uwagi. Do tego jeszcze Irlanczyk. Declan też ma korzenia irlandzkie i też kiedyś wędrował po świecie. Z tymże on miał konkretne cele i jako podróżnik już je zrealizował. :)
    Na koiec życzę wątków, weny i dobej zabawy.


    Declan & Scott

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cieszę się, że pomysł podwiezienia Ci się spodobał i w takim razie chętnie wcielę go z Tobą w życie, ale całą sobą jestem za metodą handlu wymiennego, co znaczyłoby, że przyjemność rozpoczęcia spadłaby na Ciebie, bo to ode mnie wyszedł pomysł. Widziałam Twój wcześniejszy komentarz, więc wiem, że nie jesteś do tego optymistycznie nastawiona, ale ja naprawdę doceniłabym choćby coś krótkiego na temat tego skąd idzie, jak wygląda, ile ma ze sobą toreb, jak ciepło jest ubrany (wiem, że trampki, ale poza tym?), bo wtedy mogłabym poszaleć z różnymi powodami, dla których się zatrzymał (Zahn lubi zbawiać świat, więc na pewno by to zrobił) – możemy założyć, że od dawna nikt tą drogą nie przejeżdżał, więc Reevis jest pierwszą duszą, która mogłaby Alexowi pomóc i ten zabiega o to, aby zwrócić jego uwagę albo wręcz przeciwnie, mógłby po prostu iść przed siebie, jeśli uważasz, że tak by to rozegrał. Generalnie, byłabym więc wdzięczna za rozpoczęcie z Twojej strony, bo nie chciałabym Ci niczego narzucać swoją wizją, a potem wprowadzać zamętu. Mam nadzieję, że to nie jest duży problem! (;]

    Zahn Reevis

    OdpowiedzUsuń
  6. [Chciałam napisać komentarz jeszcze z samego rana, jak tylko pojawiła się karta, ale oczywiście moja przeglądarka w telefonie za żadne skarby nie chciała go opublikować - taka złośliwa! Dlatego witam się teraz :)
    Chłopaczek tak uroczy, że nie da się go nie lubić, naprawdę. I bardzo dobrze, że popadasz w samozachwyt, bo karta faktycznie świetnie napisana - nic, tylko gratulować :) Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić na wątek do mojej Colette :)]
    Colette Chatier

    OdpowiedzUsuń
  7. Jasne, tylko musisz liczyć się z tym, że ja bardzo długo odpisuję, bo jestem też bardzo z tyłu z tymi wątkami, które mam :)

    Declan

    OdpowiedzUsuń
  8. [Pewnie, że zacznę, nie ma najmniejszego problemu :) Chciałabym tylko najpierw ustalić może jaką relację chcemy dla naszej dwójki. Jakby nie patrzeć, są w podobnym wieku i oboje są nieco zagubieni - jeśli dobrze zrozumiałam z karty Alexandra - więc myślę, że mogliby dogadywać się dość dobrze. Może nawet jakiś wątek z platoniczną miłością albo zauroczeniem? Wszystko zależy, jak ty widzisz swojego bohatera :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  9. Poranne wyprawy na pocztę w każdy piątek stały się dla Colette czymś w rodzaju cotygodniowego rytuału od kiedy zjawiła się w Mount Cartier. Uważała to za coś w stylu czasu dla siebie, alternatywy dla domowego spa, które co weekend organizowały sobie razem z mamą, jeszcze w poprzednim życiu. Chwila wyciszenia, zamyślenia, oczyszczenia umysłu z koszmarów, które nękały ją każdego dnia. I chwilę przyjemności, przy okazji, bo w drodze powrotnej nigdy nie odmawiała sobie gorącej herbaty w kawiarni, którą mijała.
    Ubrana w długi wełniany płaszcz i owinięta szczelnie grubym szalikiem, spacerowała niespiesznie uliczkami Mount Cartier z odebraną pocztą wepchniętą pod pachę. Płatki śniegu wirowały delikatnie na wierze, oblepiając jasne włosy dziewczyny.
    Nie spieszyła się. Bo dokąd? Do kogo? Wszystko, do czego mogłaby się spieszyć i wszyscy, do których mogłaby się spieszyć, już dawno nie istnieli w jej życiu. Zostawiła ich w swojej przeszłości, zakopała głęboko w swoim sercu i umyśle. I została sama. Nie, błąd! Nawet ona nie została, bo dawnej Cole już nie było. I nigdy miało nie być.
    Colette zwolniła nieco kroku, przechodząc obok niewielkiej kawiarni, gdzie zwykła kupować kubek gorącej zielonej herbaty w drodze powrotnej do domu. Teraz jednak poczuła dobiegający zza drzwi zapach słodkich waniliowych naleśników, który przypomniał jej, że nie jadła śniadania, a do ust aż napłynęła ślinka, kiedy wyobraziła sobie, jak przepyszne musiały być owe wypieki. Przygryzła dolną wargę. Co jej szkodzi? Raz na jakiś czas mogła sobie przecież pozwolić na małe, maluteńkie odstępstwo od diety.
    Westchnęła ciężko i nie wahając się ani chwili dłużej, jednym skokiem pokonała trzy schodki prowadzące do kawiarni, i pchnęła drzwi. Jej wejście obwieścił brzęk niewielkiego dzwoneczka zawieszonego zaraz nad framugą, a powitał ją uprzejmy i ciepły uśmiech kelnerki, która już na wstępie zadbała o to, by Colette poczuła się ‘jak u siebie’ i ‘się rozgościła, a ona zaraz przyniesie kartę polecanych przez szefa kuchni zestawów śniadaniowych’.
    Jasnowłosa rozejrzała się dookoła, uważnie lustrując spojrzeniem błękitnych tęczówek stoliki. Wszystkie były puste, z wyjątkiem jednego – na samym końcu pomieszczenia, przy drewnianym blacie nakrytym obrusem w czerwono-białą kratę, siedział młody mężczyzna. Colette odruchowo uśmiechnęła się delikatnie w jego stronę. Może i ostatnio nie spędzała zbyt wiele czasu w towarzystwie innych ludzi, ale przecież nie zapomniała, jak jest być miłym. Chyba.
    Powoli zdjęła szalik, zastanawiając się, przy którym stoliku usiąść.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Dzień dobry :D
    Sesja sesją, podam na twarzyczkę moją zacną, ale jak chciałoby ci się poczekać z jeden czy dwa dni (nie więcej) to zapraszam do wątku :) ]

