A kiedy śnieg przestanie prószyć, to Monty na spacer ruszy.

Blog zawieszony

Po przeprowadzeniu ankiety większością głosów wygrała opcja zawieszenia bloga. Oznacza to, że autorzy mają możliwość dalszej gry i zapisów, ale administracja — za wyjątkiem wysyłania zaproszeń i wpisywania do listy bohaterów — nie będzie angażować się w życie bloga. Z tego samego powodu zakładka Organizacyjnie na czas zawieszenia bloga zostaje usunięta. Raz jeszcze dziękujemy za Waszą obecność i życzymy Wam wszystkiego, co najlepsze.

nie istnieję & latessa

Kalendarz

16/02/14 Otwarcie
16/02/14 Nowy mod
22/02/14 Wydarzenie: Burza Śnieżna – link
24/02/14 Odejście moda
26/02/14 Nowy mod
19/04/14 Wydarzenie: Mecz Hokeja – link
02/07/14 Nowy szablon
07/07/14 Wydarzenie: Kto zabił? – link
20/07/14 Odejście moda
23/07/14 Nowy mod
29/08/14 Zamknięcie
24/12/15 Reaktywacja
25/12/15 Nowy admin
28/12/15 Wydarzenie: Kolacja wigilijna – link
29/06/15 Nowy nagłówek
09/10/16 Wydarzenie: Deszcz i wichura - link
28/11/16 Nowy nagłówek
10/12/16 Wydarzenie: Uratuj święta! - link
04/01/17 Wydarzenie: Psi zaprzęg - link
28/01/17 Wydarzenie: Słodka Walentynka - link
04/02/17 Nowy szablon
27/03/17 Wydarzenie: Mount-ipedia - link
21/04/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap I - link
01/05/17 Wydarzenie: Pojedynek Mistrzów, etap II - link
02/05/17 Nowy nagłówek
17/09/17 Wydarzenie: Spływ kajakowy - link
02/02/17 Nowy szablon
14/02/17 Wydarzenie: Poczta walentynkowa - link
07/07/18 Zawieszenie

Ależ ty pięknie pachniesz...

Dante G. Riddle

32 lata fotograf podróżnik FC: Stephen James



Kiedyś chciałem być strażakiem… Tak pewnie powinno się zacząć. Ale ja nigdy nie chciałem być strażakiem. No przecież nie będę kłamał. Zaczęło się od starego aparatu, który znalazłem w domu dziadka. Robił niezbyt ładne, czarnobiałe zdjęcia. Dopiero po latach, dotarło do mnie, ze właśnie te zdjęcia i ten aparat, ukształtowało moje dzisiejsze JA, bardziej niż bym tego chciał. Zacznę od tego, ze jestem anglikiem i większość swojego dzieciństwa, spędziłem w Walii. Jestem fotografem. Zamykam ludzkie ciała, dusze i emocje na obrazie. Dzięki temu są wieczne. Sprzedawałem swoje małe dzieła sztuki do wielu czasopism, od przyrodniczych do takich o modzie, choć większości, moje zdjęcia nie nadają się na pokazywanie publicznie. Są niepokojące, dziwne, erotyczne. Nigdy nie lubiłem zimna i śniegu. Nie przepadam ze zwierzętami. Przeniosłem się tutaj, bo tu nikt mnie nie znajdzie.
Jestem podróżnikiem. Nigdy nie zostaje w gdzieś dłużej niż to konieczne, nawet gdy to najpiękniejsze miejsce na świecie. Tu też mieszkają ludzie i na pewno znajdzie się ktoś, kto zechce mi pozować, ktoś na tyle odważny by się rozebrać czy ktoś na tyle głupi by się ze mną przespać. Chciałem robić w życiu wiele rzeczy, chciałem wielu rzeczy spróbować, ale zawsze coś w środku, jakiś głos, pewnie strachu, powstrzymywał mnie skutecznie. Teraz przyszedł czas by to zmienić.
 Już się nie boje.

Ludzie to pokrętne istoty, splecione z uczuć, emocji i małej dozy logicznego myślenia. Człowiek jest istotą niestałą. W każdej sekundzie starzeje się by w końcu zniknąć zupełnie. Co zostaje kiedy pył, w który zmienia się ciało, rozwieje się całkowicie? Odpowiedź jest prosta. Wspomnienie. A kiedy w proch przemieniają się ciała tych, którzy wspominają? Pozostaje fotografia. Ukazuje dusze i stan umysłu w chwili spojrzenia. Chodź ze mną, daleko w głąb mej czarnej duszy i zobacz to co ja widzę

59 komentarzy:

  1. [Stephen *______* Ogromny plus za wizerunek! :D Fajny ten Twój pan, oj fany :D Miłej zabawy na blogu życzę!]

    Adam/Harry

    OdpowiedzUsuń
  2. [Akurat doczołgałam się do domu, więc przywitam się grzecznie! Ach, pewnie każdy pan chciałby w wieku trzydziestu lat tak młodo wyglądać, nic tylko pozazdrościć! Może i nawet zaproponowałabym jakiś wątek, ale pomysłów mi brak, a dałabym Felce odpocząć trochę od krwi i innych wypadków ;) Może nasze postaci mogłyby się spotkać wcześniej? Ophelia mieszka w miasteczku pół roku, więc mogliby spotkać się kiedyś podczas jakiejś wycieczki]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  3. [Taki fajny pan! Szkoda, że większość postaci na blogu jest starsza od mojej Grace. Jeśli jednak znajdzie się ochota na wątek z panną Starling, to zapraszam, razem możemy coś wymyślić. ;)]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  4. [O kurczę! Już po zdjęciu domyśliłam się, że postać okaże się ciekawa, ale nie spodziewałam się, że aż do tego stopnia. Treść totalnie mnie urzekła, bez dwóch zdań!
    Nie zaprzeczę, że liczę na wątek, ot co. Biorąc pod uwagę, że Colette ma taki sam zawód, jak Pan powyżej, może udałoby się nam coś wymyślić coś ciekawego. Co ty na to? :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  5. Z reguły nie przepadam za narracją pierwszoosobową, ale akurat przy tej konstrukcji zdań, którą zaprezentowałaś Ty, nawet mi ona tutaj pasuje. No i postać sama w sobie też wydaje się interesująca. Szczególnie ten motyw z fotografią, zamykanie duszy lub ciała na obrazie w połączeniu z aspektem intymności i całą resztą... po prostu jest w tym coś intrygującego, ale też czysto artystycznego, co osobiście chwyta moją uwagę.
    Nie wiem, czy wątki męsko-męskie są w Twoim klimacie, ale jakbyś miała chęci i jakiś pomysł jak połączyć chłopaków, daj znać. Obie moje postacie są mniej więcej w wieku Dantego, więc przynajmniej pod tym względem nie powinno być żadnych utrudnień.


    Declan & Scott

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Każde czarno-białe zdjęcie jest ładne, to reguła od której nie ma wyjątków. Witam i życzę dobrej zabawy oraz wielu ciekawych watków. Jeśli masz ochotę, to zapraszam również do siebie :) ]

    Charles Moore/Madison Ashton

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dzień dobry, cześć i czołem! :) Na samym początku chciałabym życzyć miłej zabawy na blogu i wielu ciekawych wątków! Muszę też przyznać, że postać jest bardzo ciekawa, a zdjęcie ma coś co, przyciąga wzrok. Niestety, Hattie nie jest ani odważna, aby pozować nago, ani głupia, aby się z nim przespać, więc, o ile jest chęć na wątek z Hattie, trzeba będzie wymyślić coś innego :)]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  8. [Felka całe życie mieszkała W Nowym Jorku, ale zdarzało jej się podróżować po innych stanach. Dopiero przed wyjazdem do Mount Cartier na dłużej zawitała w Hiszpanii, więc może tam mogliby się spotkać przypadkiem? Co prawda nie wiem czy Ophelia zgodziłaby się wtedy na jakiekolwiek zdjęcia, bo akurat była po dość burzliwym okresie emocjonalnym, ale rozmawiać sporo zawsze mogli :) A jak Dante dalej byłby zainteresowany to mógłby o zdjęcia pomęczyć w Mount Cartier :D Co o tym sądzisz?]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  9. [Na pewno nie obrażę się, jeśli Ty to zrobisz <3]

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  10. Podobno człowiek mógł przyzwyczaić się do wszystkiego. Ophelia znalazła złoty środek chyba do wszystkiego, co miało związek z przetrwaniem w tym miejscu. Z pewnością świetnie się tutaj czuła i jej pozytywne nastawienie do życia zostało miło odebrane przez mieszkańców. I chociaż była tutaj dopiero pół roku to wcale nie czuła się przejezdną. Polubiła tutejszych, prawdopodobnie z wzajemnością. Bo jak nie lubić poprawiającej humor dziewuszki, która może i miała prawie trzydziestkę na karku, ale nadal wolała czuć się młodo? Na nocne rekordy mrozów miała już sprawdzone połączenie koca i kołdry. Zawsze chociaż trochę gorącej herbaty w termosie i oczywiście czapkę na głowie! Co do wielkiej puchowej kurki, która idealnie by się sprawdziła... Cóż, Felka potrzebowała dość dużej swobody ruchów, więc ubierała się bardziej na cebulkę, gdzie kilka warstw pozwalających jej się ruszać bardzo ułatwiała pracę ratownika medycznego. A nie lubiła, kiedy było jej zimno. Oj, nie lubiła...
    Ciesząc się, że wreszcie może mieć chwilę dla siebie udała się do kawiarni, gdzie a) mogła się zagrzać; b) wypić gorącą herbatę i wreszcie c) porozmawiać sobie z kimś miłym, bo przecież nie będzie siedzieć sama przy kubku czegoś ciepłego. Mogłaby oczywiście wrócić do domu, ale przecież dzień jeszcze młody, a rano wypuściła kota i zapewne wcześniej niż przed zmierzchem go nie zobaczy. Sama się zastanawiała, dlaczego Brego tak bardzo rządzi się własnymi prawami i jak na zwierza, który woli cieplutkie miejsca, bardzo polubił Mount Cartier.
    Wchodząc do kawiarni szybko zamknęła za sobą drzwi, by nie wpuszczać do środka mroźnego powietrza. Uśmiechnęła się od razu do stojącej za ladą kobiety, z którą widywała się praktycznie codziennie i pozbyła się kurtki wraz z czapką. O uszy trzeba przecież dbać! Felka powtarzała to każdemu, szczególnie tym, do których pędziła ratując ich z odmrożeń.
    Zamówiła wielki kubek zielonej herbaty i już miała sobie przysiąść na wysokim krzesełku, kiedy do jej uszu dobiegł dość znajomy głos. Ten akcent! Kręcąc głową z niedowierzaniem i odwracając się spostrzegła twarz człowieka, którego spodziewałaby się prawdopodobnie wszędzie, tylko nie tutaj.
    - Bo bardziej pasuje mi strój kąpielowy niż puchowa kurtka? - spytała zaczepnie, ale wciąż wesoło. - Co ty tu robisz, Dante? - dodała zaraz podchodząc bliżej stolika zajmowanego przez mężczyznę, skoro na zrobienie herbaty musiała chwilę poczekać.
    Miała nadzieję, że zarumienione od mrozu policzki już wróciły do stanu normalnego. Może i dodawały kobiecie uroku i jeszcze bardziej ją odmładzały, ale Felka jakoś za tym nie przepadała. Chociaż o wiele łatwiej było ukrywać na przykład zawstydzenie... Nie żeby panienka Wood miałaby się często czegoś wstydzić.

