tag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post1655937716767057258..comments2023-05-21T17:14:46.358+02:00Comments on Uważaj na niedźwiedzie!: Ci umieją, tamci umią. A ja nie potrafię nicLeChathttp://www.blogger.com/profile/02356304931982348576noreply@blogger.comBlogger73125tag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-12587780877439655122017-08-09T18:22:37.150+02:002017-08-09T18:22:37.150+02:00Cześć!
Niestety, Ashmee okazał się postacią nie na...<i> Cześć!<br />Niestety, Ashmee okazał się postacią nie na moje barki i przez wgląd na jego delikatność, niestety musimy się rozstać. Dziękuję za wątek i bardzo przepraszam za jego przerwanie! <3<br /><br />Buziaki,<br /><br />Ashmee </i> Anniehttps://www.blogger.com/profile/12858760816626098111noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-27053161742592317102017-07-03T23:02:54.208+02:002017-07-03T23:02:54.208+02:00[Sesja się skończyła, siły zregenerowane, mogę odp...[Sesja się skończyła, siły zregenerowane, mogę odpisywać.]<br /><br />Rozumiał, że Martin musiał się wygadać. On sam zapewne też nie chciałby trzymać swoich żalów w środku i musiałby się z kimś tym podzielić, by mu ulżyło. Nie oczekiwałby słów zrozumienia i pocieszenia. Chciałby, żeby ten kwas nie zatruwał mu umysłu jak i całego ciała. Na szczęście Davis nie miał w naturze robienie komuś wyrzutów o to, że ktoś z kim tworzył jakąś bliższą relację chce mówić o swoim byłym. Charlie nie należał do tych zazdrosnych, oczywiście w pewnych granicach, które jeśli zostałyby przekroczone, to mogłoby stać się nieprzyjemnie. Martin był jednak od tego daleko. <br />Powoli kończył robić spaghetti. Humor zaczął mu się też poprawiać i po chwili uśmiech znów zawitał na jego twarzy. Niemniej jednak sprawa Martina i jego byłego wciąż siedziała w jego głowie i nie chciała go opuścić. On sam nie zdecydowałby się na próbę odbudowy relacji z kimś, z kim był już w związku i wiedział, że nic z tego nie wyszło. Nie wchodził dwa razy do tej samej rzeki, bo nie widział w tym większej logiki. Oczywiście nigdy nie zdecydował się, by powiedzieć o tym Tarkowsky'emu. <br />Przeniósł swój wzrok na mężczyznę dopiero wtedy, gdy usłyszał cichy brzdęk szklanego kieliszka stawianego na blacie. Nie przepadał za winem, jednak obecnie miał ochotę na jakiś alkohol, a wino sprawiało, że nie czuł się źle z myślą, że chce się upić. W końcu picie wina nie było postrzegane aż tak źle jak picie wódki czy piwa. Te dwa rodzaje trunków były strasznie demonizowane we współczesnym społeczeństwie. Wino wręcz przeciwnie. <br />– Przydałby mi się jakiś odpoczynek – powiedział, po krótkiej chwili zastanowienia. Jego praca nie była ciężka, bo musiał obciąć dziennie kilka osób i przez większą część dnia miał wolne, gdyż zazwyczaj przychodziło do niego maksymalnie dwie lub trzy osoby. Problemem było jednak to, co działo się w jego życiu. Opieka nad młodszym bratem, próba utrzymania domu i przywracanie go do dawnego wyglądu, stres i ogólne uczucie, że nie pasuje do otaczającego go środowiska sprawiała, że bywał spięty i czuł na barkach pewien ciężar. Kilkudniowy urlop możliwe, że sprawiłby że Charlie poczułby się lepiej. Oczywiście spędziłby ten czas razem z Martinem, do którego żywił znacznie głębsze uczucia niż zwykła przyjaźń. <br />– Z tobą mogę jechać wszędzie, nawet na biwak do naszego lasu – powiedział, uśmiechając się. Odwzajemnił pocałunek, przysuwając się nieco bliżej do mężczyzny. Tarkowsky sprawiał, że Davis czuł się przy nim jak jeszcze przy żadnym innym mężczyźnie. Było to trochę przerażające i nieswoje, niemniej jednak bardzo mu się podobało. Nie chciałby, żeby kiedykolwiek to przeminęło. Westchnął, gdy odkleił się już od Martina. <br />– Jedźmy tam, gdzie jeszcze nie byłeś. Będziemy mieć zabawę razem – zaproponował. On nie był dobry w wybieraniu, bo zazwyczaj albo decydował się na jakieś głupoty, by nie sprawiać problemów, albo proponował coś zbyt wymagającego jak afrykańskie safari albo wyjazd do Australii, gdzie nawet pogoda miała za cel zabicie wszystkich turystów, jakby tamtejsza fauna i flora nie mogła sama załatwić sprawy. <br />– Na razie jednak usiądź przy stole, bo zaraz będzie kolacja – powiedział, zwracając się ponownie w kierunku garnka z gotowanym sosem, który powoli zaczął nabierać odpowiedniej konsystencji. Fryzjer wiedział, że za niedługo będzie można wszystko podać. Upił kilka niewielkich łyków wina i zaczął wyciągać talerze.<br /><br /><i>Charles Davis</i>pterodaktylhttps://www.blogger.com/profile/01463478530631409961noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-2973630399894185232017-06-20T23:48:56.595+02:002017-06-20T23:48:56.595+02:00Ashmee wcale nie wpakował się w związek z własnej ...Ashmee wcale nie wpakował się w związek z własnej woli i czasami wręcz zastanawiał się, czy taki obrót spraw miał jakiś wyższy cel, którego Sanchez (przynajmniej na razie) nie był w stanie zrozumieć. Nigdy właściwie nie rozwodził się nad tym, czy nie powinien skończyć tej maskarady; być może była to kwestia zwykłego, prozaicznego przywiązania, jakie sprawiało, że wciąż trwał przy boku Giny, nie mając serca zakończyć tej dziwnej relacji. Nie miał nawet pojęcia, czy ją kochał; wszystko to zdarzyło się tak szybko, tak szybko przygniotło go swoim ciężarem, że właściwie nie miał pojęcia w co się wpakował. Powoli uświadamiał sobie kim jest i w jak głębokim bagnie siedzi, lecz wiedza przychodziła powoli. A umysł analizował zdecydowanie wolniej, po czasie wpajając mu nowe zachowania, będące skutkiem kuriozalnych wydarzeń, jakie wstrząsnęły jego życiem całkiem... niedawno?<br />Któż to wie. Ashmee był niebanalną personą; różne rzeczy odbierał inaczej, inaczej je przyjmował, inaczej cierpiał, inaczej doświadczał smutków i radości. Nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że miał spaczoną osobowość; ponadprzeciętna cierpliwość, jaka trzymała się go na każdym kroku była doprawdy niepokojąca. Choć może Bóg specjalnie wykreował go na <i> anioła, </i> bo był jedyną osobą, która była w stanie znosić wybuchowy temperament Giny. Każdy gniew obracał w spokój i pomimo dość specyficznych okoliczności, czasami potrafił ją ugłaskać. Innym razem po prostu pokornie szedł spać na balkon i chorował przez kolejny tydzień, dotknięty przeziębieniem, które spowodowała; wtedy jego żona łapała się wyrzutów sumienia, a w rezultacie samoistnie się ugłaskiwała i bywała łagodna przez jakieś dwa, góra trzy dni.<br />—Załóż Ginie kajdanki za plecami — stwierdził poważnie, przykładając sobie pięść do piersi. — Nawet po śmierci spróbuje się uwolnić, żeby wydrapać mi oczy. Lepiej dmuchać na zimne. Dosłownie na zimne — uśmiechnął się samymi kącikami ust i posłał mu oczko. — Na nagrobku nie zapomnij wspomnieć mojego poświęcenia dla miasteczka, żeby nie zniszczyła go ta mała złośnica — pokręcił głową, obserwując kolegę, podchodzącego do barku. Przyjrzał się jak rozlewa trunek, a w odpowiednim momencie sięgnął po szklankę, którą postawił przed nim Martin. Skinął głową, jakby ponaglając go do kontynuacji, a gdy skończył, upił łyk i odstawił znów szklankę, zabierając się do odpowiedzi.