    Dante Ridle

    OdpowiedzUsuń
  11. Zielona herbata z nutką cytryny i ciepła owsianka na mleku sojowym z musem truskawkowym na wierzchu było spełnieniem jej marzeń. Owszem, sama w domu jadała bardzo podobnie, stawiając głównie na zdrowe i nieprzetworzone dania, ale – nie okłamujmy się – zawsze lepiej smakowało, kiedy nie trzeba było przyrządzać posiłków samemu.
    Nie wiedziała, dlaczego dosiadła się do chłopaka. Zwykle trzymała się na uboczu, gdzieś w cieniu, nie chcąc zwracać na siebie przesadnie uwagi. Wolała nie ryzykować, że ktoś ją rozpozna. Jednak w jego osobie… sama nie wiedziała, skąd się to brało, ale uśmiech chłopaka i jego pogodne spojrzenie zadziałało na nią niczym dziwnego rodzaju magnes. Więc co jej szkodziło?
    Colette w domu też dawno nie była. I nie spodziewała się, żeby przez najbliższe kilka lat mogło się to zmienić. Jej dom był teraz tutaj, na skraju miasta, u podnóża gór, gdzie nikt z jej dawnego życia nie myślał jej szukać.
    Blondynka spojrzała na swojego towarzysza uważnym wzrokiem, który jednak nie należał do tych natarczywych i uciążliwych, a pełen był ciepłej aury i blasku. Uwielbiała przyglądać się ludziom – ot, zostało jej to jeszcze z czasów, kiedy nie rozstawała się z aparatem, a bez fotografii nie potrafiła wyobrazić sobie życia. A od chłopaka biło dziwne, niemożliwe do opisania przyciąganie, które sprawiało, że Colette ciężko było oderwać od niego wzrok. Mogłabym zrobić mu zdjęcie, pomyślała nagle, i nawet pożałowała, że przestała nosić ze sobą aparat.
    – To nie najlepsza pora roku na noszenie trampek, nie sądzisz? – zaczęła niezobowiązująco, zerkając na przemoczone buty swojego towarzysza i unosząc nieznacznie brwi. Może i sama nie mieszkała tutaj długo, ale zdążyła się pogodzić z faktem, że wszelkie adidasy czy trampki wylądowały na samym dnie szafy. To pozwoliło jej myśleć, że chłopak zdecydowanie nie był stąd. – Z resztą, tutaj chyba nigdy nie ma na to odpowiedniej pogody – uśmiechnęła się delikatnie, nabierając na łyżeczkę odrobinę owsianki z truskawkami. – Podróż dookoła świata? – zapytała i uniosła wzrok na chłopaka, wkładając do ust łyżeczkę.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  12. Lubił swoje wypady poza Mount Cartier i pobliskie Churchill.
    Nigdy nie czuł, co prawda, potrzeby ucieczki z tego miejsca na Ziemi, mimo że wielu jego rówieśników oraz innych mieszkańców miasteczka tego właśnie wręcz rozpaczliwie pragnęło, ale czasami przyjemnie było odetchnąć innym powietrzem i choć na parę godzin zapomnieć o wszystkim, co zostawiał za sobą, gdy stamtąd wyjeżdżał. Wsiadając do czarnego pickupa nie musiał bowiem przejmować się swoją – drugą już i wcale nie wybraną z miłości – żoną ani jej szaloną mamuśką. Nie było też wścibskich sąsiadek ani sąsiadów mających miliony dobrych rad, za które, owszem, był wdzięczny, no ale ileż można? Mógł po prostu być: on i jego upragniona cisza, w której podróżował po nowe narzędzia, na parę godzin mogąc być po prostu sobą.
    Czekał na to już od paru dobrych dni, powstrzymywany, niestety, przez pogodę, która dawała się wszystkim we znaki, a nawet on nie był aż takim szaleńcem, aby wybrać się w taką podróż podczas jakiejś zamieci. Zresztą, generalnie trzeba mieć coś z głową, żeby mieszkając bądź przebywając na tych terenach zimą rozważać w ogóle pomysł przebywania na dworze, zamiast wygrzewać się w ciepłych domach przy kominku, popijając gorące kakao czy co tam kto sobie życzy, bo każdy, kto choć raz widział białe Mount Cartier wie, że można w nim przemarznąć aż do szpiku kości w kilka sekund. W myśl tej teorii, Zahn był więc wariatem, skoro wyjechał w taką porę, ale naprawdę tego potrzebował – tak przynajmniej wydawało mu się do czasu, aż kierując się od Churchill z powrotem do „Kukułczego Gniazda”, zobaczył, ze skrajem drogi ktoś idzie. W tym bowiem momencie naszła go typowa dla niego myśl: nie jestem tutaj przypadkiem, a chęć niesienia pomocy absolutnie każdemu, kto chodzi po Ziemi, natychmiast się w nim dorwała do głosu.
    Nie namyślał się wiele, nim zatrzymał pickupa tuż przy zmarzniętymi przemoczonym, co było widać na pierwszy rzut oka, chłopaku z odrobiną bagażu i ubraniem zupełnie nie dostosowanym do panujących wokół warunków. Podjęcie decyzji o zaproszeniu go do środka było kwestią dosłownie sekundy.
    — Dokąd cię podwieźć? – Zapytał, gdy tylko chłopak zajął miejsce obok niego i zamknął za sobą drzwi; Reevis mimowolnie zadrżał, kiedy mróz dostał się przy tym do środka. Zima w tym roku była wyjątkowo okrutna, dlatego tym bardziej zaskoczyło go to, że spotkał samotnego wędrowca na tak rzadko uczęszczanej w tym czasie drodze. – Nie mam zamiaru prawić ci kazań, ale… – zaczął, chcąc do tego właśnie nawiązać, gdy nagle rzucił spojrzenie na stan jego ubrań. – Cholera jasna! – Zaklął szpetnie, momentalnie podkręcając ogrzewanie w samochodzie na maksymalną możliwość. – Oszalałeś? Wyszedłeś w trampkach – podkreślił to przesadnie mocno – na taki mróz?! – Spojrzał na niego ostro. – Przecież zanim doszedłbyś do jakiegokolwiek domu w tej okolicy, już dawno byś zamarzł! – Rzucił z niedowierzaniem, nie mogąc pojąc, dlaczego ktoś chciałby aż tak bardzo ryzykować swoje życie.

    [Jedna uwaga: kiedy zaczynasz albo generalnie komuś odpisujesz, to pisz tylko z perspektywy swojej postaci. Nie pisz tego, co dotyczy bohatera innego autora, bo to może prowadzić do konfliktów, szczególnie kiedy ta osoba ma swoją wizję tego, jak zachowuje się jej postać, a na ogół taką posiada. Każdy z nas odpowiada za pisanie w imieniu swojego pana czy pani i tego się trzymajmy. (;]

    Zahn Reevis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * [Odnosiłam się rzecz jasna głównie do dialogów, bo wiadomo że w części opisowej bywa, że trzeba do czegoś nawiązać, ale wtedy bezpieczniej robić to tak, żeby nie wprowadzać żadnego zamętu! (;]

      Usuń
  13. [Witam! Przede wszystkim życzę weny i dużo chęci. I nie dziwię się samozachwytowi, bo karta dobra.
    Chciałabym wątek z Alexandrem, jest fajny. Nie mam co prawda pomysłu, a że tak głupio przychodzić z pustymi rękami, to nęcę obietnicą zaczęcia.]

    Maddie Omalley

    OdpowiedzUsuń
  14. [Ale zanęciłam! Wymyśl nam coś, pls, a ja wtedy nam zrobię początek (chociaż ostatnio piszę w zabójczym tempie jednego słowa na minutę).]