    Ophelia Wood

    OdpowiedzUsuń
  11. [Pomysł świetny, bez dwóch zdań :) Rozumiem, że mam zacząć, więc już się za to biorę, ale przyznam szczerze, że nie wiem jak to wyjdzie :)]

    Poranne wyprawy na pocztę w każdy piątek stały się dla Colette czymś w rodzaju cotygodniowego rytuału od kiedy zjawiła się w Mount Cartier. Uważała to za coś w stylu czasu dla siebie, alternatywy dla domowego spa, które co weekend organizowały sobie razem z mamą, jeszcze w poprzednim życiu. Chwila wyciszenia, zamyślenia, oczyszczenia umysłu z koszmarów, które nękały ją każdego dnia. I chwilę przyjemności, przy okazji, bo w drodze powrotnej nigdy nie odmawiała sobie gorącej herbaty w kawiarni, którą mijała.
    Ubrana w długi wełniany płaszcz i owinięta szczelnie grubym szalikiem, spacerowała niespiesznie ulicą w stronę motelu, gdzie – jak na razie – mieszkała. Odebraną pocztę wepchnęła pod pachę, a w dłoniach ściskała papierowy kubek z parującą zieloną herbatą, co jakiś czas pociągając niewielki łyk.
    Nie spieszyła się. Bo dokąd? Do kogo? Wszystko, do czego mogłaby się spieszyć i wszyscy, do których mogłaby się spieszyć, już dawno nie istnieli w jej życiu. Zostawiła ich w swojej przeszłości, zakopała głęboko w swoim sercu i umyśle. I została sama. Nie, błąd! Nawet ona nie została, bo dawnej Cole już nie było. I nigdy miało nie być.
    Westchnęła ciężko, zwalniając kroku, aż ostatecznie całkowicie się zatrzymała przy ławce skrytej pod okazałymi sosnami. Zgarnęła z niej śnieg końcem szalika, po czym usiadła, odkładając pocztę obok. Westchnęła po raz kolejny i zrobiła łyk herbaty, a następnie przymknęła powieki. Rozluźniła ramiona i po prostu siedziała, oddychając głęboko i wsłuchując się w odgłosy lasu rozciągającego się za jej plecami. Tak spokojnie, tak cicho…
    Drgnęła nieznacznie, kiedy do jej uszu dotarł dźwięk skrzypiącego pod podeszwami butów śniegu. Otworzyła oczy, leniwie i sennie, jakby dopiero co się obudziła, po czym szybko je przymrużyła, kiedy poraziły ją promienie słońca skrzące się w białym puchu. Zdążyła jednak dostrzec mężczyznę.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  12. Zamrugała gwałtownie. I to wcale nie dlatego, że w dalszym ciągu raziła ją biel bijąca ze śniegu czy delikatne promienie słońca wydobywające się zza chmur. Była zaskoczona. Po pierwsze, czy mężczyzna zwraca się do niej – z trudem powstrzymała się, żeby nie rozejrzeć się dookoła, ale jednocześnie dyskretnie zerknęła na boki. Tak po prostu, dla pewności. A kiedy okazało się, że poza ich dwójką nie było widać żadnej innej żywej duszy, na powrót skupiła swoją uwagę na osobie nieznajomego.
    Po drugie, zaskoczyło ją pytanie mężczyzny. Zdjęcie? Jej zrobić zdjęcie? Zazwyczaj to ona pytała ludzi, czy mogłaby zrobić im zdjęcie – co ostatnimi czasy nie działo się zbyt często. Głównie jednak to ludzie przychodzili do niej: czy to zdjęcia ślubne przyjaciółki, czy sesja dla chłopaka lub narzeczonego, który wyjeżdża do wojska, albo rodzinne fotografie z dopiero co narodzonym maleństwem. Jednak nikt nigdy nie zapytał, czy to jej może zrobić zdjęcie. Zawsze to ona stała za obiektywem, nigdy przed.
    - Cześć – odpowiedziała z delikatnym, odrobinę nieśmiałym uśmiechem, odpowiadając na przywitanie nieznajomego, przy okazji licząc na to, że zyska trochę czas by wyjść z zaskoczenia. Odruchowo wyprostowała plecy i mocniej zacisnęła palce na papierowym kubku. – Jeśli tylko nie próbujesz mnie poderwać, to mogłabym się zgodzić – zażartowała, ostatecznie sama nie do końca pewna, co powiedzieć. Najwyraźniej samotność powoli zaczynała odbierać jej zdolności komunikacji z drugim człowiekiem i współżycia w społeczeństwie.
    Uśmiechnęła się delikatnie i założyła za ucho kosmyk włosów, który wysunął się z luźno związanego warkocza. Obróciła kilka razy kubeczek w dłoniach, po czym znów uniosła spojrzenie na mężczyznę, przyglądając mu się uważnie. Okiem fotografa. Cóż za zrządzenie losu.
    - Świetna pora na fotografowanie. Jest idealne światło. – Colette uśmiechnęła się delikatnie i po raz kolejny założyła włosy za ucho, jednocześnie przesuwając się odrobinę na ławce, jakby tym samym dając mężczyźnie możliwość, by usiadł obok, jeśli będzie miał ochotę.
    Zabawne. Mogła zmienić nazwisko i kolor włosów, mogła zmienić miasto, nawet kontynent, gdyby tylko chciała. Ale niektóre zachowania, ot, drobne szczegóły na które składała się jej osobowość, pozostawały bezustannie takie same. Fotografia. Tak dawno o niej nie rozmawiała, że teraz poczuła niewysłowioną przyjemność, kiedy zobaczyła aparat.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  13. Colette od razu polubiła uśmiech mężczyzny. Nie chodziło tylko o śnieżnobiałe zęby czy pełne wargi, chociaż to zapewne też w jakiś sposób oddziaływało na jej postrzeganie. Nie do końca potrafiła to wyjaśnić. Widziała blask, który bił z jego uśmiechu, intensywny i jednocześnie nie natrętny. Ujmujący.
    Zrozumiał jej żart, to dobrze. Odetchnęła w duchu z ulgą, bo nie potrafiła sobie wyobrazić, jak mogłaby mu wytłumaczy, z jakiego niby powodu miały ją odrywać. Pomimo tego, że o fotografach powszechnie krążyły różne plotki, dziewczyna starała się podchodzić do nich z dystansem.
    - Colette. Miło Cię poznać – również się przedstawiła, a na jej bladoróżowych wargach pojawił się delikatny uśmiech. No, cóż, z pewnością nie należała do tego typu ludzi, których mężczyzna lubił zdecydowanie bardziej. Nie była pewna siebie, nie potrafiła się nie przejmować opinią innych, nie potrafiła mówić i działać bez zastanowienia. Analizowała wszystko, bo tego nauczyło ją życie.
    - Odrobinę się znam. Sama fotografuję – przyznała po chwili. Co prawda, przez ostatnie miesiące trzymała aparat w dłoniach tak rzadko, że można by te sytuacje wyliczyć na palach jednej ręki. Zdecydowanie więcej czasu poświęcała na projektowanie, biorąc pod uwagę fakt, że przed przyjazdem do Mount Cartier dostała kilka ważnych i dość pokaźnych projektów do zrealizowania.
    - Jak wyobrażasz sobie to zdjęcie? – zapytała z zaciekawieniem, po czym przeniosła uważne spojrzenie błękitnych oczu na twarz mężczyzny.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  14. [Pewnie, że mam. Szczególnie, że żaden męsko-męski jak do tej pory mi się nie zapowiada. Gorzej z pomysłem. Do Simona generalnie trudno dotrzeć, a modyfikacje ciała (żeby nie było - osobiście uwielbiam) dziwacznego przyjezdnego raczej w tym nie pomogą. Ale jeśli Tobie coś przychodzi do głowy - wal śmiało.]

    OdpowiedzUsuń
  15. Myślę nawet, że ten układ może być nieco nierówny względem Ciebie, więc zasugeruję do gry Scotta i nawet dorzucę parę pomysłów. Możesz je wykorzystać, zmienić lub zignorować, wedle własnego widzimisię.

    a) Scott to holendernie nieogarnięty człowiek, pewnego pięknego dnia mógł gdzieś biec spóźniony, ale w jakim stylu: pomimo zimy z gołym torsem, kurtką i koszulą pod pachą, w szaliku przerzuconym na szybko przez szyję i szczoteczką w buzi, czyli totalnie komiczny obrazek. Do tego wszystkiego wpadłby na Dante, a co dalej? To już pozostawiam Tobie.

    b) Trochę odwrócony scenariusz pod względem braków w ubraniu tylko bez golizny, czyli Scott jedzie sobie do Churchill autem, aż tu nagle widzi faceta bez czapki i bez rękawiczek, w Mount Cartier to prawie jak próba samobójcza, więc Scott proponuje oddanie swojej czapki i rękawiczek (skoro i tak siedzi bezpiecznie w aucie).

    c) Trwa burza śnieżna. Scott jedzie gdzieś autem, aż tu przeszkoda na drodze w postaci zawalonego drzewa, więc przystaje, wcale go to nie dziwi (no może odrobinkę). Bardziej zaskoczony jest wtedy, gdy do auta pakuje mu się obcy człowiek (Dante), który pewnie pomyślał, że w aucie cieplej niż na zewnątrz, gdzie zewsząd atakuje śnieg.