<br />—W Mount Cartier zawsze jest tak zimno, że lód to tylko kropla w morzu — stwierdził wesoło. — Zamarznięta kropla, ale nadal kropla, prawda? — znów napił się trochę i wzruszył nieznacznie ramionami, wzdychając ciężko. — Moje małżeństwo jest w takiej kondycji jak zwykle. Nadal nie rozumiem jakim cudem wpakowałem się na ślubne kobierce; w dalszym ciągu Gina nienawidzi mnie trzy razy dziennie i nadal próbuje wyprowadzić mnie z równowagi. Stała się jednak trochę, odrobinę, odrobinkę łagodniejsza i już nawet nie zwraca się do mnie: <i> Dupku, Skurwysynie, Chuju albo Sukinsynu. </i> Więc jest postęp. Jestem z niej dumny. Naprawdę — spojrzał na przyjaciela różnobarwnymi oczami. — A u Ciebie, co słychać? Więcej powodów do zapicia ze smutku, czy opicia?<br /><br /><i> Ashmee </i>Anniehttps://www.blogger.com/profile/12858760816626098111noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-60950675945693386482017-06-16T00:17:16.119+02:002017-06-16T00:17:16.119+02:00— Gdzie ty tam jednorożca widzisz? — zaśmiała się,...— Gdzie ty tam jednorożca widzisz? — zaśmiała się, również spoglądając w gwiazdy. Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową z niedowierzaniem. — Ale w sumie… tak trochę — przyznała, wciąż się śmiejąc. Spojrzała na jego kombinację i pokiwała głową. — A patrz. Jak połączysz tę i tę i dodasz do tego część twojego żółwia, to wyjdzie nam pierścionek zaręczynowy — stwierdziła, wskazując na odpowiednie gwiazdy.<br />— Właściwie to cały czas tak robię. Nie potrafię patrzeć w gwiazdy i ich nie łączyć w różne wzory. To mnie… nieco uspokaja i w pewnym sensie inspiruje. Zresztą, takie samo patrzenie w gwiazdy jest niezwykle nudne. A tak to masz zajęcie i podziwiasz ładne widoki — uśmiechnęła się, przekręcając głowę w jego stronę. — Chcesz wykorzystać moje łączenie gwiazd dla własnych celów?<br /><b>Mattie</b>Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-73776217429960524522017-06-16T00:17:00.304+02:002017-06-16T00:17:00.304+02:00Mogło się wydawać, że Mattie jest nieodpowiedzialn...Mogło się wydawać, że Mattie jest nieodpowiedzialna, albo mało odpowiedzialna. Jednak wcale tak nie było. Wszystko miała dokładnie obmyślone w swojej głowie. Decyzja o wspólnym wyjeździe była bardzo spontaniczna, jednak już wcześniej myślała o czymś takim. I wiedziała gdzie mogłaby podrzucić Maxa na weekend, tak aby nikomu nie stała się żadna krzywda. Dla niej, wystarczyło wybrać tylko odpowiedni weekend, spakować walizki i lecieć. <br />— No tak — powiedziała, kiwając lekko głową. Uśmiechnęła się do niego i przez dłuższą chwilę wpatrywała się intensywnie. — Wiesz, masz taki specyficzny typ urody — zaśmiała się. — Podjeżdżasz nagle drogim samochodem, ściągasz drogie okulary, a kiedy się uśmiechasz, to pojawia się błysk z zębów — parsknęła śmiechem. Lubiła ten moment w tych wszystkich filmach. Nie zawsze ten błysk był widoczny, ale i tak zawsze tak samo ją bawił.<br />— Meh — zaśmiała się. — Myślałam, że moje filmowe <i>ja</i> będzie bardziej się różniło od mojego prawdziwego <i>ja</i> — powiedziała. Nie zawsze była taka grzeczna i nie zawsze miała tak poukładane w głowie jak teraz. Jeszcze za czasów studiów czasami uprzykrzała życie nieznośnym sąsiadom, albo kłóciła się z nieznośnymi staruszkami. Pierwsza część tego co powiedział Martin niemal idealnie do niej pasowało. Jednak ta druga wersja wydawała jej się o wiele ciekawsza. — Ale buntowniczka z motocyklem? Podoba mi się. — Pokiwała głową z uznaniem.<br />— Nie jestem tego taka pewna — zaśmiała się. — Nie lubię typowych romansów. Są… nudne. I strasznie dołujące. I potem ludzie mają zwichnięte spojrzenie na miłość, romans i wszystko co jest z tym związane. Ale na przykład jakieś kryminały czy sensacje z romansem w tle? To jest coś genialnego i bardzo autentycznego — powiedziała, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co mogłaby mu polecić. — Najbardziej polecam ci książki <br />Guillaume Musso. Ale nie wszystkie. Niektóre są ciekawsze, inne nieco mniej. Z tych, które mogę ci polecić to na pewno <i>Telefon do Anioła</i>. Zaczyna się bardzo niewinnie. Na lotnisku Madeline i Jonathan wpadają na siebie i przez przypadek zabierają zamieniają się telefonami. Od tej pory zaczynają się okropne schody, wychodzą na jaw różne niewyjaśnione i okrutne sprawy. A w pewnym momencie okazuje się, że łączy ich pewna, niewyjaśniona sprawa z przeszłości, która ich ściga. Kolejną jego powieścią jest <i>Kim byłbym bez Ciebie</i>. Poznali się na studiach, taka typowa miłosna historyjka. Zakochali się w sobie, on miał wyjechać, w końcu nie wyjechał. Jednak koniec końców się rozstali. I jest scena, z której jasno wynika, że z grzecznego i dobrego młodzieńca… Martinowi odbija i przechodzi na ciemną stronę, bo ukochana się nie zjawiła. I w sumie przez długi czas nie wiadomo, czy jest on policjantem, którym tak bardzo pragnął zostać, czy raczej złodziejem drogich dzieł sztuki. Jeszcze mogę ci polecić <i>Central Park</i>, gdzie Gabriel i Alice budzą się skuci ze sobą kajdankami. Niby nic takiego, ale zeszłego wieczoru ona balowała w Paryżu, a on w Dublinie. W jej broni brakuje jednego pocisku, jest pełno krwi i w ogóle nieco abstrakcyjna sytuacja. Ale cała reszta jest ciekawa — zaśmiała się. — Jeszcze jedną ci mogę polecić. Ale nie pamiętam tytułu. Mężczyzna kupuje komputer. Znajduje na nim adres mailowy do poprzedniej właścicielki. Zaczynają ze sobą pisać. Co ważne wyświetlają się u nich inne daty, co tłumaczą wadliwą usterką sprzętu. Umawiają się. Oboje przychodzą o tej samej godzinie, w to samo miejsce. I… się nie spotykają — powiedziała. Przeczytała chyba wszystkie książki tego autora, jednak tylko te zapadły w jej pamięci na dłużej i te mogła mu szczerze polecić. We wszystkich był pewien element kryminalny oraz romansowy. A jeśli dobrze go zrozumiała, to jego książka miała być utrzymana w podobnym klimacie. Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-41000768758164231822017-06-09T23:32:35.877+02:002017-06-09T23:32:35.877+02:00Rozumiał go doskonale, niemniej jednak, gdy usłysz...Rozumiał go doskonale, niemniej jednak, gdy usłyszał co mężczyzna miał do powiedzenia, to dziwnie się poczuł. Oczywiście wiedział, dlaczego Martin przyjechał do Mount Cartier. Nie miał nic do powiedzenia na ten temat, bo teoretycznie właśnie od tego zaczęła się ich pierwsza rozmowa przy szklance jakiegoś alkoholu. To że się do siebie zbliżyli wynikało albo z drwiny losu, albo ich własnej głupoty. Westchnął cicho. Chciałby pomóc Martinowi, ale sam nie wiedział, jak mógłby to zrobić, bo w końcu zależało mu na nim i myśl, że ma pomóc mu w odbudowaniu relacji z kimś innym była dla niego samego zbyt bolesna. Nie wiedział też, co miałby mówić w tej sytuacji, więc najzwyczajniej w świecie uważnie słuchał, kiwał głową ze zrozumieniem i mówił, że na pewno wszystko się ułoży. Nie wiedział tylko, jak on sam na tym wyjdzie. <br />Zamieszał sos, który powoli zaczynał gęstnieć. W powietrzu unosił się przyjemny zapach sosu pomidorowego i przypraw. Zaklął pod nosem, gdy skosztował odrobiny czerwonej masy. Przesadził z oregano, przez co sos nabrał nieco charakterystycznego ostrego smaku przyprawy. Nie było jednak tragicznie. Dolał pół szklanki wody i energicznie zamieszał kilka razy. Czerwona masa nieco się upłynniła. <br />Odwrócił się do Martina obdarzając go ciepłym uśmiechem. Oparł się o blat starając się uniknąć położenia ręki na rozgrzanym blacie kuchenki. Odłożył na bok łyżkę.