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  15. Lubiła zimę. Pomimo przymusu noszenia dwóch par wełnianych skarpet i grubych rękawic, które ludzie przeważnie kupowali do jazdy na skuterze śnieżnym. Pomimo smarowania twarzy grubą warstwą tłustego kremu ochronnego przed każdym wyjściem. Pomimo spierzchniętych ust, suchych łokci i popękanych dłoni.
    W zimę zwłoki gniły wolniej.
    Niby oznaczało to więcej roboty, ale przynajmniej nie trzeba było męczyć się ze smrodem, a tego właśnie Maddie najbardziej nie znosiła. Po tylu latach bawienia się truchłem, nadal nie mogła przywyknąć. Odruch wymiotny był tak samo silny jak na początku.
    Poza tym więcej zwierząt padało. Co prawda żyły tu gatunki przystosowane do takich temperatur, ale natura bywała okrutna. Dla Maddie oznaczało to więcej materiału, więcej obiektów do handlu.
    Tego dnia szukała ptaków. Zwłaszcza ich czaszek. Takie naszyjniki były jednymi z najlepiej sprzedających się na stronie. Dlatego zapasy trzeba było uzupełniać dość często. Mieszkańcy przyzwyczaili się już do widoku pozbawionego głów ptactwa, przestali kojarzyć to z symbolem niebezpiecznego kultu i zgłaszać przypadki do strażnika miejskiego. Zamiast tego raz na jakiś czas ktoś pojawiał się przed domem z czarnym workiem na śmieci o wiadomej zawartości.
    W taką pogodę las nie był najbezpieczniejszym miejscem dla przyjezdnych. Zgubić się to wcale nie trudna sztuka. Zwłaszcza kiedy każde drzewo wygląda tak samo jak inne, a każdy kamień przypomina drugi. Maddie nigdy nie zapuszczała się daleko. Nie ufała sobie, poza tym wiedziała, że prawdopodobnie nikt nie znalazłby jej na czas. Babka może i znała okolicę jak własną kieszeń, ale przecież znajdowała się już na skraju swojej życiowej przygody, już ściskała rękę Jezusowi, nie wykrzesałaby pewnie sił na szukanie zaginionej wnuczki. Zresztą zanim zorientowałaby się, że coś jest nie tak, Maddie zdążyłaby zamarznąć.
    Pociągała nosem, starając się, aby nic więcej nie spłynęło na owinięty wokół połowy twarzy szalik. Co chwila pochylała się nad jakąś zaspą, rozgrzebywała śnieg, z nadzieją na znalezienie czegoś wartościowego. Póki co nie miała szczęścia. Znalazła jedynie rozszarpanego rosomaka, który nie za bardzo mógł się przydać.
    Zdenerwowana i rozczarowana już miała wracać do domu, kiedy pod jednym z drzew zauważyła coś, co mogło być skrzydłem. Podbiegła na tyle szybko, na ile pozwalał śnieg. Ściągnęła grube rękawiczki, odsłaniając drugie, lateksowe. Nie mogła przecież brać zdechłych zwierząt w nieosłonięte dłonie. Skrzydło rzeczywiście okazało się skrzydłem. Maddie wyciągnęła z kieszeni kurtki mały nóż i złapała ptaka za głowę.
    Usłyszała kroki. Ciężkie i powolne. Zdecydowanie człowieka. Odwróciła się. Chłopaka, który szedł w jej stronę nie znała. Zdążyła jednak przywyknąć, że raz na jakiś czas ktoś z własnej woli przybłąkał się do Mount Cartier.
    — Powinieneś się cieszyć, że niedźwiedzie posnęły — stwierdziła i pociągnęła głośno nosem. — W takich butach to za dobrze by się nie uciekało.
    Odwróciła się z powrotem do trzymanej zdobyczy. Zręcznie odcięła głowę. Nie potrzebowała korpusu, zajmowałby tylko niepotrzebnie miejsce. Z plecaka wyjęła plastikowy worek ze strunowym zapięciem i schowała kawałek zwłok.

    Maddie [Nie znam się na odcinaniu głów zwierzętom, pardon.]

    OdpowiedzUsuń
  16. Colette wiedziała, że przez ostatni rok zdecydowanie wyszła z wprawy, jeśli chodziło o zawieranie jakichkolwiek relacji z innymi ludźmi. I trudno się dziwić – po tym, co przeszła, ciężko jej było rozmawiać nawet z własną rodziną, nie wspominając o obcych. Jednak starała się, bardzo, bo samotność coraz bardziej ją przytłaczała i zamiast dawać oczyszczenie, ciągnęła ją na dno.
    Włożyła kolejną łyżeczkę owsianki do ust i spojrzała na chłopaka. Akurat w momencie, kiedy naleśnik ześlizgnął się z widelca i spadł prosto na jego koszulę. Nie trzeba być geniuszem, by zdawać sobie sprawę z tego, że zostanie plama, która łatwo się nie spierze – syrop klonowy był wyjątkowo złośliwy w tej kwestii.
    Blondynka zdążyła kiwnąć tylko głową, zanim jej towarzysz zerwał się ze stolika i ruszył do toalety się przebrać. Zamrugała kilka razy, odrobinę zaskoczona tak nagłym obrotem sytuacji – zdecydowanie zbyt rzadko przebywała z ludźmi, zdążyła zapomnieć, że przecież takie rzeczy się zdarzają.
    Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem i poskładała rozsypane po stoliku serwetki. Sama też miała problem, żeby wyciągnąć jedną – zawsze wyciągała cały plik i męczyła się niemiłosiernie, by na powrót włożyć je na swoje miejsce.
    - Nie masz się co przejmować, zazwyczaj to ja się brudzę – rzuciła, widząc chłopaka wracającego z toalety w czystej koszulce. Uśmiechnęła się ciepło, mając nadzieję, że nie przejął się tą sytuacją za bardzo. – Masz gdzie to uprać? – zapytała, skinieniem głowy wskazując na trzymaną przez chłopaka poplamioną koszulę.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Bywa i tak, mnie też zdarzają się kryzysy braku weny, nie ma się co przejmować :)]