    Declan & Scott

    OdpowiedzUsuń
  16. [Hattie pewnie nie przyjmie od niego pieniędzy, w końcu to tylko kilka zdjęć, a ona biedna nie jest. Zresztą, jemu pewnie bardziej się przydadzą, będzie musiał nakupować ciepłych ubrań jak chce dłużej zostać w Mount Cartier :D Ale jak najbardziej, może jej zaproponować zrobienie kilku zdjęć. Hmm, chociaż mam inny pomysł na tę chwilę. Powiedzmy, że już się trochę znają, Dante już te zdjęcia mógł jej zrobić, a teraz, przez zupełny przypadek, Hattie wciągnie go w przygotowywanie jakichś urodzin najstarszego mieszkańca MC czy coś w tym stylu :D Co ty na to?]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  17. [Byłabym wdzięczna za zaczęcie :3]

    Hattie

    OdpowiedzUsuń
  18. W jej pracy, jakby na nią nie spojrzeć, wszystkie dziedziny sztuk plastycznych były ze sobą ściśle powiązane. Do każdego projektu, w jego wstępnej fazie musiała wszystko zaplanować, a żeby to zrobić, potrzebowała szkicu. Później szkic przemieniał się w coraz bardziej szczegółowy rysunek, żeby na końcu został obrobiony komputerowo. Dlatego też, czy tego chciała, czy też nie, specjalizowała się w wielu dziedzinach plastycznych.
    - Malowanie wymaga niesamowicie dużo cierpliwości – powiedziała i upiła łyk herbaty, która była już niemalże zimna.
    Colette uśmiechnęła się delikatnie, zupełnie nieświadomie skrywając wargi za materiałem szalika. Czerwień. Uwielbiała ten kolor. Najgorętsza barwa ze wszystkich, jakie znała, kojarząca się głównie z miłością, pasją i namiętnością. Rozpalający i podniecający. Niebezpieczne połączenie. Dla odważnych, Cole - powiedział kiedyś ojciec i od tamtego czasu nie ubrała na siebie nic czerwonego. Bo Cole nie była odważna. Przynajmniej tak wtedy uważano. Jednak czy teraz nie zasłużyła na czerwień?
    Zmarszczyła nieznacznie brwi, analizując wszystko to, co powiedział mężczyzna i odsuwając od siebie wspomnienie ojca.
    - Jeśli mi nie powiesz, jaką formę masz na myśli, to nie możesz mieć pewności, że ją odrzucę – powiedziała po chwili i uśmiechnęła się do mężczyzny delikatnie, zerkając na niego kątem oka. – Jednakże, może faktycznie lepiej zacząć od czegoś zachowawczego. Przynajmniej nie dasz mi argumentu, żebym myślała, że jednak mnie podrywasz – zażartowała, zakładając włosy za ucho. Zupełnie tak, jakby był to ktoś, kogo znała od dawna i nie krępowała się żadnym zachowaniem. Coś nowego.
    - O której jutro? I gdzie? – zapytała i przeniosła wzrok na twarz Dante, nieznacznie unosząc brwi. Miała nawyk patrzenia ludziom w oczy podczas rozmowy.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Och, jeśli masz jakiś pomysł jak połączyć nasze postacie, to śmiało pisz. Ja godzę się na prawie wszystko :) ]

    Charles Moore

    OdpowiedzUsuń
  20. [Osobistością to ja żadną nie jestem... Ale wątek chętnie napiszę. Jakieś pomysły?]/Harvey

    OdpowiedzUsuń
  21. Colette zamrugała zaskoczona, nagle zupełnie zbita z tropu. Na jej policzkach pojawił się delikatny, aczkolwiek gorący rumieniec, a oczy mimowolnie uciekły gdzieś w bok, nie pozwalając tym samym ukryć zawstydzenia. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Bardzo rzadko pozwalała się fotografować, a o zdjęciach w takiej odsłonie nawet nie było mowy. Jeszcze nikomu nigdy nie pozwoliła oglądać się nago, a co dopiero…
    Po raz kolejny zamrugała gwałtownie. Odrobinę nerwowym gestem obróciła w palcach papierowy kubek, stukając w niego cicho paznokciami. Nie chciała wyjść na małą strachliwą dziewczynkę bojącą się nawet własnego cienia. Co z tego, że dokładnie tak się czuła przez ostatni rok? Zagubiona, przerażona, całkowicie sama w świecie pełnym potworów i krwi. Nikt nie musiał o tym wiedzieć.
    - Rozumiem… - głos Colette był cichy, ale ku jej wielkiej uldze, nie zadrżał z nagłego onieśmielenia, które ją ogarnęło. Zrobiła łyk zimnej już herbaty, zastanawiając się, jak się zachować i co powiedzieć. Czy w ogóle powinna coś powiedzieć? Może to, że nie nadaje się do takiego zdjęcia? Że jest za chuda, zbyt blada, że jej włosy nie lśnią tak bardzo, jak tych wszystkich modelek z wybiegu, a blizn nie jest w stanie ukryć nawet upływający czas? Nie wiedziała.
    Z drugiej strony, kim była teraz? Nikim. Bez przeszłości, bez historii. Mogła być kim tylko chciała, robić na co tylko miała ochotę. Nikt jej nie znał i nikt nie osądzał za krzywdy wyrządzone przez jej ojca, nikt nie pytał o przeszłość ani przyszłość. Była tylko drobną turystką, obcą z wielkiego miasta, która przyjechała ukryć się przed zgiełkiem świata. Nie była już słabą i wystraszoną Cole, powtarzała sobie każdego dnia. Musiała być silna i odważna. To pomagało przeżyć.
    - Nie lubię owoców morza – powiedziała ze śmiechem, starając sobie wyobrazić, jak rzeczywiście musiała wyglądać owa kobieta. I od razu tego pożałowała, bo biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo plastyczną wyobraźnię miała, przed oczami stanął jej opisany przez mężczyznę obraz. – Zapewne jest bardzo miła, jednak nie chciałabym się z nią spotkać twarzą w twarz – stwierdziła powstrzymując śmiech, z udawaną nutą przerażenia w głosie. – Przyjdę. Ale nie obiecuję, co z tego wyjdzie. Nie jestem… - zaczęła poważniejszym tonem, ale urwała, nie do końca wiedząc, jak ująć w słowa to co chciała powiedzieć. – Jestem trochę potłuczona. – dodała po dłuższej chwili z delikatnym uśmiechem, ale jakby przyjrzeć się uważniej, można było dostrzec w nim nutkę smutku.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  22. [Jeśli tylko Dante uzna kogoś takiego, jak Grace za ciekawego i godnego obiektywu, to jestem pewna, że Starling na to przystanie. Pewnie podniesie jej to też nieco samoocenę. ;) Zaczniesz?]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  23. [W porządku - w takim razie zacznę, jak tylko odzyskam mózg po pracy, podobno zwrócą jutro, ale kto ich tam wie. Oczekuj więc.]/Harvey

    OdpowiedzUsuń
  24. Zaśmiała się po raz kolejny, słysząc historię o kawie, która opowiedziana przez mężczyznę wydawała się jeszcze zabawniejsza. I była szczerze zaskoczona, bo po raz kolejny był to szczery śmiech, co nie zdarzało się w jej przypadku zbyt często.
    Wiedziała, że każdy jest potłuczony. Ona była nie tylko fizycznie, ale też psychicznie – zapewne dużo mocniej, niż mogłoby się wydawać. Bo jak nie być po czymś takim? Spodziewała się, że jeśli przyszłoby jej opowiedzieć komuś wszystko to, co przeszła, nikt by jej nie uwierzył. Ona sama do tej pory czasami miała wrażenie, że to po prostu zły sen.
    - Do jutra – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, na powrót nieco niepewnym, unosząc nieśmiałe spojrzenie na Dante. Pomachała niespiesznie patrząc jak odchodzi, po czym na powrót utkwiła wzrok w papierowym kubku.

    Ta noc była dla Colette wyjątkowo ciężka, dlatego poranek również nie zaliczał się do tych przyjemnych. Niewyspana przez nieustannie powracające koszmary i zmęczona ciągłymi bólami głowy, w pierwszej chwili postanowiła, że nie ma najmniejszego zamiaru wychodzić z pokoju, a jej jedynym planem na cały dzień jest spędzenie go w łóżku z kubkiem gorącej herbaty. Nie czuła się na siłach by żyć, nie wspominając nawet o stawaniu przed obiektywem. Marzyła o tym, żeby zniknąć.
    Ale może właśnie to jest sposób? Pozwolić się sfotografować, ukazać wszystko to, co tak skrzętnie ukrywa, rozpaść się na drobne kawałeczki? Może to pozwoli uwolnić się jej od przeszłości, od wspomnień.
    Nawet nie pamiętała, kiedy się ubrała, kiedy pocierając zmarznięte dłonie szła niespiesznie ulicą, kiedy pozdrowiła uśmiechem małżeństwo z małym synkiem, który rzucił w nią niechcący śnieżką. Nie pamiętała też momentu, kiedy pod jej stopami zaskrzypiały stopnie prowadzące na werandę, ani jak zapukała do drzwi, zdecydowanie i jednocześnie niezbyt mocno. Dopiero, kiedy drzwi się otworzyły, w pełni zdała sobie sprawę, gdzie jest.
    Zagryzła delikatnie dolną wargę i nerwowym gestem założyła kosmyk włosów za ucho.

    [Pozwoliłam sobie od razu pociągnąć to dalej, dlatego też, jakby coś nie pasowało to daj znać :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  25. Ojoj, złoty chłopiec, co może wszystko (znaczki)

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie wiem czy chcę Cię w ten bezczelny sposób wykorzystywać, bo ze mnie ostatnio wyrósł leniwiec, więc pewnie wszystko spadłoby na Twoje barki.