<br />– Wiesz, że kiedyś będzie musiało dojść do rozmowy – zaczął spokojnie. Nie wiedział, czy rady wypływające z jego ust były w stu procentach szczere i czy Martin nie odbierze ich za takie. Nie chciał kłótni i nieporozumień z tego powodu. Nie chciał też włazić w relację dwóch osób, które kiedyś były sobie bliskie. On sam nawet nie wiedział, co by zrobił gdyby znalazł się w takiej sytuacji. Nie wiedział, czy byłby w stanie w ogóle przyjechać za kimś na ten koniec świata, zostawiając za sobą całe ówczesne życie. Cóż, można powiedzieć, że w sumie właśnie tak zrobił, ale w jego sytuacji on musiał wrócić do swojego młodszego brata, bo oprócz niego nie miał się nim kto zająć. <br />Westchnął, krzyżując dłonie na piersi. Humor nieco mu się popsuł, ale skarcił się za to w swoich myślach. Czy jednak słusznie? W końcu i on był człowiekiem, mógł mieć swoje własne uczucia.<br />– Wino brzmi dobrze, chyba że ty chcesz coś mocniejszego? – zapytał. Nie przepadał za alkoholem. Trunki sprawiały, że organizm i umysł Davisa nieco sobie folgowały i pozwalały na zbytnią wylewność. Poza tym sama myśl, że z alkoholem łatwo jest przesadzić, co skończy się porannym kacem wcale go nie zachęcała. Niemniej jednak zgodził się na to bez oporów i o dziwo z wielką chęcią.<br /><br /><i>Charles Davis</i>pterodaktylhttps://www.blogger.com/profile/01463478530631409961noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-82387668250620307272017-06-04T18:24:29.526+02:002017-06-04T18:24:29.526+02:00Nawet stąd - cudzej werandy, miała doskonałe widok...Nawet stąd - cudzej werandy, miała doskonałe widoki do fotografowania. Gdy nie otrzymywała zadania z gazety, nie musiała szukać konkretnego tematu do pochwycenia, swobodnie ćwiczyła nowy zawód. Okolice nietkniete człowieczym wpływem były wdzięczną modelką. Przypadkowe sytuacje stanowiły dla niej wyzwanie i musiała przyznać, że zaskakująco dobrze czuje się w nowej roli. Natura nie kaprysiła, poza tym sama Mina była zadowolona z efektów. Daleko jej było do wielkiego profesjonalizmu, ale podobało jej się to, co wywoływała. Czasami gubiła ostrość, czasami źle kadrowała ujęcia, ale najważniejsze zawsze wyłapywała. Aparat stał się jej przedłużeniem ręki i ostatnio nawet nie myśląc o tym,gdy wychodziła, zawsze brałą go z sobą. Nowe przyzwyczajenie.<br />Zaraz przy domu, gdzie przysiadła u wejścia, rosły niskie krzewy z przekwitającymi owocami. Ciemna zieleń liści kontrastowała do bordowych i fioletowych kulek, którymi roślina była nakrapiana, a które najwidoczniej były smakołykiem dla małych ptaków, bo te jak szalone atakowały krzewy, podskubując i rwąc owoce. I tę walkę o jedzenie łapała, bawiąc się opcją przybliżenia, gdy nadszedł właściciel domu. <br />Ostatnimi czasy zamykała się coraz bardziej w świecie widzianym przez aparat. Miałą tu spokój i ciszę, a jednak wciąż spotykała obcych ludzi i choć mieszkańcy byli pomocni, łagodni, wręcz kochani, to nadal miała problem do nawiązania kontaktu. Nie interesowały ją znajomości, których sama nie była w stanie utrzymać i pielęgnować, zresztą nie sądziła także, by była kimś, kogo chce się mieć za przyjaciela. Nie rozumiała więc, po co ludzie mogliby ją zaczepiać. Czego tak na prawdę mogliby od niej chcieć?<br />Poderwała się z schodków i zeszła z werandy, stając na dróżce ułożonej z betonowych płytek. Kiwnęła głową na powitanie mężczyźnie i wyciągnęła w jego stronę dłoń z kluczami.<br /> - Przechodziłam tędy i widziałam wkradającego się przez okno szopa - wyjaśniła szybko swoją obecność. - Nie wiem, czy ma pan psa, czy kota, ale coś w środku chyba wystraszyło zwierzaka, bo wyskoczył i za nim przez okno wypadł pęk.<br />Dopiero teraz wpadło jej do głowy, ze w środku nie musiało być żadnego pupila pilnującego domu. Mógł zadzwonić telefon, o ile jakimś cudem znalazło się zasięg w tej mieścinie. Albo mógł być włączony telewizor i któraś z reklam poszła na podkręconym dźwięku... Albo mógł zawiać wiatr i przeciąg mógł coś przewrócić, przesunąć, albo zawyć w framugach okiennic. Cóż, to nie jej sprawa, czekałą tylko po to, by zwrócić zgubę.<br />Podniosła na kilka sekund głowę, zlustrowała postać przed sobą i odwróciła znów wzrok. Chyba go kojarzyła... Ale nie była pewna z kim rozmawia. W sumie mogła go wcale nie znać, może tylko był do kogoś podobny. Swego czasu na policji oglądała bardzo dużo zdjęć i czasami miewała deja vu. <br />Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-55913221678538957132017-05-28T22:28:37.273+02:002017-05-28T22:28:37.273+02:00Ashmee, pomimo że wrócił raptem rok temu, nadal po...Ashmee, pomimo że wrócił raptem rok temu, nadal posiadał w mieście przyjaciół. Stare znajomości nie rdzewiały i nawet nie potrzebowały oliwy; brak ich skrzypienia tylko mocniej umacniał go w przekonaniu o słuszności podjętego wyboru. Nowych też nawiązał całkiem sporo, choć nie był typem osoby społecznej. <br />Nawet jeśli kiedykolwiek żałował urodzenia się w tej <i> zapadłej dziurze,</i> po latach zdecydowanie z ochotą wrócił na stare śmieci, by hołdować dawnym przekonaniom. Dom, w którym już nie pachniało jabłecznikiem; korytarz, na którym słychać już było tylko kocie i psie łapki; zatęchłe światło, nikło padające na oszronioną szybę. To wszystko, w swej prostocie stanowiło azyl. Azyl, w którym czuł się dobrze. Azyl, który bez skrępowania mógł nazywać domem. I kochał ten dom. Nieważne, co inni o tym myśleli.<br />Z jednym z kolegów akurat był umówiony. Gina (nie)wyjątkowo nie chciała go dzisiaj widzieć i wprost oświadczyła, że może spierdalać; nie było to niczym nowym, a on jedynie odpowiedział uśmiechem, zgadzając się zostawić cały <b> jego </b> dom, by mogła tańczyć i śpiewać do szczotki. Sanchez cechował się naprawdę ponadprzeciętną cierpliwością, ujawniającą się w każdym skrawku jego krótkiego życia. Może była to kwestia chorego serca, nakazującego mu wykuć nerwy ze stali; a może po prostu się taki urodził. Można by gdybać, choć pacyfizm, jakim się cechował, nie zawsze przynosił pozytywne skutki. Czasami pozostawał zbyt bierny, zbyt szybko rezygnował i nie walczył o swoje, akceptując życie takim, jakim było. Po prostu żył, nie wadząc nikomu, gotowy wyciągać pomocną dłoń w razie potrzeby.<br />Opuścił dom, żegnając żonę spokojnie i szybko wymknął się drzwiami, z nadzieją, że nie rzuci za nim żadnym z przedmiotów. Miał dość sklejania drogocennych pamiątek, poklejonych kropelką palców i odkuwania zlodowaciałych ubrań, które Gina zdecydowała się wywalić przez okno z powodu własnego widzimisię. <br />Mogła posiedzieć sama. Z psem i kotami. Może ich nie zamęczy swoim towarzystwem. Kopanie mogiły za domem wcale nie napełniało go radością.<br />Pojawił się u Martina całkiem szybko, nawet nie kwapiąc się do pukania. Doskonale wiedział, że dom jest otwarty, a on w swej <i> niegrzeczności </i> wcale nie zostanie zmieszany z błotem.<br />— Przybyłem, zobaczyłem, upiłem się — rzucił do kolegi, przekraczając próg jego salonu; nie zdziwił go fakt, że Tarkowsky usadowił się na kanapie, zajęty oglądaniem reklam, poprzedzających nadchodzący mecz. Przeskoczył oparcie kanapy i usiadł obok niego, ciskając mu na kolana butelkę wódki. — Jeśli moje serce tego nie wytrzyma, zakop Ginę razem ze mną. Wybawisz świat i może dostaniesz pokojowego nobla. <br /><br />[Nie wiem, co tu się odjebało. XDDD] <br /><i> Ashmee </i>Anniehttps://www.blogger.com/profile/12858760816626098111noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-77914454495992994852017-05-28T21:52:12.848+02:002017-05-28T21:52:12.848+02:00[Zawsze można na Ciebie liczyć. xD