      Usuń
  17. Colette uniosła brwi, szczerze zaskoczona, kiedy usłyszała, że nowo poznany towarzysz jeszcze nie ma gdzie spać i — ku jej zaskoczeniu —poczuła delikatne ukłucie żalu w klatce piersiowej. Przypomniała sobie, że jeszcze kilka miesięcy temu również musiała wyglądać podobnie. Kompletnie nieprzystosowana do zimnego Mount Cartier, bez rękawiczek i czapki, bez porządnych butów, nie mając gdzie się podziać.
    Długą chwilę zajęło jej rozważenie pomysłu, który przyszedł jej do głowy, kiedy dokańczała owsiankę. Zastanawiała się, czy to na pewno jest dobre rozwiązanie jeszcze wtedy, kiedy po skończonym śniadaniu ubierała płaszcz i później, kiedy razem z chłopakiem wychodziła z restauracji. I zapewne zastanawiałaby się jeszcze dłużej, gdyby nie spojrzała na buty chłopaka, które zapadały się w zaspach śniegu miejscami nawet po kostkę. Ciekawe, jak długo nosił je tak przemoczone? Ten fakt zadecydował bezsprzecznie za nią.
    — Jeśli tylko chcesz, możesz zatrzymać się u mnie — zaproponowała Colette, zerkając kątem oka na chłopaka ze szczerym uśmiechem, jakby to miało dodatkowo zachęcić go do zgodzenia się. W jego spojrzeniu było coś takiego, że blondynka instynktownie potrafiła mu zaufać. Owinęła szczelniej szalik dookoła szyi. — Dom jest duży, a kilka pokoi stoi wolnych, więc nie byłby to żaden problem. A wydaje mi się, że gorący prysznic i chwila odpoczynku przy kominku są zdecydowanie lepsze, niż przemoczone buty i tułanie się po okolicy. — stwierdziła dziewczyna i spojrzała na chłopaka ciepło, mając nadzieję, że naprawdę przystanie na jej propozycje. Nie wiedziała czemu, ale poczuła się odrobinę odpowiedzialna za to, co będzie się z nim teraz działo. Zdecydowanie nie chciała, żeby odmroził sobie palce albo uszy czy nabawił się zapalenia płuc, jak zaczną się mroźniejsze dni. Martwiła się, po prostu.
    — Ah, no i może wypadałoby się też przedstawić — zaśmiała się cicho, oblewając się delikatnym rumieńcem, kiedy przypomniała sobie nagle, jak ogromną gafę właśnie popełniła. Zjadła śniadanie z mężczyzną, zaproponowała mu pokój, a nawet nie wiedziała, jak ma na imię. Chyba nie taka kolejność. — Jestem Colette. — uśmiechnęła się i wyciągnęła w stronę chłopaka swoją drobną dłoń, która na całe szczęście jeszcze nie zdążyła zmarznąć na zewnątrz.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  18. Dzień był całkiem przyzwoity. Najprzyjemniejszy chyba tej zimy. Przejrzyste, pozbawione chmur, czyste niebo. Wszystko dookoła wydawało się czyste. Jakby ktoś narzucił białą płachtę na ten koniec świata, zamieniając go w coś naprawdę ładnego.
    Wytarła ostrze o śnieg, barwiąc go na czerwono, i schowała z powrotem nóż. Przeciągnęła się. Czuła, że mróz zdążył przedrzeć się przez grubą kurtkę i kolejnych parę warstw ubrań. Mięśnie powoli zaczynały boleć od ciągłych dreszczy. Tym bardziej nie dziwił Maddie trzęsący się nieznajomy. Oczywiście, nic nie stało na przeszkodzie, żeby w taką pogodę mieć na sobie trampki. O ile późniejsza amputacja odmrożonych kończyn była brana pod uwagę.
    — Śpiewam misiom kołysanki. Wiesz, żeby spały dalej. — Podniosła się. Kolana zatrzeszczały. Czas było wracać do domu. Przed wyjściem zdążyła napalić w piecu. Do tej pory powinno tam być już na tyle ciepło, by móc chodzić w samym podkoszulku.
    — Szukam... materiałów — dodała po chwili, uznając, że przyjezdny zasługuje na chociaż trochę więcej informacji. — Trzeba jakoś zarabiać, nie?
    Ruszyła powoli, ostrożnie podnosząc nogi, żeby wysoki śnieg nie wleciał za cholewy butów.
    — Trzymaj. Tobie przydadzą się bardziej. — Rzuciła rękawiczki w jego stronę. — I buty by ci się inne przydały. I kurtka. Powinnam coś jeszcze mieć na strychu. Może nic ładnego, ale chyba lepsze to niż leżenie z gorączką. — Stanęła przed nim. Odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, które uciekły spod czapki, po czym wepchnęła nagie dłonie głęboko w kieszenie kurtki. Chłopak już był chory. Może jeszcze tego nie czuł, ale Maddie wiedziała, że następnego dnia kaszel i podwyższona temperatura przykują go do łóżka.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  19. Alexander. Uśmiechnęła się delikatnie. Lubiła to imię. Kojarzyło się jej z czymś — nie do końca wiedziała, z czym — co zostawiła gdzieś w przeszłości i nie potrafiła na powrót odnaleźć. Z czymś nienamacalnym, czymś ulotnym i nietrwałym, ale jednocześnie sprawiającym, że czuła na sercu przyjemne ciepło i spokój, błogie ukojenie po tym wszystkim, przez co musiała przejść.
    Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka, który oznajmił, że chętnie skorzysta z jej gościny. Nie ukrywała, że odetchnęła z ulgą, bo nie chciała na siłę namawiać go, by jednak przespał noc w wygodnym i ciepłym łóżku, zamiast… no, właśnie — nie wiadomo gdzie. Wolała nie czytać za kilka dni nekrologu, gdzie wspominano by o turyście, który zamarzł na kość.
    — W takim razie za mną — powiedziała Colette i uśmiechnęła się ciepło, jednocześnie oblewając się delikatnym rumieńcem czując na sobie uważne spojrzenie chłopaka.
    Droga do domu nie trwała długo, bo zaledwie kilkanaście minut szybkim tempem, i minęła im w ciszy. Był to jednak ten typ ciszy, który wywoływał u człowieka błogie uczucie rozluźnienia i spokoju, nie musząc przejmować się tym, że zostanie to źle odebrane. Colette była zaskoczona, że poczuła coś takiego akurat przy Alexandrze. Była zaskoczona, że w jego towarzystwie — a przecież znali się zaledwie godzinę — czuła wszystkie te dziwne, trudne do opisania emocje, których nie czuła przez ostatnie dwa lata.
    Wbiegła lekkim truchtem po trzech stopniach na werandę, tak dla rozgrzania, bo sama czuła niemalże jak palce jej zamarzają, po czym otworzyła drzwi i z delikatnym uśmiechem odwróciła się do swojego towarzysza, mając zamiar zaprosić go do środka. Tylko zamiar, bo nie spodziewała się tego, co nastąpiło.
    Kiedy ciepłe, delikatne wargi chłopaka dotknęły jej własnych, Colette zamarła. Poczuła się tak, jakby cały świat nagle się zatrzymał, a wszystkie dźwięki zamilkły. Słyszała jedynie bicie swojego serca, tak mocne i szybkie, że zapewne docierało nawet na drugą stronę miasteczka. A zaraz potem oddała pocałunek. Nieśmiało, odrobinę niepewnie, nie do końca wiedząc, co się tak naprawdę właśnie wydarzyło. Wiedziała jednak, że było to najwspanialsze uczucie od — miała wrażenie — niepamiętnych czasów.
    Colette zamrugała jakby wyrwana z transu, nagle zdając sobie sprawę, co robi. Poczuła, jak na jej policzki wypełza gorący rumieniec, kiedy gwałtownie odsunęła swoje usta od warg Alex’a i odruchowo zrobiła krok w tył, uderzając plecami o uchylone drzwi. Co ona sobie wyobrażała? Przecież nie mogła…
    — Przepraszam — wymruczała cicho pod nosem, nie wiedząc, czy przeprasza za to, że również go pocałowała, czy za to, że ów pocałunek przerwała. Nerwowym gestem założyła kosmyk włosów za ucho. — Rozgość się, zapraszam. Ja za ten czas zrobię herbatę. — dodała, uparcie wbijając spojrzenie w ziemię, by tylko nie patrzeć w twarz chłopaka, po czym zniknęła w korytarzu.
    Jak mogła się tak zachować? Chyba nigdy wcześniej nie czuła się tak zawstydzona, jak w tej chwili. Tak bardzo bała się do kogokolwiek zbliżyć — czy to fizycznie, czy psychicznie — że zachowywała się jak idiotka. Zagryzła delikatnie wargi, mając wrażenie, jakby wciąż czuła na nich usta chłopaka. I marzyła, by znów go pocałować, ale jednocześnie bała się, że wynikną z tego same kłopoty.
    Odetchnęła głęboko i oparła się dłońmi o kuchenny blat.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  20. Colette westchnęła cicho i przymknęła powieki, nagle czując się niesamowicie zmęczona. Szum gotującej się w czajniku wody dodatkowo potęgował to przedziwne uczucie, działając niczym najlepsza kołysanka na świecie.
    Czy było w porządku? Ludzie powtarzali to pytanie jak mantrę za każdym razem, kiedy znajdowali się w jej pobliżu. Zadawali je wtedy, kiedy policja wyprowadzała jej ojca zakutego w kajdanki z mieszkania; kiedy brukowce oficjalnie ogłosiły, że David Thompson jest mordercą; kiedy ludzie wytykali ją palcami na każdym kroku, popychali na ulicy i wygrażali się, że zapłaci za zbrodnie ojca. Sama też zadawała sobie to pytanie. Każdego poranka i każdego wieczoru, każdego dnia. I do teraz nie doczekała się odpowiedzi.
    — Tak, okej — odpowiedziała cicho, starając przybrać się najbardziej pogodny ton, na jaki było ją w tym momencie stać. Przełącznik czajnika odskoczył obwieszczając w ten sposób, że woda się zagotowała. — Czego się napijesz? — zapytała, odwracając się twarzą do chłopaka i uśmiechając delikatnie, ale nieśmiało.
    Stał w progu, oparty o framugę, ale wyraźnie widziała, że nie czuł się do końca pewnie po tym, jak się zachowała. Chciał dać jej przestrzeń, nie narzucał się, za co była mu niesamowicie wdzięczna, bo najpierw musiała wszystko poukładać sobie w głowie sama. Z drugiej jednak strony, nie chciała nic układać — bo po co? Przez tyle miesięcy uciekała i ukrywała się przed przeszłością, aż w końcu znalazła się tutaj, gdzie nikt nie miał prawa jej znaleźć. Czy nie zasługiwała na chwilę odpoczynku? Chwilę normalnego życia, nie wspominając przeszłości?
    — Wiem, że dom jest stary i nie wszystko jest pierwszej nowości, ale ma w sobie coś magicznego — stwierdziła blondynka, nie wiedząc, czy chce w ten sposób wypchnąć z głowy wspomnienie pocałunku, które bezustannie powracało, czy złagodzić napięcie wiszące w powietrzu. Pewnie jedno i drugie. — Mam nadzieję, że ci się spodoba. — uśmiechnęła się delikatnie i nieśmiało uniosła wzrok na Alexandra.
    Patrzenie na chłopaka sprawiało jej taką przyjemność, że mogłaby to robić godzinami i była przekonana, że ani trochę by się jej to nie znudziło. To, że był przystojny rzuciło się jej w oczy od razu, jeszcze w kawiarni. Jednak teraz jego osoba przyciągała ją do siebie jeszcze intensywniej — jego ciemne zmierzwione włosy, oczy okalane rzęsami czarnymi niczym smoła i uważne spojrzenie, ciepłe i miękkie wargi. Już dawno nie patrzyła na nikogo w podobny sposób.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  21. — Widocznie zbyt rzadko po terenach takich jak Mount Cartier – rzucił zdecydowanie zbyt ostro, za co sam szybko siebie zbeształ: prawda była jednak taka, że na punkcie zdrowia miał pewną obsesję. Fakt więc, że chłopak, którego dopiero co zgarnął z drogi, w ogóle o siebie nie dbał i chodził w trampkach; Boże, widzisz i nie grzmisz?!; doprowadził go niemalże do pasji.
    Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że nikt o zdrowych zmysłach, bez konkretnego powodu nie zapuszczałby się w te tereny zimą i to w dodatku pieszo, dlatego zamilkł i wykorzystał chwilę ciszy na opanowanie siebie. Nie chciał wyjść przecież na kogoś, kto próbuje uchodzić za znawcę życia czy innego przemądrzałego człowieka, skoro tak właściwie jego życiowym powołaniem było udzielanie pomocy innym. Rzadko też ciągnął kogokolwiek za język: zwyczajnie nie był takim typem osoby, w tym więc szczególnym przypadku zadziałał instynktownie – widząc kogoś, kto ryzykuje swoje życie, bo nie ulegało wątpliwościom, że mróz mógł spokojnie przyprawić go o zapalenie płuc, nie potrafił się powstrzymać od reakcji. Chciał jednak przemówić chłopakowi do rozsądku, a nie wcielać się w rolę jego ojca.
    — Przepraszam – mruknął więc. – Nie miałem prawa na ciebie naskakiwać – przyznał, wpatrując się w drogę, która jedynie z pozoru wydawała się bezpieczna: prawda była taka, że pokryta była wcale nie tak cienką warstewką lodu, trzeba więc było podróżować po niej z niebywałym wyczuciem. Na tym się więc skupiał i nie od razu zareagował na słowa chłopaka: fakt, że się do niego odezwał, dotarł do niego dopiero po paru długich sekundach. – Hmmm? – Zerknął na niego krótko. – Och, przenocować – pokiwał głową – cóż, mamy w Mount Cartier zajazd „U Annie” – odparł. – Jestem pewien, że Hannah – nawiązywał do panny Lawrence, będącej recepcjonistką w tym lokalu – załatwi ci jakiś pokój, jeśli potrzebujesz. Obawiam się jednak, że nic więcej nie uda się tam znaleźć. Miasteczko jest… stosunkowo niewielkie i nie ma w nim żadnego hotelu z prawdziwego zdarzenia ani konkurencji dla zajazdu – wyjaśnił, pozwalając aby na moment znów zapadła cisza. – Mogę zapytać, czego szukasz w tej części świata? – Podjął jednak w końcu, bo ciężko mu było sobie wyobrazić, czego tak młoda osoba, miałaby szukać w jego rodzinnym mieście, skoro niczego o nim nie wiedziała ani nie miała planu dokąd zmierza.