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  27. Odetchnęła z ulgą, kiedy drzwi otworzył jej Dante, a nie wspomniana przez niego wścibska współlokatorka. Co jak co, ale nawet jeśli nigdy od razu nie wierzyła plotkom i nikogo z góry nie oceniała, wolała nie spotkać się twarzą w twarz z kobietą-krewetką. Zdecydowanie.
    Colette uśmiechnęła się delikatnie na powitanie, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie, którą prowadził mężczyzna. I którą - chcąc nie chcąc - usłyszała. Nie była wścibska ani ciekawska, nic z tych rzeczy. Ale miała jedną cechę, która zdecydowanie utrudniała jej życie - a mianowicie, martwiła się o ludzi. Nie ważne, czy znała kogoś od lat czy poznała chwile temu. Jeśli wiedziała, że coś jest nie tak, że ktoś ma problem, potrzebuje pomocy albo chociażby rozmowy, nie potrafiła przejść obojętnie. A ludzie często to wykorzystywali.
    - Herbatę zieloną, jeśli masz. Jeśli nie, to może być zwykła - odpowiedziała z uśmiechem, zdejmując płaszcz i szał. Odruchowo potarła ramiona, czując delikatny powiew chłodu z otwartego jeszcze przed chwila okna. - Nawilżający żel pod prysznic to jest coś, faktycznie. Sama jestem fanką - zażartowała, jednak jej myśli bezustannie krążyły wokół rozmowy, którą Dante odbywał z drugim mężczyzną przez telefon.
    Może brzmiało to idiotycznie, biorąc pod uwagę, ze poznała go dopiero wczoraj, ale naprawdę sie zaniepokoiła. Nie chciała jednak wyjść na kogoś, kto wściubia nos w nie swoje sprawy, dlatego nie odezwała się na ten temat ani słowem. Jesli bedzie chciał, to jej powie, proste.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  28. - To dobrze, że masz wokół siebie ludzi, którzy się o ciebie troszczą i którym na tobie zależy - stwierdziła Colette, z delikatnym uśmiechem odbierając od mężczyzny kubek z herbatą. Zapach malin subtelnie połaskotał ją w nos, przyjemny i nie natarczywy. Tego potrzebowała.
    Sama z własnego doświadczenia wiedziała, że samotność - taka prawdziwa, która nie jest kwestią samodzielnego wyboru czy młodzieńczego buntu, a po prostu człowiek jest na nią skazany bez świadomości, że zawsze ma się do kogo zwrócić chociażby porozmawiać - jest czymś najgorszym na świecie, co może zabić w człowieku wszystko to, co ma najcenniejsze. Ile ona by dała, żeby ktoś się o nią troszczył w taki sposób! Oczywiście, nie powiedziała tego na głos, bo bała sie, że nazbyt sie rozklei.
    - Byłam tutaj na ferie zimowe z dziadkami. Miałam może pięć czy sześć lat. Pamietam, jak stałam w śniegu po kolana i szczękałam zębami z zimna, ale za żadne skarby nie chciałam wejść do kawiarni, bo stamtąd nie widziałam stada saren spacerujących pod lasem - Colette uśmiechnęła się na to wspomnienie, jeszcze ze starego życia, kiedy wszystko było takie proste i bezproblemowe. Zanim jej ojciec został okrzyknięty mordercą, zanim znalazła ciało matki w piwnicy, zanim jej zdjęcia zaczęły pojawiać się w niemalże każdym brukowcu na wschodnim wybrzeżu pod nagłówkiem "Czy córka seryjnego mordercy pójdzie w ślady ojca?" i zanim straciła wszystko, nawet własną tożsamość. Zdecydowanie nie powinna mowić tej wersji mężczyźnie. - Zapamiętałam to miejsce, jako najspokojniejsze na świecie, gdzie nikogo nie interesuje to kim jesteś. Idealne, żeby sie ukryć. Tak przynajmniej myślałam jako dziecko. Dlatego tutaj jestem - wytłumaczyła powoli, dobierając słowa tak starannie, żeby brzmiały jak najbardziej swobodnie. Nie znosiła kłamać czy w jakimś stopniu unikać mówienia całej prawdy, ale teraz juz nie miała wyjścia. Bo nikt nie rozumie. - A ty? Po co tak bardzo się trudzić? Przecież jest dużo ciekawszych miejsc, które mają zdecydowanie więcej do zaoferowania młodemu fotografowi. - przeniosła uważne spojrzenie, może odrobinę nieśmiałe, błękitnych oczu na Dante. Nie wiedziała skąd się to brało, ale lubiła na niego patrzeć.

    Colette

    OdpowiedzUsuń
  29. Colette szczerze wątpiła, żeby chodziło tylko i wyłącznie o korzyści materialne. Owszem, są i tacy, ale wierzyła, że ludzie potrafią znaleźć w sercu te dawno zapomniane już pokłady współczucia i empatii, kiedy ktoś kogo znają jest w potrzebie.
    Jedynie będąc dzieckiem seryjnego mordercy nie można liczyć na podobne wsparcie, nigdy i nigdzie. I dziewczyna zdążyła się już o tym przekonać.
    – Jak możesz tak mówić? Dzieci przecież są takie urocze! – Colette zdawała sobie sprawę, że mężczyźni zdecydowanie nie należą do grona wielbicieli dzieci, zwłaszcza kiedy byli młodzi i nie zawracali sobie głowy zakładaniem rodziny, dlatego też rozpływanie się nad tymi małymi istotkami było dla nich nie zrozumiałe. – Dzieci z początku są jedynymi ludźmi na świecie, którzy nigdy cię nie okłamią. To dorośli później zabijają ich szczerość przez ciągłe kłamstwa i intrygi, które snują.
    Colette uniosła kubek z herbatą do ust i zastanowiła się nad tym, co powiedział mężczyzna. Przypomniały się jej wieczory spędzane z mamą na sofie w salonie, kiedy czekając na ojca z kolacją, opowiadała jej historie z czasów, jak była jeszcze niemowlakiem. Mówiła też o radości taty, kiedy pierwszy raz zobaczył ten właśnie mały, jasny punkcik na ekranie komputera i rozpłakał się z wrażenia. Od razu zaczął zastanawiać się, jak nazwie są małą księżniczkę, kiedy przyjdzie na świat.
    – Mój ojciec od razu, kiedy zobaczył zdjęcie, wiedział że będę jego ukochaną córeczką. A dobry wcale nie był – mruknęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Nie powinna mówić takich rzeczy, nigdy w życiu! Nie była już Cole, której ojciec był potworem. Była Colette, która ojca nigdy nie znała. Ale jak mogła kłamać, skoro przeszłość wciąż była częścią teraźniejszości?
    – Doskonale cię rozumiem – przyznała i pokiwała głową, po czym uniosła uważne spojrzenie błękitnych tęczówek na Dante. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła z mężczyzną dziwną więź. Ich historie były tak podobne, że gdyby Colette miała komuś powiedzieć prawdę o sobie, to pierwsze zapewne pomyślałaby o nim. – Tutaj nie zadają pytań, nie dociekają, skąd jesteś ani jak wyglądało twoje życie wcześniej. Plotkują o tym, że zapraszasz co wieczór inną kobietę na drinka albo posyłasz urocze uśmiechy panom na prawo i lewo, a zazdrosne żony zgrzytają zębami, ale to wszystko jest niegroźne.
    Wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się nieśmiało, zerkając na Dante. Miał w sobie coś takiego, co bezustannie przyciągało jej spojrzenie.

    [Wybacz, że tak długo nie było odpowiedzi, ale szkoła i praca dały mi nieźle w kość. Teraz powinno być już lepiej :)]
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  30. [Dziękuję za powitanie! :)
    Ooooo kurczę, a znalazłby się u ciebie jakiś pomysł? (nieśmiało zerka w stronę znacznika wolę wymyślać)]

    Hafza

    OdpowiedzUsuń
  31. Uwielbiał mroźne poranki, zimne popołodnia i bestialsko lodowate wieczory w Mount Cartier. Tak naprawdę to było jedyne, co znał i z czym dawno już się oswoił. Nie wychylając głowy spoza tego małego miasteczka ciężko było winić Scotta za uwielbienie do śniegu, czy pogody samej w sobie. Mieszkając w jednym miejscu przez blisko czterdzieści lat człowiek zaczyna przyzwyczajać się do wielu rzeczy, tym bardziej stałych elementów wyciągniętych z otoczenia. Dla niego były to zwyrodniałe śnieżyce, oblodzone do granic możliwości chodniki i złowieszcze sople lodu zwisające z witryn sklepowych i dachówek skromnych domostw. Nie potrzebował słońca, opalenizny, kwiecistości przestrzeni. Całkiem do twarzy było mu z tą przezroczystą bladością. Tak samo nijakie było bowiem całe jego życie, a jeśli istniała jedna rzecz, którą mógł się pochwalić ten szary obywatel miasta, jakim był Finlay, to umiejętność czerpania przyjemności ze swojej nudnej przyziemności. Normalność też miała swoje plusy.
    Kiedy drzewo zwaliło mu się na drogę, a samochód nijak mógł pokonać tę drzewiastą przeszkodę, nie wyklinał. Przystanął w miejscu, zaciągnął ręczny i trzymając ręce na kierownicy westchnął cicho. Najlepszym sposobem na szukanie rozwiązania przy mało sprzyjających okolicznościach w pierwszej kolejności było zadbanie o trzeźwość umysłu. Złość nigdy nie zapewniała obiektywnego i logicznego spojrzenia na sprawę, więc z niej rezygnował już na starcie. Zamiast tego wolał zastanowić się, co opłaca mu się bardziej — mocowanie się z gałęzią, czy zmiana szlaku. W tym celu przechylił głowę przyglądając się sceptycznie ostrym szponom rozwalonego na asfalcie pnia. Mgła i lód siekający po twarzy nie sprzyjała żadny formom aktywności. To było naprawdę...
    — ...niezłe wejście — zaskoczony spojrzał z automatu na intruza, ale nie wydawał się szczególnie zniesmaczony brakiem manier. Przeciwnie, jego komentarz świadczył raczej o otwartości na każdy z możliwych wariantów zachowań obcego na siedzeniu pasażera. No przecież go nie wywali! To byłoby okrutne posunięcie, sam bowiem zdecydował chwilę temu, że siedzenie w aucie jest znacznie przyjemniejsze niż szarpanie się z naturą na zewnątrz.
    — Zabrudziłeś mi siedzenie... — dodał tylko z odrobiną wyrzutu, gdy zorientował się, że przez wtargnięcie do auta tapicerka jest cała w śniegu. Tak jaby nie przyjmował „w gości” człowieka z krwi i kości, a Bałwana.

    Scott F.

