tag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post2198066945634484596..comments2023-05-21T17:14:46.358+02:00Comments on Uważaj na niedźwiedzie!: Now it’s time to go home.LeChathttp://www.blogger.com/profile/02356304931982348576noreply@blogger.comBlogger99125tag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-73628932246478731292020-01-22T17:05:20.642+01:002020-01-22T17:05:20.642+01:00Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.Monika Zawadzkahttps://www.blogger.com/profile/15403336157527432519noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-58719574971227927562020-01-12T18:17:37.740+01:002020-01-12T18:17:37.740+01:00Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !Anna Barańskahttps://www.blogger.com/profile/13277196787631637883noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-1183000501807880182018-05-17T00:01:03.785+02:002018-05-17T00:01:03.785+02:00Był zły, bo od początku przeczuwał, że bezpiecznie...Był zły, bo od początku przeczuwał, że bezpieczniej będzie, jeśli wyruszą w parze, ale w tej chwili schował swoje nerwy w kieszeń, choć później, kiedy Juno odzyska sprawność, na pewno jeszcze do tego wróci. Teraz liczył się jednak fakt, że Junona odnalazła się żywa i Kayser wolał nawet nie myśleć, że cała ta podróż mogła skończyć się o stokroć gorzej, gdyby jej organizm był odrobinę słabszy, a ona sama poddałaby się wyczerpaniu. <br />Pomógł jej ze ściągnięciem mokrej odzieży tyle, ile mógł, ale milczał gdy z ust Junony wypływały niewyraźne słowa. Bał się, że jego głos zadrży, nie tylko z przejęcia, ale także ze złości, jeśli postanowi coś powiedzieć, bo ciągle czuł swoje rozszalałe serce, bijące w piersi niczym kościelny dzwon, a szybki oddech z pewnością nie ułatwiał temu sprawy. I lepiej, żeby to nie była ostatnia miła i subtelna propozycja tego dnia, bo na tę chwilę Kayser z subtelnym podejściem na pewno nie będzie miał nic wspólnego. A przynajmniej do momentu, w którym uleci z niego wszelakie wkurwienie.<br />Gdy uporali się z mokrymi ciuchami, Kayser dźwignął jej ciało w górę i zaczął zmierzać w kierunku zaprzęgu. Czuł, jak chłodny wiatr i lekki mróz muskają jego odkryte ramiona, a buty znaczniej skrzypią i zapadają się w zmarzniętym śniegu, ale pomimo to starał się stawiać duże i szybkie kroki. Wiedział, że takie wyziębienie może skończyć się ostrym zapaleniem płuc, a to chyba ostatnia rzecz jakiej chcieli w Mount Cartier, z którego dostać się do szpitala to nie lada wyzwanie, dlatego schował Junonę w swoich objęciach w taki sposób, by oddać jej jak najwięcej ciepła. Chciał, żeby na początek przestała drżeć.<br />Psy zaczęły szczekać i skakać jeden przez drugiego, gdy oboje pojawili się w zasięgu ich wzroku. Ferran obszedł czworonogi łukiem, na wypadek gdyby te zaczęły z radości na nich skakać, i powoli ułożył Junonę w saniach. Zaraz dorwał torbę, z której wyciągnął złożony w kostkę śpiwór i koc.<br />— Odpoczywaj, Junie — rzekłszy krótko, z dokładnością okrył jej ciało swoim śpiworem po samą szyję, nie pozostawiając nawet minimalnej szpary, przez którą mógłby dostawać się ziąb. Na śpiwór narzucił koc, którym otulił także jej lekko zranioną głowę. Dobrze, że w leśniczówce pomyślał o podręcznej apteczce, choć początkowo nie sądził, że się przyda. <br />Nie czekając, sięgnął po torbę z namiotem i zabrał się za jego rozstawianie. Nie był wprawdzie wielki, bo zaledwie dwuosobowy, ale w obecnej sytuacji – im ciaśniej, tym cieplej. O tyle dobrze, że na ziemi zalegał śnieg, bo dzięki temu nie musiał zbyt długo szukać jakiejś równej powierzchni. Chociaż wbicie śledzi w ziemię twardości kamienia będzie graniczyć pewnie z cudem. Na szczęście Ferran miał na to swoje sposoby. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-14037114620102064302018-05-06T20:12:54.201+02:002018-05-06T20:12:54.201+02:00— Zaraz przeniosę cię na sanie, tam szybko się ogr...— Zaraz przeniosę cię na sanie, tam szybko się ogrzejesz — mówiąc, pomagał jej uporać się z przebraniem się. Jego uwadze nie uszło to rozcięcie, dekorujące czoło Junony, ale na razie o nic nie pytał, choć twarz Ferrana pokrywał wyraz zaniepokojenia, zdenerwowania i ulgi w jednym. <br />Gesty Kaysera wydawały się automatyczne, jakby schematyczne. Wiedział co robić, jak się zachować, zdawał sobie sprawę ile czasu wystarczy, by wyziębić organizm, dlatego dało się zauważyć, że swoimi ruchami chciał zaoszczędzić tyle czasu ile tylko mógł. Na saniach miał ciepłe koce, śpiwór, herbatę. Rozpali wysokie ognisko i nieopodal rozstawi namiot. Nie dopuści do hipotermii. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-77282839271660053232018-05-06T20:12:37.724+02:002018-05-06T20:12:37.724+02:00Mimo, że szedł przed siebie, stawiając wyjątkowo p...Mimo, że szedł przed siebie, stawiając wyjątkowo pewne kroki, w głębi duszy niczego nie był teraz pewny ani odrobinę. Ciężko powiedzieć, że miał przeczucia, ale instynkt podpowiadał mu, że wyrażenie zgody na rozdzielenie się, to jedna z najgorszych decyzji jakie podjął w swoim życiu, a takich podjął przecież niewiele – były do wyliczenia na palcach jednej ręki. I szedł, mijając wysokie konary drzew, pokryte śniegiem krzewy; szedł oddalając się stopniowo od <i>środka</i>, na który składał się w tej chwili psi zaprzęg, ale za boga nie potrafił się skupić na najbliższej połaci lasu. Zamiast wytężać wzrok, szukać pułapek, wnyków, śladów po parszywych kłusownikach, jego myśli stale lawirowały wokół Junony i tego, co kobieta może teraz robić. Albo tego, co może się teraz wokół niej dziać – czy idzie spokojnie szlakiem; czy właśnie dorwała jakieś elementy, pozostałe po kłusownikach; czy może wpadła w głęboką dziurę w ziemi, wyżłobioną jako jedna z pułapek. Zamiast patrzeć pod własne nogi, nasłuchiwał dźwięku flary, spoglądał w niebo w poszukiwaniu czerwonych rozbłysków, ale po żadnej z tych rzeczy nie było nawet śladu. Może wszystko było w porządku, a on zachowywał się jak cykor, siejący panikę? Może wcale nie działo się nic złego, przecież niepowiedziane, że kłusownicy pojawiali się ostatnimi czasy w tych stronach, i równie dobrze to przeczesanie terenu może skończyć się zwykłym spacerem. A może jednak życie Junony wisi właśnie na włosku, bo stało się coś, co uniemożliwia jej odpalenie tej przeklętej flary?<br />To było silniejsze.