    [Napisałam to w dobrej wierze, żebyś nie miała problemów z kimś innym: jak widziałaś, ja z tego wybrnęłam, mimo że Zahn pewnie użyłby innych słów na zaproszenie go do samochodu. Chciałam Ci zwyczajnie ułatwić życie. ;)
    Swoją drogą: napisałaś chyba możemy mu mówić na ty?, a ja poczułam się tak, jakbym oglądała „Władcę Pierścieni” i podziwiała Goluma. :D]

    Z. Reevis

    OdpowiedzUsuń
  22. [Hej, hej. ;) W sprawie wątku to ciężka sprawa, bo chociaż kilka razy podchodziłam z powitaniem należycie Alexa, to ostatecznie zawsze rezygnowałam z tego, bo wiedziałam, że nie będę umiała zaproponować Ci interesującego wątku. Może to przez chorobę jestem ostatnio taka wyssana z pomysłów, ale każdy jaki mam to tak na 2-3 odpisy by był i urwałby się na pewno, bo Solane co najwyżej podałaby mu, co by chciał w sklepie i poleciła zajrzeć do szewca, no i tyle by jej gościnności było. (W ogóle nie wyobrażam sobie, żeby on nawet pięć minut w trampkach na mrozie -30 stopni wytrzymał, no ale niech się cieszy, że ma jakieś wytrzymałe na mróz stopy. ;D) Także z tym wątkiem chyba na razie spasuję dopóki na jakiś logiczny pomysł nie wpadnę (czyli dojdziesz w kolejce po Colette^^), bo nie lubię tak na spontana, nic dobrego mi jeszcze nigdy z tego nie wyszło niestety. Może jak choróbsko odpuści to i chęci do pisania wrócą, bo na razie to tylko obijam się z Sol tak trochę xd.
    Przepraszam, że tak z pustymi rękoma przychodzę.]