    OdpowiedzUsuń
  32. Gdy drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła kobieta, u której wynajmował mieszkanie Dante, blondynka momentalnie wbiła wzrok w zawartość swojego kubka, a zębami zagryzła koniuszek języka, żeby się nie roześmiać na jej widok. A miała na to ochotę, zdecydowanie! Cóż, jeśli do tej pory myślała, że słowa mężczyzny mogą być nieco wyolbrzymione na temat ‘krewety’, teraz bez bicia mogła przyznać, że ani trochę się nie mylił. Była przekonana, że tacy ludzie pojawiają się tylko i wyłącznie w filmach – sztywno ułożone włosy spryskane toną lakieru, przesadnie mocny makijaż, który rzekomo miał ukryć ile lat naprawdę miała, no i oczywiście umoralniające wykłady na każdym jednym kroku. Jak się tutaj nie zaśmiać?
    – Bez łajdaczenia? – Colette odezwała się ze szczerym rozbawieniem, kiedy tylko za kobietą zamknęły się drzwi. – Ładne ma o tobie mniemanie, nie ma co, Panie Podrywaczu. – uśmiechnęła się i uniosła nieznacznie brwi ku górze.
    Colette chyba nie potrafiłaby mieszkać z kimś, kto bezustannie wściubiałby nos w jej życie prywatne – i nie miała na myśli tylko swojej konkretnej sytuacji, która była akurat taka a nie inna. Owszem, rozumiała raz za czas krótką pogawędkę i dyskretną kontrolę, czy jej mieszanie wciąż jest w takim stanie, w jakim powinno się znajdować, ale to? Była pod wrażeniem, że Dante to wytrzymywał.
    – Nie myślałeś nad tym, żeby poszukać mieszkania do wynajęcia u kogoś innego? – zapytała i uśmiechnęła się delikatnie, zakładając za ucho kosmyk włosów. Nie wiedząc dlaczego, przez krótką chwilę przemknęło jej przez myśl, że przecież równie dobrze mogłaby zaproponować mężczyźnie zamieszkanie u niej. Ostatnie formalności odnośnie przepisania na nią domu jej dziadków po drugiej stronie miasteczka przyszły pocztą kilka dni wcześniej i wystarczyło zaledwie kilka drobnych napraw, żeby mogła się wprowadzić. Może czyjeś towarzystwo byłoby dobrym pomysłem? – Mogłabym ci coś w tej kwestii zaproponować, jeśli byś się zdecydował. – stwierdziła, nie do końca pewna, czy to dobry pomysł, ale przecież nie mogła cały czas uciekać przed ludźmi, skoro miała się wpasować do społeczeństwa.
    – A wracając do tego, na czym skończyliśmy, to chciałeś mi zrobić zdjęcie. – przypomniała sobie cel swojej wizyty, który jednak nie był teraz jakoś wyjątkowo ważny, bo rozmowa z mężczyzną była nad wyraz przyjemna. Uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała uważnie na Dante, odkładając kubek na stolik.
    Colette Chatier

    OdpowiedzUsuń
  33. [Długo mnie nie było, bo mi internety zabrali. Chciałam się zapytać czy chęci na wątek nadal są.]/Harvey

    OdpowiedzUsuń
  34. [Powitania są mile widziane zawsze, niezależnie od tego, ile minęło czasu od publikacji karty. :3 Tym bardziej, że sezon na sesję znam z autopsji i wiem, jak to potrafi wciągnąć człowieka i sprawić, że nie wie, gdzie się podziały wszystkie godziny, odkąd się wstało. ;D
    Szczerze: na pewno wątek między naszymi postaciami byłby ciekawy, ale nie umiem wpaść na coś, co mogłoby połączyć budowlańca z ciekawie wykreowanym fotografem (troszkę z niego mroczny charakter, co? :D). Wspólnych interesów to oni raczej nie zrobią, a nie wiem na ile w innych okolicznościach mogłoby coś nastąpić. Hm. Może zróbmy tak, że Ty się skup na egzaminie, a ja postaram się coś wykombinować, z nadzieją, że jak zawiodę, to Ty po wszystkim z nowymi siłami wpadniesz na coś super. Może być? :D]

    Zahn Reevis

    OdpowiedzUsuń
  35. [ Może Cię zaskoczę (sama siebie zaskoczyłam), ale mam pomysł: D. robił kiedyś zdjęcia byłemu parterowi Tomusia. To taki francuski pisarz, bardzo ekscentryczny i innowacyjny. Tom oczywiście był obecny na sesji, wtedy mogli się poznać, co teraz jest dla niego niewygodne, bo on żyje od nowa, a to byłby powrót do przeszłości. Zastanawiałam się też, czy wówczas w kierunku Tomka nie padłaby propozycja zapozowania, której oczywiście odmówił, ale nie wiem, czy jest dobrym, potencjalnym obiektem do zdjęć. Zresztą to chyba musi ocenić Dante, to on w końcu jest fotografem.]

    Tomcio

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Retrospekcja odpada, zostaje miasteczko. Najlepiej miasteczko w chwili, w której Tomuś widzi znajomą twarz i próbuje uciec, ale niestety dostrzeżono go, zanim zniknął za zakrętem.
    Mam nadzieję, że zaczniesz.]

    OdpowiedzUsuń
  37. [Hm, wszystko byłoby w porządku z tym pomysłem, gdyby nie fakt, że Zahn nie ma w sobie zbyt wiele ani z drwala, ani w domku w dziczy już niestety nie mieszka, tylko na skutek rozmaitych czynników (głównie paru szantaży emocjonalnych :D) w dość przerażającym „Kukułczym Gnieździe” razem z żoną, teściową i pasierbicą, z czego dwie pierwsze panie duszami towarzystwa nie są, także tutaj ciężko z przygarnięciem... Ale męczyć go swoją obecnością i chęcią robienia zdjęć Twój pan może jak na najbardziej, o ile interesowałby go budowlaniec w akcji. Wtedy można by założyć że w jednym tygodniu Reevis go spławił, gdy Dante podszedł do niego z taką propozycją, po czym nastepnego dnia to samo, a w kolejnym np. podczas pracy u kogoś innego (sugerowałabym jakieś uszczelnianie okien, bo zimno i niefajnie, więc to głównie dręczy obecnie mieszkańców Mount Cartier), Riddle znów się pojawia i dochodzi do małego spięcia, bo Zahn ma postawę Cholera jasna, znowu ty? Czego mnie męczysz?, no a Twoja postać ma dość jasno sprecyzowane oczekiwania. Nie wiem, co sądzisz o tym?]

    Zahn

    OdpowiedzUsuń
  38. To jeden z gorszych dni. Czuje uścisk w dołku zaraz po przebudzeniu, a z każdą kolejną chwilą jest tylko gorzej. Poranna kawa nie pomaga, tak samo jak śniadanie, praca czy przegląd prasy. Niekiedy na ból nie można nic zdziałać. Wspomnienia zalewają go ostrą falą, co z początku skutkuje rozdrażnieniem, z czasem jednak zmienia się w otępienie i marazm. Druga do domu, którą zazwyczaj pokonuje w kilkadziesiąt minut, tym razem zajmuje mu dużo więcej czasu. Skupienie się na jeździe to ostatnie o czym myśli. Postanawia przespać się, uspokoić umysł, doprowadzić się do ładu przynajmniej trochę, ale zaśnięcie okazuje się niemożliwe. Za każdym razem, gdy przymyka powieki, obraz przerażonego dziecka zmusza go do rozpoczynania procesu od początku. Nie może już patrzeć na znajomą twarz, a ból w klatce piersiowej nie ustępuje. Łyka kilka tabletek przeciwbólowych i uspokajających, po czym opuszcza mieszkanie. Świeże powietrze odrobinę koi zszargane nerwy. Leśna droga, wydeptana przez jego własne stopy prowadzi go w znane miejsca, ale przy żadnym nie zatrzymuje się na dłużej. Jedyne czego teraz potrzebuje to ciągły pęd, tak by nie rozproszyć się niczym dookoła. Spomiędzy drzew wychodzi na asfaltową jezdnię, gdzieś na obrzeżach miasteczka. Tam wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów, jednego wsuwa sobie do ust i chcąc odpalić, ukrywa ogień za dłonią, tak by wiatr nie mógł go dopaść. Skupiony na tej prozaicznej czynności, nie zauważa, co dzieje się dookoła. Silne szturchnięcie, które następuje sekundę później, sprawia, że papieros wypada mu spomiędzy warg.
    - Przepraszam - bąka ledwo słyszalnie, nawet nie patrząc na człowieka, z którym się zderzył. Schyla się po używkę i ponownie wsuwa ją do ust. Tym razem udaje mu się odpalić bez problemu.
    /Harvey
    [Gdybym zamierzała odejść z bloga, dam znać. Chyba, że chcesz oprócz tego wątku napisać coś alternatywnie indywidualnie, to też w porządku, tylko daj znać.]

    OdpowiedzUsuń
  39. Akurat o tym, że niektórzy ludzie zdecydowanie nad wyrost cenili wynajmowane przez siebie mieszkania, wiedziała doskonale. Ale nie działo się to tylko tutaj, bo w każdym mieście, w którym do tej pory mieszkała spotykała ludzi, którzy za kawałek podłogi z umywalką i lodówką chcieli tyle pieniędzy, że aż włos się jeżył. W motelu, gdzie jeszcze kilka dni miała zamieszkać też nie było najtaniej, a jakość średnio się miała do ceny, zwłaszcza że ogrzewanie szwankowało bez przerwy, ale innego wyjścia z początku nie miała. Dlatego też doskonale rozumiała, jak musiał się czuć Dante.
    — Nie chcę się narzucać, ale jeśli naprawdę będziesz miał już dość sąsiadki z dołu, to zamiast ją mordować zawsze możesz na jakiś czas zatrzymać się u mnie, dopóki nie znajdziesz czegoś lepszego — zaproponowała i uśmiechnęła się delikatnie, nagle zdając sobie sprawę z tego, że była to pierwsza sytuacja od wielu miesięcy, kiedy z własnej wyraziła zgodę, aby ktoś naruszył jej mury, którymi się otoczyła. Ah, co to miasteczko robiło z ludźmi! — W domu moich dziadków trzeba zrobić jeszcze kilka rzeczy i nie ukrywam, że przydałaby mi się w tym męska ręka — założyła za ucho kosmyk włosów, by zaraz potem spojrzeć na mężczyznę z wyraźnym rozbawieniem. — No i ja nie będę się wtrącać w to, z kim, kiedy i jak często będziesz się łajdaczyć. — zażartowała, wciąż nie mogą pozbyć się sprzed oczu wyrazu twarzy pani gospodarz, kiedy wypowiadała te słowa.
    Kwestia podpisu akurat interesowała Colette w mniejszym stopniu, jako że było to panieńskie nazwisko jej babci i wątpliwym było, żeby ktokolwiek powiązał ze sobą te fakty. Przynajmniej tak się jej wydawało. Zdecydowanie bardziej obawiała się tego, że ktoś rozpozna jej twarz, co uświadomiła sobie idąc do mieszkania Dante. Co z tego, że zmieniła kolor włosów i uczesanie, że jej rysy wyostrzyły się nieznacznie, skoro to wciąż była jej twarz, jej błękitne oczu, jej usta i jej uśmiech?
    Przestań panikować, skarciła się w myślach, czując delikatne ukłucie niepokoju w sercu. Zamaskowała go jednak najszybciej, jak tylko potrafiła delikatnym uśmiechem.
    — Czyli jednak zrezygnowałeś z czerwieni? – zapytała z nutką rozbawienia i zerknęła na Dante, unosząc nieznacznie brwi.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  40. [Twój styl pisania przypomina mi styl kogoś innego. Nie wiem kogo i jest to tak naprawdę informacja bezużyteczna, ale chciałam to napisać. Bo wiem chociaż tyle, że mi się podoba.
    Zobaczyłam znaczki przy nazwisku Dantego, więc się przyprowadziłam pod kartę. Teraz proponuję wątek i pytam, czy nie masz pomysłu, bo w sumie lepiej mi wychodzi zaczynanie (chociaż i tak nierewelacyjnie).]