<br />— Kurwa mać — zaklął głośno i zaraz zawrócił po swoich śladach, tym razem stawiając dużo szybsze kroki niż uprzednio. Był w połowie swojej trasy; minęło jakieś pół godziny jak się oddalił, dlatego do psiego zaprzęgu dotarł na dziesięć minut godziną, na którą się umówili. To po części dało mu do zrozumienia, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony Junona mogła się te kilka minut spóźnić. Jednak nie zwlekał i ruszył jej śladami, prosto przez zachodnią część lasu. Żwawo omijał przeszkody w postaci drzew, rozglądając się dokąd prowadzą ślady jej butów, ale również za samą Junoną, która według jego obliczeń powinna być właśnie w tej części lasu. Było mu tak gorąco, że miał chęć zrzucić z siebie całą zbroję w postaci ciepłej odzieży, ale nie mógł tracić czasu, dlatego nie przerywał chodu... Aż w końcu usłyszał ten ledwo przebijany krzyk, echem niosący się północno-zachodniej części lasu, który zadziałał niczym elektryczny impuls. Ciało Ferrana mimochodem wyrwało się do biegu. Przemykał między chaszczami jak torpeda, bagatelizując łamane gałązki, które w ramach kontrataku pozostawiały na jego skórze leciutkie zadrapania. Oddychał głęboko – dawno już nie biegał – a jego serce waliło jak oszalałe, ale chyba nie czuł niczego innego prócz rosnącego w nim uczucia przerażenia, bo krzyk Junony był tak przenikliwy, jak ostatnie słowa Luke'a. <br />Gdy tylko zobaczył ją ledwie idącą przez połać lasu, poczuł ulgę, ale nie zwolnił tempa. <br />— Junona! — Wykrzyknąwszy siarczyście, doskoczył zaraz do kobiety, od razu zauważając jej przemoczone do suchej nitki ciuchy i wymalowane na bladej twarzy osłabienie. Objął jej ciało ramionami, chroniąc tym samym przed upadkiem, a zauważywszy sine, drżące od zimna usta, nie czekał – oboje przykucnęli, a Kayser zaczął ściągać z siebie puchową kurtkę i wełniany sweter. <br />— Musisz ściągnąć wszystkie mokre rzeczy — polecił, zauważając, że jej polar jest suchy. Na razie nie zastanawiał się nad tym, czy wpadła tylko do połowy. — Owiń się szczelnie — podał jej wełniany sweter i kurtkę, żeby przełożyła przez nie nogi i odizolowała od panującego ziąbu. smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-50388999097566247582018-04-22T21:57:56.406+02:002018-04-22T21:57:56.406+02:00To prawda, Junona rzeczywiście była już dorosła, a...To prawda, Junona rzeczywiście była już dorosła, a on z niańczeniem nie miał nic wspólnego, ale wizja rozdzielenia się jeszcze nie potrafiła go skutecznie przekonać, chociaż Walter była pomocnikiem w prawdziwym tego słowa znaczeniu i przecież wielokrotnie sama ruszała w gęstwinę lasu, dobrze wiedząc jak się w nim zachować. Niemniej, jako że jej istnienie wcale nie było mu obojętne, miał prawo podchodzić do pomysłu sceptycznie, ale nie miał już jednak prawa do podejmowania za innych decyzji. Mount Cartier to nie zamknięta jednostka wojskowa, gdzie żołnierze niżsi stopniem zobowiązani są wykonywać wszystkie polecenia. Tutaj nie mógł udzielać reprymendy za każde usłyszane <i>nie</i> i besztać za stanowczą odmowę – tutaj musiał się z tym po prostu liczyć, dlatego zacisnąwszy usta w wąską linię zamilkł, połykając wraz ze śliną wszelkie argumenty wznoszące sprzeciw.<br />Nie mógł zwątpić w umiejętności Junony, skoro poradziła sobie w tych wszystkich zatrważających akcjach, związanych z podróżowaniem po krajach objętych wojną. Tyle razy stąpała wtedy po granicy życia, że taki las nie wzbudzał nawet jednej czwartej niepewności, jaka towarzyszyła jej podczas tamtych wyjazdów. Tyle, że wtedy Ferran nie był świadomy niebezpieczeństwa, w jakie się pakowała, zaś tym razem jest świadomy, nawet jeśli jest ono dużo mniejsze.<br />Złapał więcej powietrza w płuca i wypuścił je nieśpiesznie, obserwując jak Junona samoistnie podjęła już decyzję o rozdzieleniu się. <br />— Juno... — zwrócił się jeszcze do kobiety, wyciągając z plecaka flarę, którą rzucił w zaraz w kierunku Walter. Poza funkcją alarmową, flara skutecznie mogła odstraszyć ewentualnego drapieżnika, więc tak czy siak kobieta powinna mieć ją przy sobie. — Za około godzinę widzimy się tutaj — zaznaczył wyraźnie, oczekując chociaż skinienia głową, po czym uniósł na moment kącik ust. Juno zawsze miała swoje zdanie i swoje widzimisię, i był to jeden z tych aspektów, który wciąż go bawił, i który wciąż na swój sposób lubił. <br />Po chwili odwrócił się, obierając azymut na wschodnią część lasu. Jeszcze raz pomacał kieszenie, czy aby na pewno wziął wszystko co potrzeba i ruszył pewnym krokiem, zostawiając za sobą jedynie ślady butów na bialutkim śniegu. Wokół panowała cisza. <br /><br />[A dołączyłam, to prawda, choć ze szkolą fabuła bywa u mnie różnie, to blog dobrze dopracowany, a kiedyś bawiłam się przednio na jednym blogu szkolnym i mam nadzieję, że tym razem też tak będzie. Swoją drogą, bardzo ładna oprawa graficzna, nie dziwię się, że wysysała z Ciebie całą wenę! Zatem wybaczam, ale jest jeden warunek – jeśli wylądujesz tam z jakąś postacią, musisz przyjść do mnie na wątek, koniecznie! :D]<br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-21982625445178944632018-04-19T19:33:54.534+02:002018-04-19T19:33:54.534+02:00Sol jaka była, każdy widział. Nie ukrywała za wiel...Sol jaka była, każdy widział. Nie ukrywała za wiele, bo nie potrafiła, mozna było czytać z tej jasnej buzi jak z otwartej księgi. Jakby pozostało w niej bardzo wiele z dzieciaka. Tylko oczy zdradzały, że mimo pozytywnego nastawienia do świata, coś tam z mądrości moze się kryć w czaszce i nie jest wcale tak beztroska. Ale akurat i trosk, lękówi smutków nie miała z kim dzielić, a psuć innym dobrych dni też nie zamierzała, wszystko więc co mniej kolorowe chowała i trzymała głęboko w sobie.<br />Oczywiście znała historię brata Junony, każdy chyba w okolicy ją znał. To była tragedia i teraz poczuła się na prawdę głupio i niezręcznie. Nie chciała rozdrapywać starych ran, ani sprawić przykrości swoją ciekawością. Po prostu chyba czując się zawsze bardzo swobodnie w domu Ferrana i w ogóle w towarzystwie przyjaciela, zapomniała o takcie względem jego gościa. Zachowałą się tak, jakby znała brunetkę równie dobrze, co gospodarza, wciąż swoją droga nieobecnego. <br /> - Nie chodzi tylko o sweter - popędziła z wyjasnieniami zachowując miękki, łagodny ton. - Tylko o twoja obecność... Tu nikt nawet nie zagląda, legendy o Ferranie urosły do na prawde niebotycznych rozmiarów, plotki na jego temat są wręcz śmieszne, wiesz... Myślę, że ludzie mają go za jakiegos potwora, a on wcale się tym nie przejmuje, ma to w nosie. To też niedobrze...<br />Chciała taktownie załagodzić sytuację, a znów powiedziała za wiele. Choć pewnie Junona jeśli przebywała w okolicy trochę dłużej, zdążyłą się zorientowac, że leśniczy uchodzi za wariata z niepohamowanymi zasobami agresji, ze wybucha z byle powodu i jest po prostu niebezpieczny. To były oczywiście same bzdury, no ale ludzie po prostu nie potrafili uszanować innych i ich woli, a problemy same się znikąd nie brały.