    Solane

    OdpowiedzUsuń
  23. Siedząc przy kuchennym stole z kubkiem gorącej zielonej herbaty w dłoniach, Colette nie mogła wyjść z podziwu, jak siedzący naprzeciwko mężczyzna mógł działać na nią w tak intensywny sposób. Nie chodziło już nawet o sam pocałunek — do którego bezustannie wracała pamięcią, nie mogąc zapomnieć dotyku jego warg. Chodziło o coś więcej. Przy nim, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, nie czuła się jak Cole — wystraszona, zamknięta w sobie. Teraz, patrząc na niego znad pary unoszącej się z kubka, w końcu mogła być Colette, kimś innym, nowym, z czystą kartą. Mogła myśleć o tym wszystkim, o czym nie mogła wcześniej i czuła to, co odsuwała od siebie od bardzo dawna. Czuła się wreszcie na swoim miejscu, bez straszliwej przeszłości, z nadzieją na przyszłość.
    Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo rozmawiali dopóki nie dostrzegła powoli zapadającego za oknem półmroku, który niepostrzeżenie otulił wszystko dokoła. Musiało być już późne popołudnie. Czy to naprawdę było możliwe, żeby rozmawiali przez te kilka godzin i nawet nie zdawali sobie z tego sprawy?
    — Może przygotuję coś do jedzenia? — zaproponowała Colette z delikatnym uśmiechem, po czym wstała od stołu zabierając ze sobą kubki po herbacie, by włożyć je do zmywarki. — Co prawda, mięsa nie mam, bo sama nie jem, ale może skusisz się na makaron z bazyliowym pesto? Smakuje zdecydowanie lepiej, niż brzmi. — zaśmiała się cicho, czując się trochę głupio ze świadomością, że jest tak niesamowicie nieprzygotowana do przyjmowania gości. Zdecydowanie będzie musiała iść jutrzejszego poranka do sklepu, żeby zaopatrzyć swoją lodówkę w jedzenie dla Alexandra, bo była niemalże pewna, że jej wegańskie potrawy nie przypadną mu do gustu.
    Colette założyła za ucho kosmyk jasnych włosów i spojrzała na chłopaka tak ciepło, jak jeszcze nigdy wcześniej na nikogo. Swoją osobą zagłuszał niepokój i wieczną obawę o każdy kolejny dzień, sprawiał, że czuła się tak, jakby znali się od wieków i przez to właśnie rozumiał ją jak nikt inny. Patrzyła na jego ciemne włosy i zastanawiała się, jak by to było zanurzyć w nich palce; patrzyła na jego błyszczące oczy i marzyła, by móc u nich utonąć; widziała silne ramiona i w duchu pragnęła znaleźć się w jego objęciach. Ale bała się, że nic z tego nie będzie jej pisane.
    — Na pewno jesteś zmęczony i zmarznięty — stwierdziła z delikatnym uśmiechem i, nie czekając na odpowiedź, zniknęła w korytarzu, by zaledwie chwilę później pojawić się na powrót w progu kuchni z dwoma śnieżnobiałymi ręcznikami w dłoniach. — Na końcu korytarza jest łazienka. Możesz wziąć prysznic albo kąpiel, jak wolisz. Zagrzejesz się, odpoczniesz — zaproponowała z szerokim uśmiechem, podając Alex’owi ręcznik. Nie do końca wiedziała, jak długo był w podróży i żałowała, że nie zaproponowała mu tego wcześniej, bo sama na jego miejscu marzyłaby o tym, żeby się odświeżyć. — Ja za ten czas przygotuję dla nas coś pysznego, co ty na to? — zapytała, jednak było to jedno z tych retorycznych pytań, na które odpowiedź była kompletnie nie ważna, bo i tak miała zamiar zrobić to, co zamierzała. Co jak co, ale skoro już zaproponowała chłopakowi wspólne mieszkanie, chciała by poczuł się jak w domu.
    Colette posłała chłopakowi nieśmiały uśmiech, a jej policzki po raz kolejny oblały się delikatnym rumieńcem, kiedy ich spojrzenia na moment się spotkały.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  24. Colette westchnęła cicho, kiedy chłopak zniknął w korytarzu. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, ot tak, sama do siebie, i pokręciła głową. Czuła się jak nastolatka, zdecydowanie. Pokręciła głową, odpychając od siebie te myśli i skupiła się na przygotowaniu jedzenia. Pesto przygotowała jeszcze rano, przed wyjściem na pocztę, dlatego też teraz czekało już w lodówce. Nastawiła wodę, by zagotować makaron, a gdy zaczęła wrzeć, wrzuciła część do środka i pozwoliła mu się powoli gotować.
    Sama udała się natomiast na poddasze, gdzie znajdowały się dwie główne sypialnie, usytuowane dokładnie naprzeciwko siebie. Wcześniej nawet nie pomyślała o tym, żeby przygotować dla chłopaka pokój, w którym mógłby się zatrzymać, dlatego teraz była na to najlepsza pora. Idealnie posłała łóżko, odrobinkę skrapiając pościel wodą różaną, która miała pomagać w zasypianiu, ułożyła poduszki, a na szafce nocnej zostawiła dzbanek z wodą i kilka książek, tak na wszelki wypadek, gdyby jej gość cierpiał na bezsenność.
    Przygryzła delikatnie dolną wargę i oparła dłonie na biodrach, zastanawiając się, czy aby nie przesadziła, jednak skwitowała to tylko ciężkim westchnieniem. Usiadła na brzegu łóżka i przymknęła powieki, odchylając głowę do tyłu. Co ona najlepszego robiła? Zaprosiła do domu mężczyznę, zaproponowała mu wspólne mieszkanie, całowała go… A co, jeśli dowie się prawdy na jej temat? Kiedy wyjdzie na jaw, że całował nie nieśmiałą blondynkę, a córkę seryjnego mordercy? Westchnęła znów. Nikt się nie dowie, nikomu nie powie, nikt jej tutaj nie będzie szukał, nikt nie pozna jej przeszłości. Jeśli sama nie będzie jej rozpamiętywać, to w końcu przeminie. Powinna to zrobić już dawno.
    Colette otworzyła oczy, kiedy przestała słyszeć wodę lejącą się z prysznica na parterze. Wstała z łóżka, kiedy usłyszała skrzypnięcie otwierających się drzwi łazienki, po czym wychyliła głowę z sypialni na korytarz.
    — Jestem na piętrze, pierwsze drzwi po lewej — krzyknęła w stronę schodów, by Alex wiedział, gdzie jej szukać, po czym podeszła do okna, chcąc zaciągnąć zasłony, żeby przypadkiem poranne promienie słońca odbijające się od śniegu nie obudziły jej gościa zbyt wcześnie. Uśmiechnęła się delikatnie, rzucając ostatnie spojrzenie na niknące za horyzontem smugi światła. — Możesz zostawić tutaj swoje rzeczy. Pokój jest do twojej dyspozycji tak długo, jak tylko będziesz potrzebował — odezwała się cicho, słysząc za swoimi plecami odgłos bosych stóp na deskach parkietu. Odwróciła się do Alexa, a widząc jego wciąż jeszcze wilgotne włosy, uśmiechnęła się ciepło, odrobinę nieśmiało. Odruchowo otarła opuszkami palców kropelkę wody, która spływała mu po szyi. Pachniał mydłem i wiatrem, od czego aż zakręciło się jej w głowie. Odwróciła się w stronę okna, chcąc w ten sposób ukryć zarumienione policzki. — Z tego okna pięknie widać księżyc. A parapet jest bardzo wygodny, zdarzało mi się przesiadywać na nim godzinami i oglądać pełnię. — wyszeptała i oparła dłoń na szerokim parapecie, a na jej wargach zaigrał cień uśmiechu na to wspomnienie.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  25. [Irlandczyk! Bardzo kocham.]