Bierę to z upij...[Zawsze można na Ciebie liczyć. xD<br />Bierę to z upijaniem się na męskim wieczorze i wypaplanie coś, czego Martin nie powinien mówić. Biorę to... mogą oglądać mecz i uchlać się wódką albo pomieszać cały barek Martina... może odwiedzą Lucka w piekle]<br /><br /><i> Ash </i> Anniehttps://www.blogger.com/profile/12858760816626098111noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-16458044598042684422017-05-28T21:37:28.690+02:002017-05-28T21:37:28.690+02:00[Dlaczego, nawet gdy tworzę pacyfistów, chcesz b...[Dlaczego, nawet gdy tworzę <b> pacyfistów, </b> chcesz bym <b> obijała </b> Ci twarz? To jakiś fetysz, Boćku? :D<br />Ogólnie rzecz biorąc, Ashmee w sytuacji zdrady by się nie wściekł, a jedynie kazał jej spakować swoje rzeczy i wyprosił. On naprawdę bardzo rzadko się gniewa i coś takiego raczej nie wyprowadziłoby go z równowagi... zwłaszcza, że jego małżeństwo to efekt upicia się do nieprzytomności i przypadkowego ślubu, więc z żoną jest... bo tak wyszło... no chyba że ustalisz coś z Giną, na czym będziemy mogli się oprzeć... i wymyślicie coś, co zmotywuje mnie do pobicia Cię, skoro tak pragniesz... ale żadnego deptania ziółek.]<br /><br /><i> Ashmee </i> Anniehttps://www.blogger.com/profile/12858760816626098111noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-30005681604720752082017-05-28T19:15:36.693+02:002017-05-28T19:15:36.693+02:00— A szkoda. Bo przy odpalaniu tej gry, pojawia się...— A szkoda. Bo przy odpalaniu tej gry, pojawia się pewien filmik wprowadzający. I poniekąd jego klimat odpowiada temu klimatowi, który towarzyszy podczas pełni nad jeziorem — wyjaśniła, uśmiechając się delikatnie. Sama nigdy nie była jakimś szczególnym fanem gier komputerowych. A jeśli już, to lubiła jakieś bardziej babskie gry – jakieś układanie kamyczków, jakieś puzze, czy coś muzycznego. To stanowiło dla niej pewną rozrywkę. Na <i>Heroes V</i> trafiła w sumie przez głupi przypadek. Dość sporo czasu zajęło jej przejście całej fabuły, jednak nie żałowała straconych dni i czasami nocy, bo przy tym świetnie się bawiła. A sama historia momentami była niezwykle ciekawa. Dodatkowy atut stanowiła ścieżka dźwiękowa. Choć niektóre elementy mogłyby być jednak lepsze.<br />— Albo jeźdźmy jutro gdziekolwiek. Byleby się stąd wyrwać — mruknęła, patrząc przed siebie. Może i rzeczywiście koniec maja nie był idealnym czasem na podróż na Alaskę. Ale o tej porze roku było wiele innych miejsc, które mogliby odwiedzić. Właściwie to Mattie cieszyłaby się nawet z wycieczki za granicę Churchill. Byleby wyrwać się od tej szarej codzienności.<br />— Uwielbiam go. Naprawdę go uwielbiam. Drugim, moim ulubionym aktorem, jest Leonardo DiCaprio. Jego talent aktorski i to, jak potrafi wczuć się w każdą rolę, jest niemal powalający — powiedziała, kiwając lekko głową. Uwielbiała tę dwójkę aktorów. Stanowili oni czołówkę w jej rankingu. Potem była długa, długa przerwa i pojawiali się następni bardziej znani aktorzy.<br />Zaśmiała się i lekko przekrzywiła głowę, aby móc spojrzeć na niego z nieco innej perspektywy. — Biorąc pod uwagę tylko wygląd, to… w sumie ten ktoś miał sporo racji — przyznała. — Gdybyś grał w jakimś filmie, to od razu wzięłabym cię za jakiegoś kochanka. A jeśli miałbyś żonę, to byłbyś tym zdradzającym. Co do geja, to w sumie nie wiem. Może gdyby bardziej przypudrowali ci nosek, to wpasowałbyś się w urodę filmowego geja — zaśmiała się. Oderwała od niego wzrok, bo takie nachalne wpatrywanie się, nie stawiało jej w zbyt dobrym świetle. — A ja? Na kogo, twoim zdaniem, bym się nadawała? — zapytała z czystej ciekawości. <br />— Wiesz, skoro powstał poradnik, jak napisać książkę kryminalną. To ty mógłbyś się zająć poradnikiem, jak napisać scenariusz — zaśmiała się. Chociaż z drugiej strony to wcale nie był taki głupi pomysł. Zapewne wielu młodych i początkujących scenarzystów by z tego skorzystało. Tym bardziej, jeśli poradnik byłby napisany w ludzkiej perspektywy i nie wypchany <i>naukowym bełkotem</i>.<br />— Powieść kryminalna z wątkiem miłosnym w tle… Już mi się to podoba — przyznała, uśmiechając się delikatnie. Na podstawie samego gatunku mogła tyle powiedzieć. Lubiła takie połączenie, bo z tego zawsze wychodziło coś ciekawego. — Jeśli chciałbyś poczytać inne książki w tym gatunku, to mogłabym ci kilka polecić — uśmiechnęła się. Pożyczyć, to raczej mu nie pożyczy z obawy, że jej potem nie odda. A jednak wszystkie książki miały dla niej ogromną wartość. — Jasne, jak będziesz chciał porozmawiać, to ja się stąd nigdzie nie ruszam — zapewniła, śmiejąc się. Co prawda do niczego go nie zmuszała, jednak naprawdę zainteresował ją tym tematem i chciałaby się dowiedzieć, o czym planuje napisać.<br />Odrzuciła włosy na plecy i również spojrzała w niebo. <br />— Nie wydaje się. Tutaj jest naprawdę pięknie. Niebo jest czyste. A gwiazdy, to gwiazdy. Nie są zasłonięte przez jakieś sztuczne wytwory — powiedziała, uśmiechając się delikatnie. — Wszystko jest takie naturalne i takie prawdziwe. I, choć nie byłam w Londynie, to tak. Masz rację. Tutaj gwiazdy świecą mocniej, niż w jakimś tam wielkim mieście — zaśmiała się. Przez chwilę milczała, uważnie obserwując gwiazdy. W końcu uśmiechnęła się i nieco do niego przysunęła.<br />— Patrz. Jak połączyć tę i tę, a potem tę i tę… to zobaczysz miśka, który wcina marchewkę — powiedziała, śmiejąc się i wskazując mu odpowiednie gwiazdy, który łączyły się w ten obrazek. Akurat wyobraźnię przestrzenną miała dość mocno rozwiniętą. I w gwiazdach często odnajdywała takie perełki.<br /><b>Mattie</b>Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-53778882570479254162017-05-27T23:03:54.247+02:002017-05-27T23:03:54.247+02:00— Tylko uważaj. Wiewiórki bywają wtedy najbardziej...— Tylko uważaj. Wiewiórki bywają wtedy najbardziej agresywne — parsknęła śmiechem. — I wtedy jest nastrój, który nie jest do opisania. Coś w rodzaju… najlepszego horroru z wilkołakami i najlepszego romansu. Ale nawet takie połączenie nie oddaje w pełni tego magicznego klimatu i atmosfery. Tej magiczności, tej tajemnicy. I w pewnym sensie grozy. — Powiedziała, mając zamknięte oczy. Wspomnieniami była przy tamtym jeziorze w czasie pełni. Nie było to to samo. Ale skoro nie mogła zobaczyć tego na własne oczy, to wspomnienia się do tego nadawały. — Grałeś może kiedykolwiek w Heroes V? — zapytała nagle, jakby wyrwana ze swoich rozmyślać. Przekręciła lekko głowę i wbiła w niego uważne spojrzenie.<br />— Nawet jutro — odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. — Planowane wyjazdy są do bani. I zazwyczaj nigdy nie wychodzi z nich nic dobrego. I coś zawsze się psuje — powiedziała, wzruszając lekko ramionami. Przeniosła wzrok na kieliszki i butelkę z winem. — Albo lepiej nie jutro. Ale pojutrze, albo za dwa dni? Nic nie stoi nam na przeszkodzie — uśmiechnęła się. — Taki prawie spontaniczny wyjazd. A skoro nam obojgu pasuje, to co stoi na przeszkodzie? — zapytała, choć dla niej było to pytanie bardziej retoryczne. Musiała tylko wszystko odpowiednio <i>zakręcić</i> i była wolna, i mogła jechać. Dalsza decyzja zależała tylko od Martina. Ona mogła się dostosować do bardzo wielu kwestii i rozwiązań.