<br /> - Przepraszam, na prawdę nie chciałam cię urazić - zapewniła gorąco i czując, że gada same durnoty, wcisneła do ust całą babeczkę. Tak, całą, aż nadęła policzki zaklejona słodkością.<br /><br /><i>spóźniona Sol </i> Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-21132543734616399112018-03-31T18:09:55.687+02:002018-03-31T18:09:55.687+02:00Kayser pokiwał głową na pierwsze pytanie Junony. D...Kayser pokiwał głową na pierwsze pytanie Junony. Do ich zadań należało rozbrojenie wnyków, jeśli zdołają je znaleźć w pokładach białego puchu, ale także przejrzenie lasu w poszukiwaniu ewentualnych śmieci, czy innych rzeczy, do których las zdecydowanie nie służył. Tak właściwie, mieli wychwycić każdą anomalię, która tworzyła potencjalne zagrożenie dla fauny i flory tutejszego Quicame, włącznie z kłusownikami, bo choć ci do anomalii się nie zaliczają, to tworzą zagrożenie nie tylko dla zwierząt i roślin. Ich należało tępić ze szczególną dokładnością.<br />Zajrzał do sań i wyciągnął z pokrowca sztucer myśliwski razem z zapasem naboi. Zwinnie przełożył strzelbę przez ramię, a naboje wrzucił do szerokich kieszeni swej kurtki, zapinając zaraz zamek, coby się przypadkiem nie wysypały. <br />— Zwierze wypuszczamy, wyniki zabieramy — potwierdził, z powrotem zakładając rękawiczki na dłonie. — A jeśli będzie ranne... To zależy jak bardzo — odpowiedział, podnosząc nieznacznie usta ku górze, w czymś na kształt pokrzepiającego uśmiechu. Jemu się nie zdarzyło dobijać żadnego zwierzęcia, ale zakładał, że taka sytuacja jest realna, biorąc pod uwagę pułapki, które zastawiają kłusownicy. Aczkolwiek w tej kwestii wiele będzie zależało od tego, w jakim stanie jest zwierze i czy istnieje w ogóle cień szansy na uratowanie go. Lekko ranne zwierzęta zazwyczaj szybko uciekały, radząc sobie we własnym zakresie, natomiast te gorzej poharatane zwykle znajdowały się w stanie agonalnym. <br />Jednak propozycja rozdzielenia się nie przypadła Kayserowi do gustu i dało się to zauważyć po minie, która wpłynęła na jego twarz zaraz po słowach Junony. Wskazywała bowiem na klarowne <i>nie</i>, a argumentów, które potwierdzały tę decyzję, cisnęło mu się na język mnóstwo.<br />— Wolę mieć cię na oku, Junie — rzekł tylko, posławszy jej znaczące spojrzenie. Faktycznie, przy rozdzieleniu się mogło pójść łatwiej, ale istniało ryzyko, że któremuś z nich może coś się stać. Ferran o siebie się – jak zwykle – nie martwił, choć nie dlatego, że czuje się superbohaterem, jednak był świadomy, że coś może stać się Junonie. Wystarczy, że wlezie we wnyki, albo inne sidła, zastawione przez kłusowników. I co wtedy? Jeśli krzyk nie będzie w stanie pokonać dzielącej ich odległości, a Walter oddali się w miejsce, do którego Ferran nie dotrze? W takim przypadku przeszedłby pewnie cały las, centymetr po centymetrze, ale mogłoby być już za późno. A wystarczy, że stracił już jednego Waltera w swoim życiu. <br />Niby mieli iść wzdłuż rzeczki, ale... Kayser w tej chwili był za mało przekonany do takiego rozwiązania. <br /> <br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-62951595918478725762018-03-25T18:17:20.164+02:002018-03-25T18:17:20.164+02:00Nawet, jeśli nikt z otoczenia nie miał mu niczego ...Nawet, jeśli nikt z otoczenia nie miał mu niczego za złe, to on osobiście miał sobie za złe wiele, i prawdopodobnie żadne zapewnienia nie będą w stanie wyczyścić jego sumienia do takiego stopnia, by potrafił zdjąć ze swoich barków śmierć przyjaciela. Jakby nie patrzeć, to właśnie Ferran namówił go na wojaczkę i to on naraził Luke'a na niebezpieczeństwo – choć ten swój rozum miał i mógł odmówić, to jednak Ferran wciąż czuł się prowodyrem pewnych decyzji, które jeden z nich przypłacił śmiercią. Kayser rzeczywiście poważnie się wtedy posypał; zamierzał wrócić do Bagram i pomścić śmierć przyjaciela, aczkolwiek nie było mu dane, a to poskutkowało jeszcze gorszym roztargnieniem. Gdy został odsunięty od służby, zawalił mu się wtedy cały świat. Cały sens życia zniknął w mgnieniu oka, bo było wojsko jedynym co wtedy miał.<br />— Hej, Juno, żebyś zaraz przypadkowo nie wylądowała w zaspie — rzucił w odwecie na jej <i>komplement</i>. Był przekonany, że na tym świecie chodzą więksi sztywniacy niż on, poza tym uważał, że potrafić być <i>niesztywny</i>, jeśli chce. No, a że chce rzadko to już inna sprawa. <br />W drodze do pierwszego przystanku, psy nie robiły żadnych problemów, dlatego odległość dwóch mili pokonali szybko. Przy kamieniu, który Kayser oznaczył kiedyś czarnym sprayem, zatrzymali się zaledwie na chwilę, głównie po to, by dać czworonogom odetchnąć. Juno zaś mogła rozprostować kości, a Kayser sięgnął po termos, coby wziąć łyk rozgrzewającej herbaty. Policzki piekły go nieco od smagającego wiatru i mrozu, choć nie wprawiały jeszcze w żaden większy dyskomfort. Słońce wprawdzie wciąż im towarzyszyło, mimo że leśne runo otulał w głównej mierze cień wysokich drzew, aczkolwiek jego promienie na razie, tak czy siak, niewiele miały wspólnego z ocieplaniem zimowej aury. <br />Następny przystanek i zarazem pierwsze obchody, miały zacząć się po pokonaniu siódmej mili, dlatego zważywszy na dłuższy dystans, Kayser szczelniej osłonił twarz od wiatru. Swoje skupienie celował już także w najbliższą okolicę, którą przeczesywał uważnym spojrzeniem. Gdy tylko czworonogi na dobre przesiąkły dziką naturą, zaczęły skupiać momentami uwagę na czymś innym, niż trasa, przez co kilkakrotnie zaburzały płynną jazdę. Na szczęście ani razu nie przyszło im do głowy zerwać się za instynktem i pognać gdzie pieprz rośnie, więc należało je za to pochwalić. <br />Kiedy zatrzymali się na niewielkiej połaci ziemi bez drzew, Ferran zszedł z płóz i ściągnął z ust wełniany szal. <br />— Świetnie sierściuchy — podsumował, stanąwszy z boku sań i wyjąwszy z torby ciasno zapakowane mięso, które po chwili rozdzielił na kilka porcji i podrzucił w kierunków psów. Te raptem doskoczyły do wyżerki, zupełnie w niej przepadając. <br />— Jakieś dwieście metrów stąd płynie wąska rzeczka... choć teraz stoi raczej w miejscu — zaczął, przenosząc spojrzenie na Junonę. — W każdym razie, w tej okolicy są duże skupiska różnej zwierzyny, na które zazwyczaj nielegalnie polują kłusownicy. Przejdziemy się wzdłuż rzeczki, najpierw na wschód, później na zachód, żeby skontrolować te tereny — objaśnił plan działania, w momencie gdy ściągał większą szczapę drewna, na której ostatecznie przysiadł. Odczuwał to wołanie łydek o chwilę rozluźnienia. <br />Oczywiście zakładał, że obejdą ten teren razem, bo zapewne tak będzie bezpieczniej. Jeszcze tego by brakowało, by któreś z nich wlazło we wnyki, albo inne dziwactwa, rozrzucone