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  26. Ciepłe i silne objęcia chłopaka otoczyły jej wątłe, zdecydowanie zbyt kościste ramiona zdecydowanie, ale jednocześnie delikatnie niczym podmuch wiatru. Drobna i wątła, niczym porcelanowa laleczka, której skóra lśniła bielą w blasku księżyca zza okna. W porównaniu z umięśnioną sylwetką i wysokim wzrostem Alex’a wyglądała na niesamowicie kruchą. I tak też się czuła w jego ramionach — w końcu nie musiała być już silna, bo on był silny za nią. Wiedziała, że mogłaby się rozpaść na milion drobnych kawałeczków, a on poskłada ją z powrotem. Mogła pokazać mu siebie — tą prawdziwą, którą ukrywała przed światem.
    Colette odwróciła się niepewnie, a kiedy gorące wargi chłopaka po raz kolejny złączyły się z jej własnymi, już się nie broniła. Zamiast się odsunąć, tak jak zrobiła to za pierwszym razem, przysunęła się jeszcze bliżej, jakby przyciągała ją jakaś niewidzialna siła. Jakby jej ciało i serce już dawno zdecydowały za nią, zanim jeszcze dowiedział się o tym rozum.
    Subtelnym gestem dotknęła jego policzka zimnymi palcami, wodząc delikatnie po kościach policzkowych, jakby w ten sposób chciała się upewnić, że naprawdę istnieje; że nie zniknie od razu, jak tylko się odsunie; że nie zostanie znów sama, ze smugami łez wyrytymi na policzkach. Jakby na samą tą myśl pocałowała go nieco mocniej, bardziej zdecydowanie, łapczywie. Z pasją, której od tak dawna nie pozwalała ujrzeć światła dziennego, którą tłamsiła w najciemniejszym zakamaru swojego serca, na samym dnie. Teraz te wszystkie uczucia znalazły ujście. I Colette była niemalże pewna, że razem z nimi pojawią się kłopoty.
    Niechętnie odsunęła swoje usta od przyjemnie ciepłych i delikatnych warg Alexandra, jednak tym razem nie odwróciła wzroku ani nie spuściła głowy, pomimo wyraźnych rumieńców. Spojrzała mu w oczy, w których teraz odbijała się srebrzysta poświata księżyca.
    — Ja… — zaczęła szeptem, wciąż będąc na tyle blisko, że czuła oddech chłopaka na swoich wargach. — Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj trochę dłużej, niż tylko kilka dni — wyszeptała nieco nieśmiało, a na jej ustach pojawił się delikatny, odrobinę niepewny uśmiech. Tyle sprzecznych ze sobą emocji, tyle obaw i nadziei kłębiło się w jej umyśle, że przestała słuchać jakichkolwiek. — Jesteś głodny? — zapytała cicho, unosząc nieznacznie brwi, bo nagle przypomniała sobie o makaronie, który wciąż powolutku gotował się na palniku w kuchni.
    Colette jednak nie ruszyła się z miejsca nawet o milimetr. Zamiast tego przesunęła delikatnie opuszkami palców po szyi chłopaka, powiodła niespiesznie po barku i kości obojczyka, by ostatecznie oprzeć dłoń na jego piersi. Uśmiechnęła się delikatnie, prawie niezauważalnie, po czym wspięła się na palce i jeszcze raz złożyła na ustach Alex’a subtelny pocałunek.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  27. Colette zasnęła niczym dziecko, pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Bez niepokoju, bez niespokojnych myśli, bez tabletek nasennych czy ziół na uspokojenie. Po przepysznym bazyliowym pesto, po gorącym prysznicu i — co najważniejsze — po takim natłoku emocji związanych z osobą Alexandra wystarczyło, że dotknęła głową poduszki, by bez reszty dała się porwać w objęcia Morfeusza. I to na długie godziny, od bardzo dawna.
    Kiedy z samego rana obudziły ją delikatne promienie słońca wpadające do pokoju przez nie dokładnie zaciągnięte zasłony, w pierwszym momencie była przekonana, że wciąż jeszcze śni. W umyśle wciąż migotały jej wspomnienia nocnych marzeń, kiedy to Alex nagle znalazł się przy jej boku, obejmując ją troskliwie ramionami, kiedy składał na jej czole delikatny pocałunek, kiedy jego spokojny oddech łaskotał ją w szyję.
    Westchnęła ciężko, czując jak resztki snu na dobre ulatują z jej umysłu, jednak poza tym wszystko pozostało bez zmian — ciepły oddech na szyi, silne ramiona oplatające jej talię, dotyk miękkiej skóry na jej własnej. Obecność chłopaka czuła niemalże każdą jedną komórką swojego organizmu, a jego zapach mieszał jej w głowie. Nie chciała otwierać oczu w obawie, że wciąż jeszcze śni, a kiedy to zrobi, Alex zniknie tak nagle, jak pojawił się w jej życiu.
    Colette odwróciła się powoli i delikatnie, tak by przypadkiem nie zbudzić swojego towarzysza, jeśli jeszcze spał, i dopiero wtedy otworzyła oczy. I poczuła, jak po jej wątłym ciele rozlewa się przyjemne uczucie gorąca, lekkie mrowienie na powierzchni skóry, jakby wszystkie te pozytywne emocje, które się w niej kłębiły, chciały znaleźć ujście. Była szczęśliwa.
    Alexander w świetle poranka wydawał się jej jeszcze bardziej idealny, niż widziała go poprzedniego wieczoru. Gładka skóra, szerokie barki i umięśnione ramiona, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ciemne rzęsy i usta tak kuszące, że Colette z trudem powstrzymywała się, by nie pocałować ich za każdym razem, kiedy tylko na nie spojrzała. Niczym grecki heros skąpany w mlecznym blasku. Aż pożałowała, że nie miała przy sobie aparatu, by uchwycić ten moment.
    — Dzień dobry. — wyszeptała na tyle cicho, by w żadnym razie go nie zbudzić, ale na tyle głośno, by usłyszał jeśli jedna nie śpi.
    Delikatnie dotknęła policzka chłopaka wierzchem dłoni, jakby wciąż chciała się upewnić, czy nie jest tylko wytworem jej wyobraźni, po czym złożyła na jego szyi subtelny pocałunek. Uśmiechnęła się delikatnie i przymknęła na powrót powieki. Ich cała były ze sobą splecione tak szczelnie, jakby były dla siebie stworzone. Nie miała zamiaru wstawać, bo chciała napawać się tą chwilą tak długo, jak to tylko było możliwe.