    Maddie Omalley

    OdpowiedzUsuń
  41. Colette już zdążyła zapomnieć, co oznacza słowo ‘randka’. Tak samo, jak nie pamiętała już, jak to jest spotykać się z mężczyzną, który nie był albo prawnikiem ojca albo agentem FBI; nie pamiętała, jak to jest trzymać kogoś za rękę podczas romantycznego spaceru, śmiać się wspólnie w fałdach pościeli każdego ranka czy całować w czoło na dobranoc. Więc jeśli faktycznie właśnie zaproponowała mężczyźnie coś podobnego, zrobiła to kompletnie nieświadomie.
    Przyjrzała mu się uważnie. Był przystojny, nie mogła temu zaprzeczyć, i zdecydowanie miał w sobie coś, co powodowało, że ciężko było jej oderwać spojrzenie. Mocno zarysowane kości policzkowe, prosty nos, idealnie skrojone wargi… Colette zamrugała gwałtownie i skarciła się w duchu za podobne myśli, które napłynęły tak nagle, że nawet nie zdała sobie sprawy kiedy. Była córką mordercy. Skazana na wieczną samotność.
    — Owszem, potrafię — kiwnęła głową z delikatnym uśmiechem, słysząc pytanie o kakao. Co prawda, sama przyrządzała je w kompletnie inny sposób, jako że od wielu lat była weganką. — I w sekrecie mogę ci zdradzić, że moje kakao jest najlepsze na świecie. — dodała nachylając się nieznacznie w jego stronę, jakby faktycznie była to najbardziej strzeżona tajemnica pod słońcem.
    Przyglądała się z uśmiechem, jak Dante ogląda ją przez soczewkę obiektywu i musiała przyznać, że czuła się… inaczej. Nigdy raczej nie robiono jej zdjęć, a jeśli jakieś się już znalazły, było to głównie takie z zaskoczenia. Nie zdarzało się jej pozować.
    — Nie musisz mnie gryźć, mam już wystarczająco blizn — zażartowała z uśmiechem, zakładając za ucho kosmyk włosów. Spoważniała jednak zaraz. — Nie rozumiem… jak zwyczajna? — zmarszczyła nieznacznie brwi, patrząc pytającym wzrokiem na mężczyznę. Nie do końca wiedziała, co miał na myśl i obawiała się, że nie było to nic pozytywnego.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  42. [Hm, no w sumie czemu nie. A masz może jeszcze jakieś okoliczności, miejsce chociaż? Bo nie chcę przypadkiem zepsuć twojej wizji na postać czy coś.]

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  43. [Miejsce zawsze się znajdzie. Masz ten odjazdowy znaczek, mówiący, że wolisz wymyślać, co świetnie się składa, bo ja nie umiem.]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  44. Czuje, jak obcisła sukienka przykleja się do pleców. Sztuczny materiał drażni spocone ciało, z każdą minutą stając się coraz bardziej niewygodnym, bardziej obcisłym, jakby ubranie ciągle się kurczyło. Ma już dość ciągłego wciągania brzucha, poprawiania splątanych włosów. Tego jednak chciała, po to wyjechała. Wierzy, że zdąży się przyzwyczaić, że to uczucie bycia nie na miejscu niedługo minie, musi dać sobie tylko trochę czasu.
    Podnosi do ust szklankę, zostawiając na krawędzi bordowy odcisk warg. Drink jest mocny, czuć głównie wódkę. To już ta godzina, kiedy barmani wlewają więcej alkoholu, byle tylko skrócić noc, móc wyjść wcześniej do domu. Klub leży gdzieś na odludziu, między fabrykami produkującymi dachówki, trudny do znalezienia, przez co ludzie, którzy tu wreszcie trafiają sprowadzani przez znajomych, czują się wyjątkowo. Takie miejsca upadają szybko, bo co chwila powstają nowe, wciśnięte w jeszcze bardziej wyalienowane miejsce.
    W środku jest około trzystu osób. Wystawa jakichś zdjęć, teraz zasłoniętych masą ludzkich ciał. Maddie trafiła tu dzięki dziewczynie poznanej dwanaście godzin temu, która wprowadziła ją za bramkarzy, pokazując im dwa kciuki w górę, dzięki czemu nie musiała pokazywać zaproszenia. Dziewczyna zniknęła jakieś dwadzieścia minut później, odchodząc z jakimiś ludźmi, pewnie ważniejszymi, potrafiącymi wprowadzać do o wiele lepszych klubów.
    Maddie odkłada szklankę na bar. Całe pomieszczenie zwalnia, wszyscy ludzie, muzyka, czas. Obraz przed oczami przeskakuje klatkami, nie przesuwa się gładko. Ciężko jej skupić wzrok na jednym punkcie, traci czucie w ustach. Schodzi z wysokiego stołka. W jednym momencie muzyka zaczyna być zbyt głośna.
    Przechodzi przez salę, przez wąski korytarz z łazienkami po bokach. Mija dwóch mężczyzn klepiących się po ramionach i wyznających sobie szczerą, pijaną przyjaźń. Jakąś chudą dziewczynę z mocno zaznaczonymi brwiami, która omdlewa wprost w ramiona chłopaka, nie będąc w stanie się dłużej sprzeciwiać. Maddie wchodzi po schodach na piętro, popycha szklane drzwi. Z momentem ich zamknięcia odcina się od wszystkiego na dole. Przez moment stoi otępiała nagłą ciszą. Oczy powoli przyzwyczajają się do półmroku i wtedy zauważa, że nie jest w pomieszczeniu sama. Podchodzi do stojącej w rogu kanapy, siada niezgrabnie, zsuwa szpilki i kładzie bose stopy na zimną posadzkę.
    — Można tu palić? — pyta mężczyzny, siedzącego naprzeciw. Teraz widzi go lepiej, widzi jego tatuaże i zadbaną fryzurę. Wygląda jak ci kolesie, za którymi latają laski poubierane w za duże kurtki Alexandra Wanga, którzy kojarzą im się z gośćmi z magazynów mody. Może nawet jest jednym z tych gości.

    Maddie [Proszę bardzo, zaczęłam nam. Mam nadzieję, że nie jest tragicznie.]