<br />— Nie patrzę na aktorów w ten sposób — zaśmiała się. — Jakoś… nigdy ich nie katalogowałam. Ten od filmów akcji, ten od komedii romantycznych. Kiedy zaczynam oglądać jakiś film, z jakimś aktorem, to najpierw uważnie obserwuję… atuty urody. Jeśli aktor wpasuje się w mój kanon piękna i przystojności, to patrzę na niego przez pryzmat roli społecznej, którą mu grać. Chodzi mi na przykład o takie role jak syn, ojciec, mąż, kochanek, brat. Po tym patrzę, jak gra i wczuwa się w rolę. Czy jest w tym autentyczny, czy nie. Czy podołał roli społecznej i roli aktorskiej. I za każdym razem robię to samo. Jest tylko jeden aktor, którego w ogóle nie oceniam, bo jest moim numerem jeden. I tu może być zaskoczenie, bo wcale nie mam na myśli Brada Pitta, choć on też w niektórych rolach jest świetny. Mówię o Johnny`m Depp`ie. Ponadto on ma dość… oryginalną urodę. A ja lubię oryginalne urody, oryginalny wygląd. Tylko nie każdy oryginalny wygląd jest atrakcyjny. A ta różnica, niestety, bardzo często się zaciera. I oryginalność nie równa się atrakcyjności — westchnęła, wyraźnie tym faktem zmartwiona. — Ale wracając do tematu, to jakoś nigdy nie patrzyłam przez pryzmat gatunków filmowych. W sensie na przykład kiedy oglądałam film akcji, a potem aktor zagrał w jakieś durnowatej komedii, to nie miałam obrazu tego mięśniaka. Jeden film, jeden aktor. Drugi film, drugi aktor, choć ten drugi mógł być tym pierwszym — powiedziała. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, czy to zdanie, które przed chwilą wypowiedziała, ma w ogóle jakiś sens.<br />Cały czas się w niego wpatrywała. Słuchała go uważnie i na koniec uśmiechnęła się pod nosem. Zaskoczył ją. Nie spodziewała się takiego wyznania. W pewnym sensie pochlebiało jej to, ponieważ nie sądziła, że są na takim etapie znajomości. Chociaż możliwe, że ona inaczej wszystko postrzegała. Dodatkowo zaskoczył ją swoim planem. Napisanie książki, jakby nie było, było bardzo poważną decyzją. <br />— Chodź — powiedziała, sprawiając wrażenie jakby całkowicie go zignorowała i schodząc ze schodów i kierując się bardziej w głąb ogrodu. Nie był on szczególnie wielki. Właściwie prezentował się dość biednie. Jednak rodzinna, drewniana huśtawka z całą pewnością stanowiła pewną <i>dumę</i> tego ogrodu. Usiadła na jednej części.<br />— Nie mam zamiaru się z ciebie śmiać — zapewniła, lekko odbijając się od ziemi i wprawiając huśtawkę w ruch. — A o czym chciałbyś napisać taką książkę? Czy to byłaby jakaś powieść? Poradnik? Coś autobiograficznego? Aby wydać opinię, muszę poznać więcej szczegółów. <br /><b>Mattie</b>Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-10041389656111847002017-05-26T14:26:47.373+02:002017-05-26T14:26:47.373+02:00[Wyskakuj z tym pomysłem, to Ci powiem, czy mam Ci...[Wyskakuj z tym pomysłem, to Ci powiem, czy mam Cię dość, czy nie, Boćku :D<br />(Oczywiście, że nie <3)]<br /><br /><i> Ashmee </i> Anniehttps://www.blogger.com/profile/12858760816626098111noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-41073293981185196512017-05-26T13:27:36.060+02:002017-05-26T13:27:36.060+02:00Mattie sama nie miała jakieś szczególnego talentu ...Mattie sama nie miała jakieś szczególnego talentu do aktorstwa. Właściwie wszystko, co podchodziło pod <i>sztukę</i> stanowiło dla niej ogromny problem. Nie potrafiła wymyślić opowiadania na literaturę, miała problem z narysowaniem prostego ludzika, śpiewać nie potrafiła. Jedynie jako-tako nauczyła się tańczyć na imprezach. Ale wiadomo, tańce w klubach różnią się od tych na różnych przyjęciach i bankietach. Niby potrafiła coś tam odtańczyć, jednak nie czuła do tego jakieś szczególnej sympatii. I zapewne w ocenie krytyków, wypadłaby nie lepiej niż na 3+. <br />Z Maxem było zupełnie inaczej. Chłopiec miał bardziej artystyczną duszę. Dla niego nie było problemów z wymyślaniem historii, bo w głowie miał mnóstwo pomysłów. Zresztą, aby uknuć spisek z kolacją, trzeba było wykazać się pomysłowością. Z drugiej strony Max, jak na ośmioletniego dzieciaka, naprawdę ładnie rysował. Mattie miała cichą nadzieję, że jej brat obierze jakąś artystyczną ścieżkę kariery. Jednak jeszcze bardziej chciała, aby wyrwał się z tego miasteczka i zobaczył trochę tego dużego świata. Ale nie miała zamiaru go do niczego zmuszać. W końcu była <i>tylko</i> jego siostrą. <br />— Ja takiego szczęścia nie miałam — westchnęła cicho. Zresztą, większość skarg składanych przez sąsiadów była prawdziwa. Momentami była naprawdę strasznym, jednak zrównoważonym dzieckiem (dlatego nie umiała zapanować czasami nad Maxem – wyszłaby na ogromną hipokrytkę), bo nie chciała być ofiarą. — Ale muszę ci przyznać, że to całkiem zabawne zjawisko. Bo ci sąsiedzi, wtedy mniej-więcej rówieśnicy moich rodziców donosili na mnie. A teraz, oni są starsi. I donoszą na Maxa do mnie. Nigdy bym się nie spodziewała, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji — zaśmiała się. Już nawet wiedziała, kiedy ktoś będzie jej zdawał relacje z tego co znów odstawił Max. było to widać po ich minach i pewnych, bardzo charakterystycznych zachowaniach.<br />— Naprawdę polecam. Ale najlepiej iść tak trochę przed pełnią. I obserwować, jak księżyc dopiero wkracza na niebo. Do tej pory nie widziałam niczego piękniejszego, niż to odbicie — uśmiechnęła się rozmarzona. Na chwilę zamknęła oczy, wracając wspomnieniami do tamtego widoku. — To była jedna, z naprawdę niewielu rzeczy, za którymi tęskniłam. — Przyznała. Początkowo takich rzeczy było o wiele więcej. A potem poznała smak prawdziwego, wielkomiejskiego życia. I takie miasteczko, jak Mount Cartier, przestało mieć dla niej jakieś większe znaczenie. Nigdy nie czuła, że tutaj należy i tu jest jej miejsce na ziemi. Właściwie nigdy i nigdzie tego nie czuła. Nigdy nie czuła się, jak w takim prawdziwym domu. I każde mieszkanie (nawet domek w MC) traktowała, jako dom tymczasowy, który w każdej chwili może zmienić. Rzadko kiedy patrzyła w przyszłość. Jednak zawsze uważała, że na starość tutaj wróci. Bo tak.<br />Spojrzała na niego z nieukrywanym błyskiem w oku i dość nieznacznym uśmiechem. Właśnie sam jej się podsunął. Wycieczek nigdy nie odmawiała. Tym bardziej jeśli dane miejsce bardzo ją zaciekawiło. Podróż na Alaskę wydawała jej się niezwykle… atrakcyjna i magiczna. Choć może nie sama Alaska, co ta zorza polarna, którą zawsze chciała zobaczyć. <br />— Chyba jednak masz nieco więcej do zaoferowania, niż autograf osoby aktora — uśmiechnęła się. Czując nieprzyjemny podmuch wiatru, skrzywiła się delikatnie i nieco szczelniej otuliła <i>kocykiem</i>. — Możesz mnie zabrać na Alaskę. — Sprecyzowała, co miała na myśli. Nie sądziła, aby teraz się mu w jakiś sposób narzucała. W końcu sam jej to zaproponował. A ona niemal zawsze korzystała z takich propozycji. — Ty mnie zabierzesz na Alaskę, a ja nauczę cię życia… w dziczy — zaśmiała się, chociaż to ostatnie określenie nie najlepiej pasowało do MC. Było to jednak jedyne co jej do głowy wpadło. To był dla niej idealny znak, aby już więcej nie pić wina. Teraz było jeszcze dobrze, jednak kolejny kieliszek mógł jej tylko zaszkodzić. A przecież nie chciała zaliczyć ogromnej wpadki, przez alkohol.