    [Ty nie bij, chyba nie do końca mi wyszło.]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  28. Colette również nie miała nawet najmniejszej ochoty, by wstawać. Zwykle zrywała się skoro świt, bo nie przepadała za wylegiwaniem się do późna zadręczając się myślami z przeszłości, ale teraz… nie marzyła o niczym innym. Przy boku chłopaka, otoczona jego zapachem i ciepłem bijącym od jego ciała, mogłaby spędzić calutki dzień i wciąż miałaby mało. Wiedziała o tym doskonale.
    Patrząc w oczy Alexandra, składając pocałunki na jego gorących wargach, wodząc dłońmi po jego torsie zastanawiała się, jakim cudem w zaledwie jeden poranek, zaledwie jednym pocałunkiem potrafił niemalże całkowicie odmienić jej życie. Do tej pory wmawiała sobie, że żyje nowym życiem, że żyje jako Colette, że błędy jej ojca z przeszłości już jej nie dotyczą, jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że to stek bzdur. Kłamstw, którymi karmiła swój umysł każdego dnia, byle tylko przetrwać do kolejnego bez rozpadnięcia się w drobny mak. Jednak obecność chłopaka, który zjawił się w jej życiu tak nagle dała jej poczucie, że jednak jej życie nie musi być przesączone strachem i obawą o jutro, że nie musi myśleć tylko o grzechach ojca, że może być szczęśliwa, tak po prostu.
    — Chyba ktoś tutaj jest głodny — powiedziała ze śmiechem odsuwając się nieznacznie, kiedy po pokoju rozniosło się głośne burczenie w brzuchu Alex’a. Przesunęła dłoń z torsu chłopaka na jego brzuch, a następnie delikatnie połaskotała, zastanawiając się jednocześnie, co mogliby zjeść na śniadanie. — Będziesz musiał się zadowolić wegańskim śniadaniem jeszcze dzisiaj, ale obiecuję, że kupię dla ciebie coś normalniejszego. — dodała i skrzywiła się trochę, głównie dlatego, że było jej wstyd. Nie miewała gości i nie była kompletnie przygotowana na serwowanie posiłków komuś, kto odżywiał się jak każdy inny przeciętny człowiek.
    — A poza tym… — zaczęła cicho Colette, na powrót przenosząc wzrok na twarz chłopaka. — Mogłeś od razu powiedzieć, że wolisz spać tutaj. Przynajmniej nie miałbyś problemów z zaśnięciem. — dodała i uśmiechnęła się delikatnie, powolnymi ruchami wodząc palcami po szyi i ramionach Alex’a.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  29. Cóż, Colette nie była pewna, czy faktycznie wygląda tak uroczo podczas snu, jak sądził chłopak. Zwłaszcza, kiedy zdarzały się jej gorsze noce, kiedy to co raz budziła się z krzykiem i zlana potem, nękana koszmarami z przeszłości. Wolała na razie jednak o tym nie myśleć, bo przecież takie sny miały nie zdarzyć się już więcej.
    Blondynka była zmarzluchem nie z tej ziemi i nawet tak względnie długi czas pobytu w Mount Cartier nie mógł tego zmienić. Kiedy Alexander ściągnął pościel z łóżka, odkrywając jej szczupłe nogi białe niemalże jak kość słoniowa, zadrżała niesamowicie. Zaraz jednak się roześmiała głośno, kiedy chłopak wziął ją na ręce, i śmiała się całą drogę na parter, jednocześnie napawając się przyjemnym zapachem jego skóry.
    Uwielbiała pocałunki chłopaka. Bała się przyznać do tego nawet sama przed sobą, ale przez ten jeden wieczór zdążyła się od nich uzależnić aż za bardzo. I mimo tego, że teraz o tym nie myślała, gdzieś w zakamarkach jej umysłu krył się strach, że to szczęście, które teraz miała na wyciągnięcie ręki, zniknie kiedy tylko dowie się prawdy.
    — Chyba ktoś tutaj był głodny, prawda? — bardziej stwierdziła, aniżeli zapytała, a jakby na potwierdzenie jej słów w brzuchu Alex’a po raz kolejny rozległo się głośne burczenie. Colette roześmiała się rozbawiona, poklepała chłopaka delikatnie po brzuchu i otworzyła lodówkę. Oparła się o drzwi jedną ręką, drugą zwiesiła na biodrze, po czym przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, czym poczęstować by chłopaka, by nie wyjść na fitmaniaczkę, która nie ma w domu do jedzenia nic, poza owsianką, mlekiem sojowym i paczką suszonych śliwek. Westchnęła ciężko i pokręciła głową z rezygnacją. — Owsianka z owocami? Czy wolisz najpierw pójść na zakupy? — uśmiechnęła się przepraszająco, zamykając lodówkę i oparła się o nią plecami, zakładając za ucho kosmyk włosów.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  30. Colette, gdyby tylko mogła, zapewne również wróciła do łóżka bez nawet najkrótszej chwili zastanowienia. Do objęć silnych ramion chłopaka i jego pocałunków na jej nagiej skórze. Mróz, który panował na zewnątrz, mimo świecącego słońca, był zdecydowanie mniej zachęcający.
    Dziewczyna spuściła głowę, słysząc pytanie Alexandra, chowając brodę w owinięty dookoła szyi szalik. To był jeden z tych zdecydowanie niewygodnych tematów, których wolała wystrzegać się jak ognia, żeby czasami nie powiedzieć za dużo. Bo w takich momentach, kiedy wspomnienia jej poprzedniego życia brały górę, zdecydowanie łatwo było otworzyć się za bardzo.
    Ale przecież przy nim musiała być szczera, prawda? Czuła to całym sercem, wiedziała, że nie będzie potrafiła go okłamywać tak, jak robiła to z innymi ludźmi. Nie powie mu o tym, kim był jej ojciec, nigdy. Ale niektóre rzeczy przecież nie wpłyną na jej nowe życie, a takie szczegóły nie zniszczą tego, co udało się jej ziarenko po ziarenku wybudować przez ostatnie miesiące.
    — Tęsknię za Kalifornią — powiedziała cicho, a w jej spojrzeniu pojawiła się nuta nostalgii, pomieszana z dziwnym smutkiem, który czaił się gdzieś w cieniu. Mówiła szczerze. Odkąd tylko zjawiła się w Mount Cartier, mimo iż zdążyła już pokochać ten lodowaty spokój miasteczka, wciąż marzyła o słońcu i morskiej bryzie muskającej twarz, o gorącym piasku oblepiającym stopy i krótkich szortach, zamiast szalika i płaszcza. — Nie potrafiłabym zostawić teraz Mount Cartier, ale z przyjemnością naładowałabym odrobinę akumulatory słońcem prosto z Miami czy Los Angeles — uśmiechnęła się, wracając wspomnieniami do tych długich leniwych popołudni, kiedy z przyjaciółkami opalała się na molo i zaczepiała starszych chłopców, by zrobić na złość mamie, która udawała, że przegląda gazetę, tak naprawdę uważnie ją obserwując. — A ty? Chciałbyś? — spojrzała na Alex’a z nieznacznie uniesionymi brwiami, skręcając w jedną z bocznych uliczek.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Zgoda i chęci zawsze są. Jakiś pomysł, czy na razie brak wizji?]

    Dante Riddle

    OdpowiedzUsuń
  32. [Ah, widzę, że Alexander powrócił z martwych, więc witam go znów, tym razem z małą Cathy! :) Myślimy coś nad wątkiem?]
    Cathleen

    OdpowiedzUsuń