przez bandę kłusoli, bądź zleciało z przykrytego śniegiem osuwiska. <br /><br />[Jeśli jesteś chętna wpakować Juno w jakieś tarapaty, to zostawiam nam pole do popisu z możliwością rozdzielenia się naszej dwójki (żeby szybciej poszło, przecież!). A czy będzie to jakiś dziki zwierz, czy zimna kąpiel to już pozostawiam Tobie, bo zakładam że każda opcja będzie ciekawa :D]<br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-31051526813295789682018-03-24T00:34:15.477+01:002018-03-24T00:34:15.477+01:00Temat brata Junony rzeczywiście należał do tych kr...Temat brata Junony rzeczywiście należał do tych kruchych, po których stąpanie może zakończyć się jakimś poważniejszym upadkiem, bo mimo że od tamtej patowej sytuacji minęło już wprawdzie kilka dobrych lat, to te rany, choć zabliźnione, wewnątrz wciąż nie były jeszcze sukcesywnie wygojone. Dlatego Ferran unikał rozmów dotyczących Luke'a, nawet, jeśli to ten mężczyzna był częścią jego najlepszych wspomnień. Po prostu nie potrafił o nim rozmawiać, i możliwe, że właśnie przez wzgląd na swoją obecność w chwili jego śmierci. Bo był tam, ale nic nie mógł zrobić, a bezradność to jedna z tych cech, których Kayser nie umie przyjąć do wiadomości, ponieważ dla niego zwykle nie ma rzeczy niemożliwych; zawsze jest jakiejś wyjście. W tej sytuacji nie było już jednak żadnego, a los postanowił odebrać mu jedną, i kolejną, z najważniejszych osób.<br />Nieobecność Junony na pogrzebie wcale nie była dla Ferrana zdziwieniem. Gdyby miał wybór, także postanowiłby nie brać w nim udziału, żeby zapamiętać Luke'a jako radosnego faceta, aczkolwiek jako żołnierz musiał dopełnić obowiązku i pochować wszystkich poległych przyjaciół. W jego pamięci wyrył się więc widok dębowej trumny okrytej kanadyjską flagą, na której szczycie stało zdjęcie uśmiechniętego Waltera, a ilekroć wracał myślami do tego dnia, tracił resztki samokontroli, dlatego nigdy tego nie robił. Może kiedyś przysiądzie do starych albumów, pochowanych na strychu, ale w tej chwili nie był jeszcze w stanie. <br />Sprawdziwszy zaprzęg, założył rękawice i zajął miejsce stojące na tyle podłużnych sań. Dłonie szczelnie zacisnął na drewnianych poręczach, zaś stopy sztywno ułożył na stalowych płozach. Jego wzrok mimochodem zatrzymał się na twarzy Juno, kiedy kobieta odwróciła się przez ramię, krzyżując ich spojrzenia na nieco dłuższą chwilę. Kącik ferranowych ust drgnął lekko ku górze, a błękitne tęczówki zaraz z powrotem powędrowały na wyczekujące czworonogi.<br />— Haik! — Zakomenderował stanowczo, na co psy dźwignęły się do biegu, stopniowo nabierając rozpędu. Śnieg tylko kruszył się pod łapami futrzaków, gdy te zaczęły swój nienachalny galop, prowadząc ich jedną z alejek w gąszcz lasu Quicame. Leśniczówka znikała powoli za rozłożystymi świerkami, które po chwili, razem z przecinającym las słońcem, jako jedyne dekorowały najbliższy obszar. <br />— Najbliższy przystanek za jakieś dwie mile — oznajmił głośniej. Już kilkakrotnie przemierzał tę trasę, dlatego zdążył sobie oznaczyć punkty stopu, choć jeśli zajdzie konieczność, na pewno zatrzyma się wcześniej. — Wszystko w porządku? — Dopytał dla pewności, zerkając na Juno kontrolnie. <br /><br />[Nie wiem, czy planujemy dla nich coś po drodze, bo taka możliwość istnieje, czy jedziemy prosto do miejsca rozbicia obozu? Jakieś propozycje? :D]<br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-36421254505620933122018-03-22T01:00:37.595+01:002018-03-22T01:00:37.595+01:00Nie wątpił w siłę fizyczną Junony, nawet jeśli jej...Nie wątpił w siłę fizyczną Junony, nawet jeśli jej wygląd nie zdradzał w tej chwili niczego innego, prócz zmęczenia, bo pracowała niegdyś w wyjątkowo rygorystycznych warunkach, przy których taka wyprawa to bułka z masłem. Był przekonany, że Walter nie zamieni się nagle w kulę u nogi i efektywnie potowarzyszy mu w obowiązkach, ale zastanawiał się raczej nad jej stanem psychicznym – wiedział bowiem jak wygląda człowiek zmęczony tyranią cielesną, a jak prezentuje się osoba, która boryka się z problemami od strony emocjonalnej, bo w jednostce wojskowej wielokrotnie sam był prowodyrem obu tych zjawisk. Oczywiście nie zakładał, że Juno przepłakała pół nocy w poduszkę, bo nie miał nawet podstaw, by tak sądzić, jednak przeczuwał, że cienie pod oczami są objawem nieprzespanej nocy przez wszelakie problemy wewnętrzne, niżeli ból w mięśniach i kościach, spowodowany nadmiernym wysiłkiem. <br />— Nie wątpię, Junie — odparł, choć w tonie jego głosu ukryły się nutki świadczące o tym, że odpowiedź bynajmniej nie sprostała jego oczekiwaniom. Nie liczył wprawdzie na wyjaśnienia, bo nie miał nawet prawa ich żądać, ale przez moment ogarnęła go nadzieja, że Junona powie może coś więcej bez ciągnięcia za język – czyli czegoś, czego Kayser nie praktykuje. Obszedł się jednak smakiem. <br />W milczeniu jeszcze przez chwilę utrzymał swe spojrzenie w twarzy brunetki, po czym odsunął się z wolna od blatu i sięgnął plecak, coby przewiesić go przez ramię. Z racji tego, że oboje byli gotowi do podróży, Ferran kiwnął tylko głową twierdząco i przeszedł do przedsionka, skąd zgarnął czapkę i ciepłe rękawice, wcisnąwszy je na razie do kieszeni kurtki. Wymacał jeszcze klucze do leśniczówki, a kiedy Junona znalazła się już na ganku, zamknął drzwi na kilka spustów. <br />Sześć wielkich psów rasy alaskan malamute rozochociło się nagle, podskakując i poszczekując między sobą z nieukrywaną radością. Za nimi stały średnich rozmiarów sanie, na których czekał już zapakowany namiot oraz kilka innych, niezbędnych tobołów. Słońce wyglądało zza chmur; jego blask był wręcz oślepiający, szczególnie gdy bezlitośnie odbijał się od zalegającego śniegu, a temperatura niezmiennie oscylowała w okolicy minus dwunastu stopni. <br />— Uważaj na nie, są momentami nieokiełznane i wiecznie spragnione miłości — zaznaczył, ruszając do sań. Sześć sztuk byłoby w stanie zalizać człowieka na śmierć, a Ferran przekonał się o tym na własnej skórze, gdy odbierał czworonogi od tutejszego hodowcy. <br />Odłożywszy na sanie swój plecak, wyciągnął z innej, niedużej torby suszone mięso z królika i rzucił je psom pod łapy, a te błyskawicznie wciągnęły przysmaki, z nadzieją oczekując kolejnej porcji. Ferran pokiwał zaś głową z dezaprobatą i schował opakowanie z powrotem do torby, dochodząc do wniosku, że one wiecznie będą żebrać o łakocie. <br />— Wskakuj, Juno — poleciwszy, klepnął miejsce na przedzie sań. Przy filigranowej sylwetce kobiety na pewno nie będą mieli problemów ze zmieszczeniem się, aczkolwiek Ferran większość trasy będzie raczej stał, bo siedząca pozycja znacząco utrudnia sterowanie tymi narwanymi futrzakami. Maszerzy nierzadko mają problemy z ich ciekawską naturą, ale to najsilniejsze psy i najbardziej produktywne, dlatego wybór ich był jasny i oczywisty, tym bardziej, że tym razem nie jechał już sam. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-69346701464361038962018-03-19T20:14:00.903+01:002018-03-19T20:14:00.903+01:00Wszedłszy do kuchni, zlustrował Junonę krótko, acz...Wszedłszy do kuchni, zlustrował Junonę krótko, aczkolwiek uważnie, szczególną uwagą obarczając rysy jej twarzy i ubiór, coby mieć pewność, że kobieta nie zmarznie nocując w mało ocieplonym namiocie. Dłuższe skupienie utrzymał jednak na jej twarzy, bo nie wyglądała na wypoczętą, a właśnie taka powinna być – pełna wigoru i życia. Psi zaprzęg nierzadko bowiem płata podróżującym figle; czasami wystarczy gwizd kuropatwy, by wielkie czworonogi zboczyły z trasy i zgotowały prowadzącym nie lada wyprawkę. <br />Minął ją w milczeniu, podchodząc do blatu, na którym pozostawił termos i niby nie duży, jednakowoż pojemny plecak. Wcisnął do niego termiczny kubek.<br />— Cieszę się, że jesteś niemalże już spakowana, dobrze ubrana i praktycznie gotowa do podróży... — zaczął, upychając do wnętrza plecaka jeszcze paczkę pianek, które z pewnością podpiecze nad żywym ogniem, gdy tylko sukcesywnie się rozbiją. — Ale dlaczego nie było ci dane wyspać się tej nocy? — Spojrzał na Junonę, unosząc ku górze brew i bez ogródek rzucając jej pierwsze, i pewnie nie ostatnie, pytanie tego dnia. Zazwyczaj wstawali o podobnej porze, ilekroć szli do lasu i nie pamiętał, by Walter kiedykolwiek wyglądała na tak zmarnowaną, jakby poprzedniej nocy wypiła co najmniej połówkę whisky, wracając do domu przez gąszcz bezlitosnych chaszczy i to na czworaka. Może nie było tak źle, a jego wyobraźnia postanowiła odrobinę podkoloryzować tę sytuację, jednak cienie pod oczami dawały Ferranowi jasny sygnał, że tej nocy Juno nie spała dobrze. <br />Ciężar ciała oparł na wyprostowanych przedramionach, podpartych o blat<br />— A sierściuchy mają swoje jedzenie już na saniach — odpowiedział, stale utrzymując spojrzenie w ciemnych tęczówkach Junony. Z racji tego, że hodowca znał psy na wylot, Ferran postanowił wziąć od niego zapas jedzenia dla czworonogów, bo był przekonany, że piankami ich nie nakarmi, choć od hodowcy usłyszał, że niektóre potrafią być cholernie pazerne. <br />Do godziny dziewiątej zostało im jakieś sześc minut – idealny czas na ostatnie poprawki, z których Ferran już raczej nie skorzysta. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-3981776821120193892018-03-19T15:13:00.364+01:002018-03-19T15:13:00.364+01:00Jesli łatwiej było jej myśleć, że Sol to głupia gą...Jesli łatwiej było jej myśleć, że Sol to głupia gąska z zniewieściałej mieścinki, dlatego nie rozumie aluzji i słów, któe są wypowiadane wprost bez zbędnego owijania w bawełnę, to i niech tak będzie. Ruda nie szukała kłopotów i po prostu złosliwości nie były w jej stylu. Dlatego nawet takie krótkie przedrzeźnianki traktowała jedynie jako potyczki słowne niegroźne i na pewno uprawiane bardziej dla zabawy, droczenia się, niż autentycznego przytyku. <br />Uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokiwała głową. Dla niej faktycznie tak było. Jej wizyty w lesniczówce były odskocznią od pracy z wypiekami i sposobem na rozruszanie Kaysera. Znała go od dzieciaka i od kiedy tylko sięgnąć pamięcia, widziała w nim starszego brata. Jako jedynaczka sama wybrałą sobie kogos, kto miałby jej bronić, ochrzaniać i oczywiście przedstawiać starszych kolegów. A gdy wrócił tak odmieniony, nie zostało jej nic innego, jak się o Ferrana martwić i go rozpieszczać czekoladą w najrozmaitszej postaci. Był tak cholernie dobrym człowiekiem, mimo podjętych decyzji i dokonanych czynów, a na pewno nie wszystkie były dobre, że aż serce jej się krajało. On uważał, że z samotnością mu do twarzy, ale nie zdawał sobie sprawy, że to ona ściaga na człowieka ciemne chmury a choćby jedna bliska osoba, mogłaby wprowadzić do jego zamknietego świata nieco słońca. Więc była upierdliwa, nieustępliwa i okazałą się wrzodem na tyłku, bez zapowiedzi nagabując go kilka razy w tygodniu.<br />Dzis, gdy zamiast niego ujrzała kobiecą twarz, może nie wnioski nasuneły się same, ale miała nadzieję, że jej życzenia dla leśniczego się spełniły. Nie miała pojęcia jak się sprawy miały, mają i moga mieć między tę dwójką, ale skoro dziewczyna była w pewien sposób podobna do Ferrana, to chciało się aż klasnąć w dłonie i zawołać <i>Trafił swój na swego</i>. <br />- Zapraszam - uśmiechnęła się szeroko, zupełnie niezrażona dystansem, który miała wrażenie, że zamiast maleć od jej wejścia przez próg, to rośnie w małym, ale jednak zauważalnym tempie. <br />Od pewnego czasu nie zostawało jej nic więcej, jak siedzieć tam od świtu do późnego wieczora. Nie mieszkała u siebie, w związku z czym, nie chcąc naduzywać gościnności swojego dobrodzieja, skupiała się wyłącznie na pracy. Jakoś... mimo pozorów, łatwo było ją speszyć, acz Junonie ewidentnie jeszcze się to nie udało.<br />Upiła łyk herbaty i zmarszczyła brwi, skupiając wzrok na zawartości swojego kubka. <br /> - Chyba od zawsze - odpowiedziała bez namysłu. - Znamy się od małego - nie do końca pojęła, co brunetka ma na myśli. Potrzebowała konkretnego pytania, by oddać zadowalającą odpowiedź. - Ale jeśli chodzi o wizyty z koszyczkiem dobroci, to od jego powrotu... Tak... chyba tak to będzie - posłała kobiecie lekki uśmiech i podparła brodę o jedną dłon, łokiec wspierając na brzegu blatu. Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-28161023870898018452018-03-10T23:14:05.973+01:002018-03-10T23:14:05.973+01:00Bez względu na to, czy Junona zamierzała być grzec...Bez względu na to, czy Junona zamierzała być grzeczna, czy nie – klamka zapadła, bowiem nazajutrz oboje mieli udać się na wyprawę po Quicame, spędzając przy tym jedną noc w objęciach gęstego lasu. Ferran był jednak pełen nadziei, że Walter nie wpadnie na jakiś głupi pomysł i podczas jego realizacji nie zgubi się gdzieś w otchłani starodrzewów, ale gdy tylko uporali się ze zbiciem kilkunastu donic, wyruszył w poszukiwania rac świetlnych. Kiedy zabierał je od tutejszego kapitana statku rybackiego, nigdy nie pomyślał, że mogą się przydać, ale tym razem na wszelki wypadek zapakował je w niedużą torbę, gdy tylko znalazł się w pokoju na piętrze. A później wygodnie ułożył swe cielsko pod pierzyną, jeszcze długo zmagając się z bezsennością. <br />Ranek przyszedł szybko i bynajmniej nie dlatego, że dzień faktycznie zaczynał się wydłużać, a słońce wkradało się bezlitośnie przez drewniane okiennice, drażniąc cienką skórę powiek. Bycie rannym