<br /><b>Mattie</b>Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-83115679898462611622017-05-24T14:52:30.305+02:002017-05-24T14:52:30.305+02:00Czasami same nie nadążamy nad tym, jak szybko prze...<i>Czasami same nie nadążamy nad tym, jak szybko przekraczacie granicę 50 komentarzy, przez co ikonka dociera do Was z opóźnieniem, ale... bez obaw! Już piękna flaga powiewa w Twojej karcie i nikt Ci jej nie odbierze, choćby nie wiem co! W końcu to piękny start na blogu, gdy taka ilość komentarzy pojawia się już w pierwszym miesiącu pobytu w miasteczku! Oby w takim razie w nadchodzących tygodniach przybywało ich jeszcze więcej, bo nasz złoty puchar czeka na pojawienie się tuż za tą flagą! ;)</i>latessahttps://www.blogger.com/profile/11390142861004535932noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-71089148946883972232017-05-23T15:51:06.815+02:002017-05-23T15:51:06.815+02:00Zazwyczaj niewiele miała do roboty, w Mount Cartie...Zazwyczaj niewiele miała do roboty, w Mount Cartier było bardzo mało wypadków czy innych zdarzeń, do których Holly musiała jechać. Siedziała więc na niewielkim posterunku, którym był mały, drewniany domek na obrzeżach miasteczka, i czekała na jakieś zgłoszenie, w międzyczasie pijąc herbatę za herbatą i czytając książki. Nic dziwnego, że czasami zostawała po prostu w domu, cały czas mając służbowy telefon przy sobie w razie wypadku. Dzisiaj jednak postanowiła zawitać na posterunek, gdyż nie było jej tam już od kilku dni, a czasami trzeba było tam posprzątać. Była jedyną kobietą tam stacjonującą, toteż zazwyczaj jej przypadał obowiązek sprzątania, zaś Jack, ratownik górski, którego również był to posterunek, najczęściej przynosił drewno, naprawiał zepsuty sprzęt czy robił niewielkie zakupy. Jej w sumie taki podział obowiązków pasował, bo nie miała nic przeciwko sprzątaniu. Przynajmniej miała co robić i nie musiała siedzieć bezczynnie na kanapie przez bite osiem godzin, gdy się nic nie działo.<br />Była właśnie w trakcie sprzątania łazienki, gdy w niewielkim saloniku połączonym z kuchnią zadzwonił telefon. Czym prędzej ruszyła w stronę salonu, jednocześnie zdejmując z dłoni gumowe rękawiczki. Nie żeby cieszyła się z czyjegoś nieszczęścia, ale w duchu cieszyła się, że w końcu będzie mogła wyrwać się na chwilę z tych ciasnych czterech ścian. <br />— Słucham? — odezwała się, gdy podniosła słuchawkę. Po drugiej stronie niemal od razu odezwała się zaniepokojona staruszka, która zaczęła pośpiesznie mówić coś o swoim sąsiedzie, który od kilku dni nie wychodził z domu. — Powoli, proszę pani. Niech poda mi pani imię i nazwisko oraz adres sąsiada, zaraz przyjadę i sprawdzę czy wszystko z nim w porządku — powiedziała, sięgając po kartkę i długopis, po czym zapisała sobie najważniejsze informacje. Kiedy już wszystko miała, pożegnała się i się rozłączyła, po czym szybko nałożyła na siebie zimową, sportową kurtkę, a ze stołu zabrała kluczyki do auta.<br />Na miejscu była raptem pięć minut później. Głośno zapukała do drzwi, w rękach trzymając niewielką apteczkę w razie potrzeby. Kątem oka zauważyła też, że z okna sąsiedniego domu wygląda zaciekawiona staruszka, zapewne ta sama, która po nią zadzwoniła. Nie przejęła się nią jednak tylko raz jeszcze zapukała do drzwi, próbując zajrzeć przez okno, aczkolwiek było ono szczelnie zasłonięte. Westchnęła cicho i bez namysłu nacisnęła klamkę od drzwi wejściowych, które okazały się otwarte. Jako ratownik medyczny miała prawo do wejścia do otwartego domu, gdy było podejrzenie, że coś z jego właścicielem mogło się dziać. Weszła więc do środka, rozglądając się dookoła i skrzywiła się lekko, widząc panujący dookoła bałagan.<br />— Halo? — zawołała w przestrzeń, a gdy nie doczekała się odpowiedzi, ruszyła korytarzem, zaglądając do mijanych pomieszczeń. Długo nie musiała szukać, bo już w salonie znalazła leżącą na kanapie kupkę nieszczęścia, którym okazał się być śpiący, a może i nieprzytomny mężczyzna. Szybko do niego podeszła i lekko potrząsnęła go za ramię, jednocześnie sprawdzając czy oddycha. Na szczęście mężczyzna żył, jednak nie ruszył się nawet o milimetr. Delikatnie więc poklepała go po policzku. — Proszę pana? Słyszy mnie pan? — spytała, stawiając apteczkę na podłodze, tuż obok kanapy.<br /><br /><b>HOLLY</b>devil's backbonehttps://www.blogger.com/profile/17185502475188931894noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-25150603195265764122017-05-22T11:44:15.444+02:002017-05-22T11:44:15.444+02:00Nie lubiła takich momentów. Była zmuszona do konta...Nie lubiła takich momentów. Była zmuszona do kontaktu, którego unikała. Ale nie wypadało zostawić kluczy na trawie i przejść, jak gdyby nigdy nic, skoro wszystko widziała. I zostawienie kluczy pod drzwiami też wydawało się nieodpowiednie... Nawet gdyby sobie poszła, pewnie i tak by wróciła z wyrzutami sumienia, znała samą siebie na tyle dobrze, by to wiedzieć.<br />Zgarnęła z trawy brzęczące klucze i weszła na werandę. Drewno zaskrzypiało pod jej stopami, aż się skrzywiła nieznacznie. Może to było ostrzeżenie, żeby spadała stąd jak najszybciej...? Zastukała kostkami o drzwi, nie cierpiała dzwonić, sam dźwięk sprawiał, że dostawała ciarów. Bez odzewu. Zastukała znów i kolejny raz już mocniej.<br />[jeśliby pana w domu nie było ->]<br />Stała jeszcze chwilę pod drzwiami. Nie była pewna, co się robi w takiej sytuacji, gdy właściciela domu nie ma. Albo śpi. Albo bierze prysznic i przez szum wody nic nie słyszy. Albo robi coś innego, przez co nic poza tym co robi, się nie liczy. Teoretycznie mogłaby wejść do srodka i zostawić klucze na widoku. Ale nie powinna wchodzić do srodka bez pozwolenia. Zostawienie kluczy pod drzwiami też wydawało się niemądre. <br />Obeszła dom, zaglądając do srodka przez okna, ale zasłonki nie pozwoliły jej nic dostrzec. Kiedy wróciła więc pod drzwi, usiadła na schodku na werandę i postanowiła poczekać. Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-90869428360847154812017-05-22T11:32:53.204+02:002017-05-22T11:32:53.204+02:00[to zaczynam!]