    OdpowiedzUsuń
  45. Te parę osób, które przyszły tu, aby tylko obejrzeć zdjęcia, już dawno zdążyło opuścić lokal. Ci na dole zostali dla pokazania się, dla bycia oznaczonym na zdjęciu na Instagramie. Stoją w grupkach nieco bardziej uśmiechnięci niż zwykle, nieco bardziej rozgadani, wyprostowani. Wszystko dzięki paru wciągniętym kreskom. Najpierw dyskretnie, w łazience, później już z każdej możliwej płaskiej powierzchni. Kokaina ich napompowuje, sprawia, że przestają być sflaczali. Czują szczypanie w nosie, swędzenie dziąseł i dociągają do końca nocy. Potem rano wciągają raz jeszcze, po czym idą z partnerami na obiad do teściów.
    Maddie to nie bawi. W duchu wie, że nigdy nie znajdzie sobie miejsca w takim otoczeniu, nie uwije gniazda. Mimo to trzyma się tego świata, nie chce puścić, bo od tak dawna chciała w niego wejść. Żyć po to, żeby dobrze wyglądać, żeby raz na jakiś czas ktoś rozpoznał ją na ulicy i poprosił o wspólne zdjęcie. Sama myśl o porażce powoduje pewien fizyczny ból. Powoli zdaje sobie sprawę, że zrobi wszystko, aby osiągnąć cel.
    Wyciąga z paczki papierosa i pochyla się nad płomieniem. Przez chwilę patrzy spod ciężkich powiek na rozżarzony koniec. Nie lubi papierosów i nie lubi ich smaku, ale zajmują ręce, pozwalają na chwilę oderwać się od wszystkiego, dają jakąś wymówkę, aby się odsunąć. Zaciąga się długo. Nie powinna tego robić, całe pomieszczenie zaczyna wirować.
    — Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. — Mówienie przychodzi jej coraz trudniej, jakby wargi nie nadążały za myślami, potykały się na głoskach. — Pewnie by mnie tu już nie było, ale nie mam pojęcia w którą stronę jest mój hotel, ani jaki jest numer na taksówkę.
    Zatapia się głębiej w kanapie. Chowa głowę między odsłonięte ramiona.
    — Ty też jesteś zmęczony, inaczej byś tu nie siedział. Tylko ty pewnie wiesz, którędy powinieneś wracać, ale trzyma cię tu coś innego.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  46. Co prawda, Colette nie miała pewności, czy kakao według jej przepisu będzie smakowało mężczyźnie, bo używała zdecydowanie nietradycyjnych składników — mleko sojowe lub kokosowe zamiast krowiego, żadnego cukru i masa przypraw, z cynamonem na czele. Wszyscy jednak, którzy mieli okazję go spróbować, byli wręcz zachwyceni i miała nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
    Nie chciała. Naprawdę nie chciała się zaśmiać, kiedy Dante wspomniał o swoim wypadku nad rzeką, ale kiedy wyobraziła sobie jego dość postawną sylwetkę wpadającą z impetem do wody, nie potrafiła się powstrzymać. Chichot był zdecydowanie silniejszy od niej i było jej z tego powodu niesamowicie wstyd.
    — Chyba każdy z początku ma problemy, żeby przystosować się do życia w tym miasteczku — stwierdziła z uśmiechem, przyglądając się uważnie mężczyźnie, gdy przeglądał znajdujące się w torbie filtry. — Ja przez pierwszy miesiąc miałam cały tyłek w siniakach, bo wywracałam się dosłownie wszędzie, gdzie tylko pojawiało się trochę lodu. Słowo daję, to cud, że wciąż mam wszystkie zęby. — dodała z autentycznym przerażeniem w głosie, przypominając sobie tamte czasy. I, mimo iż teraz owe historie wydawały się zabawne, spochmurniała nagle. Zmarszczyła nieznacznie czoło, a jej oczy pociemniały tak bardzo, że teraz wydawały się niemalże granatowe. Wolała zapomnieć tamte miesiące.
    Wyjątkowa? Dobre żarty. W życiu, nigdy przenigdy, nie określiłaby siebie w ten sposób. Owszem, różniła się od innych kobiet zdecydowanie — w końcu nie każda miała ten wątpliwy zaszczyt być córką człowieka, który z zimną krwią zamordował przeszło piętnaście niewinnych kobiet. Jednak pod żadnym pozorem nie był to powód do tego, by się chwalić albo uważać za wyjątkową. Co najwyżej przeklętą.
    — Nie ma we mnie nic, co mogłoby ci się spodobać, uwierz mi — głos Colette, w porównaniu do rozbawionego tonu sprzed chwili, teraz był cichy i skupiony, dogłębnie przepełniony smutkiem i dziwnego rodzaju napięciem. Odwróciła wzrok od Dante obawiając się, że mógłby w jej spojrzeniu dojrzeć coś, czego nie powinien — łzy, ból, przerażenie. O ile już nie było za późno.
    Odetchnęła głęboko wstając z sofy i podchodząc do okna, jak zwykła to robić zawsze, kiedy czuła się zagubiona. I teraz właśnie tak się poczuła — wystraszona, przytłoczona, osaczona tak ciasno, że nie mogła oddychać. Przymknęła powieki, by opanować nerwy, którym bezmyślnie pozwoliła wziąć nad sobą górę.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  47. Był tu, na tym końcu świata, już od jakiegoś czasu, na tyle długo, by w końcu nauczyć się nazw ulic, które wciąż mylił bez opamiętania. A może tutaj ulice wcale nie miały nazw i mylił nazwy, które tak naprawdę nie istniały — z którymi mógł połączyć część dawnego siebie, od którego, de facto, uciekał, które przypominały mu jakieś miasto, kontynent, czy osobę. Mylił więc to, co dało się pomylić i zdawało się, że na własnych błędach nie jest skory niczego się nauczyć.
    Nadszedł jednak dzień, jeden z tych mroźnych i nieprzyjemnych, kiedy człowiekowi chce się wyjść z domu, żeby chociażby odetchnąć świeżym powietrzem. Tom, Tommy, Tomeczek wstał z kanapy, zawiązał wokół szyi szalik w pomarańczowe renifery, trochę postał przed drzwiami frontowymi, zastanawiając się nad sensem dosyć nieprzemyślanej eskapady, ale ostatecznie i tak wylądował na zaśnieżonej ulicy.
    Słońce zasłoniły chmury, a wiatr dął tak nieprzyjemnie, że przez chwilę bał się, że odfrunie z jego kolejnym podmuchem. Dalej było tylko gorzej, bo miał skórę wrażliwą na zimno, sam zresztą był wrażliwy na wszystko i wszystko, i czuł, jak zamarza kawałek po kawałeczku. Przyspieszył kroku, zrobił rundę dookoła czegoś, czego nazwy nie pamiętał, a potem uznał, że w sumie kiedy chodzi, jest mu znacznie cieplej, toteż musi iść, iść i iść, innymi słowy — pozwiedzać.
    Ile w rzeczywistości miał do zwiedzania, wiedział każdy mieszkaniec Mount Cartier, ale on jako obcy, ten zza granicy, polerował pewność, że musi być w tej mieścinie coś, co warto zobaczyć. Do tej pory widział jedynie śnieg i jeszcze więcej śniegu, trochę znajomych twarzy — już znajomych — i niewiele ponad wyposażanie wynajmowanego domu. Jak długo człowiek może patrzeć na te same ściany w kolorze brudnego różu?
    Tom lubił brudny róż, aczkolwiek im dłużej się mu przyglądał, tym bardziej płaczliwy się stawał. On nosił krawaty w tym kolorze, wzdychał raz za razem, choć to była przeszłość, daleka, daleka przeszłość. Ta wędrówka po nieznanym miała mu przynieść swego rodzaju ulgę, której właściwie nie potrzebował, bo był stworzony do zadręczania się różnymi rzeczami i ten stan rzeczy z rzadka mu przeszkadzał, ale zdawało mu się, że owej ulgi potrzebuje, a skoro tak, niech droga przed nim nigdy się nie kończy.
    Droga, niestety, postanowiła się skończyć. Skręcił wówczas w prawo, potem znowu w prawo, jeszcze później w lewo i w efekcie wylądował w dosyć zaludnionym miejscu, patrząc na liczbę znajdujących się w nim osób. Kawiarnia, przeczytał bezgłośnie i wszystko stało się jasne. I chociaż nie lubił kawy, miał zamiar wejść, poudawać, że ją lubi i uznać dzień za udany. Nie dane było mu jednak zrealizować tych zamiarów, bo z zakrętu właśnie wyłoniła się postać, którą znał dość dobrze, a przynajmniej tak mu się wydawało.
    Rzecz jasna, spanikował. Zniknął z pola widzenia szybciej, niż się pojawił i prawdopodobnie zaczął biec, ale tak naprawdę nie miał dokąd uciekać. Świat był taki mały na swoim końcu, że nie dało się ulotnić w powietrzu ani zapaść pod ziemię. Dało się jedynie usiąść na ławce, która zawsze wyrastała znikąd i mieć nadzieje, że wtopi się w jej czerwonawy kolor.

    Tom

    OdpowiedzUsuń
  48. [Finn unikał tego, co modne od zawsze, uważając że sztampa pozbawi go unikatowości. Jeśli coś wciągał to w domowym zaciszu, jeżeli kogoś pieprzył to nie na imprezach, bo czułby, że tego właśnie się od niego oczekuje. A łamanie przetartych schematów i niespełnianie oczekiwań to jego specjalność. Faktycznie, mogliby się poznać kiedyś i można byłoby nawet zacząć tam wątek, ale na pewno w innych okolicznościach.]

    Finn Rowe

    OdpowiedzUsuń
  49. [A wolisz jak jest dłużej czy krócej? ;D]

    Zahn R.

    OdpowiedzUsuń
  50. Zauważyła, że im dłużej mieszkała w Mount Cartier, tym częściej się zapominała. Pozwalała wracać wspomnieniom i starym nawykom, przyłapywała się na tym, że gdy wyciągała rękę, by się przedstawić, na usta cisnęło się jej dawne imię i nazwisko, a podczas pogawędek z miejscowymi napomykała o sprawach i sytuacjach, w których przypadku powinna milczeć jak grób. Tak jak to zrobiła przed chwilą, zanim zdążyła ugryźć się w język.
    Westchnęła ciężko i odwróciła się w stronę mężczyzny, kiedy ten oficjalnym tonem przedstawił jej swojego żółwia. I naprawdę nie potrafiła się nie uśmiechnąć na jego widok, bo — mimo, iż rzekomo miał być agresywny — wyglądał zdecydowanie uroczo i niegroźnie.
    — Czy właśnie powiedziałeś mi komplement, biorąc za pretekst żółwia? — zapytała cicho z delikatnym i rozbawionym uśmiechem, zerkając na Dante. Podeszła bliżej i usiadła z powrotem na swoim miejscu, odrobinę niepewnie wyciągając wskazujący palce, by pogłaskać Rambo po wyciągniętej głowie. W sumie, nie wiedziała nawet, czy żółwie także się głaska, ale wyglądał na takiego, który potrzebował trochę czułości.
    Colette ściągnęła brwi i zacisnęła wargi, słysząc słowa mężczyzny. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak poważna była sytuacja w jej przypadku. Wystarczyło zaledwie jedno zdanie, słowo powiedziane niewłaściwej osobie, żeby znów musiała uciekać, zniknąć.
    — Ciekawa? — powtórzyła po nim cicho i pokręciła głową, a na jej wargach pojawił się uśmiech tak gorzki, że cała czekolada świata nie mogłaby go osłodzić. Uniosła wzrok na twarz Dante, a kiedy ich oczy się spotkały, poczuła jakby właśnie zaczęła się rozpadać. Bo tak bardzo chciała komuś powiedzieć prawdę, tak bardzo chciała wyrzucić z siebie całe to cierpienie, które nosiła, koszmary, które zabierały jej w nocy sen. — To, co się działo w moim życiu… to było strasznie, nie przerażające — zająknęła się w pierwszej chwili, jednak zaraz potem potok słów popłynął z jej ust bez chwili nawet na oddech. — Mój ojciec jest sławny. Zamordował tuzin kobiet, zanim policja go złapała. Zamordował też moją mamę i nie wiem, jakim cudem mi udało się przeżyć. Kiedy policja go złapała, ludzie musieli kogoś napiętnować, prawda? Zawsze tak jest. A pierworodna córka jest do tej roli najlepsza. Za wszystko, co zrobił mój ojciec społeczeństwo obarczyło mnie. Dlatego uciekłam. I wciąż uciekam. — zamilkła nagle, nie potrafiąc uwierzyć, że naprawdę to wszystko powiedziała. Pierwszy raz, przed kimś zupełnie obcym. Poczuła, jak przerażenie ściska jej serce, a oczy przysłaniają mgłą, kiedy napłynęły do nich łzy. A już myślała, że wypłakała wszystkie, jakie miała.
    Spuściła głowę, pozwalając by włosy zasłoniły jej twarz, i czekała. Czekała na reakcję mężczyzny, przygotowując się na najgorsze.
    Colette