ptaszkiem wpisało się już w naturę mężczyzny, dlatego nie pozwalał sobie na zbędne wylegiwanie i prężnie stawiał bose stopy na chłodnym, podłogowym drewnie, krótko się przy tym przeciągając. Ułożywszy wymiętą pościel, ruszył raptem do łazienki, gdzie skorzystał z chłodnego prysznica, który zawsze miał na niego zbawienny wpływ, skutecznie bowiem rozbudzał niedospany organizm. <br />Nie wiedział, czy Junona zdołała uwolnić się z ramion snu i otworzyć już ślepia, aczkolwiek na parter przedostał się w sposób wyjątkowo cichy, jak na brzydką manierę, objawiającą się stawianiem ciężkich kroków, którą nabył w murach jednostki. Naprawdę zaczynało mu zależeć na tym, by Juno mogła się wyspać, i sam zaczynał dostrzegać tą drobną, ale jakże wielką zmianę w swoim usposobieniu. <br />Gdy tylko woda zaczęła wrzeć na ogniu kuchennego palnika, Ferran wyjął stary ale niezawodny, szklany termos i przygotował herbatę z odrobiną rumu i syropu klonowego. Zabrał się również za przygotowywanie zapasów w postaci jakiegoś jedzenia i przekąsek, jednak przy tym pozwolił sobie na ociąganie się – nie był pewien, co tak właściwie Junona zechce konsumować, dlatego zamierzał zaczekać aż sama wybierze odpowiednie produkty i w tym czasie udał się do hodowcy po psi zaprzęg. <br />Nie było go zaledwie dwadzieścia minut, ale gdy wszedł do kuchni, Junona wyglądała krzątała się po pomieszczeniu, prawdopodobnie gotowa do podróży. <br /><br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-38513360185655962652018-03-08T17:58:37.223+01:002018-03-08T17:58:37.223+01:00[Bardzo dziękuję za powitanie! <3]
Heaven Pric...[Bardzo dziękuję za powitanie! <3]<br /><br /><i>Heaven Price</i>Ruda Paskudahttps://www.blogger.com/profile/16398275212211687199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-44404755942372194892018-03-07T22:15:19.754+01:002018-03-07T22:15:19.754+01:00[haaaalooo, ja zaginęłam pod lawiną odpisów :(
czy...[haaaalooo, ja zaginęłam pod lawiną odpisów :(<br />czy może znów moja wina? :( straciłam rachubę ] Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-48626581720929019372018-03-07T19:36:34.974+01:002018-03-07T19:36:34.974+01:00[U mnie w głowie też pustka, ale obiecuję myśleć!]...[U mnie w głowie też pustka, ale obiecuję myśleć!]<br /><br /><i>Willy</i>Anonymousnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-67753273093606032222018-03-06T20:27:04.688+01:002018-03-06T20:27:04.688+01:00Pędzisz jak wiatr z tymi ikonkami xD. Chociaż w ta...<i>Pędzisz jak wiatr z tymi ikonkami xD. Chociaż w takim miasteczku to chyba nie dziw, bo akurat zawieje tu są częste, więc i można je brać za wzór. Tak czy inaczej z przyjemnością wpisuję Ci kolejne ikonki. A tak po cichu powiem Ci tylko, że najbardziej cieszy mnie chyba ten "Pierwszy na mecie". Sama muszę brać z Ciebie przykład i w końcu ruszyć z chłopakami. Jak tylko ogarnę swoje obowiązki :P. Ale wracając do tematu: gratulacje! Niech dobrze służą te ikonki.</i>prisonerhttps://www.blogger.com/profile/14514172309014948250noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-75013706448527082422018-03-06T19:06:48.931+01:002018-03-06T19:06:48.931+01:00Nie przyszedł Mahomet do góry to góra przychodzi d...<i>Nie przyszedł Mahomet do góry to góra przychodzi do Mahometa :D. Mianowicie z wydarzenia walentynkowego należy Ci się ikonka-nagroda, którą z przyjemnością Ci wręczamy. Dziękujemy za zaangażowanie w zabawę i mamy nadzieję, że kolejne też staną się obiektem Twojego zainteresowania.</i>prisonerhttps://www.blogger.com/profile/14514172309014948250noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-29169225805126896212018-03-05T21:14:08.753+01:002018-03-05T21:14:08.753+01:00Mimo kamiennego wyrazu, który towarzyszył jego twa...Mimo kamiennego wyrazu, który towarzyszył jego twarzy najczęściej, istniała szansa, by wyczytać z aparycji jego lica jakieś emocje. Wciąż je posiadał, choć skrupulatnie schowane gdzieś w fałdach własnej duszy, i tak jak każdy człowiek, emanował nimi zależenie od sytuacji. Nie zawsze jednak dostrzegały go inne osoby, bo nie zawsze chciał, by były zauważone – Junona ciągle miała na niego dobry wpływ, i praktycznie nic się nie zmieniło od czasów nastoletnich. Oboje wprawdzie wydorośleli, zamieniając beztroskie postrzeganie świata w bieg, w którym trzeba podejmować ważne decyzje, ale Walter pomimo zmian w osobie Ferrana, wciąż miała większy dostęp i wciąż mogła widzieć więcej, niż inni. W tej chwili była bowiem jedyną osobą na świecie, której pozwalał na tak bezgraniczne niszczenie własnej samotni, a w tym również na bezczeszczenie przestrzeni osobistej – te granice postanowiła przekroczyć po raz kolejny, i choć z paniką to miało mniej wspólnego, niż z frustracją, nie odsunął jej raptem, a jedynie nieco posztywniał i w chwili gdy rozplotła po części swe dłonie, obrócił się w miejscu, by stanąć do niej przodem. Wtedy ułożył mimochodem szorstkie dłonie na jej ramionach, by mimo wszystko mieć kontrolę.<br />I to nie tylko kontrolę nad nasileniem tych negatywnych emocji, związanych z zaburzeniami po traumatycznych przeżyciach, ale również tych <i>zakazanych</i>, które razem z bliskością Junony, wysyłały przyjemne bodźce, płatając figle wyobraźni. A tego robić stanowczo nie powinny. <br />— Smakują — powiedział, przesunąwszy spojrzenie po twarzy Juno, zatrzymując je ostatecznie w ciemnych tęczówkach. — Są tak słodkie, jak ich przekaz... — Przesunął niesforny kosmyk jej włosów z okolic obojczyka, gdy sekundę wcześniej poczuł go na swoim kciuki. — I podejrzewam, że nie doczekają jutra. <br />W ustach Ferrana brzmiało to wprawdzie tak, jakby szykowała się jakaś zbrodnia, i możliwe że dla niektórych ludzi zjedzenie tak wielkiej tabliczki czekoladek mogło być równoważne ze zbrodnią. Metabolizm Kaysera wiele mu jednak wybaczał. <br /> <br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-31948104846731040972018-03-03T00:10:12.730+01:002018-03-03T00:10:12.730+01:00Prawdę powiedziawszy, nie potrzebował planu awaryj...Prawdę powiedziawszy, nie potrzebował planu awaryjnego na wypadek sytuacji, w której musiałby znaleźć miejsce dla <i>gościa</i> w swej wyprawie. Po pierwsze szansa na wycieczkę z <i>gościem</i> to jak wygranie w lotto – znikoma – a po drugie, jeśli jednak takowy <i>gość</i> jakimś cudem by się znalazł, wystarczyło zrobić mu tylko miejsce w saniach. Należało jednak zapomnieć o pokaźnym bagażu, bo czworonożne futrzaki mają określone pokłady siły i ze zbyt wielkim obciążeniem nie dadzą rady nawet ruszyć, a co dopiero dowieźć ich z powrotem do leśniczówki. Zatem, Kayser jak najbardziej mógł przekształcić tą jednoosobową wyprawkę w dwuosobową, tylko pytanie brzmi: czy chciał. I bynajmniej nie chodzi tu o niechęć do towarzystwa Junony, a o warunki wtórujące tej wycieczce; niby we wiosce pojawiło się lekkie ocieplenie, ale ziąb nadal przeszywa na wskroś, ilekroć wystawia się czubek nosa za drzwi. Ciężko więc uznać, że nocleg między drzewami będzie komfortowy... tym bardziej, że Ferran posiada <b>jeden</b> namiot, mogący pomieścić maksymalnie dwie osoby o umiarkowanej masie. A gdzieś trzeba jeszcze upchnąć wszystkie toboły.