Mina nie spodziewała się żadnych z...[to zaczynam!]<br /><br />Mina nie spodziewała się żadnych znamienitych gwiazd w tej okolicy. Oczywiście prócz tych na niebie, bo tutaj powietrze wydawało się tak czyste i przejrzyste, że gdy zadzierała podbródek późnym wieczorem, wydawało jej się, że znalazła w innej galaktyce. Sama chyba pozostała nierozpoznana, choć i nigdy nie należała do tego grona śmietanki, którą uwiecznia się na zdjęciach publikowanych na druku, lub w cyfrze. Chowała się raczej za kurtyną w przedstawieniu, które sama stworzyła. I bardzo jej to odpowiadało, w końcu uciekła tu, utożsamiając Mount Cartier z azylem i nie zdziwiłoby jej gdyby inni z świata "zewnątrz" zrobiliby tak samo.<br />Tu poranna kawa oznaczała właśnie to, bez spotkań z przyjaciółmi, gwarem ulicy i szelestem gazet z nieznaczącymi wiele sensacjami w tytule. Tu zwyczajny spacer można było odbyć samotnie i w ciszy, w autentycznej ciszy, bo natura komponowała się w muzykę tworzącą tło dla człowieka, a nie odwrotnie... Mina, która do tej pory nie wiedziała, kim jest, poczuła, że tu może się odnaleźć na nowo. Nie była pewna, czy to oznacza powrót to incydentu sprzed kilku lat, ale bardzo chciała tu zostać, bo nikt niczego od niej nie wymagał poza wykonywaniem pracy. Uciekła od cudzych oczekiwań i nie swoich rozczarowań i choćby dlatego spodobało jej się w mieścinie.<br />Gdyby bardziej interesowała się tym, co ją otacza, zauważyłaby, ze nie ona jedna jest mieszkańcem, który ma do czego wracać, lub od czego tu uciec. Dziwnym trafem w Mount Cartier znaleźć można osoby równie znane co anonimowe. Zamiast tego jednak odwracała uwagę od ludzi i skupiała ją na przyrodzie, odkrywając w sobie na prawdę artystyczną duszę! Podobno cztery lata temu była istną artystką i choć nie umiała i nie chciała się w tym odnaleźć co wczesniej, dochodząc do wniosku że w fotografii trzeba się trzymać kilku zasad - choć nie zawsze, mieć dobry gust i wyważoną rękę, da sobie radę. I miała rację. Ba! Nawet to polubiła.<br />Zaskakiwało ją ile zwierząt jest w stanie podejść blisko człowieka bez strachu. I ile jest w stanie z nim żyć. W LA pamiętała tylko małe psiaki prowadzone na smyczy, lub puszyste koty wylegujące się na kanapie. Tam nawet na ptaki nikt nie zwracał uwagi, uważając je jedynie za winowajców brudnych karoserii. Tu fascynowała ją natura będąca w symbiozie z człowiekiem - najgorszą plagą Ziemi. I uwiecznianie tej symbiozy sprawiło, że mogła pokochać pracę, którą podjęła jako wymówkę wyrwania się stamtąd aż tu.<br />Pokręciła obiektywem, chwytając ostrość. Prawie leżała na cudzym trawniku przed małym domkiem, uwieczniając bezcenny widok: tylne łapy szopa wystawały z szczeliny jaką stworzyło uchylone okno i framuga w czyjejś kuchni/jadalni/salonie. Nie pierwszy raz się z tym spotkała. Nawet u niej w hotelu, znalazła wiewiórkę na swoim parapecie, szperającą w półmisku z słonecznikiem jaką zostawiła wychodząc. Ale wyciągnięte łapki i fruwający w powietrzu ogon to było tak rozbrajające, że nie mogła przejść obojętnie! Nie wpadła tylko na to, że mieszkańcom domku mogłoby się to nie spodobać - ani ona, ani szop. I dopiero po kilku minutach jej zabawy i ciężkiej pracy zwierzaka, ten wyskoczył jak oparzony na zewnątrz z pełnymi od napchania pewnie czymś smacznym polikami i rzucił się pędem w stronę krzaków. Dźwiękowi pazurów drapiących drewnianą werandę, gdy szop ruszył jak szalony w dal, towarzyszył głośny brzęk. To pęk kluczy upadł na trawnik w ślad za zwierzakiem. Mina spojrzała w stronę krzaków, gdzie znikło zwierzę i nie mogła zdecydować co zrobić. Klucze nie powinny od tak leżeć do czyjegoś domu przed tym domem. Ale albo ktoś rzucił kluczami w zwierzaka i zaraz sam po nie wyjdzie, albo szop próbował wykraść wejściówkę na legalu do tego terenu. Pierwsze wydawało się bardziej prawdopodobne, choć przes następny kwadrans nikt nie wyszedł po swoją zgubę.<br />Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-68467055293044125142017-05-21T23:12:37.202+02:002017-05-21T23:12:37.202+02:00[Cześć! Dziękuję ślicznie za powitanie no i mam na...[Cześć! Dziękuję ślicznie za powitanie no i mam nadzieję, że wytrwam tu jak najdłużej (i nie zamarznę).<br />Zazwyczaj nie komentuję wizerunków, ale jak zobaczyłam Jude'a, to w głowie automatycznie pojawił mi się obraz jego jako Johna Watsona, i tak mi się tylko przypomniało, jak uwielbiam ten film (czy tam nawet <i>filmy</i>, bo przecież są dwie części!) <3<br />I na wątek mam ochotę zawsze, dawno nie pisałam męsko-męskiego, ale możemy coś wykombinować :D]<br /><br /><b>Wesley</b><br />Anonymoushttps://www.blogger.com/profile/12182870401789632592noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-23849215128621470012017-05-21T22:56:26.514+02:002017-05-21T22:56:26.514+02:00[O Boże... ale wpadka już na wstępie -,- przeprasz...[O Boże... ale wpadka już na wstępie -,- przepraszam! jestem nieprzytomna już dzisiaj :( tak, dobrze, ja lubię szopy, więc to bardzo mi się podoba! ;) zacznę jutro, bo dzisiaj już do niczego się nie nadaję ]Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-4858270128649371222017-05-21T21:40:27.838+02:002017-05-21T21:40:27.838+02:00[tak mi się nasunęło... Mina mogłaby z nim utknąć ...[tak mi się nasunęło... Mina mogłaby z nim utknąć w starej windzie, którą wiele już razy hotel miał w planach podreperować, ale jakoś nigdy do skutku te naprawy nie doszły, hm? no chyba, że windy nie ma, bo to maleńki budynek, to mogłoby dojść do pomyłki i jakiejś podmianki kluczy do pokoi ]Solhttps://www.blogger.com/profile/15489555961086006325noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-35475099158519338212017-05-21T21:18:12.484+02:002017-05-21T21:18:12.484+02:00[Odpisuję trochę z opóźnieniem, wybacz :)
A pomysł...[Odpisuję trochę z opóźnieniem, wybacz :)<br />A pomysł bardzo mi się podoba! I cóż, chyba zostaje mi w takim razie zacząć :D]<br /><br /><b>HOLLY</b>devil's backbonehttps://www.blogger.com/profile/17185502475188931894noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-21835676720087346132017-05-21T18:25:46.483+02:002017-05-21T18:25:46.483+02:00— Nie to, żeby coś. Ale możesz napisać scenariusz ...— Nie to, żeby coś. Ale możesz napisać scenariusz i wynająć Maxa do odegrania roli. Dość mało się ceni. Nie nauczył się jeszcze targować — zaśmiała się. Słuchała go w skupieniu i dopiero na koniec zaśmiała się wesoło. Historia rzeczywiście była dość prosta i mało skomplikowana. — I w sumie miałeś szczęście — pokiwała głową. — I zazdroszczę ci tego. U mnie cały czas ktoś donosił. I większość z tego to niestety była prawda. Byłam strasznym dzieckiem. I w dodatku dość kłótliwym — zaśmiała się. Bardzo wiele jej brakowało do bycia grzeczną i ułożoną dziewczynką. Jakoś nigdy nie lubiła bawić się lalkami i misiami (choć jednego miała do tej pory, co również stanowiło ogromną tajemnicę). O wiele bardziej wolała bardziej szalone zabawy. Na przykład w wojnę albo budowanie bazy. A czasami to nie kończyło się zbyt dobrze. Jednak następnego dnia wszystko wracało do normy, a ona znów szła szaleć z kolegami z okolicy.<br />— Najgorszy typ wiewiórki — powiedziała, śmiejąc się. Teraz wydawało jej się to niezwykle zabawne, ale wtedy było naprawdę koszmarne. Tak na dobrą sprawę, to do tej pory pamiętała ten ból, kiedy zwierzątko swoimi pazurkami wbiło się w jej plecy. Również kradzieże szopów i innych zająców. Bo ich <i>gang</i> napadał zazwyczaj wtedy, kiedy wybrała się na wagary. A jedzenie w pudełku musiało wystarczyć na kilka godzin, aby nikt się nie zorientował, że zamiast w szkole, to przesiaduje nad jeziorem albo w lesie.<br />— Na szczęście tyczy się to tylko dzikich zwierząt — powiedziała, uśmiechając się pod nosem. Przez całe swoje życie tylko zwierzęta ją okradli. Mimo że nie zawsze chodziła w bezpiecznych miejscach i bezpiecznych porach, to nigdy nic złego jej się nie stało. Nikt jej nie napadł, nikt jej nie pobił, nie zgwałcił, nie gonił, ani nawet niczego do drinka nie dosypał. Jedynie szopy i inne dzikie zwierzątka kradły jej jedzenie. Na swój sposób było to nawet zabawne.