    OdpowiedzUsuń
  51. Wcale nie uśmiecha mu się drwienie z kogoś, więc nie planuje nikogo wyśmiewać. A tak poza tym to nawet nie nadąża za tą chaotyczną paplaniną nieznajomego. W głowie zostaje mu tylko rozbita na części informacja, która absolutnie niczego nie wyjaśnia — coś o drwalu i domkach, ale jedno z drugim jakoś tak ze sobą zgrzyta, więc Scott woli tego nie komentować, a tym bardziej nie analizować, żeby nie poczuć się skończonym idiotą, gdy okaże się, że nie potrafi wysunąć z tego jakichkolwiek sensownych wniosków. Sprawa wygląda więc tak, że nie wiedziałby dokładnie w jaki sposób podsumować wypowiedź faceta, więc po prostu tego unika. Zamiast tego odwzajemnia niepewnie uśmiech, kładąc rękę na biegu. Tak z przyzwyczajenia.
    — Na zewnątrz prószy, ale to nie znaczy, że Ty też musisz tutaj robić taki totalny bajz... — nie udaje mu się nawet skończyć kwestii, kiedy dodatkowa porcja śniegu ląduje na siedzeniu. Ach Ci przyjezdni, zero poszanowania dla cudzej własności. Ale Finlay nie zamierza prawić mu dalszych wykładów, najzwyczajniej w świecie sobie odpuszcza. Za późno już na wychowanie. Skoro życie niczego faceta nie nauczyło to tym bardziej Scott mu nie pomorze. Poza tym grzeczny czy nie wciąż zasługuje na podwózkę.
    — Trudno żeby nie wyglądało, skoro śnieg wszystko zabieli na równy deseń... ale pocieszające jest to, że po latach praktyk uczysz się odróżniać tę chmurę śniegu w powietrzu od plamy śniegu na ziemi.
    Włącza radio, ale chyba tylko po to, by przekonać się jak kiepski jest zasięg w tę pogodę, bo zamiast czystych dźwięków, słychać tylko dziwne chrobotanie i przeraźliwy klekot dawno nieużywanego urządzenia. Rezygnuje więc z dalszego wsłuchiwania się w nasilający się szmer odbiornika i z cichym, kolejnym tego dnia westchnięciem, opada na fotel kierowcy.
    — Nie jestem drwalem, ale do domku mogę Cię zaprosić — rzuca tylko z automatu, zerkając na przyjezdnego. Niepokoi go ta dziwna auta rozbawienia, jakby gościu był na haju, ale jeszcze bardziej nastręcza go obawą fakt, że facet zignorował zupełnie istnienie pasów bezpieczeństwa, dlatego też, zamiast wchodzić z nim w niezrozumiały dyskurs, nachyla się w jego kierunku, a właściwie przecina powietrze tuż przed jego nosem, dosięgając do interesującej go taśmy przy siedzisku. Wprawdzie musi teraz wyglądać podejrzanie, ograniczając przestrzeń osobistą przyjezdnego, ale nie to go interesuje najbardziej. Skupia się bowiem bardziej na pociągnięciu za pręgi, więc kiedy chłopak się przedstawia, Finlay zupełnie zapomina o tym, że powinien zrobić to samo.
    — Nas. Zasypie NAS... — poprawia go w zamian za podanie imienia i w geście wykończenia ruchu przypina mężczyznę do fotela. Uff… teraz mogą jechać.
    — Poza tym nie zasypie, a co najwyżej lekko obsypie. Sam mówiłeś, że prószy na zewnątrz.
    Dobrze jest czasem wykorzystać czyjeś słowa przeciw niemu.

    Scott Finlay

    OdpowiedzUsuń
  52. [Przepraszam, że tak, późno (nie bij), ale strasznie długo zbierałam się, żeby to napisać. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie i proszę o wybaczenie oraz zgodę na wątek. Jeszcze raz przepraszam...]

    ~Alex

    OdpowiedzUsuń
  53. [Witam :>
    Nie wiem, czy te symbole przy nazwisku na liście są aktualne, ale skoro już się tam znajdują, to zapytam. Byłaby chęć na wątek z Maxime? Ciężko mi stwierdzić, czy nasze postaci by się dogadały, bo nie chcę nad interpretować Twojej karty, ale może Tobie wpadnie coś do głowy. Ja jestem otwarta na wszystko :D]

    Maxime Carter

    OdpowiedzUsuń
  54. [Weny brak, ale pewnie coś się wymyśli, choć czasu mało. Rzuć jakimś pomysłem, to pewnie na coś wpadnę (^-^)]

    Alex

    OdpowiedzUsuń
  55. [Nie szkodzi, ja to raczej niespieszny i cierpliwy człowiek jestem, więc nie ma za co przepraszać :>

    Nie wiem, jakim ludziom Dante robi zdjęcia, aczkolwiek Max daleko do modelki i też nie wydaje mi się, by ze szczególnym entuzjazmem przyjęłaby taką opcję. Może kiedyś, kto wie... Konkurencji pewnie też by sobie nie chciała robić. Za to przyszedł mi do głowy pomysł inny.
    Powiedzmy, że Max ma czasami dni, kiedy jest z kimś umówiona i mu zanosi pieczywo do domu. Jest zmęczona, trochę przymula i bum, pomyliła drzwi. I wszystko mogłoby się skończyć "no to idę dalej", ale nie! Bo, na przykład, poleciała jej farba z nosa :D
    Co Ty na to?]

    Maxime Carter

    OdpowiedzUsuń
  56. Na dźwięk jego głosu prawie podskoczył. Prawie, bo spodziewał się, że usłyszy go prędzej czy później — później, jak się okazało, było niewysłuchaną modlitwą.
    W Boga nie wierzył. Trójcy Świętej nie miłował. Ta jego modlitwa nie miała więc wiele wspólnego ze składaniem rąk, brudzeniem kolan ani z unoszeniem głowy ku niebu. Ta jego modlitwa była raczej plątaniną kilku gorączkowych słów, jak to wariaci mają w zwyczaju szeptać do siebie, kiedy tylko znajdą wolną chwilę, a chociaż włożył w nią odrobinę serca, zawiodła go, zawiodła, po stokroć zawiodła.
    Spojrzał na niego kątem oka. Tym kącikiem niebieskiego oka, którym wcześniej oglądał cały świat. Niewiele zobaczył, ale może to i dobrze, bo nie wiedział, czy chce widzieć cokolwiek. Gdyby mógł, rzuciłby się na oślep przed siebie i zniknął w białym puchu, taki był rozedrgany, taki bojaźliwy. Chyba zmienił się bardzo, odkąd uciekł. Albo nie zmienił się wcale i zawsze w sercu trzymał tę nieopisaną trwożliwość.
    — Żyję — zapewnił cicho, ale życie zdawało się być pojęciem względnym.
    Zrobiło się jakoś zimniej. Temperatura prawdopodobnie spadła o kilka stopni, a Tomowi wciąż tęskniło się do prawdziwego słońca. Nie takiego, co przykrywa je gruba warstwa chmur, lecz tego, które wisi jakby tłuste i leniwie sunie po niebie. Tęsknotę czuł właściwie za wieloma rzeczami, ale wierzył, że człowiek może się przyzwyczaić do tego, co tę tęsknotę wzmaga. I tylko czasu na to potrzeba, którego jednak zawsze brakuje.
    Spojrzał na niego znowu.
    Spojrzał i dodał:
    — Minęło dużo czasu.

    Tom

    OdpowiedzUsuń
  57. — Czy „nie poprawianie Cię” tyczy się również fotela? Bo wiesz, mogę olać sprawę i zostawić Cię bez pasów bezpieczeństwa, ale nie ręczę za to, co będzie potem, kiedy wpadniemy w poślizg... — nie to, żeby coś sugerował, ale w Mount Cartier takie rzeczy się zdarzały. Czasem auto, mimo że na zimowych łańcuchach, wyczyniało na oblodzonej drodze cuda. Nie było w tym żadnej winy ze strony kierowcy, to po prostu warunki pogodowe były beznadziejne. Góra śniegu zamieniała się w gołoledź i na odwrót. Wszystko to działo się w takim tempie, że człowiek nie nadążał nad kontrolowaniem kół. No i lądowało się później w rowie. A jak się miało większe szczęście — w zaspie.
    Scott miał szczerą nadzieję na to, że dzisiaj nic takiego się nie stanie. Podtrzymywał wiarę we własną, szczęśliwą opatrzność również wtedy, gdy ruszał do tyłu, chcąc wycofać pojazd sprzed rozwalonej na drodze kłodzie.
    — Tu nikt nie jest sobie obcy, tak a propos bezpieczeństwa — dodał jeszcze, większą część uwagi skupiając na prowadzeniu auta. Żeby przebić się swoim nie-sokolim wzrokiem przez zamieć, musiał być naprawdę dobrze skoncentrowany, nie przeszkadzało mu to jednak w zagadywaniu do nieznajomego. Na dobrą sprawę oboje byli kowalami swojego losu, a w tym momencie również i rozmowy, więc tak samo jak przyjezdny zdecydował się na ciągnięcie dyskusji, tak Scott już dawno wiedział, że wylądują w jego domku. W końcu Mount Cartier słynęło z gościnności.
    — Ale o tym przekonasz się pewnie w momencie, kiedy stary Higgins opowie Ci enty raz historię ze swojej młodości, albo z chwilą, gdy żona Blacka przyczłapie do Ciebie z plackiem jagodowym i będzie okupować kanapę w salonie tak długo aż nie skończy relacjonować plotek z całego, zeszłego miesiąca.
    Mówienie w trakcie kierowania to dla niego chleb powszedni. Ale jeszcze bliższe było mu tłumaczenie „obcym” jak ta ich obcość znika wraz z momentem przekroczenia progu miasteczka. Prawda była taka, że gdyby w zeszłym tygodniu słuchał wcześniej wspomnianej pani Black, już teraz wiedziałby o Dante znacznie więcej, niż pozwalała mu na to dzisiejsza okoliczność.
    — Najchętniej jeszcze weszliby z butami do Twojej sypialni, a może nawet załatwiliby Ci żonę na wydanie, gdybyś im na to pozwolił, więc... powtórzę: tutaj nikt nie jest sobie obcy, Dante — to mówiąc, obraca głowę w kierunku mężczyzny, uśmiechając się przyjaźnie. Katastrofalny błąd, bo w momencie kiedy jego zęby lśnią bielą dorównującą śniegom, przód auta zawija w bok i... uderza w słup.
    No pięknie. I skończyło się „rumakowanie”.

    Scott Finlay

    OdpowiedzUsuń