<br />Splótł ręce na klatce piersiowej, kiwając lekko głową z dezaprobatą. Miał zamiar wywrócić oczami na aktorską grę Junony, ale zdołał się powstrzymać, choć wychodzi na to, że Walter dopracowała tę sztukę w progach Nowego Jorku. <br />— Ach, no tak... — odezwał się po chwili, przykładając palce do podbródka, jakby w nieco zdumionym wyrazie. — Nie pomyślałem, że będziesz za mną tęsknić, Junie — rzekł niby lekko, acz w jego głosie grały zaczepne nutki. Zaraz pokiwał do tego głową, cmokając kilkakrotnie, czym ukrył wpełzający na usta prowokujący uśmiech. <br />Zgoda na towarzysza w podróży miała kilka zalet, które ostatecznie przechyliły szalę w tej szybkiej, aczkolwiek intensywnej kontemplacji, jaką Ferran przeprowadził w swojej głowie. Pomoc się przyda, bo nie raz zabrakło mu trzeciej ręki, gdy próbował uporać się z jakąś cwaną pułapką, zastawioną przez kłusowników. Poza tym, zawsze milej jest móc otworzyć do kogoś gębę w głębokiej, leśnej ciszy.<br />— Start jutro o dziewiątej — dodał, posyłając Junonie znaczące spojrzenie, które miało na celu uświadomienie jej, że jeśli chce to może się zabrać, ale nie może się spóźnić, i odwróciwszy się obrał azymut na przedsionek. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-47218619574616358892018-02-25T14:39:15.033+01:002018-02-25T14:39:15.033+01:00Ferran również nie myślał nigdy o założeniu rodzin...Ferran również nie myślał nigdy o założeniu rodziny w tak pospolitym sensie jak: zbuduj dom, spłódź potomka, posadź drzewo i kup później miękką kanapę i telewizor z wielkim ekranem, żeby spędzać wieczory na oglądaniu powtórek zeszłorocznych meczy. Telewizor to prawdopodobnie ostatnia rzecz, której Kayser chwyciłby się z braku laku w nagłym przypływie upierdliwej nudy, natomiast myśl o potomkach napawała go kiedyś strachem – teraz już także niezwykłym obrzydzeniem. Narzeczeństwo z Lumą nie szło w parze z produkcją dzieci. Miało być zapieczętowaniem łączącej ich więzi, kredytem zaufania i pierwszym krokiem do budowania wspólnej przyszłości, na której chyba bardziej zależało jednak Ferranowi. Możliwe, że potrzeba stabilizacji, która pojawiła się szczególnie przed wyjazdem do Afganistanu na dobre wykorzeniła w nim pokusę ciągłej zabawy, tendencję do zmian i oddawania się szaleństwom. Przygotowania do misji wiele go bowiem nauczyły – choć do Bagram leciał już z dobrze wypranym mózgiem – i jednego był pewien: tylko świadomość, że ktoś czeka na niego w Kanadzie, pozwoli mu przetrwać ten wyjazd. I przez pierwszy rok pobytu rzeczywiście była to jedyna iskra, rozpalająca płomień nadziei na szybki powrót. Aż nieoczekiwanie zgasła, a wraz z nią praktycznie wszystko. <br />— Nie sądzę, że zdążę wrócić przed zmrokiem, więc tak, pewnie będę nocował w lesie — przytaknął bez chwili namysłu, bo zimową porą jeszcze nigdy nie udało mu się wrócić przed zachodem słońca, zatem teraz szanse również były znikome i tego był pewien. Ściągnął jednak brwi w podejrzliwym wyrazie, zauważywszy nagłe podekscytowanie na licu Junony. — To jednoosobowa wyprawa — zaznaczył wyraźnie, jeszcze za nim Walter zdołała podać do wiadomości, że chciałaby w niej uczestniczyć. A był przekonany, że się nie myli, bo jej maślane spojrzenie jasno wskazywało na zainteresowanie nocą spędzoną wśród drzew potężnego Quicame. <br />Zabrał z blatu pudełko z czekoladkami, które otrzymał tego jakże uroczego dnia i podniósł wieko, by wyciągnąć kolejny, czekoladowy kwadracik. <br />— A jeśli chodzi o propozycję, to wydaje mi się, że nie wyglądam na kogoś, kto miały w rękawie asa z romantycznymi pomysłami — rzekłszy, spojrzał chwilowo na Juno i wsunął czekoladkę do ust. Odłożył pudełko pod ścianę. — Ale, jeśli chcesz, to możesz pozbijać ze mną drewniane donice, bo to zamierzałem robić, nim skutecznie mnie odciągnęłaś, Junie. — Kącik jego ust powędrował w górę.<br />Musiał się za to w końcu zabrać, bo wiosną do posadzenia miał całkiem sporo sadzonek trzmieliny, której owoce stanowią jedzonko dla mnóstwa ptaków. A bez donic się nie obejdzie. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-83737665556597642792018-02-24T15:15:39.361+01:002018-02-24T15:15:39.361+01:00Gdyby spojrzeć w tył, to Kayser z pewnością był w ...Gdyby spojrzeć w tył, to Kayser z pewnością był w przeszłości bardziej rozrywkowy, niżeli teraz. Jako nastolatek nie przepadał za nudą, dlatego zawsze potrafił znaleźć sobie jakąś zajmującą i do tego ciekawą robotę, a że rutyny zdzierżyć nie potrafił w taki sam sposób, to nigdy nie brakowało mu w życiu różnorodności. Do południa pomagał Arkademu w lesie, później psocił się trochę babci, której wygłupy wnuka rzadko przeszkadzały, a wieczorem siadał ze znajomymi na jednym z pomostów nad Roedeark, gdzie wszyscy próbowali łowić ryby swymi prowizorycznymi wędkami – kukurydziane chrupki zamiast trafiać do wody, częściej trafiały do ich żołądków, a choć wracali bez zdobyczy, to z wielkimi uśmiechami na ustach. A teraz było mu wszystko jedno. Nudzić się wprawdzie nie mógł, bo pracy w leśniczówce nigdy nie brakowało, jednak rutyna wielokrotnie zdołała mu w tym nowym wcieleniu pomóc i w obecnym życiu chyba zaczął jej po prostu potrzebować. Z jasno określonym planem funkcjonowanie wydawało się prostsze; bardziej skupiał się na tym co jest i będzie, niż na tym co już było.<br />— Zależy jak daleko możemy się posunąć — rzucił zaczepnie, po czym dopił swoją porcję kompotu i odwrócił się na pięcie, by dać kilka kroków do zlewu. Obmył literatkę i odłożył ją od razu na suszarkę. <br />— Jutro wyjeżdżam na wyprawę po okolicy — oznajmił raptem, zerknąwszy chwilowo w stronę Junony. Chwycił ścierkę, by otrzeć mokre dłonie. — I jak dobrze pójdzie, to wrócę następnego dnia.