<br />— Z całą pewnością to jedna z wielu zalet tego miejsca. Patrzysz w niebo i widzisz gwiazdy. Takie prawdziwie gwiazdy, które zaraz nie odlecą, bo okażą się helikopterem czy innym latającym czymś — uśmiechnęła się. — Nad jeziorem jest jedno takie miejsce, gdzie niebo niemal idealnie się odbija, tworząc wspaniały widok. Ale tylko w czasie pełni pojawia się taki specyficzny, lekko gotycko-romantyczny klimat. Coś pięknego i wspaniałego. Coś czego nie da się opisać słowami, dopóki się tego nie przeżyje. Coś co nie wszyscy widzą i nie wszyscy tak to odczuwają. Coś naprawdę pięknego — powiedziała. Mimowolnie wróciła wspomnieniami do tamtego miejsca. Było to jedno z niewielu, za którymi naprawdę tęskniła w swoim wielkim świecie. Uśmiechnęła się pod nosem, przenosząc wzrok na księżyc. Do pełni było bardzo daleko, ale z tego co się orientowała, za kilka dni powinien być Nów księżyca. Wtedy również panowała bardzo specyficzna atmosfera, chociaż nie aż taka, jak podczas pełni.<br />— Cena zależy tylko od tego, co jesteś w stanie zaoferować. — Znów posłała mu ten sam uśmiech, co chwilę temu. Zrobiła krok do przodu i rozlała resztę wina im do kieliszków. Pomimo, że wypiła dość sporo, nie czuła się specjalnie pijana. Jedynie stała się bardziej gadatliwa i skora do opowiadania o sobie, czego na trzeźwo bardzo unikała z obawy, że powie o kilka słów za dużo. Ceniła sobie swoją prywatność, a tutaj i tak była ona mocno naruszona. Niby nie miała nic do ukrycia, ale wolała pozostawić taką sferę, do której tylko ona sama miała dostęp.<br />Napiła się trochę wina ze swojego kieliszka. — A ja i tak wolę wczesną, złotą jesień. W zimę… nie wszystkie zwierzątka biegają, co jest ogromnym plusem. Wiosna i lato… są piękne. Ale wczesna jesień… piękna, a chyba najbardziej niedoceniona z pór roku. O ile nie pada deszcz i nie ma okropnej chlapy, bo wtedy jest paskudna — zaśmiała się. — To prawda, że zorza polarna jest taka… magiczna na Alasce?<br /><b>Mattie</b>Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-44502865584907771022017-05-21T15:55:38.002+02:002017-05-21T15:55:38.002+02:00— Ta zachowywała się, jak po narkotykach — zaśmiał...— Ta zachowywała się, jak po narkotykach — zaśmiała się. Dopiła do końca swoje wino z kieliszka. — Nieco rozorała mi plecy. Do tej pory mam niewielkie blizny na łopatce, po tym spotkaniu. Jeszcze gdybym jej coś zrobiła. Ale nie. Po prostu przechodziłam koło drzewa, w którym najwyraźniej miała swój domek — skrzywiła się na samo, dość bolesne, wspomnienie. To była jedyna wiewiórka, która kiedykolwiek ją zaatakowała. I być może jedyna, bo jakoś nigdy nie słyszała podobnych historii. — W ogóle, ja mam ogromnego pecha do różnych, na ogół nieszkodliwych zwierząt. Kilka razy ugryzła mnie ryba. Nie wspomnę o tym ile razy okradł mnie zając albo szop — zaśmiała się. Do dzikich zwierząt miała ogromnego pecha. Jakby kiedyś ktoś to nakręcił, to mogłaby wyjść całkiem niezła komedia. W końcu komu szop kradnie niewielkie pudełko z jedzeniem? Albo zając zabiera marchewkę z ręki? Chyba tylko ona miała takie problemy.<br />— Prosić możesz, ale wiesz… wszystko ma swoją cenę — uśmiechnęła się może nieco zbyt kokieteryjnie. Uniosła głowę w górę, aby spojrzeć w gwiazdy.<br /><b>Mattie</b>Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-4615114621121591037.post-12777026495417759922017-05-21T15:55:12.117+02:002017-05-21T15:55:12.117+02:00— Naprawdę? — zapytała, patrząc na nieco ze zdziwi...— Naprawdę? — zapytała, patrząc na nieco ze zdziwieniem. Jej samej było dość chłodno. Nie to, żeby jakoś szczególnie marzła. Ale o wiele lepiej czuła się, kiedy mogła się otulić tym ponczem. Z całą pewnością była osobą, która lubi ciepło. Chyba że była wściekła albo depresyjnie smutna, wtedy lubiła zmarznąć, bo to w dziwny sposób ją uspokajało.<br />Uniosła nieco brew w górę, słysząc dość dziwne słowa. Odwróciła głowę w jego stronę, słuchając uważnie wyjaśnienia. Musiała przyznać, że w tych słowach było bardzo sporo racji. Uśmiechnęła się smutno pod nosem, odruchowo zastanawiając się co by było gdyby teraz znajdowała się w swoim <i>wielkim mieście</i>. Zapewne o tej godzinie dopiero szłaby gdzieś na miasto, aby nieco zrelaksować się po jakże ciężkim dniu. Albo już od jakiegoś czasu świetnie by się bawiła wśród znajomych i nieznajomych. Znów nieco pożałowała, że teraz nie może być tam. Lubiła to miasteczko, lubiła tych ludzi. Ale strasznie tęskniła za tamtym życiem, które sama sobie stworzyła.<br />— Daj spokój. Mam dość, że wszyscy patrzą mi na ręce. Że każdy wie, co będzie dla mnie lepsze. Nawet ta kolacja… przecież gdyby sąsiadka nie nagadała Maxowi, że potrzebuję mężczyzny, to nawet nie byłoby tej kolacji. Wcześniej donosili moim rodzicom co ja robiłam. Podejrzewam, że na Maxa też donosili. A teraz mi donoszą na niego. Że zrobił to, że zrobił tamto i owamto. To jest ogromny minus mieszkania w tej mieścinie — powiedziała, mimowolnie się krzywiąc. Strasznie ją to irytowało i sprawiało, że nie czuła się zbyt komfortowo. Niby mogła się do tego przyzwyczaić, jednak im dłużej tutaj była, tym próba pogodzenia się z tym, przynosiła odwrotny skutek. — Zabawna historyjka? Opowiesz mi? — zapytała, uśmiechając się delikatnie.<br />— Biorąc pod uwagę, że żyłam w… — zacięła się, bo w porę zdążyła ugryźć się w język. Właściwie to nikt nie wiedział, skąd dokładnie wróciła. Miasto, w którym żyła po ucieczce z zakonu było tajemnicą dla wszystkich ludzi z miasteczka. Były różne teorie i zgadywanki, jednak nie słyszała, aby komuś udało się trafić. Nazwa miasta była jedną z niewielu rzeczy, które udało jej się dotrzymać w tajemnicy. I nie miała zamiaru się z tym zdradzać w przeciągu najbliższej przyszłości. — W bardzo zaludnionym i dużym mieście, to tak. MC jest martwe. Nie miałam okazji widzieć takiego naprawdę opuszczonego miasteczka, więc możesz mieć rację. Tutaj… nic się prawie nie dzieje. Jedyną rozrywką są miśki na ulicach, albo jeśli przyjedzie ktoś nowy — zaśmiała się. — Chociaż właściwie… ja nigdy nic nie wiem. Sąsiedzi donoszą mi o Maxie, ale nie o tym co się dzieje wkoło — znów się zaśmiała.<br />Spojrzała na niego kątem oka. — Moja mama była deistką, a ojciec ateistą. Kiedy dowiedzieli się o mojej decyzji, aby wstąpić do zakonu, uznali że zwariowałam. I przez miesiąc chodziłam do psychologa, aby wybił mi ten pomysł z głowy. Ale potem… no cóż. Nie udało mu się, a rodzice byli ze mnie w pewnym sensie dumni. Nigdy mnie nie zmuszali do wiary, modlitw i tak dalej. Również nie miałam narzuconego ich zdania. Po prostu sama do tego wszystkiego dotarłam. Sama zaczęłam w to wierzyć. Może to brzmi nieco szalenie, ale wiara zawsze dodawała mi sił, sprawiała że… wiedziałam, że z pomocą Boga mogę osiągnąć to wszystko, czego naprawdę chciałam. I udało mi się. Miałam swoje idealne i wymarzone życie, chociaż w pewnym sensie zbudowane na kłamstwie — westchnęła na koniec. Właściwie tylko jedna osoba z MC wiedziała o jej ucieczce z zakonu. Był to jeden z jej przyjaciół, z którym udało jej się utrzymać kontakt. Wszyscy pozostali oczekiwali, że wróci jako zakonnica. Dobrze się z tym wszystkim ukrywała, chociaż bolało ją to. Nie umiała powiedzieć rodzicom prawdy, choć nie raz próbowała. Nie potrafiła nawet wrócić do MC, bo bała się tego spotkania. Ciągle je przekładała, aż w końcu doszło do tej tragedii. Czarny Jeździechttps://www.blogger.com/profile/03752488503563809622noreply@blogger.com