<br />Nie pamiętał, żeby zdążył wspomnieć coś Junonie o comiesięcznych wyprawach w głąb lasu. Miały one na celu sprawdzenie, czy w regionie nie grasują kłusownicy, którzy zwykli rozstawiać między drzewami wnyki i inne potrzaski, albo czy kogoś ręce nie świerzbią na tyle, by wykradać drzewo bądź zostawiać w zagajnikach góry śmieci. Jednym takim przejazdem na pewno nie był w stanie zapobiec pladze intruzów, jednak dzięki temu miał przynajmniej świadomość, że dzieje się coś niepożądanego i mógł to obserwować – a nuż któryś wpadnie w jego sidła, a następnie pożałuje, że się w ogóle urodził. Tylko pogoda nie rozpieszczała; na zewnątrz wciąż panował okrutny ziąb, ale w tym tygodniu zima i tak okazała się łaskawsza, bo temperatura oscylowała w granicach minus czternastu stopni. Można więc śmiało stwierdzić, że przyszło chwilowe ocieplenie, które warto wykorzystać właśnie na takie cykliczne zwiady. Powinien był spakować najpotrzebniejsze rzeczy, by jutro przed południem wyruszyć.<br />A uznał, że Juno powinna wiedzieć o jego nieobecności<br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-56887834406045255072018-02-22T00:26:18.750+01:002018-02-22T00:26:18.750+01:00Na twarzy Ferrana wymalowało się lekkie zdumienie,...Na twarzy Ferrana wymalowało się lekkie zdumienie, gdy opowiedziała o numerach telefonów, które przyjaciółka nakazała jej zebrać w dniu zakochanych. Dziesięć to całkiem sporo, a przynajmniej w ferranowej skali, jako że cyfra ta w Nowym Jorku to zapewne jak kropla w oceanie – nic nieznacząca. Nie było to zatem jakieś wielkie wyzwanie w progach tej charakterystycznej metropolii, gdzie tego typu podejście do życia jest dość popularne, a znajomości jednodniowe stanowią chleb powszedni każdego sobotniego wieczora. Jeżeli ktoś chciał oddać się chwili zapomnienia, to Wielkie Jabłko było idealnym miejscem, zaraz po droższym Las Vegas, na które nie każdy może sobie finansowo pozwolić; w obu tych miastach znikały bowiem wszelkie granice i troski. A przynajmniej, nim alkohol nie ulotni się z krwi.<br />Kayser odwiedził nowojorskie progi jedynie przelotem, kiedy to przenosił się do Północnej Karoliny, i prawdę powiedziawszy, klimat tego miasta wprawił go w odruch wymiotny, niżeli zachwyt. Ilość ludzi, chaos, ciągły pośpiech... Zdecydowanie lepiej czuł się w otoczeniu kameralnego Havelock, gdzie mieściła się jednostka. A pomimo małego metrażu tego miasteczka, nie narzekał na brak rozrywki, bo południowcy nie znają pojęcia złej zabawy. Wystarczająco dużo razy zdążył się więc zapomnieć. <br />— Przynajmniej nie wskazała ci konkretnych facetów, od których miałabyś wyłudzić numery — rzekł. W tej sytuacji poprzeczka byłaby podniesiona wyżej, choć nie jakoś drastycznie wysoko, bo z Junona ze swym urokiem nie musiała się raczej martwić o brak zainteresowania. A kusić potrafiła w sposób wyjątkowy. <br />Zamilkł na moment, zajmując usta truskawką, którą wyłowił z literatki dwoma palcami. Nie chciał zbyt głęboko wnikać w prywatne życie Junony, bo niektóre informacje były mu zbędne, a niektóre mogły wywołać jakieś niepożądane emocje, których wzniecanie mogło przynieść jedynie fatalne skutki. W tym przypadku wolał żyć w przeświadczeniu, że życie Junony nie wisiało na włosku, ilekroć wychodziła w to wielkie miasto. <br />— Jak chciałabyś je spędzić teraz? — Zapytał, wzrok stale skupiając na truskawkach pływających w kompocie, którym zatoczył kilkakrotnie po ściankach szkła. Dopiero gdy wyłowił tą upatrzoną, w oczekiwaniu na odpowiedź przeniósł niebieskie tęczówki na twarz Junony. Dłoń ze szklanką oparł o powierzchnie blatu, przy okazji przenosząc na siłę ramienia ciężar swojego ciała. <br />Był ciekaw odpowiedzi. W Mount Cartier ciężko o szaleństwa, bo spelunka jest jedna, ale w porównaniu z przeludnionymi knajpami w NY, u Iana życie tak jakby trochę zdechło. Kilka osób na krzyż to i tak dużo w progach tutejszego baru. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-32307355370709048012018-02-21T22:26:23.000+01:002018-02-21T22:26:23.000+01:00W przypadku Kaysera wojaczka miała na niego zarówn...W przypadku Kaysera wojaczka miała na niego zarówno dobry, jak i zły wpływ. Dyscyplina, wbita siłą w charakter, skutkowała w tej chwili bezstronną oceną rzeczywistości, bo choć zawsze miał łeb na karku, po odbyciu służby jeszcze bardziej wyczulił się na rozsądne podejmowanie decyzji, a wybór tej odpowiedniej nie zabierał mu dużej ilości czasu. Działał prężnie i przemyślanie głównie dlatego, że błyskawicznie kalkulował w głowie każde za i przeciw – nigdy bowiem nie mógł pozwolić sobie na zwłokę, jako że w rejonie Bargam liczyła się wtedy każda sekunda. Wskutek tych wszystkich doświadczeń życiowych, jakie nabył pod banderą jednostki, na miejsce beztroskiego postrzegania świata wkroczyła czujność, a spontaniczne podejście do otoczenia przeobraziło się w regulaminową, oficerską musztrę; tyle razy, ile Kayser za karę musiał odśpiewywać hymn jednostki, tyle tutejsze dewotki spod kościoła nie zdążyły się jeszcze wymodlić. Jednak do złych wpływów z pewnością należy zaliczyć skrzywiony kręgosłup moralny i cholerny brak miłosierdzia, bo momentami Kayser z byciem człowiekiem niewiele miał wspólnego, a co najwyżej z byciem wrakiem człowieka. Z czasem dla Ferrana stało się to normalnością, życiem, i dlatego choć zdjął z siebie – poniekąd – obowiązki oficera, cały czas nim był, bowiem tego charakteru już nic nie będzie w stanie naprawić, bo co swoje, Kayser zdążył przeżyć tam, gdzie dzieci w wieku kilkunastu lat uczą się zabijać. A niektóre strzelały nawet celniej, niż on.<br />Usłyszawszy jej pytanie, niemalże sam wywrócił oczami, bo Junona dobrze przecież wiedziała, że wzmiankę o fioletowych dodatkach wypowiedział w zupełnie innym kontekście. Ale uznał, że odpuści sobie reakcję na tę jawną zaczepkę, bo w przekomarzaniu się mieli chyba równe szanse, zatem koniec gry słów nigdy mógłby nie nadejść w ich przypadku. <br />— Jak spędzałaś ten dzień w Nowym Jorku? — Podpytał, gdy przystanął przy blacie, podparłszy się dłonią o jego powierzchnię. Zaraz chwycił szklaneczkę i zamoczył usta w truskawkowym kompocie, rozcieńczonym z wodą. Smak truskawek był tak wyczuwalny, że podczas warzenia tegoż napoju, nie trzeba było go nawet specjalnie dosładzać. <br />Założył, że Junona obchodziła walentynki, bo inaczej nie zgotowałaby mu dziś tego słodkiego upominku, z równie słodkim przekazem od serca. Poza tym, w wielkich miastach zawsze coś się działo, przecież każdy pretekst do świętowania był dobry, a walentynki niosły ze sobą ciekawą perspektywę zabaw – randki w ciemno, bale, maratony filmowe w kinie, czy romantyczne sztuki na dechach teatru. Sam dobrze zresztą pamiętał, że dnia czternastego lutego, te osiem lat temu, w klubie <i>4 Wings</i> w Albercie, brał udział w jakichś walentynkowych zawodach, na których to wygrał dla swej lubej bukiet róż. Ale dużo ciekawszy okazał się beer-pong, do którego wszyscy się dorwali, gdy tylko nadszedł wieczór.<br />A i nie bez kozery zadał to pytanie. <br /><br /><b>Ferran Kayser</b>smołahttps://www.blogger.com/profile/07468758146164317715noreply@blogger.com